43.
Przez puste ulice Tyree bezszelestnie przemknęła drobna, kobieca sylwetka. Utulona cieniami szła przed siebie nie lękając się niepokojącej ciszy i braku pochodni. Czarny płaszcz falował delikatnie, zgodnie z równym stąpaniem właścicielki. Zatrzymała się na chwilę i ostrożnie zerknęła przez ramię. Pod ścianami budynków, otulających ulicę, leżały starannie poukładane skrzynie i stały pozakrywane wozy. Ani żywej duszy.
Już miała kontynuować marsz, gdy ktoś wciągnął ją w boczny zaułek, równie ciemny, co główna ulica.
Napastnik, również spowity w czerń, przyparł ofiarę do muru. Po chwili zsunął kaptur zdobyczy i złożył na jej ustach namiętny pocałunek.
- Nawet otulona ciemnością jesteś pociągająca - zabrzmiał szept Zethara.
- Zachowaj te słodkie słówka na później - odpowiedział cichy głosik Keiry - Teraz musimy się skupić na robocie.
- Nie psuj tej chwili.
- Najpierw praca, później przyjemności, lowelasie.
- Na amory jest zawsze dobra pora - Zaśmiał się, schylając głowę, by znów ucałować Likwidatorkę.
Keira chwyciła głęboki kaptur Zethara i naciągnęła materiał aż na jego brodę, po czym zręcznie wyślizgnęła się spomiędzy niego, a ściany.
- Jesteś okrutna - mruknął zawiedziony, poprawiając kaptur.
- Może później ci to wynagrodzę - Uśmiechnęła się uwodzicielsko.
- Może?
- Jeśli zasłużysz - Zatrzepotała rzęsami.
Zethar odchrząknął.
- No dobrze. Więc czego się dowiedziałaś?
- Dotąd opuszczona posiadłość, usadowiona głęboko w lesie, jest teraz strzeżona lepiej niż królewski pałac.
- Spodziewa się nas?
- Wątpię, ale możliwe. To będzie trudna robota. Najważniejsze, to nie dać szansy mu uciec.
- Bez krwi?
- Tak. Lepiej postawić na przyduszanie.
- Cicho i czysto - Pokiwał głową.
- Dokładnie.
- Kiedy ruszamy?
- Natychmiast.
◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇
Głęboko w puszczy, otaczającej Tyree kryła się stara posiadłość. Likwidatorscy szpiedzy donieśli, że należy do starego znajomego Zethara - hrabiego Glewasa Paytona. Mężczyzna opuścił Naughton i udał się do Larkina. Co prawda starał się za wszelką cenę zatrzeć za sobą ślady, ale okazał się nie dość sprytny. Agenci Likwidatorów dowiedzieli się, że hrabia zamiast wrócić do Derowen, skrył się właśnie w willi niedaleko Tyree.
Rada postanowiła pozbyć się wroga korony, więc zleciła Keirze i Zetharowi zabicie zdrajcy.
Naznaczony inaczej sobie wyobrażał willę Paytona. Spodziewał się budowli z wypolerowanego kamienia i przesadnymi zdobieniami. Sądził też, że dom będzie otoczony przez wspaniałe kwietniki, oporządzane przez setki ogrodników. W rzeczywistości ściany budynku były obite ciemnym drewnem, zniszczonym przez lata kaprysów pogody i porośniętym przez grzyby. Przed rezydencją rozciągał się wielki plac, zarośnięty gęstą trawą i chwastami. Od willi zabójców oddzielał wysoki mur, którego brama była pilnie strzeżona przez grupkę najemników.
Bezszelestnie podkradli się do ogrodzenia otulającego pole przed posiadłością ich celu.
