39.

Zethar szedł ciemną uliczką. Wolałby pałętać się nocą w mieście, które zna lepiej niż własną kieszeń, niż w Murdoch - stolicy wrogiego kraju, nad którym aktualnie sprawował pieczę Cedric Larkin.
Keira cały czas była u jego boku. Przynajmniej ona znała obce tereny na tyle, by ich nie zgubić w labiryncie wąskich uliczek. Ciemność panująca w tych korytarzach wcale nie pomagała w zachowaniu orientacji.
Musieli odnaleźć starą zielarnię. Właściciel lokalu wspomagał Likwidatorów z Naughton. Specjalnie dla nich zamawiał nielegalne specyfiki. Tym razem żaden z przemytników nie chciał się podjąć sprowadzenia towaru do Derowen. Ten zaszczyt spadł na Keirę. Co szło w parze z obecnością Zethara.
- Już blisko - powiedziała Keira wskazując na zieloną dłoń odbitą na ścianie jednego z budynków.
- Nareszcie... Łazimy po tym labiryncie już kilka godzin.
- Nie marudź.
Zethar przełknął przekleństwo, które od dawna cisnęło mu się na usta i dalej posłusznie podążał za Likwidatorką. Nagle stanęła jak słup soli. Nim Zethar zdążył jakkolwiek zareagować, Keira skoczyła w jego stronę, po czym narzuciła ręce na jego szyję i wspinając się na palce pocałowała go. Morven stał skołowany. Po chwili dostrzegł plamę światła pełznącą po chodniku kilka metrów od nich i usłyszał kroki. Odwzajemnił pocałunek, po czym oparł jedną rękę na karku Keiry, a drugą na jej krzyżu. Musieli wyglądać naturalnie.
Zethar przymknął nieco powieki, gdy dwóch strażników zajrzało w ciemną uliczkę, w której właśnie stali.
- Nie mają gdzie się lizać? - rzucił jeden z nich.
Kiedy kroki ucichły i światło zniknęło, odskoczyli od siebie. Jak gdyby nigdy nic Lagun znów ruszyła w stronę zielarni, która już była w zasięgu ich wzroku.
- Muszę przyznać, że dobrze całujesz - rzucił zaczepnie Zethar.
- Dobrze to sobie zapamiętaj, bo powtórki nie będzie - odparła stając przed drzwiami sklepu.
Morven zaśmiał się cicho.
Kiedy weszli do środka, zielarz podskoczył wystraszony skrzypnięciem drzwi. Lokal nie był duży. Zaledwie trzy kroki dzieliły drzwi od lady, za którą stał sprzedawca. Za mężczyzną był ogromny regał, na którym z przerażającą dokładnością poustawiano fiolki pełne ziół i naparów. Były tam też jeszcze jedne drzwi prowadzące na zaplecze. Zethar skrzywił się nieco. W pomieszczeniu było duszno i unosiło się tyle zapachów, że wszystkie razem dawały duszącą mieszankę nie do zniesienia, a setki kolorowych naczyń doprowadzały do obłędu.
Morven skupił uwagę na zielarzu, by nie zasłabnąć od odoru i duchoty. Był stary i kościsty. Głowę pokrywała mu gęsta, siwa czupryna, która sterczała w zupełnym nieładzie. Na czubku nosa miał okulary. Wytarł ręce w fartuch, narzucony na burą koszulę i poprawił szkła.
- W czym mogę pomóc? - spytał schrypniętym głosem.
