25.

- Proponuję zacząć tu - Keira zastukała paznokciem w mapę Derowen.
- Od tej starej kaplicy w Południowej? - Zethar wskazał mały punkt - Sądzę, że tu będzie lepiej.
- Bądź poważny choć przez chwilę - mruknęła biorąc się pod boki - Nie. Nie zaczniemy treningu od knajpy.
- Eh... Może być kaplica... Co dalej?
- Przebiegniemy do południowej bramy.
- Czy ona przypadkiem się nie zapadła?
- Mhm - przesunęła palcem po grubej linii - Dzięki temu wleziemy na mur obronny bez zbędnego wysiłku. Przejdziemy po nim na wysokość wieży strażniczej pomiędzy dzielnicami. Zeskoczymy na dachy i udamy się tu - wskazała kolejny element na mapie - Do więzienia. Stamtąd ruszymy do warsztatu krawca i skończymy przy piekarni.
- Nieźle - pokiwał głową - Ale to się zaczyna robić nudne. Zróbmy coś innego.
- Nie pójdziemy do baru.
- Nie o tym myślałem - uśmiechnął się.
- Zatem, co proponujesz?
- Szermierkę.
Keira zastanawiała się przez chwilę.
- Zgoda - kiwnęła głową - Chodź.
Zaprowadziła Zethara do sali przeznaczonej do ćwiczenia fechtunku.
Morven podszedł do jednego ze stojaków na broń, by wziąć dwie treningowe szpady.
- Zostaw to badziewie - rzuciła Lagun, zaglądając do wielkiej skrzyni, stojącej pod ścianą.
Po chwili wyciągnęła dwa miecze. Ich klingi były długie i wąskie, przypominały szpikulce.
Podała Zetharowi jedno z ostrzy.
Morven przejechał palcem po klindze i syknął cicho, gdy się zranił.
- Są ostre - stwierdził - Taką bronią chcesz ćwiczyć?
- A co? - uśmiechnęła się prowokacyjnie - Wolisz broń dla dzieci?
W odpowiedzi Zethar jedną rękę schował za plecami i ustawił się w lekkim rozkroku.
- Do pierwszego trafienia?- spytał.
- Tylko się nie zatnij - zarechotała, również przyjmując bojową pozycję.
Stal zabrzęczała. Wymieniali się szybkimi ciosami. Ich stracie bardziej przypominało taniec, niż walkę.
Cios. Blok. Cios. Unik. Cios.
Ostrze Keiry o włos minęło pierś Zethara, który zwinne odskoczył w tył. Następnie uskoczył w bok i uderzył mieczem Keirę w pośladek, tak żeby nie zrobić jej krzywdy.
- Ała! - odskoczyła.
- Trafiona - zaśmiał się.
- Żądam rewanżu - ustawiła się.
- Ależ proszę - ukłonił się teatralnie, po czym zaatakował.
Nawet nie zauważyli, gdy wypadli z sali do ćwiczeń. Na zmianę ukazując przed ciosami, wpadali do kolejnych pokoi. Niespodziewanie szpada Zethara spadła na podłogę. Uniósł ręce, gdy sztych ostrza Keiry, niebezpiecznie zbliżył się do jego gardła.
- Remis - wysapał.
- Masz dość? - uśmiechnęła się, powoli opuszczając miecz.
- Nie! - skoczył w jej stronę i wykorzystując zaskoczenie, pozbawił ją broni.
Stali naprzeciwko siebie i czekali, aż któreś z nich zrobi pierwszy ruch. Miecze były poza zasięgiem ich rąk. Pozostała im walka wręcz. Po chwili zaczęli krążyć wokół siebie. Ich pięści były gotowe do ataku. Patrzyli sobie głęboko w oczy, próbując wyczytać co zamierzają.
W końcu Keira zrobiła krok w bok. Zethar wyczuł okazję. Skoczył w jej stronę. Tak jak się spodziewał Lagun odskoczyła w tył i wzięła zamach. Uchylił się przed jej prawym sierpowym, po czym podciął ją. Keira wytrącona z równowagi runęła na podłogę.
Zethar usiadł na niej okrakiem. Prędko chwycił ją za nadgarstki i unieruchomił.
- Przegrałaś, złotko - uśmiechnął się triumfalnie.
- Gratuluję - wysapała.
- Żadnych zastrzeżeń? - puścił jej ręce.
- Dałeś sobie wtrącić broń, ale muszę przyznać, że było nie najgorzej.
- Nie najgorzej? - uśmiechnął się szerzej - No, to brzmi jak pochwała.
Skupił się na jej piwnych oczach. Po chwili zerknął na jej usta.
Gdy znów uniósł wzrok, dostrzegł lekkie rumieńce na jej policzkach.
Wystarczyłoby się nieco schylić, by...
- Możesz ze mnie zejść? - Keira odchrząknęła - Jesteś ciężki.
Zethar odzyskał rozum. Prędko wstał, po czym wyciągnął rękę i pomógł Keirze się podnieść.
Zapadła niezręczna cisza.
Morven starał się uniknąć, przeszywającego na wylot, spojrzenia Keiry. Podniósł z podłogi szable, które dzierżyli podczas walki.
- Dziękuję za trening - wydusił z siebie, oddając Lagun miecze.
W odpowiedzi uśmiechnęła się lekko i skinęła głową.
Zethar otworzył usta, by coś powiedzieć, ale nie mógł wydać z siebie żadnego dźwięku. Poczuł się dziwnie. Jeszcze nigdy między nimi nie zrobiło się tak niezręcznie.
- Pora na mnie - w końcu zmusił swoje gardło do posłuszeństwa.
Nie czekając na jej reakcję ruszył ku wyjściu. Zerknął jeszcze przez ramię w stronę Likwidatorki. W ostatniej chwili spojrzał z powrotem przed siebie, ratując się przed zderzeniem z framugą drzwi.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top