Zethar uklęknął na jedno kolano, pomagając tym Keirze wspiąć się na murowaną ścianę. Niszczycielka zawisła na krawędzi płotu, po czym wyciągnęła rękę, by Zethar mógł ją chwycić. Przeskoczyli przez mur i natychmiast zanurzyli się w wysokiej trawie. Rozejrzeli się. Wszędzie krążyli najemnicy. Snuli się od jednej wydeptanej ścieżki, do drugiej, będąc skupionymi bardziej na rozmowach, niż na pilnowaniu domu.
Zabójcy na ugiętych nogach cofnęli się nieco, gdy światło pochodni ich dosięgło. Na szczęście wartownik, który ich minął, zbyt uważnie słuchał opowieści towarzysza, a nie rozglądał się za potencjalnymi włamywaczami.
Bezszelestnie przemknęli do najbliższego drzewa i wdrapali się na nie, by mieć lepszy widok na otoczenie. Zethar skrzywił się nieco, kiedy dostrzegł, że strażnicy, patrolujący dróżki bliżej domu, mieli psy. Na dodatek na placu znajdował się jeszcze dzwon alarmowy.
- Masz jakiś plan, skarbie? - szepnął.
- Psy wszystko komplikują. Jeśli nas usłyszą, albo wywęszą, narobią hałasu. Wszystko szlag trafi.
- Jest jeszcze alarm - przypomniał - Jeśli ktoś nas przyuważy, uderzy w dzwon i ostrzeże innych.
- Moglibyśmy przejść górą - stwierdziła Keira, wskazując na szereg drzew.
Po chwili, jak gdyby nigdy nic wyciągnęła dawno przygotowanego papierosa.
- Szelest gałęzi zwróci uwagę psów - mruknął Zethar.
Likwidatorka pokiwała głową, wyciągając przy tym zapałki i odpalając fajkę.
- Znalazłaś sobie idealny moment.
W odpowiedzi Keira uśmiechnęła się nieco, po czym zaciągnęła się papierosem.
- Jak myślisz, kochanie, jak można skutecznie rozproszyć wroga? - spytała, wydychając chmurę dymu.
- Mam ci teraz recytować wszystkie możliwe sposoby?
- Wystarczy zrobić jedno - kontynuowała, przyglądając się bibułce tlącej się w jej palcach.
W końcu spojrzała Zetharowi prosto w oczy, uśmiechając się przy tym upiornie.
- Wzbudzić strach - dokończyła.
Jej delikatna dłoń otworzyła się puszczając papierosa prosto w gęstą trawę, która wysuszona na wiór przez tygodnie suszy, niemalże natychmiast przejęła iskrę. W ciągu kilku sekund pojawiły się płomienie.
- Pali się! - ktoś krzyknął.
Strażnicy rzucili się w stronę ognia, by ugasić jego parzące, ciągle rosnące języki.
Zabójcy wykorzystali fakt, że psy pouciekały z piskiem. Przeskoczyli na następne drzewo i na kolejne, aż pozostał im jedynie powrót na ziemię. Wskoczyli z powrotem w gęstą trawę i rozdzielili się. Keira ruszyła w stronę domu, zaś Zethar podkradł się do dzwonu i uszkodził go. Wykorzystując okazję przemknął do willi.
W głowie miał zupełnie inne wyobrażenie tej misji. Sądził, że będą się skradać w mroku i po kolei ogłuszać stróżów. Niestety wszystko skomplikowała obecność psów.
Żwawo przemykał przez długi korytarz, licząc, że nie natknie się na żadnego z najemników. Zdębiał, gdy usłyszał warczenie. Zza ściany wyszły trzy wielkie psy. Ich przekrwione oczy oraz piana ściekająca z pysków i obnażonych kłów, zmroziły Zetharowi krew w żyłach.
Morven uniósł ręce i zrobił mały krok wstecz.
- Dobre pieski - szepnął drżącym głosem.
Czworonogi zaszczekały i ruszyły w stronę Naznaczonego.