Keira podeszła do lady. Zaciekle milczała, a jedyny dźwięk jaki wydawała to irytujący stukot jej paznokci.
Zethar przewrócił oczami. Po chwili go olśniło. To była kombinacja. Znak rozpoznawczy. Dwa stuknięcia palcem wskazującym, jedno uderzenie serdecznym, później mały, znów serdeczny, następnie środkowy i znów dwa stukoty wskazującym.
Mężczyzna spojrzał na Keirę jak na kretynkę, po czym wbił spojrzenie w Zethara. Nie zareagował na sygnał. Niszczycielka uniosła wzrok. Z kamienną twarzą powtórzyła kombinację. Nadal nic. Nagle wyciągnęła miecz i przytknęła jego sztych do gardła starca. Mężczyzna wzdrygnął się. Jego okulary omal nie spadły mu z nosa. Uniósł drżące dłonie i wlepił szkliste oczy w Likwidatorkę.
- Czekaj, Moiro - powiedział Zethar.
Lagun skupiła na nim wzrok, nie opuszczając broni.
- Nie wygląda na szpiega. Ani naszego, ani... - drążył.
Keira uniosła rękę karząc mu zamilknąć.
Nagle z zaplecza wyszedł inny mężczyzna. Miał około czterdziestki, był średniego wzrostu i tęgi. Zaskoczony zmierzył wzrokiem najpierw Keirę, a później Zethara. Niespodziewanie chwycił jeden ze słoi, rzucił prosto w głowę Morvena i zwrócił się z powrotem w stronę kantorka.
Keira rzuciła sztyletem w drzwi, przytwierdzając do nich rękę niedoszłego uciekiniera.
Mężczyzna wrzasnął z bólu.
- Zamknij drzwi, Ardal - powiedziała Likwidatorka przeskakując przez ladę.
Zethar potrząsnął głową pozbywając się oszołomienia i kawałków szkła spod kaptura. Podszedł do wejścia sklepu i zaryglował je.
- Coście za jedni? - spytał załamującym się głosem mężczyzna przytwierdzony do drzwi.
Keira schowała miecz, po czym podeszła do otyłego jegomościa i przyjrzała mu się dokładnie. Po chwili chwyciła rękojeść noża.
- To zaboli - powiedziała i wyrwała ostrze z dłoni nieszczęśnika.
Wrzasnął na całe gardło. Keira z niewiarygodnym spokojem wyciągnęła z kieszeni czarną szmatkę.
- Proszę wybaczyć ten atak, panie Clach - zaczęła, wycierając sztylet z krwi - Pański wspólnik nie zareagował na sygnał.
- No tak... Wy, Likwidatorzy i ta wasza paranoja - syknął mężczyzna ściskając zranioną rękę - Wszędzie widzicie zagrożenie!
- Zboczenie zawodowe - mruknęła chowając broń - Proszę o wyrozumiałość. Nie poinformowano nas o obecności osób trzecich. Liczę, iż nie chowa pan urazy za ten nieszczęśliwy wypadek.
Clach wbił spojrzenie w Zethara. Uśmiechnął się upiornie widząc strużkę krwi, powoli cieknącą po twarzy młodzieńca.
- Jesteśmy kwita.
Keira znów przeskoczyła przez ladę i stanęła obok Zethara, w bezpiecznej odległości od zielarzy.
- Przyszliście po towar dla Derowen? - spytał Clach.
- Owszem.
- Bądź tak dobry, Dallas.
Starzec poszedł do kantorka i po chwili wrócił ze sporym pudłem i położył je na ladzie. Wciąż był blady po chwili grozy jaką mu zafundowała Keira.
