36.

Pomimo, że minął tydzień od tragicznego wypadku, Zethar wciąż nie odzyskał zmysłu. Nie było najmniejszej poprawy. Jedyne co dostrzegał, to wszechobecna ciemność. Miał tego dość. Nienawidził faktu, że nie był w stanie wykonać najzwyklejszych czynności. Z trudem się ubierał. Miał problemy z jedzeniem. To było dla niego takie upokarzające...
Zapamiętał gdzie się co znajduje w najętym domku, dzięki czemu mógł sobie pozwolić na opuszczenie pokoju. Trzymając ręce przed sobą doczłapał do schodów i zszedł po nich, kurczowo trzymając się barierki. Wszedł do kuchni. Wymacał stołek i od razu na nim zasiadł. Ostrożnie przesunął ręką po blacie, przy którym się znajdywał, aż czubkami palców wyczuł jakieś naczynie. Kurczowo je chwycił, a drugą ręką zaczął szukać dzbanka z wodą, który Keira zostawiała zawsze w tym samym miejscu. W końcu znalazł dzban i nalał wody do kubka. Udało mu się nie rozlać ani jednej kropli. Nauczył się rozróżniać dźwięk nalewanej cieczy, świadczący o pełnym naczyniu.
Nie umiał się cieszyć z tego, że dał radę dojść do kuchni i nalać sobie wody. Zrezygnowany podparł głowę i zaczął obracać w palcach kubek.
Po chwili odwrócił się powoli, słysząc cichy stukot butów.
- I co? - spytała Keira - Widzisz? Choć trochę?
- Nie... Tylko ciemność... - nerwowo zmierzwił włosy - Mam tego dość.
- Cierpliwości.
Zethar trzepnął pięścią w blat.
- Ile mam jeszcze czekać?! Minął tydzień! Tydzień! A ja nadal jestem ślepy jak kret!
- Uspokój się. Krzykiem nic nie zdziałasz.
- Przepraszam - wziął głęboki wdech - Już wiem co przeżywała Lilly... Rozumiem co to znaczy być kaleką...
Keira położyła rękę na jego ramieniu. Sama już nie wiedziała co ma robić. Każdy kolejny dzień uświadamiał jej, że Zethar mógł już do końca życia być ślepy.
Nie umiała go pocieszyć. Ale wiedziała co przeżywa. Kiedyś bomba wybuchła tuż przy niej. To była specjalna petarda ogłuszająca. Huk był tak potężny, że straciła słuch. Była pewna, że trzask rozsadził jej bębenki i że nigdy już nie będzie słyszała. Muzyki. Rozmów. Głosu jej kochanego ojca. Ale na szczęście odzyskała zmysł i przy okazji zdobyła cenną umiejętność, jaką było czytanie z ruchu warg. Dzięki temu wierzyła, że Zethar znów zacznie widzieć.
Nagle zabrzmiało cichutkie stukanie. Keira spojrzała w stronę okna, za którym siedział gołąb, który co i rusz uderzał dziobem w szybę. Otworzyła okno, po czym pogłaskała ptaka po głowie i sięgnęła do liściku przywiązanego do jego nóżki.
- Co się dzieje? - spytał Zethar.
Keira mimowolnie się uśmiechnęła. Była nadzieja.
- Obiecałam ci, że będziesz widział - powiedziała po chwili - I mam zamiar dotrzymać słowa.
Prędko udała się do stajni i dosiadła swojego karego wierzchowca. Nie szczędząc zwierzaka popędziła daleko w las, aż natrafiła na starą chatkę.
Zapukała w drzwi ze spękanego, przesuszonego drewna. Nie słysząc nikogo po prostu weszła do środka.
- Halo! - krzyknęła - Jest tu kto?
Żadnej odpowiedzi. Keira rozejrzała się. Chatka była bardzo mała. Dookoła stały regały wypełnione różnymi fiolkami i słojami. Likwidatorka nie miała zamiaru nawet zgadywać co było w niektórych naczyniach. Na środku stał ogromny kocioł. Cokolwiek się w nim gotowało śmierdziało okropnie i bulgotało, co i rusz pryskając na wszystkie strony jakąś brunatną mazią.
Nagle zabrzmiało miałczenie. Keira wzdrygnęła się widząc całego czarnego kota. Jednak nie zlękła się samego kocura, lecz jego upiornych zielonkawych oczu, które upierdliwie się w nią wwiercały.
- Czego tu?! - huknął schrypiały głos.
Keira podskoczyła zaskoczona. Dostrzegła staruszkę. Była niespotykanie niska. Mocno przygarbiona podpierała się na krzywej lasce. Jej włosy były długie, siwe i tak potargane, że każdy kosmyk sterczał w innym kierunku. Obwisła skóra i żółte, a niektóre nawet czarne, zęby przyprawiały Keirę o mdłości.
- Czego tu szukasz? - zaskrzeczała staruszka.
- Mój przyjaciel został oblany jakimś dziwnym środkiem. Stracił wzrok. Podobno pani ma coś, co by mogło go wyleczyć.
- Może mam, a może nie.
- Proszę mi pomóc. Sowicie zapłacę.
- To jakaś zasadzka? Nie dam się znowu oskarżyć, że jestem wiedźmą!
- Nie przyszłam posądzać panią o czary, tylko prosić o lekarstwo.
- Słuchaj, laleczko - wyciągnęła w jej stronę swoje kościste, powykrzywiane palce - Nie wiem, kto cię nasłał, ale odejdź. Bo poszczuję kotem!
Keira uniosła brew.