Zabójca błyskawicznie chwycił nóż i w ostatniej chwili rozpruł nim brzuch pierwszego psa, który rzucając mu się do gardła, posłał go na podłogę. Jedna z pozostałych bestii wbiła zębiska w rękę Zethara, którą trzymał sztylet, zaś drugi potwór próbował dostać się do jego twarzy i szyi. Naznaczony kopnął psa, próbującego rozpłatać mu krtań, zyskując ułamek sekundy, by wolną ręką przechwycić nóż i desperackim machnięciem wbić ostrze w kark psa, którego odepchnął.
Trzecia bestia w końcu puściła przedramię Zethara i rzuciła się na niego. Naznaczony chwycił szczęki czworonoga i wykorzystując całą swoją siłę, wyłamał je. Zasapany zrzucił z siebie ciało ostatniego psa i zaczął ciężko dyszeć. Serce waliło mu jak szalone, a ranną rękę ogarnął pulsujący ból.
Kilka chwil po starciu z czworonożnymi stróżami, pojawiła się Keira. Wytrzeszczyła oczy widząc na podłodze trzy martwe psy i Zethara z zakrwawioną dłonią.
- Nic ci nie jest? - wydusiła w końcu.
- Bywało lepiej - odparł, siadając - Przynajmniej mam gardło w jednym kawałku.
- I rozszarpaną rękę.
Zethar wstał, po czym poruszył palcami zranionej dłoni. Co prawda ból był niemiłosierny, ale ważne, że ręka wykonała rozkaz.
- Znalazłaś nasz cel? - spytał, starając się odwrócić uwagę Keiry od otwartych, szarpanych ran.
- Jeszcze nie - odparła, zdejmując z bioder swoją czerwoną szarfę i oplątując nią twarz - Za to przyjrzałam się dokładniej strażnikom. To bardzo młodzi najemnicy. Wręcz dzieci.
- Glewas najmuje dzieciaki? Dlaczego?
- Są tańsi i nie mają skrupułów.
- Ale nie mają doświadczenia.
- Przecież można ich wyszkolić. To dzieci ulicy. Będą ślepo wykonywać rozkazy człowieka, który wyciągnął ich z bagna. Payton doskonale wie co robi. Wychowa sobie sieroty na bezwzględnych morderców.
Nie doceniłem tego starego drania...
Keira rozwiązała szarą szarfę Zethara i zasłoniła mu twarz.
- Możesz walczyć jedną ręką? - spytała.
- Oczywiście. Nie z takimi urazami dawałem radę.
Rozdzielili się. Zethar przyciskając do piersi zranioną rękę ostrożnie pokonywał długie korytarze. Klął pod nosem za każdym razem, gdy jakaś stara deska zaskrzypiała mu pod nogami. Dom od środka był w równie opłakanym stanie, co na zewnątrz. Ściany i sufit zniszczył wiek. Farba dawno popękała, a w niektórych miejscach zaległa na starej podłodze.
W końcu Zethar dostrzegł uchylone drzwi. Cicho podkradł się do nich i zerknął do środka. Zorientował się, że odnalazł gabinet. Za skromnym biurkiem siedział Glewas Payton, który wyraźnie znudzony przeglądał jakieś papiery, co i rusz coś notując. Zethar dobył miecza i wszedł do pokoju. Ręka hrabiego, trzymająca pióro, zamarła sprawiając, że w pokoju było słychać jedynie oddechy mężczyzn.
- Jesteście szybsi niż sądziłem - powiedział nawet nie drgając - Ledwie wróciłem do Naughton, a już odwiedził mnie Likwidator - uniósł wzrok, po czym pozwolił sobie na wyprostowanie się - A raczej Naznaczony i do tego ranny.
Zethar mimowolnie ścisnął rękojeść miecza widząc, że jego dawny zleceniodawca się rozluźnił.
- Gdzie twoja niańka? - prychnął hrabia, odkładając pióro do kałamarza - Mam rozumieć, że szlaja się po moim domu i szuka na mnie haków? Hm?
- Z dowodami, czy bez wiemy, że masz coś na sumieniu.
