XVI: In love

3 sierpnia, 2013 roku

 Następnego dnia, gdy Louis obudził się u boku Harry'ego, zdał sobie sprawę z tego, ile znaczy dla niego niewidomy chłopak. Był świadomy swoich uczuć i mimo okoliczności wiedział, że był w stanie przez to przejść. Jest w stanie pomóc Harry'emu, wspierać rodziców i siostrę i ma nadzieję, że będzie lepiej. Powinno.

 Wstał, starając się nie obudzić Harry'ego i przykrył jego ciało szczelniej kołdrą, składając całusa na rumianym policzku. Nie planował zostawać na noc, ale nie chciał również zostawiać Harry'ego, chcąc zostać do czasu, dopóki zielonooki uśnie. Ale nie zauważył nawet, kiedy sam zasnął, nie powiadamiając nawet o tym swoich rodziców.

 Przypomniał sobie o wczorajszej sytuacji z Lottie i przez chwilę znowu miał ochotę się rozpłakać, ale zdał sobie wtedy sprawę, że nie może. Przez te kilka dni nauczył się być silnym nie tylko dla siebie, ale dla osób, które kocha i to z ogromną pomocą Harry'ego. Ponieważ Harry był jedną z osób, które Louis kochał.

- Hej Rey - jakiś czas później zszedł na dół, przykładając telefon do ucha.

- Dlaczego dzwonisz do mnie tak wcześnie, Louis? - jej głos był zmęczony, ale Louis wątpił, że zmęczenie było spowodowane wczesną porą, a być może sytuacją, w jakiej się znalazła.

- Przepraszam - ubrał swoje buty, nasłuchując drugim uchem, czy Harry się nie obudził. - Jestem u Harry'ego.

- Spałeś z nim? - od razu się ożywiła, a on przewrócił oczami.

- Tak-to znaczy nie! Nie w tym sensie, spaliśmy razem w jednym łóżku, to wszystko. Opowiem Ci jak się spotkamy, ale mam ważną sprawę.

- Jaką?

- Przyjechałabyś? - spytał na wydechu, nie wiedząc, czy się zgodzi. - Ja po prostu... nie chcę zostawiać go samego.

Usłyszał westchnięcie po drugiej stronie, więc nerwowo zagryzł wargę.

- Chodzi mi tylko o dotrzymanie mu towarzystwa.

- Podaj jeszcze raz adres.

- Jesteś najlepsza - szeroki uśmiech rozciągnął się na jego twarzy.

***

 Dokładnie pół godziny później znalazł się w domu, wciąż w samej w pidżamie, dlatego przekraczając próg kuchni nie spodziewał się wszystkich członków rodziny, siedzących przy stole.

- Eee... - zmieszał się, gdy wszystkie pary oczu zwróciły się w jego stronę. Poczuł wypieki na policzkach, pocierając zmieszany swój kark. - Byłem u Harry'ego.

- W pidżamie? - Jay uniosła brew do góry, rozbawiona obserwując reakcję swojego syna. Mimo niezręczności tej sytuacji poczuł ulgę, widząc uśmiech a jej twarzy, z brakiem jakiegokolwiek znaku o wczorajszym dniu.

- Tak, cóż, to... to bardzo zabawna historia.

- Posłuchalibyśmy jej, synu, ale mam ważniejsze sprawy do obgadania, niż to, dlaczego wracasz od Harry'ego w samej pidżamie - odezwał się ojciec, a Louisa dopadła chęć wywrócenia oczami, ale nie zrobił tego.

Usiadł obok nich, poprawiając swoje poburzone włosy.

- O co chodzi? Jak się czujesz, kochanie? - spojrzał na młodszą siostrę, a ona posłała mu delikatny uśmiech. Nie wyglądała na zmęczoną ani przytłoczoną, wręcz przeciwnie.

- Wczoraj wyszło to wszystko tak chaotycznie, ale powiemy Ci, że są duże szanse.

