46.

Słońce zalało łąkę, której wysoka trawa leżała zadeptana. Jej złota barwa splamiła się upiornym szkarłatem.
Wroga armia ponownie stawiła się na tym pustkowiu, by dokończyć krwawego dzieła. Oczekiwali na garstkę ocalałych wrogów. Byli pewni swego zwycięstwa. Wystarczyła jedna salwa ze strzelb, by wybić tę małą gromadę Likwidatorów, która uszła z życiem poprzedniego dnia.
Generał, dumnie noszący na piersi herb swego władcy, wyjechał przed towarzyszy i zaczął się rozglądać. Prychnął z pogardą nie dostrzegając ani jednego wroga, który był gotów umrzeć z godnością.
W końcu z lasu wyłonił się biały koń. Generał łypnął na jeźdźca. Był sam.
- To się nazywa desperacja! - zawołał - Jeden przeciw całej armii!
Żołnierze zarechotali. Ktokolwiek dosiadał tego śnieżnego wierzchowca, był szaleńcem.
Jeździec zadął w róg. Brzmienie instrumentu obiegło całą okolicę, po czym zamilkło.
Wojownicy nie wiedzieli co się dzieje. Kim był ten samotny człowiek i na co czekał?
Nagle ze wszystkich stron zabrzmiały rogi.
Wrogi generał spłoszony sygnałami, próbował dostrzec kogokolwiek w zaroślach. Pan białego rumaka ruszył na przód. Przywódca armii w popłochu zawrócił.
- Zastrzelcie go! - ryknął - Zastrzelcie!
Żołnierze prędko przymierzyli się do strzału.
Jeździec zsunął się na bok swojego wierzchowca, posługując się nim jak tarczą.
Koń padł, a szaleniec w czarnym płaszczu sprintem ruszył w stronę wojowników, którzy pośpiesznie szykowali strzelby do kolejnej salwy.
- Ognia! - padła komenda.
Likwidator zrobił ślizg i skrył się za wielkim głazem, unikając fali kul.
- To tylko jeden człowiek! Zabijcie go!
Śmiałek wyskoczył zza kamienia i biegiem ruszył na strzelców. W ostatniej chwili do nich dotarł. Przemknął między zdumionymi żołnierzami, po czym skoczył na generała, niczym drapieżny kot i zrzucił go z siodła.
- Wycofaj wojsko - warknął Likwidator wyciągając sztylet - Albo zginiesz tu i teraz.
Generał uniósł się na łokciach i spojrzał na żołnierzy gromadzących się wokół nich.
- Jesteś głupcem - zarechotał - I jesteś martwy!
Śmiałek w czerni sięgnął do kieszeni i wyciągnął niedużą kulę.
- Jeśli ktoś drgnie rozbiję bombę - zagroził - Wszyscy umrzemy.
Żołnierze zdębieli. Doskonale wiedzieli, że w tej niepozornej kuleczce może się kryć jakaś paskudna trucizna, która ich powybija w ciągu kilku chwil.
Chojrak w czerni rzucił się na generała. Uniósł nóż, którego klinga zabłysła upiornie w słońcu, po czym z całej siły wbił ostrze w gardło dowódcy, aż po rękojeść.
Zabójca wyprostował się prędko i rozbił bombę o ziemię. Uniósł się kłąb gęstego, czarnego dymu. Wykorzystując zaskoczenie żołnierzy, uciekł.
Część wojowników ruszyła za mordercą ich generała. Zbieg wywiódł ich w las, by w końcu od tak się zatrzymać.
Żołnierze zarechotali.
- Zmęczyłeś się? - prychnął jeden z nich, po czym splunął z pogardą.
- Czas umierać - rzucił inny.
Śmiałek przechylił głowę. W cieniu jego głębokiego kaptura, pojawił się chytry, lecz delikatny uśmiech.
- Z ust mi to wyjąłeś - powiedział niemalże niezauważalnie kiwając głową.
Z zarośli wyłonili się Likwidatorzy.
- Nie ubabrzcie krwią ich odzień - zwrócił się do towarzyszy.
Zabójcy rzucili się na wojowników Larkina. Śmiałek, który poprowadził nieszczęśników do żądnych krwi morderców, spokojnie stał ze splecionym za sobą rękami i patrzył jak Likwidatorzy po kolei rozbrajali wrogów i pozbawiali tchu swoimi czerwonymi szarfami. Spuścił nieco głowę, by zerknąć na szarą taśmę na swoich biodrach. Ten jeden szczegół dla niewtajemniczonych był ledwie zauważalny i bez znaczenia, ale w gronie Likwidatorów był to ważny sygnał. Pokazywał pozycję. Szarość oznaczała dno.
Nagle poderwał głowę i dostrzegł łucznika mierzącego prosto w niego. Nie zdążył zareagować, gdy strzała z impetem zanurzyła się w jego piersi i posłała go na ziemię.
- Zethar! - usłyszał jeszcze głos Glostera, a zaraz po tym ogarnęła go przerażająca ciemność.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top