5.

Pomimo, że minęło kilka tygodni od przyjęcia w posiadłości rodziny Lagun, rozmowa z Keirą wciąż chodziła po głowie Zethara. Wprowadziła zamęt w jego poukładanych myślach. Zasiała ziarenko niepokoju, które powoli rozsadzało pewność najemnika co do intencji jego pracodawcy. To omal nie doprowadziło go do obłędu.
Przybył do domu Glewasa Paytona. Tym razem przejęcie dokumentów i dostarczenie ich do rąk hrabiego miało się udać. Żadnych przeszkód. Oczywiście chodziło o Keirę.
Zethar stanął przed drzwiami gabinetu hrabiego. Już miał zapukać, gdy usłyszał, że ktoś odwiedził Glewasa. Bezszelestnie przyłożył ucho do drzwi i zaczął nasłuchiwać.
- Będzie to pana sporo kosztować - zabrzmiał dziecięcy głos.
Zethar zmarszczył brwi.

Payton rozmawia z jakimś małolatem?

- Wiem, ale wkrótce będę musiał zrobić z nim porządek. Jeśli się zbuntuje, wszystko szlag trafi.
- Nie woli pan kogoś bardziej doświadczonego?
- Nie. Potrzebuję niepozornych dzieciaków, takich jak ty. Z resztą nikt z tamtych nie podjąłby się tego zadania. Głupia Solidarność Ostrzy...

Ha... Żaden doświadczony, szanujący się najemnik nie załatwi kolegi po fachu. Przynajmniej takiego, który nie wszedł mu w paradę.

- Może pan na mnie liczyć.
Zethar wyprostował się, po czym zrobił kilka kroków wstecz. Po chwili drzwi otworzyły się i wypadł zza nich drobny chłopak. Łypnął na Zethara, po czym szybko zniknął.

Co jeżeli Keira ma rację i hrabia Payton pozbędzie się mnie przy pierwszej nadarzającej się okazji?

Zethar tym razem zapukał i poczekał, aż gospodarz pozwoli na otwarcie drzwi.
- Wejść.
Młodzieniec wszedł do biura. Od razu położył zdobyte listy na stole.
- Zadanie wykonane - zameldował.
- Doskonale - Glewas wskazał na krzesło - Usiądź. Chcę z tobą pogadać.
Chłopak spoczął na wskazanym siedzisku i spojrzał wyczekująco na hrabiego.
- Wyznaczyłem komnatę dla ciebie - powiedział szlachcic przeglądając dostarczone dokumenty - Jako mój "bratanek", powinieneś być w pobliżu.
Młody zabójca łypnął na hrabiego.

Ha... Chcesz mnie mieć na oku i w razie czego pod ręką, żeby szybko załatwić sprawę?

- Mam nadzieję, że chwilowa zmiana lokum ci nie przeszkadza - rzekł arystokrata zerkając na Zethara.
- Nie ukrywam, że wolę swoje mieszkanie, ale dostosuję się.
- Świetnie. Możesz już iść.
Młodzieniec skinął głową, po czym wyszedł.

Nie ze mną te numery, stary głupku.

Jeszcze tego samego dnia Zethar przemknął do Północnej dzielnicy.

Dobrze, że straże nie siedzą na dachach.

