17. Girl with the broken smile.

-Taco do cholery! - krzyknąłem na kota, który skacząc na trzech łapkach uciekał przede mną, gdy już miałem zakładać czysty opatrunek na jego chorą łapę. - Nie mam cholernego czasu mały. - powiedziałem bardziej do siebie niż do niego. Miałem zamiar zadzwonić do Bo jeszcze przed tym jak po nią pojadę. Byłem niezwykle podekscytowany tym, że zgodziła się iść ze mną na drugą randkę. Może i nie miałem doświadczenia w randkowaniu, ale zdecydowanie miałem doświadczenie w uszczęśliwianiu Bo. Przynajmniej taką miałem nadzieję.

Złapałem kota, gdy zaskakiwał z kanapy.

- I spadłbyś stary. Bo by mnie zabiła, gdyby coś ci się stało.- powiedziałem do Taco drapiąc go za uchem. Szybko przewiązałem bandaż na jego łapce i poszedłem do pokoju mojej mamy. Pracowała w gabinecie nad wydaniem nowej książki kucharskiej. Pierwsza, którą wydała odniosła niesamowity sukces z czego mama bardzo się cieszyła.

Zapukałem do drzwi po czym otworzyłem je słysząc ciche 'prosze'.

-Słucham cię synku. - powiedziała obracając się w moją stronę na obrotowym krześle. Usiadłem na sofie w rogu pokoju i odwzajemniłem uśmiech jaki mi posłała.

-Czym mogę to zakryć? - zapytałem od razu przechodząc do setną sprawy. Wskazałem na siniaki na swojej twarzy. - Zabieram Bo na randkę. - potwierdziłem przypuszczenia mamy wywołując na jej twarzy jeszcze większy uśmiech. Mama uwielbiała Bo. Dokładnie tak samo jak ja. Uwielbiałem moją małą Gwiazdeczkę. Nawet wczoraj napisałem o tym jak bardzo pragnę by była moja. Jedynie i nieodwołalnie moja.

- Mogę ci pomóc Harry, ale wiesz z czym się to wiąże. - powiedziała moja zwariowana mama. Pokiwałem głową, a ona szybko wybiegła z pokoju. Wiedziałem gdzie pobiegła. Wprost do swojej garderoby po jakieś cholerne mazidła. Kiedy mama musiała przetestować nowe kosmetyki lub pędzle zawsze stanowiłem jej płótno do działań więc przyzwyczaiłem się do reakcji mamy gdy pozwalałem jej zrobić coś ze swoją twarzą.

-Tylko proszę. Nie przesadź. - zamknąłem oczy by nie widzieć składu broni jaką przyniosła w postaci wielkiej kosmetyczki i kuferka.

-Nie zamierzam dziecko. - pacnęła mnie w czoło po czym zaczęła przesuwać po mojej twarzy puchatym pędzlem. - Gdzie idziecie?- zapytała.

-Chciałem żeby Bo na chwilę przynajmniej całkiem wyluzowała więc zabieram ją na kręgle, a później na jakąś pizze czy coś takiego. - przedstawiłem cały plan mamie. Resztę czasu spędziliśmy w komfortowej ciszy.

-Dzięki mamo.-powiedziałem szybko gdy skończyła zakrywać moje siniaki. Pocałowałem ją w policzek i wybiegłem do swojego pokoju po potrzebne rzeczy. Usłyszałem, że jestem totalnie zakochany. Nie zaprzeczyłem. Byłem totalnie zakochany w Bo Alles.

Zerknąłem w telefon by zobaczyć czy ktoś dzwonił do mnie, gdy byłem u mamy.

Na wyświetlaczu pojawiła się część wiadomości, dlatego odblokowałem go by przeczytać ciąg dalszy.
Bo: Nie wiem w co mam się ubrać, a ty mi nie pomożesz bo się nie znasz. Mam problem. Nie wiem czemu piszę akurat do ciebie.
Ja: Załóż coś najnormalniejszego na świecie. Może dlatego piszesz do mnie bo stęskniłaś się za mną tak bardzo, że odliczasz minuty do naszego spotkania?
Bo: Tak. Marz dalej Styles.
Ja: Nie musze marzyć. Zobaczę cie za jakieś szesnaście minut bo już jadę.

Biegiem opuściłem dom i odpaliłem silnik samochodu.

Mój telefon zaćwiergotał po raz kolejny. Uśmiechnąłem się biorąc go do ręki.
Bo: Szesnaście minut?! Nie jestem gotowa. PS. Nie pisz jak prowadzisz!!!