Niszczycielka rzuciła sakiewkę z ustaloną zapłatą do rąk Dallasa, po czym sięgnęła po pudło.
- Ja to wezmę - powiedział Zethar przejmując towar.
Kilka minut później znów szli przez labirynt uliczek. Wracali do gospody, w której mieli nocować. Knajpa "Pęknięty Dzban" była ulubioną miejscówką Likwidatorów z Naughton. Zatrzymywało się tam sporo ludzi, zarówno przejezdnych kupców, żołnierzy, jak i rzezimieszków. Każdy mógł tam nocować. Każdy, kto miał pieniądze, oczywiście. Nikt o nic nie pytał. Wystarczyło wpłacić określoną sumę, by dostać klucz. Nikogo nic nie obchodziło, o ile wszystko było w należytym porządku.
Kiedy weszli do gospody, było już zupełnie cicho i ciemno. Wszyscy spali. Bezszelestnie przemknęli przez korytarze i weszli do wynajętego pokoju.
- Co właściwie jest w tym pudle? - spytał Zethar, gdy Keira dokładnie zamknęła drzwi.
- Zioła.
- Nie rób ze mnie głupka.
- Oh, nie muszę. Sam sobie doskonale z tym radzisz - zarechotała złośliwie.
- Ha, ha bardzo zabawne...
Keira wzięła od niego paczkę, po czym postawiła ją na stoliku i otworzyła pudło. Zethar zerknął ciekawsko przez jej ramię.
- Najmocniejsze trucizny jakie dotąd stworzono - powiedziała Lagun wyciągając jedną z fiolek z cieczą, która na pierwszy rzut oka wyglądała jak wino - Naprawdę niewielu zielarzy zgadza się sprowadzać ten towar.
- Co to właściwie jest? - spytał Zethar biorąc od Keiry buteleczkę.
- Nie mam pojęcia. Tylko truciciele z Muir znają przepisy na te specyfiki. Dlatego są drogie. Te wywary są tak mocne, że kilka kropel mogłoby zabić pół miasta, przez to są nielegalne.
- Sporo tego - stwierdził zaglądając do pudła.
- Z tych trucizn będą korzystać wszyscy Likwidatorzy w Derowen - odparła biorąc fiolkę z czerwoną substancją od Zethara - To i tak za mało, ale większe zamówienie mogłoby zostać przechwycone.
Keira odłożyła toksynę, po czym zamknęła pudło i wsunęła je pod jedno z łóżek.
Zethar podszedł do lustra, dostrzegł kawałek szkła w ranie na łuku brwiowym.
- Trzeba przyznać, że Clach ma cela - mruknął.
Keira podeszła do niego.
- Pokaż się.
Zethar schylił się nieco, by mogła uważnie się przyjrzeć zranieniu.
- Usiądź - wskazała na krzesło - Trzeba wyciągnąć szkło i zaszyć ranę.
Keira sięgnęła do swojej torby, w której nosiła bomby, wyciągnęła małą buteleczkę i ścierkę.
- Co to?
- Środek dezynfekujący.
Przysiadła na stole, oblała ręce zawartością fiolki, którą miała w torbie, po czym ostrożnie wyciągnęła szkło z głowy Zethara. Następnie zwilżyła szmatkę środkiem oczyszczającym i przemyła ranę.
- Nie ruszaj się - powiedziała szykując igłę.
Zethar przyłapał się na tym, że gapił się na Keirę. Nie jak na morderczynię, czy nauczycielkę, ale jak piękną, zdolną kobietę. Od razu przypomniał sobie dotyk jej ciepłych ust i zapach delikatnych, słodkich perfum. Zganił się za to w myślach.

