12. Are u angry?
Kierując się w stronę swojej szafki myślałem o tym co powiedziała Bo na literaturze. Miałem nadzieje, że słowa, które do mnie skierowała były w pełni prawdziwe, ale również obawiałem się ich odrobinę. Kierując się w stronę swojej szafki rozważałem, czy, cytuję 'rozpalające się dopiero uczucie' przyniesie mi więcej radości, czy smutku.
Do jasnej cholery! Jasne, że radości!
Kierując się do swojej szafki miałem nadzieję, że Bo póki co nie obrazi się będąc moją tajemnicą. Jakże przesłodką i uroczą, ale... tylko tajemnicą.
☆ ☆ ☆
Przy swojej szafce stała brązowooka dziewczyna, na której widok trzepotało mi serce. Przy swojej szafce stała moja cudowna tajemnica, ale razem z nią przerwe spędzał Troy. Tak strasznie miałem dość tego, że kręci się obok mojej Bo. Instynktownie moje pięści zacisnęły się, gdy plecami opierałem się o ścianę. Wyjąłem telefon z kieszeni, by przez chwilę (bez, [jakże słusznych] podejrzeń) móc na nich popatrzeć. Śmiali się. Jej śmiech sprawił, że na chwilę złagodniałem, ale gniew powrócił i do tego przybrał na sile, ponieważ to nie ja byłem powodem jej radości. Troy objął ją ramieniem i przytulił do swojego boku, a Bo zaplątała swoje ręce wokół jego pasa. Miałem wrażenie, że para wylatuje z moich uszu i nosa. Bo odnalazła mnie spojrzeniem i uśmiechnęła się lekko, ale wyraz mojej twarzy był między 'to chyba jakiś żart' i 'teraz nawet mnie nie uaktywniaj dziewczyno', ale Bo nie zrozumiała, albo... nie chciała zrozumieć. Wtedy Troy puścił moją maleńką dziewczynkę i pocałował ją w czoło. Zacisnąłem zęby i skorzystałem z telefonu, który był moją przykrywką do obserwowania ich.
Ja: Co to do kurwy nędzy ma być?
Wyciągnęła z kieszeni ogrodniczek telefon, a gdy zobaczyła nadawcę wiadomości na powrót schowała komórkę na poprzednie miejsce. Przeszedłem kawałek do swojej szafki, gdy już całkiem straciłem chęć do obserwowania mojej Bo i tego frajera, który pozwalał sobie na więcej niż powinien. Schowałem podręczniki po czym trzasnąłem drzwiczkami tak, że prawie wyleciały z zawiasów, a wszyscy przebywający w tej chwili na korytarzu odwrócili się w moją stronę. Włożyłem do uszu słuchawki ale zanim puściłem piosenkę przeszedłem obok Troy'a i Bo, słysząc jego ciche pytanie 'a temu co znowu?', za co (niby przypadkiem) oberwał 'z bara'. Kątem oka widziałem jak Bo wzrusza swoimi szczupłymi ramionami. Szybkim krokiem wyszedłem ze szkoły. Na dziedzińcu siedział Jace z Ariel, ale miałem nadzieję umknąć przed ich wzrokiem co, ku mej wielkiej uciesze, się stało. Po chwili zamknąłem się w bezpiecznej i odległej od ludzi przestrzeni mojego samochodu, w którym pożerało mnie palące w środku uczucie zazdrości. Ale jak tu nie być zazdrosnym jeśli w gre wchodziła niesamowita pod każdym względem, doskonalsza niż samo pojęcie doskonałości, Bo Alles?