Odrzuciłem telefon na siedzenie obok i ostrożnie jechałem pod dom Bo, by zobaczyć ją jak najszybciej.

◆◆◆

Zapukałem do drzwi jej domu z nadzieją, że otworzy mi ona sama, albo przynajmniej by nie był to gburowaty ojciec Bo.

W dłoni trzymałem bukiet fiołków.

Drzwi szybko otworzyły się, a w nich stanęła moją sekretna ukochana.

-Harry. Wejdź. Musisz chwilę poczekać, nie jestem jeszcze gotowa. - wyrzuciła z siebie na prędce i przepuściła mnie w drzwiach. - Przyjechałeś cztery minuty za wcześnie. - zbeształa mnie.

-Mam dla ciebie kwiatki. - podałem jej bukiet.

- Dziękuję. Są piękne i pachną wspaniale. - uśmiechnęła się wkładając nos w fioletowe płatki fiołków. - Chodź do mojego pokoju. - powiedziała z przeszła przez korytarz do salonu, by w końcu dotrzeć do schodów.

Gdy znaleźliśmy się już na górze zniknęła za drzwiami jednego z pokojów.

- Nie ma twojego ojca? - zapytałem ją gdy w końcu podszedłem do dobrych drzwi, w których wnętrzu się ukryła.

- Nie ma. - odpowiedziała. Podziwiałem jej dziewczęcy pokój, w którym ściany były fioletowe, a sufit granatowy. Był przynajmniej dwa razy większy od mojego, ale nie byłem tym jakoś specjalnie zaskoczony.

- Harry...

-Słucham Gwiazdeczko.

-Wstawisz do wazonu stojącego na komodzie kwiatki, a ja pójdę się uczesać?

-Jasne.

-Dzięki, łazienka jest naprzeciwko ciebie. - zaśmiała się cicho.

Poszedłem do pomieszczenia o którym wspomniała i nalałem wody do wazonu, który zabrałem ze sobą.

Postawiłem go na komodzie i wstawiłem bukiet, a w tym czasie Bo wyszła z drugiego pomieszczenia, które łączyło się z jej pokojem.

Wyglądała jak zwykle olśniewająco. Rozpuszczone włosy gładzły jej ramiona okryte jasno-różowym sweterkiem. Miała na sobie czarne obcisłe spodnie.

-Pięknie wyglądasz. - zkomplementowałem ją za co szybko podziękowała. -Gdzie ten wiersz? - zapytałem. Jej policzki automatycznie zrobiły się czerwone. -Pokażesz mi później, dobrze?- kiwnęła głową na znak zgody po czym podeszła do mnie by zabrać mnie ze swojego pokoju i udać się wprost na wyczekiwaną przez nas drugą randkę.

◆◆◆

-Nie jesteś normalna.-powiedziałem Bo kiedy ta skakała podnosząc do góry raz jedną raz drugą nogę. Właśnie zdobyła dziewięć punktów zbijając wszystkie kręgle.

-Zazdrościsz mi bo wygrywam. - pokazała mi język, gdy już stanęła spokojnie na podłodze. Odepchnąłem się od ściany przy której stałem i wolno ruszyłem w jej kierunku. - Nie, nie! Odejdź Harry. - zaśmiała się, gdy stanąłem dokładnie przed nią. - Nie dam się rozproszyć i wygram. - odeszła przejeżdżając palcami po mojej dłoni.

Odwróciłem się w stronę niewielkiego szybu, z którego wychodziły kule do gry.

-Nie bierz fioletowych!- krzyknęła Bo.

-A co dostanę jak nie wezmę fioletowej?

-Nic. Co chciałbyś dostać?

-Szkoda bo została ostatnia fioletowa. - skłamałem, ale oczywiście w dobrej sprawie.

- Cokolwiek zechcesz, ale zostaw ją. To dzięki nim wygrywam. - usłyszałem jej cichy chichot. Zabrałem niebieską kulę i odwróciłem sie w kierunku toru, szybko puszczając jej oczko. Spuściła głowę i zaczęła bawić się palcami, a ja starałem się by trafić w tor, ponieważ zawstydzenie Bo zawróciło mi w głowie na tyle, że straciłem wzrok całkiem zaślepiony miłością do niej.

Po kilkunastu nie dokońca udanych rzutach Bo i po kilkunastu moich, w których musiałem starać się o to by nie trafiać w kręgle, wreszcie wyszliśmy z kręgielni.

Otworzyłem drzwi do samochodu mojej damie po czym wrzuciłem do bagażnika nasze trampki, które musieliśmy założyć wchodząc na tor.

Usiadłem za kierownicą i odpaliłem silnik i gdy już miałem ruszać poczułem miękkie usta na policzku.