Do diabła, przecież ona jest szlachetnie urodzona. A ja? Jestem nikim... Szczurem z ulicy...

Ponure myśli rozegnała igła, która zanurzyła się w skórze Zethara.
- Aj - syknął, ale nie śmiał drgnąć.
- Jeszcze chwila.
W końcu złapała sztylet i przecięła nić.
- Gotowe.
- Dziękuję.
Keira uśmiechnęła się nieco, po czym rozpięła pas z pochwą na miecz i odłożyła broń.
- Nie wiem jak ty, ale ja jestem padnięta - powiedziała ściągając skórzany płaszcz.
Rzuciła jeszcze buty pod ścianę i wskoczyła do łóżka.
- Kiedy mamy prom do Naughton?
- Jutro w samo południe - ziewnęła.
Zethar ściągnął swój płaszcz i też już miał się położyć, gdy zabrzmiały kroki. Keira poderwała głowę z poduszki.
W ciągu kilku sekund byli z powrotem ubrani i mieli broń pod ręką. Nagle drzwi huknęły i do pokoju wpadła zgraja uzbrojonych mężczyzn.
- Rzucić broń! - ryknęli żołnierze.
Przeciwników było zbyt wielu. Wyskoczenie przez okno nie wchodziło w grę. Upadek z trzeciego piętra na chodnik, mógł się skończyć w najlepszym przypadku bolesnymi załamaniami, a w najgorszym śmiercią.
Zethar spojrzał na Keirę, która z kamienną twarzą rzuciła miecz pod nogi żołnierzy, po czym sam upuścił broń na podłogę.
- W imieniu króla Cedrica Larkina jesteście aresztowani - powiedział mężczyzna ubrany w drogie, granatowe szaty.
Na ramieniu miał płaszcz w złotym kolorze, a na głowie czarny kapelusz z długim, czerwonym piórem. Bez wątpienia kapitan. Pozostali byli w zwykłych, niebieskich tunikach ze złotym wężem na rubinowej tarczy.
Żołnierze Larkina dokładnie przeszukali pokój. Od razu znaleźli skrzynię z ziołami.
Zethar przymknął oczy. Miał za chwilę stanąć twarzą w twarz z nastolatkiem, którego imię, nie wiedzieć czemu, napajało grozą serca nawet najmężniejszych wojowników w Naughton.

◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇

Sala tronowa była ogromna. Zethar dziwił się, że tak wysoka budowla trzymała się w jednym kawałku. Ściany były nieprzyzwoicie błyszczące. Podłoga również. Panujący w pomieszczeniu przepych raził w oczy. Na ścianach wisiały portrety namalowane przez najwspanialszych artystów w Fearghas. Pomiędzy pięknymi kolumnami stały marmurowe rzeźby. Jedne przedstawiały wojowników, zaś inne nagie kobiety.
Na podwyższeniu stał wielki tron, przy którym leżał jaguar. Zethar wytrzeszczył oczy.

Jaguar? Skąd do licha wzięli jaguara?