♦♦♦
Zegarek na moim nadgarstku wskazywał godzinę osiemnaście po siedemnastej, co znaczyło, że spóźniłem się na kolejne (obowiązkowe) zajęcia pozalekcyjne, w które wrobiła mnie moja sekretna miłość. Bo napisała do mnie jedną wiadomość, ale nawet nie przeczytałem jej od razu, wyłączając telefon. Gdybym tego nie zrobił zapewne zadzwonił bym do niej, lub napisał pewnie bardzo niegrzeczne (w pełni zawinione przez zazdrość) wiadomości. Niemalże biegłem między budynkami na dziedzińcu, a gdy dotarłem do drzwi na chwilę zatrzymałem się, żeby wynormować oddech i uspokoić szybkie bicie serca. Otworzyłem drzwi i jakby nigdy nic wkroczyłem do środka z grubym skryptem w lewej dłoni. Nadal nie udało mi się przeczytać chociażby jednej sceny, podczas gdy Bo napewno przeczytała ją już co najmniej trzy razy.
- Dobry. - powiedziałem, a echo poniosło mój głos wprost na płytę sceny, na której na znajdowało się 'grono wybranych' przez sztukę. Na scenie znajdowały się trzy kanapy, trzy duże fotele i trzy duże puchate pufy, które pewnie stanowiły plan do wcześniej wystawianego spektaklu.
- Dzień dobry Harry. Zapraszam do nas, czekaliśmy na ciebie. - powiedziała w pośpiechu profesor Eyre. Uczyniłem tak jak mi poleciła i przeszedłem przez wąskie przejście prostopadłe do rzędów foteli przeznaczonych dla publiczności. Po schodkach wszedłem na scenę i usiadłem na podłodze w wcześniej przygotowanym dla mnie miejscu w kręgu. - Skoro Harry już do nas dotarł, mogę powiedzieć, że dziś i przez kilka kolejnych zajęć poznamy się w swoich 'scenariuszowych' parach. Mam nadzieję, że wszyscy zapoznali się z treścią swoich skryptów, jeśli nie, proszę do następnych zajęć zapoznać się z całym scenariuszem. Otwórzcie arkusze na ostatniej stronie, gdzie macie krótką historię i dobór poszczególnych par. Przeczytajcie szybko, dobierzcie się w swoje pary i znajdzcie dla siebie miejsce do zadań, do których będę was zaraz przydzielać.
Otworzyłem skrypt na ostatniej stronie, gdzie znajdowała się okrojona wersja historii;
Młoda szesnastoletnia sierota Felicity Summer Diamond zostaje przyjęta do najbardziej hańbiącej w czasach 'złotego dla Ameryki wieku' pracy jaką zdawało się być robienie czegoś dla innych, a w zasadzie za innych. Felicity Summer Diamond została służącą w domu niezwykle zamożnych ludzi, którzy nie darzyli jej należytym szacunkiem.
Wszystko zmienia się, gdy do przybytku, w którym pracuje młoda panna, przybywa syn zamożnych właścicieli - dziewiętnastoletni Havier David Thomas, który wróciwszy z 'Dzikiego Kontynentu', marzy tylko o zyskaniu spokoju, przez przyjęcia i bale, na których mógł szerzyć swój arogancki stosunek do wszyskiego i chełpić się majątkiem jaki posiadał.
Dzięki młodej sierocie, nie mającej wielu materialnych przedmiotów, a jedynie wartościowe wnętrze, Havier stanie na drodze do odkrycia prawdziwych pobudek, które w życiu ważniejsze są od wielbionych przez niego wygód i przyjemności przyziemnych.
Odwróciłem wzrok od kartki, na której słowa wręcz kuły moje oczy i poszukałem spojrzeniem Bo. Spojrzałem na nią po raz pierwszy tego wieczora. Siedziała na jednej z kanap, już dawno zapoznana ze sztuką, podczas gdy ja znałem jedynie najkrótszy z możliwych opis tego co będzie się w niej działo.
Wstałem z podłogi i podszedłem do sofy, na której Bo właśnie przeglądała kolejne strony całego scenariusza.
- Mogę? - zapytałem niezbyt miło i nie czekając na odpowiedź usiadłem w lewym (patrząc z naprzeciwka) końcu kanapy. Nadal byłem zły za sytuacje sprzed kilku godzin, choć to nie była wina Bo. Może nie całkowita. Gdyby nie pozwoliła mu na to, napewno nie zrobiłby tego do czego się posunął.
