32.
Ernan czaił się w cieniu starego budynku. Czujnie obserwował sylwetki ładujące wielkie skrzynie na wozy. Niejaki Rantoc i jego syn przemycali dla Zdobywców broń.
Łotr odnalazł ich dopiero o świcie i od tamtej pory, śledził każdy ich ruch. Patrzył, jak z pomocą kilku przekupionych strażników, przenieśli towar z centrum Searbhreat, do zachodniej bramy miasta. Tam czekały wozy, pilnowane przez zgraję sprzedawczyków. Ernan zmarnował cały dzień na pilnowanie, czy przemytnicy nie opuszczają gospody, w której najęli pokoje.
Gdy noc znów ogarnęła Searbhreat, Rantoc i jego syn zaczęli szykować się do drogi.
Niespodziewanie obok Ernana stanął inny Likwidator. Uścisnęli sobie dłonie, po czym skupili się na ładunku.
- Jesteś sam? - szepnął Likwidator do Ernana.
- Tak. A ty?
- Przyszło ze mną jeszcze trzech - wskazał na dach sąsiedniego budynku - Z czego dwaj to nieźli strzelcy. Trzeci to mój podopieczny.
- Nie możemy pozwolić, by Rantoc opuścił miasto. Niech twoi strzelcy na razie się wstrzymają. Jeden z nas musi odwrócić uwagę.
- Co zamierzasz?
- Odciąć im drogę ucieczki - Ernan wskazał na otwartą bramę - Kiedy nie będą mieli jak uciekać, zostaną im dwa wyjścia. Walczyć, albo się poddać - zastanowił się - Zgodzisz się, by Naznaczony wziął udział w tej akcji?
- Oczywiście. Co ma zrobić?
- Ja odwrócę uwagę straży. A rekrut niech przemknie do bramy i ją zamknie. Myślisz, że sobie z tym poradzi?
- Bez problemu.
- A co do strzelców, to niech ustrzelą przekupionych strażników, a nie mnie.
Ernan wyszedł z cienia. Zagwizdał, zwracając na sobie uwagę bojowników i przemytników. Chwycił dwa noże i rzucił się w wir walki.
Kiedy Morven zmagał się z gromadą sprzedajnych wojowników, Naznaczony przemknął do bramy. Odblokował potężną kratę, która z hukiem spadła na jeden z wozów. Dwóch strażników padło postrzelonych. Pozostali zamarli w bezruchu. Rzucili broń na ziemię i powoli unieśli ręce. Ernan rozejrzał się. Rantoc i jego syn zniknęli.
- Nathair! - usłyszał.
Morven spojrzał na dach, gdzie stał jeden z Likwidatorów.
- Biegną w stronę piekarni!
Ernan ruszył w wskazaną stronę. Przemytnicy się rozdzielili. Likwidator bez problemu dopadł Rantoca. Większym wyzwaniem okazał się syn przemytnika. Chłopak był naprawdę szybki, ale Ernan lepiej znał zakamarki Searbhreat.
Młokos z trudem wyhamował, dostrzegając Likwidatora na swojej drodze.
Ernan obrócił w dłoniach ubrudzone krwią sztylety.
- Odejdź, diable - chłopak zaczął się cofać - Jeśli mnie tkniesz, gorzko pożałujesz. Mój ojciec o to zadba!
- Tatuś już ci nie pomoże - Morven zaśmiał się okrutnie.
Przemytnik zawrócił i rzucił się do ucieczki. Ernan nie pozwolił mu daleko umknąć. Rzucił jednym z noży prosto w nogę uciekiniera. Młodzieniec wrzasnął z bólu i padł, jak długi. Ernan nie spiesząc się, podszedł do rannego. Przyniótł kolanem plecy przemytnika i przyłożył nóż do jego szyi.
- Gdzie mieliście zawieść broń?
- Złaź ze mnie! - jęknął chłopak.
- Zła odpowiedź - mruknął Morven, chwytając sztylet tkwiący w nodze uciekiniera, zanurzając tym ostrze jeszcze głębiej w jego ciele.
Młody przemytnik wrzasnął z bólu.
- Zapytam jeszcze raz. Gdzie mieliście zawieść towar?
W odpowiedzi usłyszał łkanie.
- Na litość Boską... - warknął Morven, wbijając drugi nóż w udo swojej ofiary - Odpowiadaj, nim stracę cierpliwość. A wierz mi, tego nie chcesz.
- Do Naughton! - wrzasnął syn Rantoca - Mieliśmy dostarczyć broń do Derowen!
Ernan wyrwał ostrza z ciała chłopaka. Wytarł noże w koszulę przemytnika, po czym zaczął się oddalać, zostawiając ofiarę, by się wykrwawiła.
Wrócił do bramy, gdzie Likwidatorzy zajęli się przechwyconym towarem.
- Co z przemytnikami? - spytał jeden z morderców.
- Rantoc i jego syn nie żyją - zameldował Ernan.
Zamyślił się na chwilę. Minęło prawie sześć lat odkąd opuścił Brae. Dawno nie widział się z ojcem. Czas na odwiedziny.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top