Wilka jeszcze by się spodziewał. Nawet niedźwiedzia. Ale jaguara? Dla kaprysu małoletniego króla ściągnęli z drugiego krańca świata morderczego kota?
Żołnierze zatrzymali Zethara i Keirę przed samym tronem. Morven poruszył niespokojnie rękami spętanymi za jego plecami. Sznur był gruby, ostry i do tego dobrze zawiązany. Żadnej szansy na oswobodzenie rąk. Przynajmniej bez urazów...
- Jego Wysokość król Larkin - zapowiedział posłusznie kapitan.
Nagle wielkie, żelazne wrota huknęły otwierając się. Zethar rozdziawił usta. W złotej koronie na głowie wyszedł Cedric. Zethar wyobrażał go sobie raczej jako gówniarza, który nie dorasta mu nawet do piersi. Doznał szoku. Do sali wkroczył przerażająco wysoki i umięśniony chłopak, o dziecięcej twarzy. Sam Zethar miał jakieś metr dziewięćdziesiąt wzrostu. Ale ten dzieciak? On musiał mieć spokojnie ze dwa metry.
Chłopak zasiadł na tronie i zmierzył pogardliwym wzrokiem Zethara i Keirę.
- Czemu zawracacie mi głowę? - przemówił piskliwym głosem.
Zethar z trudem powstrzymał śmiech. Może i Larkin był wyrośnięty, ale piszczał jak mała dziewczynka. Keira też omal nie zaczęła się śmiać. Zethar widział to w jej oczach.
- Oni są z Naughton, panie - zaczął kapitan - To Likwidatorzy. Ludzie twojego największego wroga, króla Derrick'a Kentigerna. To bezlitośni mordercy!
- Nie sądziłam, że cieszymy się, aż tak złą sławą - mruknęła zadowolona Keira - Nawet tu w Fearghas.
- Milcz! - ryknął, a raczej pisnął, Larkin - Nie udzieliłem ci głosu!
- Nie mam w zwyczaju czekać na pozwolenie - wzruszyła ramionami - Kiepsko mnie wychowano.
Cedric zerwał się z tronu, zszedł do Keiry, po czym chwycił ją za szczękę i przyjrzał się jej dokładnie.
- Los obdarzył cię niewyparzoną gębą, ale też i urodą - powiedział spokojniej - Kto wie co kryje się pod tymi szmatami?
- Oh, to już moja słodka tajemnica - mruknęła Keira odwracając głowę.
- W takim razie z chęcią ją poznam - spojrzał na strażników stojących za Niszczycielką - Zaprowadźcie ją do mojej komnaty i przywiążcie do łóżka. A! I zakneblujcie. Już dość się jej nasłuchałem.
- Zabierajcie łapy! - ryknęła, gdy dwóch żołnierzy chwyciło ją pod pachami i podniosło.
Zaczęła się rzucać i wierzgać.
- Puszczajcie!
Zethar chciał się rzucić na ratunek Keirze, ale nie miał na to żadnych szans. Nie sądził, że kiedykolwiek będzie się czuł tak bezradnie.
- Czego szukacie w moim kraju? - spytał Larkin znów siadając na tronie.
- Przyjechaliśmy tylko na zakupy - uśmiechnął się niewinnie Zethar.
- Peder? - nastolatek wbił spojrzenie w kapitana.
Mężczyzna odchrząknął.
- Znaleźliśmy przy nich skrzynię z dużą ilością fiolek, zawierających jakieś podejrzane napary. Sądzę, że to trucizny.
- Czy wszystko co nie ma etykietki bierzecie za trutkę? - prychnął Zethar - Razem z moją drogą kuzynką otwieramy aptekę, a wszyscy wiedzą, że zioła z Fearghas są najlepsze.
- Od kiedy to aptekarze noszą broń? Hę? - mruknął kapitan.
- Podróże są niebezpieczne, Peder - odparł Zethar - Trzeba jakoś dbać o swoją dupę i towar.
Larkin zarechotał.
- Podobasz mi się, Likwidatorze. Masz charakterek. Gdybyś nie był z Naughton, zacząłbym rozważać przyjęcie cię do swojej armii.
- Już nie jestem Likwidatorem, tylko aptekarzem.

A raczej Naznaczonym.

- On łże, panie - syknął kapitan.
- Stul dziób, Peder - mruknął Zethar - Nie z tobą rozmawiam.
- Jak śmiesz się tak do mnie zwracać? - oburzył się.
- Cóż, mam niewyparzoną gębę jak moja kuzynka - uśmiechnął się prowokacyjnie - Skoro już o niej mowa... Może król okaże litość i ją wypuści? Będę bardzo wdzięczny. Do końca życia będę wychwalał imię Waszej Wysokości!
- Kusząca propozycja, doprawdy - Larkin pokiwał głową - Jednak cię zmartwię. Nie dopominam się twoich pochwał, ale za to bardzo potrzebuję pięknych kobiet. Przykro mi, ale twoja kuzynka ze mną zostanie.
Zethar zaczął tracić nad sobą kontrolę.
- Nalegam.
- Możesz nawet błagać - zarechotał okrutnie Cedric - Ta panienka już jest moja.
- Tknij ją, a zabiję - warknął Zethar.
Nastoletni król wytrzeszczył oczy.
- Co?
- Słyszałeś - syknął Zethar - Może i jesteś większy, ale jesteś tylko gówniarzem. Tknij moją towarzyszkę choćby palcem, a zagwarantuję ci długą i bolesną śmierć.
Młody monarcha parsknął śmiechem.
- Jesteś rozczulający - uśmiech został zastąpiony przez upiorny grymas - Do lochu z nim! Dajcie mu porządny wycisk, a rano urżnijcie łeb - wstał z tronu - Żegnaj, Likwidatorze. Idę zabawić się z twoją śliczną kuzynką. Może usłyszysz jej jęki? - zarechotał przeraźliwe.
Zethar wrzasnął wściekły. Rzucał się i próbował wyrwać strażnikom, ale to na nic się zdało. Nim się obejrzał był już w celi. Zrobił kilka kółek, po małym zamknięciu.

