22. I won't let go of you.
- Dzień dobry. - powiedziałem uprzejmie. Pani Daisy, była do niedawna jedyną osobą, którą darzyłem niebywałym szacunkiem i nigdy nie odważyłbym się powiedzieć czegoś nieodpowiedniego przy miłej staruszce.
W cukierni prawie ciągle panował tłok, dlatego zdziwiłem się widząc tylko jedną parę siedzącą przy stoliku i jednego klienta płacącego za najlepsze łakocie na świecie.
- Dzień dobry Harry. Dawno cię tu nie było. - powiedziała starsza pani z uśmiechem, wychodząc zza wysokiego kontuaru. - Chciałbyś zjeść coś szczególnego? -zapytała przytulając mnie.
- Właściwie to przyszedłem złożyć dość duże zamówienie.- powiedziałem z uśmiechem i usiadłem na wysokim krześle przy ladzie, za którą znów stanęła pani Daisy.
-Robisz przyjęcie? - zapytała. Uśmiech nie schodził z mojej twarzy, w tym wypadku dlatego, że staruszka zawsze była ciekawa co dzieje się u mnie i mamy. Była jak prawdziwa babcia z opowieści.
-Nie. Chciałem zabrać moją dziewczynę w specjalne miejsce i potrzebuje najlepszych słodyczy na świecie żeby zgodziła się na spotkanie poza domem w środku tygodnia. - powiedziałem. Zaskoczenie na twarzy staruszki było zabawne, ale wiedziałem, że cieszy się z mojej wewnętrznej zmiany. Jeszcze dwa miesiące temu, gdy byłem tu ostatni raz mówiłem, że nie zamierzam spotykać się na poważnie z żadną dziewczyną. Pani Daisy często opiekowała się mną jak byłem młodszy i bardziej... nieznośny.
-Cudownie Harry. Musisz ją przyprowadzić. - powiedziała uratowana.
-Z pewnością ją znasz. -Bo Alles była tak idealna, że większość dorosłych czytających gazety o niej słyszała, dlatego że o tej cudownej osóbce znajdowało się mnóstwo artykułów. Bo jako wolontariuszka w schronisku dla zwierząt. Bo jako wolontariuszka w świetlicy, ucząca dzieci hiszpańskiego. Bo jako wolontariuszka w domu starców. Bo jako zwyciężczyni Krajowego Konkursu Poetyckiego. Bo jako laureatka matematycznego konkursu obejmującego Wielką Brytanię.
A już niedługo: Bo jako bohaterka, ratująca moje serce i zniszczoną duszę przed zatraceniem.
-Nie naciskam. Przedstawisz mi w odpowiednim czasie.
- Jasne, ale Bo chyba nie trzeba przedstawiać. - uśmiechnąłem się. - W każdym razie muszę zrobić naprawdę spory zapas słodyczy żeby zechciała wyjść z domu. - obydwoje byliśmy łasuchami, wiec nie mieliśmy problemu ze zjedzeniem nawet największej ilości słodyczy.
-Zapakuje ci wszystko co najlepsze. - powiedziała staruszka i zabrała się za zabieranie z półek i wkładanie do papierowych pudełek przeróżnych ciastek, pączków i różnych cukierniczych wyrobów ciastko-kremowych.
Zapukałem do drzwi pokoju Bo po czym je otworzyłem nie czekając na jej pozwolenie.
- Witam moją piękną dziewczynę. - powiedziałem zamykając drzwi, gdy znalazłem się już w środku.
Bo siedziała na swoim łóżku z nogami skrzyżowanymi w tureckim siedzie. W jej dłoniach jak zwykle znajdowała się jakaś książka, która zdawała się być bardzo stara.
-Hey. - nie jestem zdziwiony tym, że się do mnie nie odzywa, co oczywiście oznajmiła zanim się rozstaliśmy. - Naprawdę naraziłem swoje zdrowie fizyczne, a na pewno psychiczne, a może nawet na szali postawiłem swoje życie prosząc twojego ojca o to, żebym mógł spędzić z tobą czas, wiec proszę nie bądź już zła. - powoli podszedłem do łóżka i usiadłem na brzegu zamykając jej książkę.