-Za co to?- odwróciłem się do niej, szczerząc się jak głupi. Tradycyjnie.

-Za to, że mnie tu zabrałeś i dałeś mi wygrać.- powiedziała patrząc mi w oczy.

-Co? Ja przecież...

-Harry. W kronice jest twoje zdjęcie przy definicji idealnego kręglarza, wiem, że dałeś mi wygrać. - uśmiechnęła się szeroko, pokazując mi najpiękniejszy uśmiech jaki kiedykolwiek widziałem.

-Dla twojej wiadomości nie dałem ci wygrać.

-Yhym. Tak samo jak została jedna fioletowa kula? - Bo automatycznie zakryła swoimi dłońmi usta. Przypomniała mi o swojej obietnicy.

-Skoro o tym mowa to pamiętasz...

-Tak, ale ograniczam czynności prowadzące do odbycia czynności seksualnych.

-Ograniczasz? Nie zakazujesz? - odpowiedziałem zdziwiony.

- Więc zakazuje.

-Ha! Nie możesz! Pierwsze słowo do dziennika.-zaśmiałem się, wywołując śmiech i u niej. -Wolisz jechać na pizze, czy gdzieś indziej? - zapytałem wyjeżdżając z parkingu.

- Pizza brzmi w porządku.-kątem oka widziałem jak się uśmiecha. Miałem wielką ochotę pocałować ją tak jakby jutro świat miałby przestać istnieć.

-Nie pocałowałem cię jeszcze dzisiaj.- usłyszałem jej cichy chichot. Przyłożyłem sobie otwartą dłonią w czoło. -I powiedziałem to głośno, prawda? - lubiłem słyszeć jej śmiech. Chciałem być powodem jej uśmiechu. Pragnąłem widzieć w jej czekoladowych oczach iskry radości. Moją jedyną ambicją było uszczęśliwienie jej.

- Jak żyje mój maleńki Taco? - przypomniałem sobie jego próbę samobójczą dzisiejszego rana. -Nic mu nie zrobiłeś?- wodząc spojrzeniem po drodze widziałem znak mojej ulubionej pizzerii.

-Nadal żyje. Jego łapa już zdrowieje. - w mojej głowie pojawiła się myśl, że to dzięki mnie zdrowieje.

-To dobrze. Musiałam się upewnić że od wczoraj nic mu nie zrobiłeś.

- Twoja wiara we mnie jako dobrego człowieka mnie wzruszyła. - udałem, że ocieram łzy z policzków. -Jesteśmy. - powiedziałem i wyskoczyłem z samochodu, żeby otworzyć drzwi Bo, która jak widać poradziła sobie z tym całkiem dobrze i już stała przed samochodem.

- Zapraszam do mojej ulubionej knajpy. - złapałem ją za rękę i zaprowadziłem do środka małej, przytulnej pizzerii. - Dziękuję - szepnęła Bo, gdy otworzyłem jej drzwi. Gdy byliśmy już w środku nasze ciała owiał chłodny powiew powietrza z klimatyzatora.

Usiedliśmy przy jednym z wielu wolnych stolików, po drodze zabierając karty z kontuaru.

Bo wertowała menu. Przeczytała je chyba nawet wspak podczas gdy ja (co nie będzie dla nikogo zaskoczeniem) gapiłem się na nią. Część jej włosów nadal była związana gumką, ale teraz kucyk zrobiony przed wejściem na tor kręglarski z części jej fal był luźny. Wyglądała cholernie idealnie nawet, gdy tego nie chciała.

-Możemy wziąć tą z suszonymi pomidorami. Uwielbiam suszone pomidory. - rozmarzyła się.

- Moja ulubiona pizza. - uśmiechnąłem się, gdy ona to zrobiła.

Po chwili wysyłania do siebie nieśmiałych uśmiechów przyszła kelnerka, która przyjęła nasze zamówienie.

-Harry? - usłyszałem pewien głos, a moje oczy natychmiast zmieniły się w dwa wielkie spodki. Odwróciłem się w stronę dobiegającego dźwięku i zobaczyłem Jace'a i Ariel wychodzących zza rogu, za którym mieściła się druga część restauracji.- Bo?

-Cześć Jace.- powiedzieliśmy z Bo w tym samym czasie z tym, że moja towarzyszka przywitała się jeszcze z Ariel.

-Mogę cię na słówko stary? - zapytał Jace. Kiwnąłem na znak zgody.

-Zaczekaj chwilkę, dobrze? - zapytałem Bo, a ona uśmiechnęła się kiwając. Poszedłem za chłopakiem, podczas gdy Ariel dosiadła się do Bo.