Jeśli czegoś nie wymyślę, to zginę, a Keira stanie się prywatną dziwką trzepniętego nastolatka!

Ryknął na całe gardło zdesperowany. Był w beznadziejnym położeniu. Bez broni. Bez narzędzi. W celi, z wciąż związanymi rękami.
- Nie drzyj się! - wrzasnął któryś w więźniów.
Zethar poczerwieniał. Jeszcze sekunda, a zacznie gryźć kraty z desperacji. Szarpnął rękami.
- Uspokój się, dziecko - zabrzmiał zachrypnięty głos - Utknąłeś tu. Pogódź się z tym.
Zethar odwrócił się w stronę sąsiedniej celi. Dostrzegł wychudzonego starca. Więzień wyglądał jak żywy szkielet, na który naciągnięto pomarszczoną skórę.
- Gdyby chodziło o mnie to usiadłbym na dupie i zaczekał, aż tu przylezą i zatłuką na śmierć.
- Zatem o kogo chodzi, że tak się denerwujesz?
- O przyjaciółkę... - mruknął Zethar rozglądając się po celi.
Nie było tam nic, co by mógł wykorzystać do przecięcia sznura.
- Te kraty, chłopcze, są bardzo stare - rzucił po chwili starzec.
Zethar uniósł brew.

O czym ten stary piernik bredzi?

Po chwili go olśniło. Krata to metal, a stary metal rdzewieje i na krawędziach potrafi stać się bardzo ostry. Zethar stanął przy jednej z okratowanych ścian i zaczął trzeć sznurem o zaatakowaną przez korozję krawędź. W końcu lina puściła.

Połowa sukcesu. Teraz muszę się jakoś wydostać z celi.

Upływający czas działał na jego niekorzyść. Każda kolejna sekunda w lochu uświadamiała mu, że Keira jest coraz bliżej koszmaru.
Zethar zaczął nerwowo przeszukiwać szaty. Zabrano mu wszystkie noże i miecz, ale na szczęście żołnierze nie wymacali wytrychu. Młodzieniec dopadł zamek i drżącymi z nerwów rękami próbował go otworzyć. Nagle zabrzmiał trzask i część narzędzia spadła na podłogę.

Niech to szlag!

Omal znów nie wrzasnął, dając upust narastającej w nim furii i desperacji. Los nie był po jego stronie. Przynajmniej nie dziś.
Nerwowo zmierzwił włosy.
Niespodziewanie zabrzmiały kroki. Zethar prędko schował ręce za plecami udając, że nadal jest spętany.
Do celi podszedł żylasty mężczyzna ubrany w zakrwawiony fartuch.

Kat...