- Jak każdy - Payton wzruszył ramionami. - Ty i twoi towarzysze też nie jesteście święci - Uśmiechnął się przebiegle. - Nic na mnie nie znajdziecie.
- I tak jesteś trupem - odparł Zethar.
- Nie sądzę.
Naznaczony poczuł silne uderzenie w głowę. Zrobiło mu się ciemno przed oczami, a po chwili padł i stracił przytomność.
◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇
- Bardzo mnie zawiodłeś, chłopcze - Zethara z zamroczenia wyrwał głos Glewasa.
Zabójca zajęczał cicho, gdy ból głowy nasilił się po uniesieniu powiek. Hrabia stał tuż przed nim i wlepiał w niego swoje surowe spojrzenie.
Zethar siedział na krześle z rękami spętanymi za plecami. Miał odsłoniętą twarz i zdjęty kaptur, ale arsenał wciąż był na swoim miejscu.
W cieniu dostrzegł jeszcze przyczajoną sylwetkę. Rozpoznał w obserwatorze dziecko, teraz już młodzieńca, którego przed laty przyłapał w domu dawnego pracodawcy na dziwnej rozmowie.
- Byłem pewien, że wyjechałeś - rzucił hrabia, skupiając na sobie uwagę Zethara - Przyznam, że zastanawiałem się też, czy aby nie zginąłeś. Ale nie spodziewałem się, że przejdziesz na ICH stronę.
- Znasz mnie - Zethar szarpnął rękami - Lubię zaskakiwać.
- Ardal... Owszem lubisz zbijać z tropu, ale jesteś indywidualistą. Co cie podkusiło, by pchać się do Likwidatorów?
- Ty. Nająłeś jakiegoś szczeniaka, by mnie zabił. Mam nadzieję, że cie rozczarowałem, nie dając dzieciakowi okazji do wykonania zlecenia.
- Zabić ciebie? - Payton wytrzeszczył oczy ze zdziwienia. - Byłeś moim najlepszym najemnikiem. Czemu miałbym się ciebie pozbywać?
- Bo dostrzegłeś zagrożenie.
- Hm... Owszem uważałem cię za groźnego i nieprzewidywalnego, jednakże miałem w tobie sojusznika.
- Przestań łgać. Chciałeś mnie zabić!
- Nie ciebie. Miałem jednego narwańca w szeregach. Ciągle węszył i ignorował rozkazy. Na ulicy jest na pęczki dzieciaków, więc... - Teatralnie przesunął palcem po gardle i uśmiechnął się lekko. - Problem z głowy.
Zethar łypnął na młodszego zabójcę.
Wszystko to jedno, wielkie nieporozumienie... Payton miał czyste intencje, a ja bez zawahania przeszedłem na stronę jego wrogów.
Znów spojrzał na hrabiego.
- I co ja mam z tobą zrobić? - Glewas pozwolił sobie na zbliżenie się do Zethara.
- Jestem przeciw tobie - Wzruszył ramionami. - Pozbędziesz się mnie jak poprzedniego "problemu".
- Szkoda twojego doświadczenia i wiedzy.
- Nic ci nie powiem.
- Zastanów się, Ardal. Masz szansę wrócić do dawnego życia. Bez przyzwoitki. Bez rozkazów. Z sowitą zapłatą - Uśmiech powoli spełzł z ust hrabiego, widząc, że Zethar pozostaje niewzruszony jego słowami. - Pomyśl. Co cie z nimi trzyma? Nic!
Zethar zastanowił się.
Nic? Przysięga. Gloster. I oczywiście Keira.
Spojrzał hrabiemu w oczy i uśmiechnął się słabo.
- Może kiedyś byłem na twoje rozkazy, ale teraz znajdziesz we mnie tylko wroga.
- Jesteś głupszy, niż sądziłem - syknął arystokrata, po czym zwrócił się do młodzieńca w cieniu - Torturuj go, aż powie coś sensownego. Później go zabij - Spojrzał jeszcze na Naznaczonego. - Znalazłem na twoje miejsce godnego następcę. Będziesz miał sporo czasu na ocenienie jego umiejętności.