-Co jest do chuja? Ty i panna Zero Seksu przez Całe Życie?- Jace śmieje się, a ja od razu mam ochotę mu przywalić. -Ariel nie wiedziała co jest z tobą, że nie chcesz jej pieprzyć, ale teraz wszystko jasne.

-Zamknij ryj stary.-chowam się ponownie za maską cholernego skurwysyna, ale nie potrafię inaczej. -Opowiem wam o wszystkim jutro w szkole, ale powiem ci, tylko jedno. Praca roczna z literatury. Ona jest moją parą, która, jak do cholery nie będziesz mi w tym przeszkadzał, odwali za mnie całą robotę. - uśmiechnąłem się fałszywie. -Resztę powiem wam jutro, ale nikomu ani słowa, jasne? - Jace kiwnął głową na znak zrozumienia i spojrzał w kierunku stolika.

-Chociaż bez tych ciuchów z poprzedniej epoki nasza mała Bo jest kurewsko seksowna. - moje dłonie zacisnęły się w pięści, a żeby rozładować chęć zrobienia mu krzywdy 'przyjacielsko' uderzyłem go w plecy.

Wróciliśmy do stolika w ciszy, ale w mojej głowie huczało poczucie winy. Kochałem ją, ale nie potrafiłem tego przyznać.

Dziewczyny śmiały się, rozmawiając.

-Ariel. Idziemy. -powiedział Jace do swojej towarzyszki, a ona posłusznie wstała i stanęła u jego boku żegnając się z Bo, co dziwne, buziakiem w policzek. -Do zobaczenia Bo.- znaczący uśmiech Jace'a mówił, że powinienem uważać na Bo.

-Do zobaczenia.

Patrzyliśmy jak wychodzą z pizzerii tylko przez chwilę, bo do naszego stolika podano jedzenie, które pachniało przepysznie.

-Nie lubię go.-powiedziała Bo biorąc w ręce pierwszy kawałek pizzy. -Ariel jest urocza, a on... nie jest uroczy. -zastanawiała się przez chwilę co powiedzieć w temacie Jace'a.

-Nie przejmuj się nim. -odpowiedziałem po czym złapałem gryza ciasta z dodatkami.

Patrzyłem na Bo, która pierwszy raz jadła pizzę ze zwykłej knajpy.

Bo była doskonała nawet z sosem pomidorowym w kącikach ust i okruszkami ciasta na brodzie.

-Ej.-zwróciłem na siebie jej uwagę. -Jesteś piękna. -powiedziałem dokładnie to co miałem na myśli.

Jej policzki wypchane były ciastem. Skryła się za swoimi dłońmi, ale ja i tak przed oczami miałem czerwony kolor jej zarumienionych policzków.

◆◆◆

-Oh, przestań. To nic złego, że o mnie piszesz. -powiedziałem, gdy naburmuszona dziewczyna ciągnęła mnie do swojego pokoju, żeby przeczytać mi swój wiersz, który stanowił obietnice 'wszystko co chcesz, ale zostaw mi fioletową kulę'. Bo wciągnęła mnie do swojego pokoju. Gdy spojrzałem na jej minę była błagalna i wiedziałem, że wytoczy wszelkie działa, żebym nigdy nie usłyszał jej wiersza. - Wiem, że potrafię być inspirujący. - pstryknęła mnie za to w nos. -Ty też potrafisz. -jej twarz teraz wyrażało zaskoczenie. - Zróbmy tak. Jeśli nie zgodzisz się na nowy układ, nadal będzie obowiązywał ten. - i tak i tak byłem na wygranej pozycji, bo niezależnie od układu usłyszę jej wiersz o mnie. - Zamienię to na coś innego, ale przeczytasz mi swój wiersz o mnie, gdy ją przeczytam ci jeden o tobie. - pogłaskałem jej policzek.

- Piszesz o mnie? - pokiwałem głową.

-Wchodzisz w ten układ? - Bo nieznacznie przytaknęła. -Super. Więc rzeczą która chce jest twoje zdjęcie. - Bo nie wiedziała, że przy każdej nadarzącej się okazji robiłem jej zdjęcia swoim telefonem. Ale tym razem chciałem takie, którego będzie świadoma. Takie w którym na fotografii zobaczę ją całkiem szczęśliwą. Dzięki mnie.

-Z tobą? - zapytała. Nie było to moim planem, ale z chęcią zrobię nam razem zdjęcia.

-Jeśli chcesz.

-Chce. Nigdy nie robiłam sobie zdjęć, więc wolę zrobić je z tobą.