Wytrzeszczył zęby w upiornym uśmiechu.
- Gotów na cierpienie, psie z Naughton ?
Zethar z kamienną twarzą zbliżył się do kraty.
- Jeśli mnie wypuścisz, daruję ci życie.
Kat zaczął się śmiać. Zethar błyskawicznie przełożył ręce przez pręty, chwycił mężczyznę i z całej siły trzepnął nim o zamknięcie. Kat jęknął oszołomiony. Jakimś cudem wciąż trzymał się na nogach, ale bliskie spotkanie z metalową klatką zupełnie go ogłupiło. Zethar zerwał klucze z jego paska i uwolnił się. Chwycił kata za głowę i mocnym szarpnięciem skręcił mu kark. Nim opuścił lochy, rzucił jeszcze pęk kluczy starcowi, który przez te kilka chwil był jego sąsiadem.
Cicho przemykał przez korytarze. Gorąco się modlił do wszystkich możliwych bogów, błagając by nie natknął się na żadnego żołnierza. Kończył mu się czas. Czuł to.
W końcu Zethar dostrzegł jednego strażnika. Znudzony potupywał nogą i odbiegł myślami, gdzieś daleko.
Morven wyskoczył zza ściany i zaatakował. Żołnierz zdołał wydusić z siebie jedynie stłumiony jęk, gdy osuwał się na ziemię, bezlitośnie duszony przez Likwidatorskiego rekruta. Kiedy bojownik był już martwy, Zethar chwycił klamkę drzwi, których strażnik tak żałośnie pilnował. Drzwi były zamknięte.
Morven nie tracąc czasu na przeszukiwanie trupa, z całej siły kopnął wrota rozbijając zamek w drobny mak.
Odetchnął z ulgą, gdy dostrzegł nieprzytomnego Larkina. Pozwolił sobie na prowokacyjny uśmieszek, kiedy spojrzał na przywiązaną do łoża Keirę.
- Wiesz, co - rzucił podchodząc - Nawet mnie to bawi.
Dziewczyna zmrużyła oczy.
- Rozwiąż mnie! - ryknęła wściekła, gdy Zethar wyjął knebel z jej ust.
Młodzieniec zdębiał. W życiu nie widział jej tak rozeźlonej. Często wrzeszczała, ale jeszcze nigdy w jej głosie nie było nuty... paniki.
Zethar rozwiązał ją. Dopiero, kiedy Keira wyplątała się z pościeli, zorientował się, że Cedric był naprawdę blisko celu. Tunika dziewczyny była porozciągana, a spodnie nieco opuszczone.
Zethar poczerwieniał, widząc jej opuchnięty policzek i sine ręce oraz rany od sznura na nadgarstkach.

◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇

- Co mu zrobiłaś? - spytał, gdy już opuścili komnatę Larkina.
Nie zabili tego dzieciaka-psychopaty. W każdej chwili ktoś mógł wzniecić alarm. A gdyby żołnierze znaleźli ciało Cedrica, wybuchłaby wojna, w której Naughton nie miałoby żadnych szans.
- Kopnęłam go w głowę - odparła - Musimy znaleźć zioła.
- Co? Musimy stąd wiać!
- W skrzyni były nie tylko fiolki z truciznami. Na dnie pudła ukryto plany miasta. Nie możemy ich zostawić.
Zethar westchnął zrezygnowany. Nie przypuszczał, że tak szybko powróci do więzienia.
Cele były puste. Wszędzie leżeli nieprzytomni strażnicy.
Przemknęli do magazynu. Tam były wielkie regały, na których było wszystko, co kiedykolwiek zabrano jeńcom.
Z trudem odnaleźli we wszechobecnym bałaganie ich skrzynię i broń.
- Do diabła! - warknęła Keira otwierając pudło - Połowę zbili. Ci kretyni rozwalili fortunę!
Sięgnęła do regału po swoją torbę i ostrożnie włożyła do niej kilka ocalałych fiolek, po czym przewróciła pudło, wysypując szkło, zioła i ukryte mapy. Nagle zabrzmiał dzwon alarmowy. Czas im uciekał. Zamek za kilka sekund miał zostać zablokowany przez setki żołnierzy, a oni siedzieli w pomieszczeniu z tylko jednymi drzwiami.
Zethar podszedł do zakratowanego okna.
- Jesteśmy przy porcie - stwierdził.
- I co z tego? I tak stąd nie wyjdziemy...
Zethar szarpnął prętami. Ledwo trzymały się w murze.
- Pomóż mi - powiedział poprawiając chwyt.
Keira złapała kratę.
- Gotowa? Już!
W tym samym momencie wykorzystali całą swoją siłę i wyrwali rozklekotane pręty.
Czekała już na nich tylko jedna, najgroźniejsza przeszkoda. Wysokość. Zamek od wody dzieliły ogromne skały, niektóre zaostrzone niczym pale.
Naznaczony cofnął się.
- Jeśli przeżyję, skacz - powiedział, po czym wziął rozbieg i wyskoczył.
Kilka sekund w powietrzu wystarczyło, by Zetharowi stanęło przed oczami całe życie. W końcu zanurzył się w lodowatej wodzie. Nieco oszołomiony nagłą zmianą temperatur wypłynął na powierzchnię, po czym wydał z siebie okrzyk radości. Przeżył!
Po chwili zabrzmiał plusk. Keira również przetrwała skok.
Zethar spojrzał w niebo. Robiło się już widno. I pomyśleć, że ich piekło trwało jakąś godzinę.
Po chwili dostrzegł statek wypływający z portu.
- Tutaj! - wrzasnął - Ej! Tu jesteśmy! Na pomoc!
Łajba podpłynęła i załoga wciągnęła ich na pokład. Właścicielem statku był kupiec, który za niewielką opłatą zgodził się ich zabrać do Naughton. Otrzymali suche ubrania.

◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇

Zethar niemalże natychmiast stracił Keirę z oczu.
Łajba nie była duża. Trudno o minimum prywatności, nie mówiąc już o dobrej kryjówce.
Zethar poszedł do kuka, by poprosić go o kubek herbaty. Po orzeźwiającej kąpieli młodzieniec ciągle drżał, pomimo zmiany ubrań.
Kucharz nie krył, że nie podoba mu się, iż ma dwie kolejne gęby do wykarmienia. Wprost powiedział Zetharowi, że nie ma zamiaru tracić cennej żywności na jakieś przybłędy.
Morven musiał okiełznać nerwy. Właściciel łajby z pewnością wyrzuciłby jego i Keirę, gdyby wywołał bójkę.
Dostał tylko jeden kubek herbaty. Udało mu się jeszcze wysępić kawałek chleba.
Szukał Keiry wśród hamaków, w których sypiała załoga. Nie dostrzegł jej. Niespodziewanie usłyszał płacz. Ciche szlochy zaprowadziły go do magazynu. Keira siedziała skulona pomiędzy skrzyniami. Słysząc, że ktoś się zbliża, poderwała głowę z kolan i prędko przetarła oczy.
- Odejdź - pociągnęła nosem - Nie chcę, żebyś oglądał mnie w takim stanie...
Zethar spojrzał na nią smutno.
Drżała z zimna i emocji. Była blada, a jej sine oczy spuchły od otrzymanych ciosów i ciągle spływających łez.
Zethar położył kubek z herbatą i kawałek chleba na skrzyni, po czym przysiadł obok Keiry i nieśmiało otulił ją ramieniem.
- Nie płacz... - powiedział łagodnie - Już po wszystkim.
Pierwszy raz widział ją tak przerażoną. Tyle razy jej życie wisiało na włosku. Wtedy zdawała się nie przejmować, że może jej się coś stać. A teraz...? Była taka roztrzęsiona.
Kolejna łza spłynęła po jej policzku.
Zethar delikatnie starł kroplę, po czym pogłaskał ją po głowie.
- Jesteś bezpieczna - szepnął.
Niespodziewanie Keira wtuliła się w niego.
- Potraktował mnie jak szmatę... - zaszlochała - Nawet nie jak dziwkę. Im się przynajmniej płaci i okazuje minimum szacunku. Ten gnój potraktował mnie jak przedmiot... Jak nic nie wartą szmatę!
Coś ścisnęło serce Zethara. Nie mógł patrzeć na rozpacz Keiry i ten strach ciągle czający się w jej oczach.
Gdyby nie fakt, że byli już daleko od zamczyska, wróciłby i gołymi rękami rozerwał Larkina na strzępy.
Przytulił Keirę. Nie potrafił jej inaczej pocieszyć. Jedyne co podnosiło na duchu, to myśl, że za kilka dni opuszczą Fearghas i będą w ukochanym Naughton. A z niewielkiego portu w Ionhar wyruszą do Derowen. Do domu.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top