26.
Ernan spojrzał na nagrobek matki. Wciąż nie mógł uwierzyć, że już nigdy nie jej zobaczy. Nie usłyszy jej śpiewu, śmiechu, a nawet wrzasków.
Twardo powstrzymał łzy, powoli napływające mu do oczu. Gdyby nie ona... Już by dawno nie żył.
Westchnął ciężko, wpychając palce w swoje ciemne włosy. Wciąż miał przed oczami tą chwilę, gdy miecz Zdobywcy przebija serce jego matki.
Upił łyk piwa z butelki, którą ukradł, wykorzystując chwilę nieuwagi karczmarza.
Uniósł głowę, słysząc cichutkie kroki.
- Ostatnio kiedy tu siedziałeś, skończyło się walką na noże - usłyszał łagodny głosik Akiry.
- Nie boisz się powtórki z rozrywki? - mruknął przecierając oczy.
- Przy tobie chyba nie mam powodu do strachu, prawda? Skoro się szkolisz...
- Uważasz, że robię słusznie?
- To zależy... Czy chcesz zostać zabójcą?
- Sam już nie wiem... Jestem wściekły na Zdobywców. Z chęcią bym rozszarpał każdego z tych drani. Ale nie wiem czy chcę poświęcić swoje życie na uganianie się za nimi...
- Tata mówił, że masz szansę się wycofać, dopóki nie złożysz przysięgi i staniesz się Naznaczonym. Masz jeszcze czas do namysłu.
- Mhm - mruknął przykładając butelkę do ust.
Skrzywił się nieco, przełykając gorzki napitek.
- Alkohol? - zdziwiła się Akira.
- Tak. A konkretnie piwo. Chcesz?
- Nie powinnam...
Ernan wzruszył ramionami.
- Chcesz się upić? - spytała po chwili.
- Chcę o wszystkim zapomnieć choć na chwilę... - dopił piwo - Planuję wycieczkę do knajpy na Bagnach. Idziesz ze mną?
- Oberwie nam się...
- No i? - rzucił beztrosko - Dla mnie gorzej i tak już być nie może. A ciebie do niczego nie zmuszam.
- Nie boisz się iść tam sam?
- Nie.
- Wolę cię mieć na oku - powiedziała po chwili namysłu - Jeszcze się wpakujesz w jakieś kłopoty...
◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇
Ernan i Akira chwiejnym krokiem opuścili bar.
Śmiejąc się bez powodu, szli przed siebie, bez celu.
Niespodziewanie Akira poślizgnęła się na wilgotnym chodniku. Ernan uratował ją przed upadkiem, uśmiechającsię przy tym od ucha do ucha.
- Pani już dziękujemy - zaśmiał się - Więcej dziś nie pijesz.
- Masz na mnie bardzo zły wpływ - zachichotała, czkając co i rusz.
- O ja nie dobry - zarechotał obejmując ją ramieniem.
- Chodźmy nad rzekę! - zawołała nagle.
- Nad rzekę? Po co?
- Po zmroku jest tam tak cudownie - czknęła - Chodź.
Chwyciła rękę Ernana i pociągnęła go za sobą.
Nim się obejrzeli byli już na miejscu. Usiedli na miękkiej trawie i zaczęli słuchać cichego szumu wody.
Po chwili Morven stracił zainteresowanie naturą. Zaczął się bawić długimi włosami Akiry.
Dziewczyna wlepiła w niego swoje lśniące oczy i uśmiechnęła się lekko.
Ernan musnął palcami jej miękki policzek, po czym wbił się w jej usta.
Z każdą chwilą ich pocałunek stawał się coraz pewniejszy. Nie przerywając czułości osunęli się na ziemię.
◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇
Akirę obudził okrutny ból głowy. Jęknęła cicho.
- Nigdy więcej alkoholu - mruknęła pod nosem.
Wzdrygnęła się czując na karku czyjś oddech. Dopiero wtedy zorientowała się, że ktoś ją obejmuje. Poderwała się z miejsca i mimowolnie krzyknęła, dostrzegając Ernana, przyglądającego się jej spokojnie. Chwyciła swoją sukienkę i zakryła nią swoje nagie ciało.
Morven skrzywił się nieco, słysząc jej wrzaśnięcie. Po chwili na jego usta wkradł się łobuzerski uśmieszek.
- Po co się zakrywasz? I tak już cię widziałem nago - uśmiechnął się szerzej - I to nie raz.
Policzki Akiry oblały się rumieńcem.
- Ernan? Czy... my...? Spaliśmy ze sobą?
- Nie pamiętasz? - położył ręce pod głową - Było cudownie.
- O nie... Co my zrobiliśmy...?
- Żałujesz? - zmarszczył brwi.
- To był błąd... To nie powinno się wydarzyć...
- Jakoś w nocy nie protestowałaś - mruknął nie kryjąc urażenia - Wiesz co... Nie rozumiem cię. Myślałem, że mnie kochasz.
Poderwał się z miejsca.
- Bo kocham, ale nie w ten sposób! Jesteś dla mnie jak brat!
- Po prostu świetnie - warknął ubierając się.
- Ernan... - jej oczy stały się szkliste.
- Daruj sobie - syknął - Powiem ci jedno. Jesteś okrutna. Najpierw dajesz nadzieję, a późnej... - machnął ręką - Nie ważne.
Akira zalała się łzami.
Ernan, nie zważając na jej szloch, odszedł. Serce mu pękło, gdy stracił matkę. Ale teraz rozsypało się na milion kawałeczków.
Ruszył do domu. Nie obchodził go fakt, że czekało go starcie z ojcem. Już nic nie miało znaczenia...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top