24.

Gdzie jestem?

Młody chłopak z trudem otworzył oczy. Zamrugał szybko kilka razy, próbując przyzwyczaić wzrok do słonecznych promieni. Tak dawno nie widział światła.
Nie mógł się ruszyć. Nie miał sił. Był taki głodny. Taki spragniony. Marzył tylko o tym, by śmierć w końcu wzięła go w swoje potworne objęcia.
Wszystko było rozmazane. Nie był w stanie zmusić oczu do posłuszeństwa. Słyszał jakieś stłumione głosy.

Umarłem?

W końcu wzrok mu się wyostrzył. Wlepił spojrzenie w kobietę nad sobą. Szybko się zorientował, że miał głowę na jej kolanach. Obserwował przez chwilę jej kasztanowe włosy i piwne, łagodne oczy. Uśmiechnęła się lekko, gdy zauważyła, że się ocknął.
- Jesteś aniołem? - wychrypiał.
- Pomyliłeś zaświaty, chłopie - do jego uszu dotarł męski głos - To czyste zło.
- Zethar - syknęła na towarzysza - Nie stój jak kretyn i przynieś wody.
- Sama idź. Jestem poszkodowany.
- Drażnij mnie dalej, a będziesz martwy!
Wysoki młodzieniec o ciemnych włosach i niebieskich ślepiach, stanął tuż nad rannym.
- Widzisz? Mówiłem, że diablica - zarechotał.
- Idź po wodę! - ryknęła.
Na chwilę zapadła zupełna cisza.
- Jak się nazywasz? - spytała, gdy Zethar zniknął z pola widzenia.
Jej głos był ciepły i łagodny, tak jak pierwsze spojrzenie jakim uraczyła rannego.
- Troy - odparł cicho.
- Pamiętasz co się stało? Jak się znalazłeś w tej piwnicy?
- Wszedłem do młyna... Byłem ciekawy jak wygląda po pożarze i latach zaniedbań. Wpadłem do piwnicy i złamałem nogę...
- Ile czasu byłeś uwięziony?
- Nie wiem...
- Jak przeżyłeś?
- Z wodą nie było problemu...
- A jedzeniem?
- Cóż... Jadłem wszystko co wpadło mi w ręce i nadawało się do spożycia...
- Są inni? Ktoś jeszcze jest uwięziony?
- Parę razy słyszałem jak ktoś spadał, ale nigdy by przeżył.
- Rozumiem.
- Wolałem o pomoc... Czemu nikt nie reagował?
- Ludzie sądzili, że młyn jest nawiedzony.
- Ale wy... Wy mnie znaleźliście. Skoro wszyscy bali się tu zbliżać... Co robiliście w młynie?
- Po prostu byliśmy ciekawi ile prawdy jest w plotkach o tym miejscu.

Zethar wrócił z bukłakiem pełnym wody.
- Odprowadzimy cię do najbliższej wioski - powiedziała Keira, kiedy Troy gasił swoje pragnienie.
Zethar pomógł rannemu stanąć na nogi. Powoli przeszli do koni.
- Ty z nim jedziesz, czy ja? - spytała Keira.
- A to ma jakieś znaczenie? - odparł wskakując na swojego wierzchowca. Usadowił się wygodnie, po czym wyciągnął rękę do Troya.
Chłopak chwycił Zethara i pozwolił się wciągnąć na grzbiet czarnego rumaka.

◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇

- Dziękuję wam bardzo - wyszeptał Troy, powoli zsuwając się z konia Zethara - Gdyby nie wy z pewnością dalej bym tkwił w tym głupim młynie. - Do usług - Keira uśmiechnęła się lekko - Uważaj na siebie.
Troy odprowadził wzrokiem dwa kare konie.

◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇

- To co, jedziemy do Derowen? - spytał Zethar.
- Tak.
- Bez zbędnych przerw na szlajanie się po ruinach?
Keria zaśmiała się cicho.
- Nie wiem jak ty, ale ja na dziś mam już dosyć łażenia po "nawiedzonych" dziurach. Wracamy prosto do stolicy.
- No, choć raz się zgadzamy.
Keira przewróciła oczami, po czym popędziła konia do galopu. Nie dając zwierzętom chwili wytchnienia, w szaleńczym tępe pokonywali krętą drogę do Derowen. Nie było czasu na podziwianie walorów przyrody. Musieli się skupić na trasie i czekających na niej przeszkodach. Co i rusz przylegali do szyi wierzchowców, unikając przy tym ostrych gałęzi, które bez problemu mogły wykupić im oczy. Albo unosili się nieco na nogach, gdy konie przeskakiwały nad powalonymi pniami lub dużymi skałami. Musieli wykorzystać swój refleks, by szybko przenosić ciężar podczas ostrych skrętów. Po drodze przegalopowali też przez chłodną, dość płytką rzekę Arranz.
W końcu zatrzymani się na szczycie sporego wzgórza i spojrzeli na granicę lasu, za którą czaiło się ogromne miasto.
- Cóż, pomimo sporego opuźnienia dotarliśmy do Derowen przed zmierzchem - Zethar zerknął na Keirę - To może skoczymy do Białego Dworu na jakieś wino?
- Hm... Czemu nie? - odparła.

◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇

- Nad czym tak gorliwie rozmyślasz? - zagadnęła Keira, gdy siedzieli już w Likwidatorskim lokalu.
- Nad niczym szczególnym - odparł Zethar, obracając w dłoni naczynie z winem.
- Jakoś ci nie wierzę.
Morven westchnął. Spojrzał na Keirę, która cierpliwie oczekiwała, aż coś powie. Rozejrzał się po sali. Był tylko barman i jakiś dwóch Likwidatorów, zajętych szeptaniem między sobą.
- Ostatnimi czasy zastanawiałem się nad... - urwał.
- Nad czym?
- Eh... Mam wątpliwości czy dołączenie do Likwidatorów to dobry pomysł...
Keira odchyliła się na krześle i wlepiła w niego swoje przerażająco spokojny wzrok. Nic nie powiedziała.
- Zrozum... Przeszedłem na twoją stronę pod wpływem impulsu. Byłem wściekły i pragnąłem zemsty - Lagun nadal zaciekle go słuchała - Nawet nie wiem czy w pełni podzielam wasze poglądy...
Wlepił spojrzenie w nieruchome oczy Keiry.
- Trochę za późno na wątpliwości - mruknęła w końcu - Ostrzegałam cię, że nie będziesz miał odwrotu. Wiedziałeś na co się piszesz. Chciałeś być Likwidatorem, więc dostałeś szansę. A teraz chcesz się wymigać? - oparła się o stół i spojrzała srogo na Zethara - Zmartwię cię, ale już jest za późno na zmianę decyzji. Za późno o całe miesiące...
- A ciebie co podkusiło żeby zostać mordercą? Hm?
- Ja... - odwróciła wzrok - Nie miałam wyboru.
- Co?
- W mojej rodzinie bycie Likwidatorem to tradycja... Z pokolenia na pokolenie przekazujemy sobie nauki. Mnie szkolił ojciec, tak jak wcześniej uczył go mój dziadek.
- Nie rozważałaś porzucenia tej ścieżki? Odcięcia się od mordów?
- Cóż... Był jeden incydent, przez który chciałam uciec od Likwidatorów.
- Jaki, jeśli mogę spytać?
Keria przygryzła wargę i uciekła wzrokiem gdzieś w bok.
- Nie chcesz, to nie mów - pokiwał głową - Nie będę naciskać.
Keira spojrzała na niego. Po chwili wzięła głęboki wdech.
- Ojciec oddał mnie pod opiekę innemu Likwidatorowi - zaczęła -Nazywał się Nevin Ratsep. Miał dopilnować mojego szkolenia, podczas gdy ojciec opiekował się moją umierającą matką... Nevin zabrał mnie na jedną ze swoich misji. Miałam jakieś jedenaście lat... Ratsep na moich oczach przesłuchiwał rzezimieszka. Do dziś pamiętam ten ciemny, wilgotny zaułek, gdzie mój opiekun tłukł bezlitośnie swoją ofiarę. Stałam tuż obok. Byłam znudzona. Zmasakrowana twarz złodziejaszka i tryskająca krew z jego złamanego nosa, nie robiły na mnie wrażenia.
Nagle ni z tego, ni z owego zabrzmiał huk. Nevin padł postrzelony w głowę. Z trudem powstrzymałam krzyk. Ukryłam się. Gdy niebezpieczeństwo minęło, odnalazłam gospodę, w której zatrzymałam się z Ratsepem. W pośpiechu zabrałam swoje rzeczy i wyjechałam z miasta licząc, że mapa mi wystarczy do odnalezienia drogi do domu. Kiedy dotarłam do Derowen, moja matka już nie żyła... Do dziś nie mogę sobie darować, że uczyłam się być mordercą, podczas gdy ona umierała... No i Nevin... To była sekunda...
Zethar dostrzegł, że jej oczy stały się szkliste. Nieśmiało dotknął jej dłoni. Keria odchrząknęła zmieszana i niemalże natychmiast odsunęła rękę.
Po chwili milczenia wstała.
- Pora na mnie - rzuciła - Do zobaczenia jutro na treningu.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top