- Tak. - odpowiedziała już po tym jak usiadłem. Wyciągnąłem telefon z kieszeni i włączyłem go. Może zachowywałem się trochę jak zazdrosny dupek, ale właśnie w tej chwili miałem to głęboko gdzieś. Czułem na sobie wzrok mojej towarzyszki, ale udawałem, że całkiem mnie to nie obchodzi. Udawałem, bo tak naprawdę, zależało mi na tym, że jest w jakikolwiek sposób mną zainteresowana. Nie patrząc na nią, wyobrażałem sobie tą uroczą zmarszczkę między jej brwiami, gdy jej twarz wyrażało zafrasowanie. - Jak będziesz chciał powiedzieć co cię trapi to jestem tutaj. - powiedziała. Zdziwienie przemknęło przez moją twarz, ale zignorowałem to znów zasłaniając się maską obojętności. Rozwaliłem się na pozostałej części kanapy, przypadkiem trącając Bo nogą i kolano. Nie zwróciła na to najmniejszej uwagi, nadal zajęta kartkowaniem scenariusza.
Zająłem prawie całe miejsce zostawiając jej tylko niewielką część, co spostrzegła i natychmiast zsunęła się na podłogę, opierając plecami o wolną część.
- Co robisz? - zapytałem i przesunąłem się, by z powrotem mogłą usiąść na miejscu.
- Jesteś na coś zły, dlatego chce ci dać przestrzeń, żebyś się uspokoił i w końcu powiedział co się stało. - zaoferowałem jej pomoc, którą przyjęła podając mi swoją małą dłoń.
- Wkurzyłem się.
- Zdążyłam zauważyć. - uśmiechnęła się pod nosem, odkładając skrypt na podłokietnik.
- Nie przerywaj mi kobieto. - powiedziałem, (już przeszła mi cała złość na moją Bo, dlatego znów zacząłem się z nią droczyć) co dziewczyna skwitowała oczywiście, oburzonym spojrzeniem i równie oburzoną miną. Zawsze to robiła. Nie była przyzwyczajona do takich odpowiedzi, choć wątpie, by kiedykolwiek (prócz rozmów ze mną) komuś przerwała. - Tak jak zacząłem - posłałem jej znaczące spojrzenie, a ona starała się ukryć swój uśmieszek.
- Zaczynamy kochani. - odezwała się profesor Eyre, a ja wysłałem Bo niemą wiadomość, o tym, że skończę mówić później. - Każda para ma do zagrania inną scenkę, w której macie dostarczyć sobie nawzajem informacje o sobie i powiedzieć, o rzeczach, które już wiecie o swojej parze.
Mary i John, Tessa i Jacob, Melissa i Greg odegrają scenę pożegnania. Zostawiam w waszych rękach całą otoczkę i powód rozstania. April i Shane oraz Jane i Nathan odegrają scenę kłótni, a dla naszej głównej pary, mamy najtrudniejsze zadanie. - o mój Boże. Błagam niech to mi się śni. Przecież ja nie umiem nic zagrać! nie umiem zagrać nawet cholernej złości na moją Bo, a mam dorównać jej grając scene!! - Bo i Harry zagrają scenę miłości, ale mogą używać wyłącznie pytań w rozmowie dialogowej lub monologowej. Macie dwadzieścia minut na przygotowanie planu, ale mam nadzieję, że będziecie wyłącznie improwizować. Dobrej zabawy.
-Bo... - zacząłem, ale uciszyła mnie wyciągając w górę palec wskazujący.
- Wiem, że dasz radę. Potrafisz.- powiedziała.
-Nie jestem pew...
- Przestań proszę. Jesteś świetny z literatury. Piszesz wspaniałe wiersze, haiku i pewnie masz masę innych prac w domu, więc twoja improwizacja też będzie wspaniała. - przerwała mi, a ja pierwszy raz nie chciałem powiedzieć 'nie przerywaj mi kobieto'. Uśmiechnąłem się do niej co z szybkością odwzajemniła. Oparłem się bokiem ciała o oparcie kanapy i położyłem nogi Bo na swoich kolanach.