- Jak duże? - spytał szybko, domyślając się, o co może chodzić. Jego serce przyśpieszyło, ponieważ wiedział, że wszystko może się jeszcze ułożyć, on to czuł.

- Spore - dodał Mark.

Jedyne, co mógł w tej chwili zrobić, to szeroki uśmiech i objęcie ramieniem Lottie, z nadzieją, która była teraz większa, niż wcześniej. Nigdy nie mógłby być szczęśliwszy, ponieważ wreszcie wszystko miało być w porządku.

***

Po wspólnie zjedzonym śniadaniu (pierwszym od bardzo długiego czasu), Louis został dłużej w kuchni, w którym został sam z mamą. Chciał zagadać ją, ale nie bardzo wiedział jak to zrobić, po części dlatego, że trochę się wstydził.

- Mamo? - spytał nieśmiało, opierając się o blat szafki i obserwował, jak myła naczynia.

- Tak? - zerknęła na niego kątem oka.

- Chcę Ci powiedzieć, że się zakochałem.

Odczekał kilka sekund, podczas których kobieta otworzyła szerzej oczy, patrząc na niego szoku i niedowierzaniu. Chwilę później jednak zrozumienie wymalowało się na jej twarzy, i uśmiech, mówiący, że wszystko wie.

- W Harrym?

- Skąd wiesz? - zamrugał szybko, zastanawiając się, czy to takie oczywiste, i czy tak bardzo to po nim widać, bo nie powiedziała nic więcej.

- Miłość wisi w powietrzu, Louis - wytarła ręce w suchy ręcznik, znowu patrząc na niego z uśmiechem. - Dosłownie latasz na chmurce. Znikasz. Jesteś milszy, bardziej wyrozumiały, rumienisz się...

- Mamo! - jęknął zażenowany, próbując wyobrazić sobie to, o czym mówiła. To oczywiste, że Louis się tak nie zachowywał. Wcale.

- I przede wszystkim mówisz o Harrym jak o Bożym cudzie. Nie przeszkadza Ci nawet to, że ten chłopiec jest niewidomy.

- Bo nie przeszkadza.

- Jestem z Ciebie dumna - pogłaskała go po ramieniu, a on mimowolnie poczuł ciepło w sercu, dawno nie słysząc od niej podobnych słów.

- Myślę, że chcę zmienić swoje życie - dodał, nawet nad tym nie myśląc, ale kiedy później dłużej się nad tym zastanowił, rzeczywiście tak było. - I myślę, że... że Harry to jest ten.

- Chcę go poznać, skoro był w stanie zmienić Cię na lepsze, Louis, jestem winna mu wszystkie skarby świata.

To niemożliwe, pomyślał. Harry jest całym skarbem tego świata.

***

To było dziwne. Wczoraj dowiedział się o chorobie siostry, w nocy otrzymał naprawdę przerażający telefon od Harry'ego, a dzisiaj wszystko było dobrze.

Wyjaśnił wszystko (prawie wszystko) z rodzicami, dowiedział się o nowej szansie dla siostry, podjął pewne decyzje i teraz jak gdyby nigdy nic siedział na brudnej ziemi, na przeciwko zeschniętego, spróchniałego drzewa. Miał zrobić to po raz ostatni.

- Cholera jasna, on powiedział, że mnie kocha. Wczoraj, powiedział... te dwa słowa... - wziął głęboki oddech, ściskając mocno w dłoniach i tak mocno poharatane łodygi bukietu lilii. - Nie odpowiedziałem mu tym samym. Powinienem. O, Boże, co on sobie teraz myśli? Zostawiłem go tam z Audrey, ona jest świruską.

Zmarszczył czoło, myśląc o tym, że trochę przesadził. Przyjechał tutaj tylko po to, aby się pożegnać i zacząć nowe życie, zakopać przeszłość (wraz z jointami i butelką whisky, które trzymał w samochodzie tylko na wszelki wypadek).

