XV: End?
2 sierpnia, 2013 roku
Był piątek.
Louis dowiedział się dzisiaj kilku rzeczy. Harry wyjechał na kilka dni z miasta, nie żegnając się nawet z Louisem, ale ten starał się to zrozumieć. Rozumiał to, że Harry był poważnie chory, a kochał go i troszczył się o niego, chcąc dla niego ja najlepiej. Około dwunastej dostał telefon od zapłakanej Audrey, która oznajmiła mu, że wyrzucili ją z pracy, nawet już zapomniał za co. Myślał tylko po części o Harrym, a po części o tym, jakim cudem jego przyjaciółka opłaci planowane studia. Więc spędził pół godziny na zastanawianie się nad tym, dopóki nie zadzwonił drugi telefon. Telefon z komisariatu.
Louis naprawdę myślał, że znał swoich przyjaciół. Myślał, że znał Leo, z którym trzymali od dzieciństwa, jednak właśnie uświadomił sobie, że się mylił.
- Handel narkotykami? - wydukał tylko do słuchawki, będąc w zbyt wielkim szoku, aby powiedzieć coś więcej.
- Musisz mnie stąd wyciągnąć, stary. Musisz. Zamkną mnie, kurwa zamkną mnie na pięć pieprzonych lat!
Nie mogąc dłużej tego słuchać rozłączył się, jego ręce drżały, nie bardziej, niż on sam. Oddychał szybko, przecierając twarz dłonią i uświadamiając sobie, że wszystko się spieprzyło, a on jest bezradny. Dlatego nie wychodził aż do wieczora na dół.
Po prostu myślał.
Ale na dole było kompletnie cicho i ciemno, kiedy zszedł schodami na dół. Było po dwudziestej, był w domu sam i chciał zawrócić na górę, aby zadzwonić do mamy albo taty, ale wtedy drzwi otworzyły się. W skupieniu obserwował, jak do pokoju wchodzą rodzice a za nimi Lottie, która ze spuszczoną głową zdejmowała buty, gdy matka szlochała w ramię ojca. A Louis nie wiedział, co się dzieje, gdzie oni byli i gdzie jest Fizzy i dziewczynki, dlatego mama płacze a ojciec ją uspokaja, dlaczego nikt nic nie mówi.
- Mamo? - spytał niepewnie, kładąc dłoń na jej ramieniu. Spojrzała na niego czerwonymi, podpuchniętymi oczami. - Mamo co się dzieje?
- L-Lottie... jest chora - wychrypiała słabym głosem, a Louis otworzył szerzej oczy, nie wiedząc, jak ma to rozumieć.
- Na co chora? - spojrzał na ojca, oczekując wyjaśnień.
- Ma białaczkę.
Szybko odwrócił głowę w stronę siostry. Stała tam cały czas i nie patrzyła na nikogo, podobnie matka i Louis stał w bezruchu z szokiem wypisanym na twarzy, czując, jak jego serce przyśpiesza. Lottie. Lottie Chora. Jego mała siostrzyczka.
Uśmiechnął się słabo, mając nadzieję, że to jakiś kiepski żart.
Albo po protu nie chciał w to uwierzyć.
- Nie wierzę - pokręcił głową, krew gotowała się w nim i parzyła jego ciało, przez co nieświadomie zaciskał dłonie w pięści. - Nie wierzę.
- L-Louis...
Odwrócił się i przepchnął do drzwi, aby po chwili znaleźć się na zewnątrz. Padało, na niebie widniały ciemnobłękitne i szare chmury, więc zawrócił, z powrotem znajdując się w domu. I nawet nie wiedział kiedy stał przytulony do matki, wciskając głowę w zagłębieniu w jej szyi. Nawet nie wiedział, kiedy się rozpłakał.
***
W tę samą noc miał koszmary. Tak naprawdę w ogóle nie spał, dręczony przez przewijające się w jego głowie obrazy, przez wszystkie słowa wypowiedziane tego dnia i o tym, co będzie dalej. Ponieważ całe jego życie zostało zburzone jak domek z kart w zaledwie jeden dzień. Najgorszy dzień w życiu.
Przekręcał się z boku na bok, z pleców na brzuch i z powrotem, a jego oczy i głowa nadal bolały od notorycznego płaczu. Przetarł twarz dłońmi, starając nie rozpłakać się po raz kolejny, kiedy przypomniał sobie sytuację sprzed godziny, kiedy usypiał siostrę do snu i tulił ją jak wtedy, kiedy miała pięć lat, a on dziesięć. Teraz Lottie miała czternaście lat a on miał dziewiętnaście i oddałby wszystko, aby cofnąć się do czasów, kiedy byli dziećmi.
