8. Shelter

Bo odchrząknęła nieznacznie, gdy poczuła się niezręcznie przez naszą bliskość, jednak ja nie zamierzałem jej puszczać i może to zabrzmi patetycznie i obcesowo, ale zdecydowanie chciałem być tak blisko niej. Nigdy nie pomyślałbym, że dwudziestego trzeciego września (w sobotę) o godzinie 8.32, będę stał obok schroniska dla zwierząt w ramionach trzymając Bo Alles.
-Harry. Twój telefon.-odezwała się brunetka, odsuwając się odrobinę. Właśnie wtedy zorientowałem się, że mój telefon zaczął wibrować.
-Przepraszam Bo. - powiedziałem co miałem na myśli i wyjąłem urządzenie z kieszeni.
Wyświetlacz pokazywał kilka nowych wiadomości.
Ariel: Chcesz się spotkać?
Ariel: Nie wiem po co pytam, przecież wiem, że tak :)
Ariel: Będę u ciebie o 18.00, twoja mama nadal chodzi do pracy na popołudniową zmianę w soboty, prawda?
Ja: Nie mam dzisiaj czasu, przykro mi.
-Jeszcze raz przepraszam Bo. - nie wiem dlaczego, ale było mi głupio. Wiem czego chciała Ariel, jak również i to, że Bo nie miała pojęcia jaki temat poruszyły te wiadomości, jednak mimo wszystko czułem się źle. Przed Bo. Przed samym sobą.
-Nic nie szkodzi. -uśmiechnęła się. -Idziemy?
-Jasne.-odwzajemniłem jej uśmiech. Byliśmy bardzo blisko schroniska, ale nie chciałem dotrzeć tam tak szybko. Chciałem przez jak najdłuższy czas mieć Bo na wyłączność.
-Co będziemy tam robić? -zapytałem w końcu skupiając się na tym by dotykać jej dłoni. Zdawała się tego nie zauważać.
-Wczoraj wieczorem przywieziono małe kotki i szczeniaczki od jakiegoś handlarza. Trzeba je umyć, sprawdzić, czy mają pchły i różne inne choroby, i pewnie dać im trochę miłości.
-Znam kogoś komu chciałbym dać trochę miłości. - złapałem ją za rękę, kiedy wchodziliśmy przez dużą bramę na teren schroniska.
◆◆◆
-Zabieram go. -powiedziałem do roześmianej dziewczyny, myjącej już ostatniego zwierzaka. Od dobrych dwudziestu minut trzymałem na rękach małego śnieżno-białego kotka, który usnął, gdy czesałem jego sierść.
- Dobrze, a dasz radę się nim zajmować? -zapytała wybierając ręcznikiem czarną futrzaną kulkę.
-Miałem nadzieję, że mi w tym pomożesz. -puściłem jej oczko, gdy tylko na mnie spojrzała. Oddała kota weterynarzowi, który miał zmienić opatrunek na jego małej łapce.
-Jeśli byś chciał. - uśmiechnęła się. Była tak zachwycająca. Nie wiedziałem, że Bo przez 21 godzin i 42 minuty zawróci w mojej głowie tak bardzo. Absolutnie nie spodziewałem się takiego obrotu sprawy.
-Yhmm, chciałabyś może, wyskoczyć gdzieś ze mną? Na przykład jutro? -spojrzałem na nią niepewnie i wiedziałem że moje policzki przypominały cholerne pomidory. Bo, patrzyła na mnie. Po prostu patrzyła. -Na kolacje? Jeśli nie chcesz to rozumiem. Wygłupiłem się, przepraszam. Nie powinienem był o to pytać. Zresztą dlaczego miałabyś chcieć się ze mną umówić?
-Mogę coś powiedzieć? -zaśmiała się przerywając mój monolog.
-Przepraszam.
- Kolacja brzmi super, ale...
