16.

- Ała! - wrzasnął Ernan - Przestań!
- Nie maż się - mruknął Zethar.
Od godziny próbował zaszyć rany syna. Z ręką nie było problemu, ale ze szramą na żebrach... Tu Zethar musiał wykazać się cierpliwością.
- Zaciśnij zęby i przez chwilę poleż spokojnie.
- Łatwo ci mówić!
Zethar rzucił mu znaczące spojrzenie.
- Wiesz ile razy twoja matka zaszywała mi rany? Wierz mi, szramy na głowie są o wiele gorsze, niż na klacie.
Ernan westchnął ciężko, opadając z powrotem na miękkie łóżko.
- Tylko szybko... Proszę.
- Postaram się - odparł Zethar zanurzając igłę w skórze syna.
Ernan syknął z bólu, ale tym razem nie śmiał wierzgnąć. Westchnął z ulgą, gdy ojciec przegryzł nić i przetarł ranę wilgotną szmatką.
- Następnym razem niech mama mnie zszywa - jęknął nakładając koszulę.
Zethar parsknął śmiechem.
- Ty się lepiej módl by nie było następnego razu, a jeśli już, to proś, abym ja się tobą zajął, a nie Keira.
- Aż tak źle?
- Napewno nie cackałaby się z tobą przez godzinę.
- Zaczynam się was bać.
- I słusznie, młody - Zethar uśmiechnął się upiornie.
Przeszli z pokoju Ernana do salonu. Zastali tam Keirę. Siedziała na kanapie. Załamana popierała głowę.
- Kochanie? Coś się stało?
- Przeczytaj sobie - odparła wyciągając rękę, w której ściskała list.
Nie uniosła głowy. Nawet nie odgarnęła z twarzy swoich długich włosów.
Zethar przejął kartkę. Pozwolił Ernanowi, by ciekawsko zerkał mu przez ramię.
W końcu złożył list i spojrzał na Keirę.
- Przykro mi - szepnął siadając obok niej.
- Tym razem się z tego nie wywinie... - westchnęła ciężko.
- Nikt nie żyje wiecznie... - pogłaskał ją po głowie.
Ernan stał przygnębiony.
- Pojedziemy do dziadka Rogana? - spytał po chwili.
Keira dopiero wtedy uniosła głowę i spojrzała na syna.
- Pojadę pierwsza. Wy do mnie później dołączycie.
- Co? - Zethar zmarszczył brwi - Nie puszczę cię samej.
- Dam sobie radę.
- O, w to nie wątpię, ale i tak ci na to nie pozwolę.
- Nie pytałam cię o zdanie, skarbie - odparła wstając.
- Nigdy tego nie robisz... - mruknął.
- To powinieneś się do tego przyzwyczaić - wzruszyła ramionami, otwierając skrytkę.
Zethar westchnął zrezygnowany. Nawet nie miał zamiaru rozpoczynać dyskusji. Wiedział, że Keira i tak postawi na swoim.
Po kilku minutach wyszła ubrana w swój czarny strój. Poprawiła pas z bronią. Odzwyczaiła się od tego ciężaru.
Ernan zmierzył ją wzrokiem. Wyglądała teraz tak... groźnie. Zupełnie jak nie jego matka.
- Proszę cię, poczekaj te kilka dni - rzekł Zethar.
- A nie możemy jechać teraz? - wtrącił Ernan - Wszyscy?
- Masz świeżo zaszyte rany - odparła łagodnie Keira - Musisz chwilę odpocząć.
- To pojedźmy później, ale razem - namawiał Ernan.
Keira spojrzała na nich z politowaniem. Nie dała się przekonać.
Szybko spakowała najpotrzebniejsze rzeczy i prowiant, po czym pognała do małej stajni.
- Nie powinnaś sama jechać - mruknął Zethar.
- Jestem zabójczynią, kotku - spojrzała mu w oczy - Zapomniałeś o tym?
- Oczywiście, że nie...
- Spokojnie. Potrafię o siebie zadbać.
- Ale...
Keira przewróciła oczami. Nie pozwoliła mu dokończyć, łącząc ich usta w pocałunku.
- To tylko kilka dni.
- Chciałaś powiedzieć tygodni - mruknął.
- Wyślę wam wiadomość, kiedy dotrę na miejsce - pogłaskała go po policzku, ignorując jego uwagę - Nie pozabijajcie się, dobra?
Podeszła do Ernana. Odgarnęła mu z oczu ciemne włosy, po czym przytuliła go lekko, tak by nie naruszyć ran.
- Masz być grzeczny - szepnęła mu do ucha - Żadnych afer. Jasne?
- Tak...
Keira odsunęła się od syna, po czym wskoczyła na konia.
- Kocham was - powiedziała naciągając kaptur.
Oplotła sobie wodze wokół nadgarstków. Poprawiła się w siodle i popędziła konia.
Zethar patrzył jak wierzchowiec powoli znika. Miał przeczucie, że nie powinien pozwolić jej na samotną wyprawę. Zatrzymać ją w domu. Choćby siłą.
Pozostało mu tylko czekać na list...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top