Louis płakał... bardzo rzadko. Prawie wcale. Płakał tylko w samotności, gdy użalał się nad swoimi żałosnym życiem, ale odkąd poznał Harry'ego, jego życie przestało takie być. Zaczął je... doceniać. Louis zaczął doceniać, nawet w najmniejszym stopniu, życie, doceniać ludzi i to, że ma kogoś takiego jak Harry.
Harry...
Telefon leżący obok jego głowy zaczął dzwonić, więc spojrzał na wyświetlacz, kompletnie nie spodziewając się osoby, która do niego dzwoniła. Harry miał wyjechać wczoraj, Harry'ego tu nie było, ale Harry to niego dzwonił i czuł się z tym niesamowicie zagubiony.
Może Harry też myślał teraz o Louisie, podczas, gdy Louis myślał o Harrym i to sprawiło, że jego serce zaczęło bić szybciej, bo nikogo innego nie potrzebował w tej chwili bardziej, jak Harry'ego.
- Halo? - spytał cicho, aby nie obudzić reszty rodziny, ale również dlatego, ponieważ jego gardło było na wpół zdarte.
- Lou-Louis - usłyszał cichy szloch i natychmiast otworzył szerzej oczy, siadając. Harry płacze. Jego Harry płacze. Jego Harry cierpi. - Po-Pomóż mi to... ja nie chcę... L-Lou, p-przepraszam.
- Harry? Harry gdzie jesteś, co się dzieje?! - nie patrząc nawet, gdzie stawia stopy wstał i w samych dresowych spodniach i koszulce pobiegł na dół, nadal z telefonem przy uchu.
- N-Nie chciałem... - przerwało mu czknięcie. - t-tego zrobić.
- Jadę do Ciebie, okej? Jadę, Harry jadę! - niechlujnie wsunął stopy w adidasy i wybiegł z domu, niemal wpadając do swojego samochodu. Nie rozłączył się, słysząc przez jakiś czas, jak Harry dławi się łzami, a po chwili jego telefon upada, rozłączając go z Louisem.
Jechał przerażony, zapominając nawet włączyć świateł i przypomniał sobie o tym dopiero wtedy, kiedy prawie zderzył się ze znakiem drogowym.
Znalazł się w lesie w ciągu zaledwie kilku minut. Był tego pewien, nie patrzył na zegarek, ale czul, jakby przeniósł się w czasie. W samej pidżamie zaczął biec, aż znalazł się w domu Harry'ego, od którego drzwi były otwarte. Louis wystraszył się jeszcze bardziej, szczelnie zamykając je na zamek .
- Harry?! - zawołał, rozglądając się w ciemnościach, jednak nie otrzymawszy odpowiedzi ruszył na górę.
Zauważył go, tam, za drzwiami łazienki, klęczącego w samej bieliźnie i pochylającego się nad toaletą. Jego włosy były jednym, wielkim bałaganem, potargane w kilku różnych kierunkach, a jego twarz była bledsza niż zwykle.
Prawie odetchnął z ulgą. Prawie.
- Harry! - pobiegł w jego stronę, upadając na kolana i podtrzymał jego włosy w momencie, w którym zwymiotował do muszli. Louis nie zwrócił na to uwagi, bardziej zaabsorbowany tym, dlaczego obok jego nóg leży opakowanie z silnymi lekami uspokajającymi. - Cholera jasna!
- Po-Pomóż mi... to zwymiotować... p-proszę - wykrztusił, na przemian płacząc i wymiotując, a Louis zabrał opakowanie i włożył w kieszeń swoich dresowych spodni.
- Muszę zadzwonić na pogotowie, Harry ja...
- Nie - przerwał mu, patrząc na niego zmęczoną, spuchniętą od płaczu twarzą. Przestał wymiotować i płakać, jednak nadal drżał.
- Musi to zobaczyć lekarz. Valium to bardzo silny lek, muszę się upewnić, że jesteś bezpieczny, że zwymiotowałeś wszystko. - powiedział łamiącym się głosem, błagając w myślach, aby nie rozpłakać się przy Harrym. Aby pozostać silnym dla niego w tej sytuacji, ponieważ Harry tego potrzebował.- Chodź. - objął go w pasie i pociągnął do góry. - Umyję Cię.
- Nie musisz. Przepraszam. - skulił się w ramionach Louisa, zdając sobie sprawę, że Louis przyłapał go w tak żałosnej sytuacji. Ale dla Louisa nie była ona żałosna. Chciało mu się płakać, ponieważ Harry zadzwonił do niego teraz, Harry nie chciał tego zrobić, Harry potrzebował wtedy Louisa, Harry zaufał mu.