Nastolatek wyszedł z cienia i zabrał Zethara do podziemi domu, które były prawdziwym labiryntem korytarzy. Czułe nozdrza Zethara atakował okropny swąd stęchlizny, a z każdym krokiem rozbrzmiewał plusk wody. W końcu stanęli przed topornymi, żelaznymi drzwiami, które powoli zżerała rdza. Była to jedna z wielu piwnic, w której gromadzono żywność.
Zethar z trudem powstrzymywał odruch wymiotny, gdy zaatakował go smród zgnilizny, zdradzający, że jedzenie w tej komórce dawno się zepsuło. Młody najemnik wepchnął go do piwniczki.
- Podoba ci się nowe lokum? - Uśmiechnął się paskudnie.
- Nie jestem wybredny - Naznaczony wzruszył ramionami.
Młokos starał się ukryć fakt, że spokój i obojętność Zethara go zdezorientowała.
- Zatem ciesz się póki możesz. Kiedy do ciebie wrócę, będziesz błagał o śmierć.
W podziemiu zagrzmiał opętańczy śmiech chłopaka.
Zethar zażenowany przewrócił oczami. Dzieciak nie miałby z nim najmniejszych szans, gdyby nie liny i rany po kłach psa.
Nim najemnik zatrzasnął drzwi, zabrzmiał cichutki gwizd. Chłopak zdążył obrócić głowę, gdy czyjaś pięść dosięgła jego nosa, wbijając kość w czaszkę i mózg.
Młokos padł, a zza ściany wyłoniła się Keira. Zsunęła szarfę z nosa, odsłaniając lekki uśmieszek.
- Nie można cie zostawić samego na pięć minut?
- Nie moja wina, że przyciągam kłopoty jak magnes - odparł, podchodząc do niej - Znalazłaś coś, mój kłopocie?
- Kłopocie? Chyba raczej wybawicielko - Zaśmiała się, oswobadzając ręce Zethara. - Poszperałam po tym zatęchłym labiryncie i znalazłam trochę dokumentów z zniekształconymi pieczęciami różnych rodów. Listy szły do spalenia, więc podejrzewam, że przysłali je pozostali spiskowcy. Niestety nie przyjrzałam się im dokładnie, bo musiałam cie ratować z opresji, ale część z nich zabrałam.
- Skoro pupilka Paytona mamy już z głowy, czas pozbyć się zdrajcy.
Wrócili na górę i przeszukiwali wszystkie pokoje, licząc, że w końcu dopadną hrabiego Glewasa.
- Co za tchórz - mruknęła Keira, w chwili, gdy Zethar potężnym kopnięciem wywarzył kolejne drzwi.
Zabójcy wyjrzeli przez okno. Hrabia z pomocą jednego ze swoich najemników, właśnie wdrapywał się na konia. Eskortowany przez trzech uzbrojonych mężczyzn, czym prędzej opuścił posiadłość.
Keira wybiła szybę łokciem, po czym przykucnęła na parapecie i zagwizdała najgłośniej jak potrafiła. Bez zawahania wyskoczyła z drugiego piętra. Kiedy jej nogi zetknęły się z ziemią zrobiła szybki przewrót i wykorzystując rozpęd rzuciła się w stronę bramy. Ni z tego, ni z owego biegła łeb w łeb ze swoim czarnym rumakiem. Nie przerywając biegu wskoczyła na bok konia i bez trudu wdrapała się na siodło.
Zethar uśmiechnął się pod nosem.
Gdzie ona była całe moje życie?
Wyskoczył z okna prosto na grzbiet swojego wierzchowca, który posłusznie przybył na wezwanie.
Zabójcy dogonili hrabiego.
Keira kucnęła na siodle, a gdy była wystarczająco blisko jednego z ochroniarzy, przeskoczyła na wierzchowca rywala. Mężczyzna z wrzaskiem spadł.