- Tom, jeśli istnieje kocie... zwierzakowe niebo, jak bardzo popieprzenie to brzmi, wiedz, że jest mi przykro. I mam nadzieję, że Ci tam dobrze, i jako koci anioł będziesz czuwał nad Harrym. Opiekuj się nim, bo jest miłością mojego życia.

Zwariował. Więc oto były ostatnie słowa, jakie kiedykolwiek wypowiedział w tym miejscu.

Po wszystkim wrócił do Harry'ego, dziękując Audrey za to, że dotrzymała mu towarzystwa.

- Naprawdę mądry człowiek - dodała, gdy się żegnali. - Mówię poważnie, Louis. Prawdziwy gentelman. Przepięknie gra.

- Wiem - dodał szeptem, słysząc odgłosy fortepianu z góry. - Dziękuję, Rey.

- Nie ma sprawy, opiekuj się nim.

Gdy wyszła, wziąwszy głęboki oddech ruszył powoli w stronę schodów, prowadzących do pokoju Harry'ego. Nerwowo zaciskał palce na łodygach bukietu, który dla niego miał, mając nadzieję, że mu się spodobają. Ale Harry kochał wszystko i wszystkich, a w szczególności kwiaty, dlatego wątpił, aby tym razem było inaczej.

Chciał zapukać do drzwi, ale wtedy muzyka ucichła, więc pchnął je, zaglądając niepewnie do środka.

- Harry? - zobaczył go, siedzącego przy fortepianie, i odwracającego głowę w jego stronę.

Podszedł bliżej, już pewniej, pochylając się i składając na jego policzku delikatny pocałunek. Zauważył rumieńce, pojawiające się na jego twarzy i drgające kąciki ust.

- Dla Ciebie - podał mu kwiaty, a Harry od razu zaciągnął się ich zapachem.

- Lilie? - uśmiech rozciągnął się na jego twarzy, gdy z powrotem podniósł głowę, z nosem przy nosie Louisa. - Lou... są cudowne. Dziękuję.

Louis usiadł obok niego, owijając ramię wokół jego pasa i znów pocałował go w policzek, bliżej ust.

- Nawet nie wiem, co teraz zrobić, Louis - pokręcił głową, odwracając ją w jego stronę. - Chciałbym, ale nie mogę... nie umiem. Chcę sprawiać, abyś był szczęśliwy, tak, jak Ty sprawiasz, że ja jestem szczęśliwy. Przepraszam.

- Hej - od razu złapał Harry'ego za rękę, nie chcąc, aby myślał w ten sposób. Ponieważ Harry nie zasługiwał na myślenie w ten sposób i na jakiekolwiek cierpienie. - Nie przepraszaj, Harry. Ty sprawiasz, że jestem szczęśliwy.

W zamian otrzymał tylko ściśnięcie jego dłoni, które spowodowało szybsze bicie jego serca.

- Lottie, moja siostra, ma białaczkę. Raka krwi. - dodał po jakimś czasie, w którym oby dwoje nic nie mówili. - Wczoraj się dowiedziałem.

- Och... Louis, tak bardzo mi przykro. - widać było, że się zmieszał, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć.

- W porządku - Louis posłał mu lekki uśmiech przyzwyczajony, że Harry nie ma nic przeciwko w niewidzeniu tego. - Wyjdzie z tego, niedługo pewnie odbędzie się leczenie i takie tam. A gdy będzie po wszystkim poznasz ją! - niemal podskoczył, wyobrażając sobie, jak przedstawia Harry'ego swojej rodzinie. - Ją i mamę i tatę, Fizzy i Daisy i Phoebe. Musisz ich poznać, oni bardzo chcą Cię poznać.

