18.
Zethar, Keira i Edan długo szukali jakiegokolwiek tropu mordercy z Bothan. Niestety nim wpadli na jakikolwiek ślad, zostało zabitych jeszcze dwoje dzieci. Tym razem ciała odnaleziono w lesie. Jedno - pięcioletnią dziewczynkę - znalazł drwal nad pobliskim jeziorem, a drugie - ośmioletniego chłopca - myśliwy na jakiejś łące. Obydwoje zostali pozbawieni życia w ten sam, okrutny sposób, jak chłopiec porzucony w centrum Bothan i im również wydarto serca.
Zethar zarył butem w piachu. Właśnie z Edanem i Keirą badali ruiny starego zamku, daleko w górach. Chodziły pogłoski, że to miejsce nawiedzały złe duchy. Wręcz idealna kryjówka dla psychopaty, wyrywającego dziecięce serca.
- Nic tu nie ma poza piachem i starymi murami - mruknął w końcu - Wracajmy.
- To jak na razie nasz jedyny trop - odparła Keira - Musimy szperać dalej.
- Nawet nie wiemy czego szukamy!
- Słuchaj! Ja też mam dość tej niepewności! - Zaczęła się do niego zbliżać. - Ta świadomość, że z każdym kolejnym świtem może zginąć jakieś dziecko mnie dobija! Już wszędzie widzę potencjalnego mordercę!
- To nie moja wina, że ciągle krążymy w kółko i nie możemy wpaść na żaden trop!
- No pewnie, że nie twoja. Ale bądź tak dobry i rusz dupę, i zacznij szuka... - W tej chwili straciła grunt pod nogami i runęła w dół. - Aaa!
Zethar podbiegł do wielkiej dziury, która wchłonęła Likwidatorkę.
- Keira! - zawołał.
- Nic mi nie jest - Usłyszał echo jej głosu.
- Co wy wyprawiacie? - Zjawił się Edan. - Wasze wrzaski słychać w całej okolicy - Dostrzegł zapadnię. - Do licha! Jak żeście to znaleźli?!
- Złaźcie tu! - Keira zawołała z przepaści.
Mężczyźni skoczyli w ciemności.
Mieli przed sobą długi, nie oświetlony tunel. Spojrzeli na siebie, po czym ruszyli mrocznym korytarzem, bez względu na to co ich tam czekało.
Szli zupełnie na oślep.
- Au - syknęła Keira po raz wtóry - Zethar przestań deptać moje nogi!
- Przepraszam. Nie moja wina, że nic nie widzę... - mruknął - Aj!
Tym razem to Edan nastąpił mu na stopę.
- Wybacz.
Zethar wzdrygnął się, gdy ktoś chwycił go za rękę.
- Złap Edana - Usłyszał Keirę.
Odwrócił się, próbując dostrzec choćby zarys sylwetki towarzysza. Nie widząc nic poza ciemnością, na oślep wyciągnął rękę, chcąc złapać Edana. W końcu wyczuł palcami ramię medyka i kurczowo go chwycił. Keira ciągnąc za sobą towarzyszy, ruszyła dalej mrocznym korytarzem. Na wszelki wypadek wyciągnęła wolną rękę przed siebie. Upiorną ciszę przerywały ich kroki i równe oddechy. Niespodziewanie Keira zatrzymała się.
- Co jest? - szepnął Zethar.
Lagun wyczuła coś pod palcami. Było suche i chropowate.
- Drzwi - stwierdziła, puszczając dłoń Zethara.
Wymacała klamkę i nacisnęła ją.
- Zamknięte - mruknęła.
- No to wracamy - Zethar odwrócił się na pięcie.
W odpowiedzi usłyszał huk i do mrocznego tunelu wpadło trochę światła.
Powoli weszli do odkrytego pomieszczenia. Ponure ściany były całe w zaciekach. Na środku znajdował się stół, zapełniony dokumentami. Dookoła leżały sterty książek, a niemalże cała podłoga była zakryta przez porozrzucane papiery. W sali panował półmrok, a minimum świata zapewniało kilka nadtopionych świec. Były tam też kolejne drzwi.
Keira podeszła do stołu i podniosła jedną z licznych kartek. Dostrzegła bardzo dokładny rysunek ludzkiego serca. Zethar ciekawsko zerknął przez ramię Likwidatorki.
- Co za dokładność - mruknęła Keira.
- Dziwny atrament - stwierdzi Zethar, przyglądając się brunatnym liniom.
Edan zerknął na notatki na stole. Wziął jedną z nich i przyjrzał się jej dokładnie.
- To nie atrament - stwierdził - To krew.
Keira odchrząknęła cicho, odkładając rysunek.
Zethar podszedł do kolejnych drzwi. Gdy okazały się być zamknięte, wyciągnął wytrych. Nim zdążył włożyć narzędzie do zamka, Keira wyważyła wrota potężnym kopnięciem.
- Nie dasz mi się wykazać? - mruknął.
- Nie - odparła, mijając go.
Kolejne pomieszczenie zapełniały olbrzymie regały, uginające się pod ciężarem poukładanych na nich książek i słojów.