-Pomożesz mi, prawda? Jakbym się zaciął, czy coś w tym stylu. - zapytałem, po chwili otrzymując reprymendę za użyte w tym zdaniu, w tym kontekście słowo 'zaciął', które zostało zastąpione najbardziej poprawnym (dla Bo) wyrażeniem 'nie wiedział co powiedzieć'.
-Pomogę ci jakby stało się coś nieoczekiwanego. Czy ty pomożesz mnie? - zapytała. W jej oczach było coś dziwnego. Coś czego nigdy nie widziałem w realnym świecie. Coś czego nie widziałem nawet w filmach. To było coś, nie takie zwykłe 'coś', które ograniczało wyobraźnię. To nie było 'coś' co miało początek i koniec. To wymyślone przez Bo 'coś', owszem również posiadało początek, posiadało też koniec, z tym, że to właśnie on był tak odległy, a sądząc po tym jakie uczucia rodziły się we mnie każdego dnia, z każdą sekundą stawał się jeszcze bardziej niedostępny. Moja wyobraźnia nie była w stanie zbadać jak daleko się znajdował, dlatego po prostu uznałem go za nieskończony.
To 'coś' w oczach Bo zdawało się być pierwszym w pełni wymyślonym, w pełni ograniczonym dla naszych oczu zwrotem; 'zatroszcz się o mnie'. Naprawdę nie miałem najmniejszych wątpliwości, że to jest właśnie to, co chcę robić każdego dnia.
- Czy to nie ty jesteś tutaj od ratowania mnie? - zapytałem, ale iskra pochodząca z naszego 'cosia' nie przygasła nawet odrobinkę, a nawet buchnęła wielkim, gorącym płomieniem.
- Chciałabym uratować cię tyle razy ile ty uratowałeś mnie. - lekki uśmiech wpłynął na jej twarz, ale i tak mówiła śmiertelnie poważnie. Zacząłem głaskać jej nogę przez materiał spodni, które miała na sobie. Nie były to ogrodniczki z dzisiajszego szkolnego dnia, ale wąskie spodnie, które podkreślały jej nadzwyczaj szczułpe nogi.
- Moja mama była w domu, gdy wychodziłam i kazała mi się w nie ubrać. - powiedziała, gdy zorientowała się (nie mam pojęcia jakim cudem), że intensywnie rozmyślam nad tym, dlaczego nie ubiera się tak na codzień, gdy mamy lekcje.
- Nie pytałem.
- Myślałeś nad tym.
- Skąd wiesz? - nadal głaskałem jej łydkę, gdy odprężała się, kładąc głowę na oparciu.
- Gdy nad czymś rozmyślasz, marszczysz brwi i gryziesz wnętrze lewego policzka... - zademonstrowała jak wygląda moja mina, kiedy to robię. - Jestem dobrym obserwatorem. - dodała po chwili.
- W czym nie jesteś dobra? Jesteś wprost idealna... yyy... zabierzmy się może za plan. - powiedziałem, drugą część, gdy na ustach Bo zagościł niezręczny uśmiech.
♦♦♦
-Czymże, jest twch ulubionych fiołków, twój ulubiony fiolet, gdy w twoich dłoniach nie spoczywa? - zapytałem Bo, która w naszej scenie, przybrała imię Candiec. Graliśmy już dobre pare minut, ale dopiero w tych ostatnich dialogach, poczułem się pewniej niż zaczynając.
Staliśmy blisko siebie trzymając swoje dłonie. Te należące do Bo, ledwo zuważalnie gładzły moje, tak bym choć na sekundę przestał się denerwować.
- Nie szkoda nam czasu na tą masę pytań? Nie sądzisz, że wszystko co mną, nie z tobą związane, marne jest i w nicość się obraca? - zapytała Bo, choć nie taki bieg zdarzeń ustalaliśmy. Wiedziałem, że od razu wciągnie mnie na głęboką wodę, i zainicjuje improwizacje.