Wyciągnąłem telefon z kieszeni i zrobiłem pierwsze. Jej uśmiechniętej twarzy.

Kilka zdjęć później Bo odnalazła się przed aparatem i pięknie się uśmiechała lub robiła głupie miny.

Moim ulubionym zdjęciem, które powędrowało na tapetę w moim telefonie stała się jedna z uroczych fotografii.

Bo, która wypełniła buzię powietrzem, chciała pocałować mnie w policzek.

-To było całkiem zabawne. -zachichotała i usiadła po turecku w samym środku swojego wielkiego łóżka. Patrzyłem na nią w oczekiwaniu na jej dzieło. Zdawała się ignorować mój wzrok przez kilka minut.

-To dobre ćwiczenie do zajęć. -przekonywałem ją. Wiem, że nie mogłem zmusić jej do niczego, ale z drugiej strony Bo zawsze dotrzymywała wszelkich umów.

-Możesz zacząć? -zapytała. Cholera! Nie przemyślałem tego planu.

-Ym, tak. Pewnie. - ukryłem strach za maską pewności siebie i wyciągnąłem kartkę z kieszeni spodni. Czułem jakby moja koszula w kratkę dusiła mnie choć była całkiem rozpięta. Podkoszulka zrobiła się jakby ciut ciaśniejsza, a dłonie zaczęły pocić się jak podczas pierwszej rozmowy z jej ojcem.

Wyprostowałem kartkę i zacząłem recytować.

'Wielbiona za słowa,

Wielbiona za kochające ramiona.

Wielbiona za czyny,

Wielbiona za usta w kolorze maliny.

Dziewczyna ze sztucznym uśmiechem,

Panuje nad moim oddechem.

Zajmuje się każdym moim wdechem,

A on odbija się echem,

W mojej głowie przesyconej grzechem.

Mym Aniołem dziewczyna Wielbiona.

Białymi skrzydłami opleciona,

Ratuje mnie każdego dnia zarumieniona.

Przez moje demony wciąż jest potępiona,

Mimo to wciąż niezwyciężona.

Dziewczyna ze sztucznym uśmiechem,

Oddala się ode mnie z pośpiechem.

Zabiera demony poza horyzont czerwony.

Przywdziewa korony,

Jako władca mego serca nieskończony.'*

Nie patrzyłem na nią. Nie miałem odwagi, spojrzeć w jej szczere oczy.

- Teraz ty.-napomniałem cicho. Serce waliło mi niczym młot pneumatyczny. Myślałem, że słychać to w całym pokoju.

-Twój wiersz jes...

-Nie chce słyszeć nic o moim. Chce usłyszeć twój.

Usłyszałem jak Bo wstaje z łóżka. Podniosłem wzrok chowając kartkę znów do kieszeni i zobaczyłem ją wyjmującą z szuflady w biurku gruby skoroszyt. Otworzyła go na samym końcu i odchrząknęła zanim zaczęła czytać.

- 'Poznałam jej smak

-Wargi malinowe.

Poznałam jej zapach

-Perfumy miętowe.

Poznałam jej dotyk

- Ramiona kochające.

Poznałam jej dźwięk

-Słowa kojące.

Poznałam jej wzrok

- Spojrzenie zielonych oczu hipnotyzujące.

Ona:

Miłość?

Nienawiść?

Śród prawd oczywistych jedno pytanie pozostaje.

Czy jego głos w mej głowie coś pozostawi po sobie prócz słów miłosnych paru?

Prócz złudnych nadziei o Jego posiadaniu.'**

Bo oderwała wzrok od wiersza i pewnie spojrzała w moje oczy.

Przez parę minut między nami panowała cisza. Głucha cisza, pomiędzy którą rosło napięcie.

-Miłość. - powiedziałem pewnie. Bo nie wiedziała o czym mówię. Marszczyła wtedy brwi w konsternacji. Wskazałem spojrzeniem na gruby, pewnie ciężki zeszyt w jej drobnych dłoniach. -Ona. Nie jest nienawiścią. Jest cholerną miłością. - niemalże podbiegł do niej pokonując dzielący nas dystans i miażdżąc całe napięcie jakie było między nami.

Bez krzty ostrożności, a gwałtownie, pokazując jej całą miłość jaką do niej żywiłem, wpiłem się w jej słodkie, miękkie usta.

Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że każda cząstka ciała Bo paliła z chęci bycia blisko mnie.

Wtedy jeszcze nie wiedziałem jak strasznie cierpi z nieskończonej miłości do mnie.

*,** - dwa wiersze z mojego zeszytu w trzy linie :)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top