Wojownicy rozdzielili się i każde z nich zaczęło przeglądać półki.
Keira z obrzydzeniem patrzyła na martwe, drobne zwierzęta pozamykane w naczyniach. Po chwili jej uwagę zwróciło następne przejście. Tym razem drzwi były szeroko otwarte.
- Cholera, ile tu jest tych pomieszczeń? - szepnęła sama do siebie.
Nagle zatrzymała się, słysząc ciche kroki. Ostrożnie przysunęła rękę do pasa i chwyciła strzylet. Wstrzymała oddech, po czym szybko obróciła się, natychmiast przekładając ostrze do gardła napastnika.
- Nie zabijaj! Ja przyjaciel!
Nieco uspokojona, pozwoliła powietrzu umknąć z jej płuc.
- Zethar! - syknęła, nie opuszczając ręki dzierżącej nóż - Nie skradaj się tak! Mogłam poderżnąć ci gardło!
Naznaczony z trudem przełknął ślinę, po czym uśmiechnął się niewinnie.
- Imponuje mi twoja gotowość do boju - Zastukał palcem w klingę, wrzynającą się w jego szyję. - Ale bądź tak dobra i już schowaj narzędzie mordu.
Keira powoli opuściła rękę, nie tracąc Zethara z oczu.
- Spokojnie, nie gryzę - Uśmiechnął się widząc, że Likwidatorka jest spięta.
- Nie ty jesteś moim zmartwieniem - mruknęła.
- Nie czas na pogawędki! - upomniał ich Edan, zmierzający właśnie w stronę otwartego przejścia.
Keira drgnęła niespokojnie.
Czy to nie dziwne, że dwoje drzwi było zamkniętych, a te stały otworem?
Kiedy medyk był tuż przy wejściu, coś się poruszyło.
- Uważaj! - ryknęła Lagun.
Edan w ostatniej chwili uchylił się przed siekierą, która z hukiem wbiła się we framugę drzwi.
Ktokolwiek ją dzierżył, natychmiast porzucił narzędzie i rzucił się do ucieczki. Wojownicy ruszyli za napastnikiem. Uciekinier doskonale znał te podziemia. Wykorzystywał wszelkie triki, które mogły jakoś zmylić pościg. Często zmieniał trasę. Co rusz wbiegał w jakiś tunel, zmuszając morderców do rozdzielenia się. Albo po prostu zagradzał im drogę, rujnując resztki ścian, bądź przewracając przedmioty, które sam niegdyś przytargał do ruin.
Zethar twardo dotrzymywał kroku rywalowi. Udawało mu się utrzymać uciekiniera w zasięgu wzroku.
Płuca powoli odmawiały mu posłuszeństwa, a serce dudniło tak mocno, jakby próbowało rozsadzić jego pierś i z niej wyskoczyć. Mózg kazał mu przerwać bieg, ale adrenalina buzująca mu w żyłach dodawała sił. Musiał złapać tego rozpruwacza dzieci. Miał już na sumieniu co najmniej trzy istnienia. A co jeśli będzie tak żądny krwi, że zacznie zabijać każdego, kto mu wpadnie w ręce?
Zethar zaczął łapczywie wciągać powietrze i zmusił mięśnie do jeszcze szybszego biegu. W końcu postanowił zaryzykować. Rzucił się na swój cel i go powalił. Z impetem upadł na swój nadgarstek. Usłyszał głośny trzask, a rękę przeszył potworny ból, ale to było nie ważne. Liczyło się tylko to, że dzieciobójca również padł. Tamten miał gorzej. Wylądował na twarzy, czemu zawdzięczał złamany nos i obfity krwotok.
Zethar podniósł się z ziemi. Zdrową ręką chwycił zakrwawionego mordercę i podniósł go. Był niski i żylasty. Miał ciemnobrązowe włosy, sięgające nieco za uszy. Jego obląkane, zielone oczy, odnalazły rozwścieczone ślepia Naznaczonego. Rozpruwacz desperacko wbił kościste palce w dłoń Morvena, powoli pozbawiającą go tchu.
Zethar mimowolnie zaciskał chwyt na gardle psychopaty. Pod palcami czuł pulsowanie tętnicy. Nic nie stało na przeszkodzie, aby po prostu udusić mordercę dzieci.
Rozpruwacz zsinial, a z każdą sekundą trzymał rękę Zethara coraz słabiej.
W końcu Naznaczony puścił zabójcę, pozwalając mu na złapanie tchu.
Śmierć byłaby dla niego łaską. Niech poczuje to co jego ofiary, oczekując na egzekucję.
Psychopata z trudem wciągnął powietrze. Ciężko dysząc, wlepił przerażone spojrzenie w Zethara, który z pogardą na niego patrzył.
Po chwili pojawiła się Keira, a tuż po niej stawił się też Edan.
Wszyscy troje wlepili wrogie spojrzenia w mordercę, powoli dochodzącego do siebie po przyduszeniu.
W końcu dopadli człowieka, który bez krzty zawahania zabił niewinne dzieci i wydarł im serca.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top