-Nie odzywam się do ciebie.- powiedziała w końcu.
-To nie moja wina. -broniłem się.
-Cieszyłam się że mogłam mieć nowego kolegę, a ty wszystko zniszczyłeś. Nie licz na rozgrzeszenie. - oznajmiła i znów złapała za książkę, którą automatycznie jej zabrałem, za co dostałem karcące spojrzenie.
Bo wstała z łóżka i usiadła na obrotowym krześle przy biurku.
Oh Matko! Jak wielkim była uparciuchem.
-Dobra. Masz dwie sekundy na to, żeby się przebrać jeśli chcesz. Zabieram cię gdzieś. Jeśli nie dobrowolnie to zaniosę cię jeśli będę musiał. - oznajmiłem. Spojrzała na mnie podnosząc do góry jedną brew, tak jakby rzucała mi wyzwanie. -Mam słodycze. - poddałem się i wyciągnąłem na wierzch moją kartę przetargową.
Bo podniosła się i pognała do jednych drzwi, które znajdowały się w jej pokoju i zamknęła się za nimi.
Nie mogłem nic poradzić na moje zachowanie w szkole. Chciałem nad sobą zapanować i dać jej tą odrobinę przestrzeni. Nie chciałem przywiązywać tak wielkiej wagi do tego z kim Bo nawiązuje kontakty, ale to był cholerny Cole Stevens.
-Zamknij się stary i wracaj do szatni się ubrać! Nikt nie chce oglądać cię w majtach! - krzyknąłem do Nicka, którego rozpierała energia. Wygraliśmy drugi mecz trzy do zera, tym samym awansując do grona najlepszych drużyn. Wszyscy byliśmy szczęśliwi, ale tylko Nick nie mógł jak normalny człowiek umyć się i ubrać.
-Dobrze, że ciebie chce oglądać każdy. - odkrzyknął biegając po dużej szatni.
-Widzisz. Bo trzeba mieć co pokazywać.- zaśmiałem się z jego miny i przerzuciłem przez ramię torbę. Każdy w szatni nabijał się z moich słów, ale żaden tak naprawdę się tym wszystkim nie przejmował. Byliśmy w szampańskich nastrojach i naprawdę nic nie mogło tego zniszczyć.
-Zapłacisz mi za to łajzo!- krzyknął Nick, gdy już łapałem za klamkę by wyjść. -Narazie.
-Nara panowie. - powiedziałem wychodząc.
Bo miała zaczekać na mnie na trybunach, dlatego też właśnie w tamtą stronę się skierowałem.
Usłyszałem śmiech, gdy wchodziłem do środka hali sportowej. Jej piękny, który był najcudniejszym dźwiękiem świata i jeszcze jeden, który na pewno należał do chłopaka. Moje pięści zacisnęły się po obu stronach mojego ciała.
-Nie jestem fanką siatkówki. - usłyszałem jej głos, gdy byłem już blisko, ale nadal pozostawałem w ukryciu.
-Ktoś kazał ci tu przyjść?-zapytał Cole.
Jak ja miałem cholernie dość tego chłopaka!
Zawsze chciał mieć to co należy do mnie.
-Ależ skąd. Mój chłopak stwierdził, że przynoszę mu szczęście. -w jej głosie słychać było radość więc mogłem domyślić się, że uśmiech rozświetla jej twarz. -Poza tym bardzo chciałam zobaczyć jak gra.
-Nie mam wątpliwości co do tego, że przynosisz szczęście. - głos Cole'a był dokładnie tak samo ohydny, jak zawsze gdy podrywał dziewczyny. Jak lep na muchy. Obrzydliwie miękki.
-Chciałbym żebyś ty przynosiła mi szczęście. -koniec tego do cholery!