Westchnął rozmarzony, gdy całkiem nieświadomie obraz jego i Harry'ego za kilka lat utworzył się w jego głowie, ponieważ był zakochany. Kochał Harry'ego i był pewien, ze to jest ten. Że będzie kochał go przez resztę swojego życia, ponieważ Harry jest pierwszą osobą, którą Louis pokochał w ten sposób.

Spojrzał na niego uśmiechnięty, ale kąciki jego ust opadły w dół, gdy zobaczył spuszczoną głowę Harry'ego i jego zmarszczone brwi. Wydawał się być zamyślony, ale jak gdyby myślał nad słowami Louisa i analizował je, wyglądał na szczęśliwego, ale bardziej na zasmuconego.

- Harry? - zaczął cicho. - Gdzie są teraz Twoi rodzice?

- Nie ma ich - odpowiedział zachrypniętym głosem, od razu odchrząkując. Przywrócił na twarz swój lekki uśmiech, ale to nie przekonało Louisa. - Są, ale mieszkam sam.

- Jesteś niewidomy.

- I co z tego?

- Ja... - przełknął ciężko ślinę, nie wiedząc, jak ma to powiedzieć. - Zostawili Cię? Powinieneś mieć kogoś, nie powinieneś mieszkać sam.

- Ale chciałem, Louis...

- Dlaczego? Bez ludzi, rodziny, przyjaciół? Tylko drzewa i rzeka?

- Ja i fortepian. I lilie.

- I ja - przygryzł dolną wargę, nie kontrolując słów, które opuściły jego usta. - Nie powinieneś tak mówić.

- Ale to prawda. Urodziłem się niewidomy, mam psychologa, mama czasem wpada, miałem prywatnego nauczyciela. Chyba lubię być sam. W każdym razie, nie wiem, jak wygląda nie być samemu, ale to chyba nie jest takie straszne?

- Harry, masz mnie - rzekł, nie mogąc dłużej wytrzymać. - Przestań tak mówić, masz mnie.

Harry nie odpowiedział, ale Louis wiedział, że słuchał. I wiedział, że musi zrobić wszystko, aby Harry już nigdy nie czuł potrzeby bycia samotnym.

***

Po długich seriach wymienionych pocałunków głównie ze strony Louisa usiedli na łóżku, trzymając się za ręce, a policzki Harry'ego były bardziej czerwone niż zwykle.

- Harry, czym my właściwie jesteśmy? - spytał w końcu Louis, przerywając panującą pomiędzy nimi ciszę, podczas której patrzył na Harry'ego. Sam nie był pewien, czym oni właściwie są i tak naprawdę nie było to istotne, ważne, że był przy Harrym, ale chciał wiedzieć, co czuje w tej sprawie Harry, być może uważając ich za coś.

Temat sprzed kilkunastu minut odszedł w niepamięć, ponieważ Louis widział, że nie był on zbyt komfortowy dla Harry'ego.

- Ja... - odchrząknął, wiercąc się niespokojnie, prawdopodobnie zaskoczony tym pytaniem. - N-Nie wiem? Nie wiem Louis... Czym chciałbyś, abyśmy byli? - odpowiedział, a po chwili dodał: - Chciałbyś, abyśmy byli czymkolwiek?

- Nie wiem. Wiem tylko, że cokolwiek to jest, chcę być z Tobą.

- Ja tak samo.

Obaj się uśmiechnęli, trochę nieśmiało, jak gdyby zawstydzeni tą rozmową i swoimi wyznaniami, ale szczęśliwi, że wreszcie udało im się coś ustalić.

Louis pochylił się i - po raz kolejny w ciągu kilkunastu minut - przycisnął swoje usta do ust Harry'ego, który nie miał nic przeciwko. Wręcz przeciwnie, rozplątał ich palce i położył swoje dłonie na karku Louisa, przyciągając go bliżej. Nie zauważyli,, kiedy pocałunek znacznie się pogłębił, zbyt zajęci sobą nawzajem, kończąc z Louisem pochylającym się nad ciałem Harry'ego, który nie miał na sobie koszulki.