Poszczuć kotem? Naprawdę?

Nagle dostrzegła mały znak na bosej stopie kobiety.

To symbol Likwidatorów!

- Była pani Likwidatorką? - spytała.
Staruszka uniosła krzaczaste brwi, po czym chrząkając zasłoniła znak podartą spódnicą.
- Nie wiem o czym mówisz.
Keira podciągnęła koszulę, po czym opuściła nieco spodnie, pokazując swój znak wypalony na biodrze.
- Hm... Jak się zwiesz, dziecino?
- Keira Lagun.
- Ach, Lagun. Zacny ród, doprawdy - podrapała się po brodzie - Z Derowen, jeśli mnie pamięć nie myli.
- Zgadza się.
- Powiadasz, że potrzebujesz lekarstwa na ślepotę - odwróciła się do jednego z regałów - Masz może ten specyfik, którym został oblany twój przyjaciel?
Keira sięgnęła do kieszeni i wyciągnęła małą buteleczkę. Staruszka otworzyła fiolkę i powąchała resztki trucizny. Prędko ją zamknęła i spojrzała na Keirę.
- "Jabłoń śmierci" - powiedziała.
- Słucham?
- Tak wołają na drzewo z którego jest ten specyfik. Wyjątkowo paskudna roślina. Jakikolwiek kontakt z jego liśćmi grozi poparzeniami. Nie daj Boże stać pod nim podczas deszczu, albo je palić! Sam wyciąg jest groźniejszy, kiedy się go spożyje. Twój kolega został nim oblany?
- Prosto w twarz.
- Płukał oczy?
- Wielokrotnie. To dobrze?
- I tak i nie. Ile czasu minęło?
- Tydzień.
- Jakaś poprawa?
- Niestety nie.
- Hm... Niedobrze. Bardzo niedobrze.
W końcu staruszka stuknęła paznokciem w małą butelkę. Keira spojrzała na te po rozdwajane, brudne pazury. Sama miała długie paznokcie, ale ta kobieta biła ją na głowę.
- Porządnie zakropl oczy swojemu przyjacielowi i je zasłoń. Przez kilka godzin nie może dotrzeć do nich światło. Ostrzegam, że będzie cierpiał - powiedziała dając Keirze fiolkę - Jeśli to nie pomoże, to nie ma już nadziei.
- Dziękuję.
Likwidatorka już sięgnęła do sakiewki, by wyciągnąć pieniądze, gdy staruszka ją powstrzymała.
- Od pobratymców nie biorę zapłaty.
- Jeszcze raz dziękuję - Keira zebrała się na odwagę, by przytulić kobietę, po czym wybiegła z domku.
Staruszka wyjrzała przez małe okienko i uśmiechnęła się nieco, widząc jak kary koń znika.

◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇

Keira uradowana wpadła do najętego domu. Nie zastała Zethara w kuchni, więc poszła do jego sypialni.
Młodzieniec leżał znużony na łóżku zwrócony ku sufitowi.
- Mam coś, co może ci pomóc - wysapała.
Zethar prędko usiadł.
- Naprawdę?
- Tak, ale to nie będzie przyjemne.
- Wszystko jedno! Możesz mnie torturować godzinami, bylebym odzyskał wzrok!
- Połóż się. Muszę ci zakroplić oczy.
Zethar posłusznie opadł na poduszkę i zaczął czekać.
Lagun zalała jedno z oczu lekarstwem.
- A! - ryknął na całe gardło - Cholera jak to piecze!
- Wytrzymaj. Jeszcze jedno.
Zethar zacisnął zęby i pozwolił Keirze zalać specyfikiem też drugie oko. Dziewczyna jeszcze związała mu oczy swoją czerwoną szarfą.
- Nie zdejmuj opaski dopóki ci nie powiem, jasne?
- Jak słońce. Tak swoją drogą, to która godzina?
- Za chwile zacznie się ściemniać - ziewnęła.
Była wymęczona stresem, do tego dołączyło też zmęczenie po podróży do starej zielarki.
- Idę się położyć.
- Poczekaj - poprosił Zethar - Zostań ze mną. Ta niepewność mnie wykończy. Nie chce być sam.
Keira zsunęła buty, po czym wepchnęła się pod ciepłą kołdrę. Często musiała dzielić łoże z Zetharem, więc czemu teraz miałby tego nie zrobić?
Niespodziewanie Morven przytulił ją mocno.
- Dziękuję ci - szepnął.
- Za co? Przecież jeszcze nie wiemy, czy to zadziała.
- I tak dziękuję.

◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇

Rano Keira drżącymi rękami ściągała swoją szarfę z oczu Zethara. Naznaczony z trudem uniósł powieki, po czym zamrugał szybko kilka razy.
- I co? - spytała nie mogąc więcej znieść tej niepewności.
Zethar znów zacisnął podrażnione oczy i przetarł je. Ponownie spróbował je otworzyć.
- Widzę! - poderwał się z miejsca, po czym podniósł Keirę niczym dziecko i uścisnął ją mocno - Widzę!
- Dusisz mnie! - sapnęła.
Zethar odstawił ją, po czym soczyście ucałował jej policzek.
Keira stała przez chwilę skołowana, aż w końcu się uśmiechnęła.
Cieszył się jak szaleniec. Aż zrobiło jej się ciepło na sercu.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top