Wyszedłem z cienia trybun i wspiąłem się tam gdzie siedziała Bo.
-Masz jakiś pieprzony problem?! - zapytałem Cole'a. - Myślałem, że dotarło do ciebie, że masz się do niej nie zbliżać! - stanąłem naprzeciw niego, zdecydowanie za blisko, by podjąć normalną, nie nafaszerowaną testosteronem rozmowę.
-Przestań. -usłyszałem głos Bo i poczułem jak jej drobne dłonie łapią moje przedramie i odciagają mnie na bezpieczną odległość. Dziewczyna stanęła między mną, a znienawidzonym przeze mnie człowiekiem.
-Pójdziemy. Miło było Cię poznać Cole. - powiedziała uprzejmie Bo i przyjęła uścisk chłopaka. Wtedy na pociągnąłem ją lekko za ramię, by skrócić do minimum ich kontakt.
- Do zobaczenia Bo.
Bo wyszła z pomieszczenia ubrana w wysokie spodnie na szelkach i czerwonej koszuli w kratę. Włosy zostawiła tak jak były, czyli w połowie rozpuszczone, a wierzch splątany gumką.
Podeszła do biurka i zabrała telefon, który tam leżał chowając go do kieszeni wąskich spodni.
-Cieszę się, że zdecydowałaś się pojechać.
-To, że jadę nie znaczy, że się do ciebie odzywam.- wyszła z pokoju, a ja posłusznie podążyłem za nią.
◆◆◆
Rozłożyłem gruby, puszysty, brązowy koc na dachu wysokiego budynku w pobliżu mojego domu. Spadzisty dach pozwalał nam na wygodne położenie się i możliwość patrzenia w jeszcze niewidoczne gwiazdy. Jednak Bo nie miała planu leżeć ze mną w najbliższym czasie. Dalej się nie odzywała.
-Kurna Bo. Nie zniosę tego dłużej. Nakrzycz na mnie, albo zrób cokolwiek tylko coś mów. - usiadłem na miękkim końcu, a Bo zaraz zrobiła to samo.
-Zniszczyłeś moją szanse na zdobycie nowego kolegi. - powiedziała.
-Nie moja wina, że jesteś zazdrosnym kretynem. - uśmiechnąłem się do niej lekko, ale wiedziałem, że tylko jedna rzecz będzie w stanie ją udobruchać. Z dużej torby obok wyciągnąłem dwa duże pudełka ze smakołykami.
-Ja nie próbowałam zabić dziewczyny, która cię pocałowała, prawda?-zapytała.
-Bo mi ufasz, a ja nie uf...
-Nie ufasz mi?
-Nie ufam cholernemu Cole'owi. - otworzyłem pudełko i przesunąłem je w stronę mojej ukochanej. Były w nim ciastka z kremami i tartki. W drugim były małe i duże pączki z różnymi nadzieniami. -Rozmawialiście na różne tematy i z pewnością on wie o tobie więcej niż ja.- poskarżyłem się.
-Więc rozmawiajmy. Chcę wiedzieć jaki jest mój chłopak. -uśmiechnęła się jedząc babeczkę z malinowym kremem.
-Zrobiłaś w życiu coś strasznego?- zapytałem. Nasza długa rozmowa obejmowała każdy temat. Dowiadywaliśmy się o sobie wszystkiego co tylko chcieliśmy wiedzieć. Żadnego zatajania informacji.
-Chyba nie. Nie jestem pewna, czy byłam całkiem grzeczna, gdy byłam mała, ale teraz wydaje mi się, że nawet najgorsze cierpienie i zadany przez drugą osobę ból można jen wybaczyć. Jestem zdania, że dobro do ciebie wróci, prędzej czy później, dlatego staram się być miła i pomocna dla tych którzy mnie krzywdzą. - Bo spojrzała na mnie spod wachlarza rzęs i jeszcze bardziej przesunęła się do mnie. Wtuliła się w mój bok jakby chciała zniknąć. - Nie miałabym nic z ich smutku, gdy przyczyniłabym się do tego stanu, a gdy moja pomoc przynosi im radość ja również jestem uradowana. - dodała.