-Ale jednak nie chcesz. Rozumiem. Doskonale rozumiem. -dlaczego chciałby iść ze mną? Przecież, wyśmiewałem ją od dawien dawna, więc czemu miałaby się zgodzić.
-Ale, -zgromiła mnie spojrzeniem, za którym mimo wszystko dostrzegłem uśmiech. O co do cholery chodzi?! - w mojej rodzinie jest tak, że niedzielne kolacje zawsze jadamy razem. Wątpię żeby mój tata pozwolił mi iść, ale dziękuję za zaproszenie... Jeśli chcesz możesz przyjść.
-Zapytam go. Chciałbym cię gdzieś zabrać. W wyjątkowe miejsce. -Dlaczego tak strasznie denerwuje się w jej obecności?
-Oh, dobrze.-wydawała się być zaskoczona.
-Chyba że nie chcesz.-pogłaskałem kota, spuszczając wzrok.
Drobne palce Bo spotkały się z moim podbródkiem i podniosły do góry moją głowę. Siedziałem dlatego razem z Bo byliśmy na podobnym poziomie.
-Jesteś bardziej wartościowy niż kiedykolwiek mogło ci się wydawać, Harry.
◆◆◆
-Nie mamo, nadal jestem w schronisku i pewnie nie zgadniesz co mam.
-Nie Harry. Od godziny powinieneś być w domu. Z kim tam jesteś, bo raczej nie sądzę żeby to była Bo Alles. -wzburzenie w głosie mamy było bardzo słyszalne.
-Bo czy mogłabyś porozmawiać z moją mamą, ponieważ nie wierzy że jesteśmy razem? -zapytałem dziewczyny zakrywając głośnik, by moja rodzicielka nie słyszała.
-A kto by uwierzył? -zaśmiała się i podeszła po telefon.
-Bardzo śmieszne. - szepnąłem. -Mamo, podam Ci teraz Bo.-powiedziałem gdy odsunąłem rękę od telefonu.
- Dzień dobry pani Styles. Przepraszam, za to, że schodzi nam tak długo, ale dziś wyjątkowo jest bardzo dużo pracy... oh, dziękuję wszystko w porządku. -Bo była uradowana rozmawiając z moją mamą, która po prostu ją uwielbiała, zresztą jak każdy rodzic, każdego nastolatka w mieście. Spojrzała na mnie i wiedziałem, że rozmowa dotyczyła teraz mnie.-Nie, wszystko jest dobrze. Tak pani Styles. Harry zachowuje się nienagannie i przykładnie. Zrobił dzisiaj dużo dobrych rzeczy... Dziękuję, do zobaczenia w takim razie- ostatnią część powiedziała po dość długiej chwili, po czym oddała mi telefon.
-Chodź. Muszę dostarczyć cię do domu. -powiedziała z uśmiechem.- Twoja mama powiedziała, że nie przyjmuje żadnych dużych psów, ani innych dużych zwierząt.
-Dobrze, że Taco jest mały. - powiedziałem głaskając kota za uszami.
-Taco? Myślałam, że tacos to jedzenie. -szepnęła, śmiejąc się i zabrała torbę z ławki na której siedziałem.
-Myślałem, że nie będziesz śmiać się z moich wyborów.
-Myślałam, że będziemy się zbierać. -powiedziała i wskazała ręką na mnie, siedzącego wygodnie na ławce.
-Myślałem, że zgodzisz się iść ze mną na randkę. - zaczęła wyrywać nitki ze swoich dżinsów.
Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że będzie to robić tylko, gdy była tak przejęta by powiedzieć cokolwiek. Nie wiedziałem, że wzruszenie jakie chowała wewnętrznie w takich sytuacjach, będzie pokazywała tylko mnie. Nie wiedziałem wtedy, że nie była przejęta samym zaproszeniem na randkę. Nie wiedziałem, że zaniemówiła ze względu na zaproszenie ode mnie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top