Zethar zrównał się z młodzieńcem, który wlepił w niego przerażone oczy. Chłopak stchórzył. Ściągnął wodze, gwałtownie hamując konia. Szczęśliwy, że uszedł z życiem odjechał pozostawiając hrabiego i ostatniego najemnika na pastwę Zethara i Keiry.
Naznaczony chwycił swój sztylet i rzucił nim w plecy ostatniego stróża dawnego pracodawcy.
Pozostał już tylko Payton. Mężczyzna spojrzał zlękniony wpierw w lewo, prosto na Keirę, następnie zwrócił głowę w prawo, w stronę Zethara.
Keira rzuciła się na hrabiego, niczym drapieżny kot. Oboje spadli z koni. Lagun po kilku koziołkach wstała bez problemu i spokojnie otrzepała się z pyłu.
Glewas nie był w stanie się ruszyć. Likwidatorka doskonale wiedziała co robi. Zrzuciła hrabiego tak, by zamortyzował jej pierwsze uderzenie o ziemię, czemu zawdzięczała brak bolesnych urazów.
Zethar od razu do nich dołączył. Nie spiesząc się zeskoczył z zasapanego wierzchowca i stanął nad głową sparaliżowanego bólem arystokraty.
- Ilu was jest? - rzuciła Keira - Jak wielu chce obalić króla Kentigerna?
Hrabia ją zignorował. Wypluł ślinę zmieszaną z krwią, po czym chwycił Zethara za nogę.
- Daruj mi życie, a pomogę ci odnaleźć ojca.
Morven nie dał po sobie poznać, że słowa Paytona go zaintrygowały.
Ojca? Skąd możesz znać mojego ojca, skoro nawet nie wiesz jak się naprawdę nazywam?
- Zethar Morven - Hrabia z trudem wciągnął powietrze, co było spowodowane jego połamanymi żebrami. - Nadałeś sobie przypadkowe nazwisko, co?
Naznaczony nie był w stanie dłużej ukrywać zdziwienia. Chwycił Glewasa i nie zważając na jego jęki boleści, podniósł go, by spojrzeć mu w oczy.
- Skąd wiesz jak się nazywam?
Hrabia uśmiechnął się słabo.
- To ja zrobiłem z ciebie prawdziwego zabójcę - Odetchnął ciężko. - Co prawda pośrednio.
Nie... Czyżby...?
- Tak, tak chłopcze - Zaśmiał się hrabia, zupełnie jakby czytał Zetharowi w myślach. - Likwidator, którego uratowałeś przed stryczkiem, pracował dla mnie. Niestety musiałem się go pozbyć.
- Co? Przecież Jowan zmarł przez zarazę.
- Zadbałem o to, by był regularnie podtruwany.
Naznaczony natychmiast sobie przypomniał dość upiorną gosposię, która dbała o dom jego opiekuna. Pomimo, że był tylko dzieckiem, od razu wyczuł, że źle jej z oczu patrzy.
Doskonale pamiętał jak Jowan z dnia na dzień był coraz słabszy. Skarżył się na potworne bóle mięśni, do tego ciągle wymiotował i gorączkował.
- Dlaczego? Dlaczego skazałeś go na męczarnie?
- Przywiązał się do ciebie. Zaczął cie traktować jak syna, którego nigdy się nie doczekał - Prychnął. - Nie chciał byś dla mnie pracował i zamierzał się przyznać dlaczego cię przygarnął - Uśmiechnął się okrutnie. - Nie zdążył. Zadbałem też, by dotarły do ciebie plotki, że w stolicy zabójcy najlepiej zarabiają.
- To, co uznawałem za przypadek, było twoim planem... Śmierć Jowana, moja przeprowadzka do Derowen i pierwsze zlecenie od ciebie - Zethar mocniej ścisnął szaty hrabiego. - A co do tego wszystkiego ma mój... ojciec?
- Oszczędź mnie, a wszystko ci powiem.