-Żałujesz czegoś? - jej włosy przez wietrzyk wpadają mi w oczy i rozwalają się po całej mojej twarzy, ale nie mam zamiaru nawet się poruszyć wiedząc, że Bo w takiej pozycji jest wygodnie.
-Nie, ale chciałabym przeprosić moją pierwszą miłość za to, że ta nowa wydaje mi się być prawdziwie pierwszą. - jednak przesunąłem się i zakryłem ją swoim ciałem, gdy zacząłem mocno całować jej usta.
◆◆◆
Zaparkowałem samochód bliżej domu Bo niż poprzednio. Przez naszą długą rozmowę i zmęczenie po jedzeniu słodyczy Bo usunęła, gdy tylko zacząłem wyjeżdżać z parkingu przez naszym neutralnym polem do rozmowy.
Wysiadłem cicho z auta i delikatnie otworzyłem drzwi od jej strony. Odpiąłem jej pasy i ostrożnie wziąłem na ręce wcześniej szczelnie odkrywając ją ciepłą bluzą, którą z siebie zdjąłem.
Wziąłem ją na ręce, a jej dłonie po chwili zacisnęły się na moim podkoszulku. Wtuliła się we mnie jeszcze bardziej.
Nie mogła być słodsza.
Szybko dotarłem do jej domu i cicho zapukałem do drzwi. Odczekałem chwilę, którą wykorzystałem na dwukrotne pocałowanie Bo w głowę. W drzwiach pojawił się jak zwykle elegancki i jeszcze bardziej zgorzkniały niż kilka godzin temu pan Alles.
-Miałeś przywieść ją wcześniej. - powiedział poważnie i złapał swoją córkę, która jakby na zawołanie mocno skuliła się w moich ramionach i pociągnęła za moją koszulkę utrzymując mnie jeszcze bliżej siebie.
-Zanieś ją do pokoju. - pokiwałem głową i ruszyłem w głąb domu, po czym podążyłem w górę schodów. Pan Alles cały czas dotrzymywał mi towarzystwa, o które wcale nie prosiłem.
Poradziłem sobie z otwarciem drzwi do jej pokoju i wszedłem do środka. Ojciec Bo został na korytarzu, najprawdopodobniej dając mi możliwość pożegnać się z nią.
-Dziewczyno. Jak ty to robisz, że przez ciebie tracę swój oddech. -szepnąłem do jej ucha kładąc ją pod kołdrą.
Pocałowałem ją w czoło i miałem już wychodzić, gdy złapała mnie za nadgarstek.
-Zostań ze mną jeszcze troszkę. - jednak mogła być słodsza z tym zaspanym głosem.
Ukucnąłem przy brzegu jej łóżka i pogładziłem ją palcem po policzku.
-Nie miałbym zamiaru cie zostawiać gdyby nie to, że twój tata czeka przy drzwiach i jest gotowy obić mi tyłek jeśli zaraz stąd nie wyjdę. -zaśmiała się sennie. - Dobranoc kochanie. Do jutra. - powiedziałem i ucałowałem jej usta.
-Kocham cię. - szepnęła, a moje serce stanęło w ogniu przez jej dosłowne wyznanie.
-Kocham cię. -odpowiedziałem i ogarnąłem jej włosy z twarzy.
Zanim wyszedłem zobaczyłem jak Bo wtula twarz w moją bluzę, którą przyciskała blisko do siebie.
Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że byłem dla niej narkotykiem, który mogła zażywać w nieskończoność, a i tak chciała czuć go bardziej i więcej.
Nie wiedziałem, że Bo dała mi coś co sprawiło, że moje serce chciało wyskoczyć z mojej klatki.
Nie wiedziałem, że tym czymś było nasze własne, niepowtarzalne coś, co tworzyliśmy każdego dnia naszego nieco nienormalnego związku.
hey.
jak Wam mija weekend?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top