Odnalazł bar dla Likwidatorów, sprytnie ukryty pod jednym z najdroższych hoteli w Derowen. Bez problemu dostał się do bogatej części miasta i przemknął do schroniska "Biały dwór". Budynek od razu zwracał na siebie uwagę. W końcu nie na co dzień spotyka się tak wielki obiekt, wybudowany w całości z białego marmuru. Zethar twardo walczył, by się nie poślizgnąć na wypolerowanej podłodze. Odetchnął z ulgą, gdy niepostrzeżenie zszedł do piwnicy, gdzie czekała go normalna, drewniana nawierzchnia. Oczywiście nie mogło wszystko pójść po jego myśli. Za regałami z drogimi alkoholami skrył się wykidajło, który za nic nie chciał wpuścić Zethara do lokalu dla Likwidatorów.
- Powtarzam po raz ostatni... Nie! - warknął ochroniarz, po jakiejś godzinie błagań zabójcy - Spadaj stąd, albo wyniosę cię siłą.
- Pięć minut - naciskał Zethar - Potrzebuję tylko pięciu minut!
- Po co?
- Muszę zostawić pilną wiadomość dla znajomej - powtórzył po raz setny.
- W takim razie przekaż nowinę mnie, a ja dostarczę ją komu trzeba.
- Zlitujże się. Wielu Likwidatorów mnie zna. Nie będą mieli nic przeciwko, że wpadnę zostawię list i wypadnę.
Wykidajło odchrząknął, krzyżując ręce na piersi.
- Nie wpuszczę cię. Choćbyś padł na kolana, błagał i do tego płakał.
Zethar poczerwieniał.
- Słuchaj! - ryknął wściekły - Nie po to tłukłem się przez pół miasta, żeby taki osiłek, jak ty odesłał mnie z kwitkiem!
Ochroniarz stał nieugięty.
- Niech cię szlag! - syknął młodzieniec. W końcu wziął głęboki wdech i oparł palce na nasadzie nosa.
- Ile? - rzucił.
- Co?
- Ile chcesz?
- Nie biorę łapówek.
- Że co? - Zethar parsknął śmiechem - Nie sądziłem, że istnieją tacy kretyni.
Wykidajło zmarszczył brwi. Chwycił chłopaka za szaty, zacisnął pięść i przymierzył się do ciosu.
Niespodziewanie ktoś wszedł do piwnicy. Zethar uśmiechnął się od ucha do ucha, przyglądając się drogim, ciemnym szatom. Likwidator! - Jakiś problem, Bret? - mruknął przybysz.
- Ależ skąd, panie Ibor - odparł ochroniarz - Już się pozbywam tego śmiecia.
- Ibor? Gloster Ibor? - zdziwił się młodzieniec - Stary! To ja, Zethar Morven!
- O! Kopę lat!
- Pan go zna? - spytał zbity z tropu wykidajło.
- Tak, tak - pokiwał głową Likwidator - Zostaw go, Bret.
Ochroniarz puścił Zethara, po czym odchrząknął i pokornie skinął głową .
- Przepraszam najmocniej.
Gloster uścisnął dłoń Zethara, następnie wepchnął jedną z cegieł odkrywając przejście. Po chwili weszli do dużej, eleganckiej sali. Wszędzie stały kwadratowe stoły, okryte krwistoczerwonymi obrusami. W pomieszczeniu panował półmrok i przyjemny chłód. Nastroju dodawały też dźwięki fortepianu, wzbogacone o delikatny głosik pięknej śpiewaczki.
- Spadłeś mi z nieba - powiedział Zethar, gdy już zasiedli przy jednym ze stołów - Jeszcze sekunda, a ten dureń by mi przyłożył.
- Ty i ta twoja niewyparzona gęba - zarechotał Likwidator - Tak swoją drogą, to czego tu szukasz?
- Znasz Likwidatorkę o pseudonimie Moira?
- Oczywiście. Trudno nie znać jednej z nielicznych panien w tym gronie - uśmiechnął się - Trzeba przyznać, że jest śliczna. Aż ślinka cieknie na jej widok.
- Gloster, ty kobieciarzu - zarechotał Zethar.
- Każdy ma jakąś słabość, a moją są piękne Likwidatorki.
- Jesteś z nią blisko?
- Co? Nie! - pokręcił głową - Co prawda jest pociągająca, ale nie jestem samobójcą. Nie będę się narażać dla szybkiej przygody. Zresztą już mam wybrankę - Likwidator zmierzył wzrokiem Zethara - A co? Wy coś...
- Nie! - przerwał mu - Po prostu myślałem, że często się z nią widujesz.
- Widzę ją może raz, góra dwa razy na miesiąc. Rzadko tu wpada, a na mieście nie mam szans jej znaleźć.
- Rozumiem.
- Masz do niej jakiś interes?
- Muszę z nią pilnie pogadać.
- Prywatnie czy zawodowo? - Ibor uśmiechnął się nieco.
- Zawodowo.
- Przekazać jej coś? Mam większe szanse na nią trafić, niż ty. Zwłaszcza, że grasujesz głównie w Południowej.
- Powiedz jej, żeby przyszła do "Koronki".
Gloster parsknął śmiechem.
- Serio? - złapał oddech - Zethar... Naprawdę chcesz się z nią spotkać w burdelu?
- Tak będzie najbezpieczniej. Pani Rozkoszy dopilnuje, by nikt nam nie przeszkadzał. Zwłaszcza straże.
- Straże? W dzielnicy biedoty?
- Dziwne, prawda? Ostatnio żołnierze przetrzepywali południe miasta. Podobno na bankiecie u hrabiego Mahona ktoś się struł żarciem i od razu zaczęto podejrzewać próbę zabójstwa. A nieudane zamachy zawsze spadają na rzezimieszków z Południowej.
- A więc to zamach?
- Nie mam pojęcia - machnął ręką Zethar - I tak szczerze, nie obchodzi mnie to.
- Słuchaj. Korci mnie, by zadać ci jedno pytanie.
- Jakie?
- Skąd masz te blizny na twarzy?
- Sprawka Moiry. Nie polecam walki wręcz. Zwłaszcza, kiedy do gry wchodzą jej paznokcie.
Ibor zaczął się śmiać i przez dłuższą chwilę nie mógł złapać tchu.
W końcu Zethar wstał.
- Pora na mnie. Wykidajło pewnie nie może sobie darować, że wpuścił takiego "śmiecia" jak ja.
- Uważaj na siebie. A wiadomość przekażę najszybciej, jak się da.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top