- Łże - wtrąciła się Keira - Nie daj sobie zamydlić oczu.
Zethar puścił hrabiego. Położył rękę na ramieniu Paytona i uśmiechnął się lekko.
Arystokrata posłał Likwidatorce triumfalny uśmieszek. Po chwili szczęście zniknęło z jego twarzy, a wargi zaczęły drżeć. Z trudem złapał powietrze. Przerażony spojrzał na swoją pierś, w której tkwił sztylet. Prędko uniósł wzrok i odnalazł oczy Zethara. Desperacko chwycił jego rękę czując, że ostrze powoli wysuwa się spomiędzy jego żeber.
W końcu Naznaczony siłą wyrwał sztylet z ciała hrabiego, powodując obfity krwotok i cofnął się nieco, by arystokrata nie padł na niego.
Payton wydał z siebie ostatnie tchnienie, po czym runął na ziemię.
Zethar z kamienną twarzą wytarł nóż w szaty hrabiego. Kiedy schował sztylet, spojrzał na Keirę i uraczył ją lekkim uśmiechem.
- Zadanie wykonane.
◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇
Kiedy dotarli do Tyree zaczynało już świtać. Zethar nie odezwał się nawet słowem od starcia w lesie.
Gdy wpadł do najętego pokoju, natychmiast zrzucił z siebie broń oraz ubrania, pozostawiając tylko spodnie i zaległ na twardym łóżku. Czuł się dziwnie. Przez całe życie był przekonany, że jest sierotą. Powiedziano mu, że na świat wydała go kurtyzana, która nie przetrwała porodu, a jej koleżanki po fachu oddały go do sierocińca. O ojcu nikt nic nie wiedział, więc z góry założono, że nie żyje.
Dawny pracodawca zrobił Zetharowi mętlik w głowie.
Likwidator, który go przygarnął, w rzeczywistości był zdrajcą, a zajął się jego szkoleniem z rozkazu hrabiego Glewasa Paytona. Do tego wszystkiego okazało się, że arystokrata był obecny w życiu Zethara od dziecka.
Z rozmyślań wyrwała go krzątająca się po pokoju Keira. Jak zwykle sprawdzała czy drzwi i okna się dokładnie zatrzaśnięte.
- Powiedz coś w końcu - zażądała, dostrzegając, że dotąd nieobecny wzrok Zethara spoczął na niej - Jeszcze nigdy tak długo nie milczałeś. Zaczynam się martwić.
- Wszystko w porządku, słonko - Posłał jej słaby uśmiech.
- Chyba nie przejmujesz się tymi bredniami, jakimi karmił cię Payton? Próbował cię zwieść, żebyś go oszczędził.
- Sam nie wiem. To co mówił, miało sens. Pomyśl, jak to możliwe, że w pełni zdrowy Likwidator tak nagle zaczął podupadać na zdrowiu i zmarł? Czemu ktoś taki jak Jowan miałby bezinteresownie zająć się szczurem z ulicy?
- Uratowałeś go - przypomniała mu.
- A to ma jakieś znaczenie? Mógł rzucić mieszek z monetami i odejść, a wziął mnie pod swoje skrzydła. Mogłem się domyślić, że coś było nie tak...
- Nie bądź dla siebie taki surowy. Byłeś tylko dzieckiem.
Keira zdjęła pas z bronią i swój czarny płaszcz, po czym usiadła na krawędzi łóżka, by pozbyć się butów. W końcu położyła się obok Zethara i wtuliła się w niego.
- Jeśli chcesz możemy zbadać ile prawdy było w ostatnich słowach Glewasa.
Zethar zawahał się. Czy był pewien, że chce wywrócić całe swoje życie do góry nogami? A może lepiej o tym wszystkim zapomnieć?
Delikatnie pogłaskał Keirę po głowie, po czym cmoknął ją w czoło.
Czy powinienem szukać człowieka, który tak skutecznie ulotnił się z mojego życia?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top