Gdzie jest jego koszulka?

Louis otrząsnął się zaraz po tym, jak rzucił ją na podłogę i oderwał się od ust Harry'ego, który jęknął z niezadowoleniem.

- Co? - spytał oddychając szybko, ze zmarszczonymi brwiami szukając palcami ust Louisa. - Czemu przestałeś?

- Nie wiem, do czego to zmierza... - wyszeptał, zatrzymując jego ręce i ucałował jego długie palce. - Przepraszam.

- Ja... też nie wiem.

Ostatni raz musnął usta zawstydzonego Harry'ego i powoli usiadł, pociągając go i przytulając, a za chwilę zamierzał się o zadania mu bardzo ważnego pytania.

- Weźmiemy razem kąpiel?

I Harry zawahał się. Ale ta noc była pierwszą, kiedy Louis widział Harry'ego nago i chociaż na początku starał się patrzeć wszędzie, tylko nie na niego, aby nie krępować starszego chłopaka, to w końcu nie mógł się powstrzymać i podszedł bliżej, podziwiając urocze rumieńce na jego policzkach.

Po raz pierwszy widział jego ciało w całej okazałości, piękne, szczupłe z mlecznobiałą skórą i mógł podziwiać je z bliska, nazywając je mianem swojego. Chciał, pragnął, wyciskać pocałunki na każdej, odkrytej części jego skóry, chciał przegryzać ją i ssać w miejscach, do których tylko on mógł mieć dostęp.

Niepewnie złapał dłoń Harry'ego, dużą i ciepłą, i położył ją na swoim nagim torsie, obserwując, jak przygryza dolną wargę i zapoznaje się z nowym doznaniem. Opuszki jego palców powoli i nieśmiało przesuwały się po piersi Louisa, badając fakturę skóry na jego ramionach i szyi, docierając do twarzy, śledząc wgłębienia kości policzkowych, kciukiem pocierając jego dolną wargę. Drugą dłoń zawędrował na wrażliwe miejsce Louisa tuż nad pępkiem, a gdy tylko poczuł, jak niższy chłopak się wzdrygnął, wykrztusił:

- Przepraszam.

Ale Louisa nie miał mu tego za złe, ponieważ to było przyjemne.

Zanim weszli pod prysznic, Harry splótł ich palce, a Louis pomógł bezpiecznie dostać im się do kabiny. Oprócz mycia nic nie robili, Louis składał czasem ciepłe pocałunki na szyi Harry'ego, masując skórę jego głowy, i chociaż czuł się trochę pobudzony, nie myślał o tym tak bardzo, jak o swojej miłości do Harry'ego. Dotykał go i całował delikatnie, jakby bojąc się o to, że w każdej chwili mógłby się rozpaść. A Louis nie chciał pozwolić mu się rozpaść.

- Obiecaj, że nigdy więcej tego nie zrobisz.

Minęło kilka minut, zanim znaleźli się w łóżku, nadzy, okryci pościelą ze splątanymi nogami. Leżeli na przeciwko siebie otwartymi oczami, i chociaż Louis patrzył na Harry'ego, Harry nie mógł patrzeć na Louisa.

- Przepraszam, Louis.

- Nie przepraszaj, po prostu... nie zostawiaj mnie - przyciągnął go do siebie, chowając w swoich ramionach, a głowa Harry'ego znalazła miejsce w zgięciu jego szyi. - Proszę.

Harry był na granicy płaczu, ale nie chciał pokazywać tego Louisowi, wiedząc, że już i tak wystarczająco mocno go rani. Mógł jedynie wycisnąć pocałunek na linii jego szczęki i wyszeptać:

- Nigdy nie przeszkadzało mi, że nie widzę. Może tylko czasem. Ale ja... chciałbym Cię po prostu zobaczyć.



Od autora: Powolutku, małymi kroczkami zbliżamy się do końca :(



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top