- Czy sądzisz, że część mnie, która niewidzialnym murem odgrodzona jest od ciebie, nie usycha z tęsknoty? Bo czymże jest zieleń mych oczu, gdy nie odbija się w nich blask twych oczu czekoladowych? Czymże jest ma radość, gdy dzielić jej z tobą nie mogę? - uznanie w jej oczach sprawiło, że poczułem się pewnie. Spojrzeniem poleciła mi zakończyć naszą scenę, co też postanowiłem uczynić, wcześniej przenosząc swoje dłonie na jej szyję, by kciukami móc kręcić kółka na jej policzkach. - Czy zechciałabyś, więc zniszczyć, mur między nami i przyjąć moje serce, które mej miłości i wierności na zawsze w twym ciele pozostanie dowodem? - przytuliłem ją mocno do siebie słysząc oklaski uczniów koła oraz profesor Eyre, która właśnie tym akcentem, chciała zakończyć nasze dzisiejsze spotkanie.
- Jestem z ciebie dumna Harry. - szepnęła Bo oplatając mnie swoimi szczupłymi ramionami. I to właśnie była największa nagroda na jaką mogłem zasłużyć.
- Miło to usłyszeć od mistrzyni. - odszepnąłem i pocałowałem czubek jej głowy i miałem wrażenie, że jeszcze bardziej rozluźniła się w uścisku mych ramion.
♦♦♦
- Teraz powiesz o co chodzi? - zapytała. Znów od środka, żywcem pożerała mnie własna zazdrość. Zaoferowałem się do poczekania na Troy'a, który miał przyjechać po moją małą Bo. To ja chciałem ją zawieźć. To ja chciałem być tym, który odprowadzi ją niemalże pod same drzwi. To ja chciałem być tym, który powie jej dobranoc i pocałuje w czoło, by zabrała choć odrobinę bezpieczeństwa, jakie zagwarantowane miała u mojego boku.
- Nic takiego. - burknąłem i kopnąłem jeden z tysiąca kawałków żwiru, leżącym w niektórych częściach parkingu.
- Harry, ta wiadomość, którą wysłałeś mi w szkole sugerowała, że by...
- Powiedzieć ci co sugrowała?! -krzyknąłem, na nią, ale natychmiast tego pożałowałem. Zły, czy nie zły, nie mogłem wybaczyć sobie jej zbolałej miny. Nie mogłem przestać sobie wyobrażać jak bardzo się mną rozczarowała. - Zresztą nieważne... twój Troy już tu jest. - zobaczyłem światła samochodu na prostopadle leżącej ulicy i zacząłem odchodzić w kierunku swojego samochodu.
- Co jest z tobą Harry? - w tyłu doszedł mnie jej delikatny głos.
- Co ze mną jest? Jak to co ze mną jest do cholery? - zatrzymałem się, ale nadal nie odwracałem. Poczułem, że dłonie miałem zaciśnięte w pięści po obu stronach ciała. - Nie mogę patrzeć jak spędza z tobą każdą wolną sekundę, rozumiesz? Nie mogę patrzeć jak cię przytula i całuje. - wysyczałem wszystko przez zaciśnięte zęby.
- Nie obraź się ale co właściwie cię to obchodzi? - jej głos był delikatniejszy niż zwykle. Dokładnie tak jakby struny odpowiedzialne za jej naturalny głos, skurczyły się i zaczęły przeżywać własną, prywatną rozpacz.
- To mnie obchodzi. - szybko odwróciłem się i przyciągnąłem ją do siebie w talii po czym pocałowałem tak jakby jutro mój świat miałby przestać istnieć.
Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że dłonie Bo, które myślałem, że mnie odpychają, starają się zapamiętać jak największy kawałek mojego ciała, gdy świadomość mojej sekretnej miłości mówiła; to jego chwilowe załamanie. odejdzie, szybciej niż się zjawił.
Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że jedyną rzeczą, w której Bo nie jest dobra to radzenie sobie ze złamanym sercem, które w tamtej chwili rosło, tylko po to by jeszcze boleśniej mogła, zmierzyć się ze swoją słabostką.
★
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top