Poprowadził ich do umywalki i oparł o nią Harry'ego, sięgając po ręcznik i zmoczył go pod letnią wodą, aby wytrzeć usta Harry'ego i jego brudne od wymiocin włosy, kiedy ten obejmował ramiona dłońmi z zaciśniętymi oczami.
- Jestem taki głupi. Nie chciałem, nie teraz. Przepraszam. - powtarzał w kółko, jego dolna warga niebezpiecznie drżała, dlatego Louis pocałował go w czoło, mając nadzieję, że uspokoi go tym chociaż na chwilę.
Ale nie odpowiedział. Złapał go tylko za rękę, spuścił wodę w toalecie i zaprowadził Harry'ego do jego pokoju. Posadził go na krawędzi materaca i uklęknął pomiędzy jego nogami, mogąc pozwolić sobie na to, do czego powstrzymywał się od kilku minut - od strachu, paniki, zamiast czego zachowywał spokój, aby nie martwić Harry'ego.
Ale sam nie mógł uwierzyć w to, co właśnie zobaczył, co właśnie się stało. Chciał mieć pewność, że to nie jest prawda, chociaż rzeczywistość była inna.
- Ile? - spytał w końcu cicho, ściskając w swoich dłoniach te należące do Harry'ego. Wpatrywał się w jego puste oczy, jak gdyby chcąc wyczytać z nich wszystkie jego emocje, ale na próżno. - Ile razy?
- Siedem - wyszeptał po chwili, sprawiając, że Louisowi żółć napłynęła do gardła. Miał ochotę rozpłakać się i zwymiotować na raz, tak, jak Harry zrobił to przed chwilą, miał ochotę zacząć krzyczeć i porozrzucać wszystko, co znajdowało się w tym pokoju. Ale chciał również być spokojnym dla Harry'ego. Chciał go całować i przytulać, chciał, aby czuł się przy nim bezpiecznie, chciał zaopiekować się nim i sprawiać, aby był szczęśliwy i nigdy już nie musiał być zmuszany do robienia sobie krzywdy.
- J-Ja...
- Już czuję się dobrze, Louis. Dziękuję, że... że przyszedłeś, ja... ja naprawdę nie chcę być ciężarem, ja tylko...
- Nie pieprz - przerwał mu Louis, będąc pewnym, że on naprawdę zaraz się rozpłacze. Ostatnimi dniami zwykł robić to dość często. - Teraz... teraz się położymy.
Harry zamknął swoje usta i Louis pomógł mu wstać. Oboje położyli się w łóżku, przykrywając się kołdrą, z ramieniem Louisa obejmującym Harry'ego, tak, aby miał świadomość, że Louis tutaj jest i go nie zostawi. Louis chciał Harry'ego.
- Przyjechałeś tu... w pidżamie?
- Tak - znowu przycisnął usta do jego czoła, wyciskając tam czuły pocałunek. - Powiesz mi, co się dzieje?
Harry pokręcił głową.
- To nieważne.
- Dla mnie to jest bardzo ważne - patrzył przez chwilę na jego twarz, na jego otwarte oczy i pełne usta i kosmyki jego włosów, które zaczesał za ucho. - Obiecaj mi, że już nigdy tego nie zrobisz. Proszę.
- Przepraszam Louis.
- Nie przepraszaj, po prostu... nie zostawiaj mnie.
Cisza.
- Chciałeś mnie zostawić, idioto. Znaczysz dla mnie bardzo dużo, nie wiem, czy o tym wiesz.
Harry wziął głęboki oddech, zamykając w końcu oczy i przysunął się bliżej Louisa, jednak jakby nieśmiało i niepewnie, pomimo, że całowali się już nawet kilka razy, ale być może wciąż było to dla niego nowe, tak samo, jak i dla Louisa. Bliskość, tak intymna, dla obu była czymś nowym i bardzo ważnym, bo Louis i Harry po prostu potrzebowali siebie nawzajem.
- Nie rań mnie.
- Kocham Cię, Louis. Chociaż ja nie wiem, jak wygląda miłość... i czy ona w ogóle wygląda. Ale czuje, że właśnie chcę Cię kochać.
- Właśnie tak - wyszeptał Louis, nie starając się już nawet zakryć łzy, która spływała po jego policzku. Nie czuł dyskomfortu, gdy na jej miejsce poczuł delikatny kciuk Harry'ego, jakby chłopak czuł, że Louis właśnie płacze. - Tak wygląda miłość, Harry.
Od autora: Hej! Mam nadzieję, że tęskniliście, bo ja bardzo. Tęskniłam bardzo za pisaniem, za publikowaniem rozdziałów, za czytaniem Waszych ujmujących komentarzy... Ale tak jakoś brakło mi czasu, weny, chęci. Nie dodałam nic od pierwszego września, ale już tak dłużej nie mogę, jest listopad, a ja muszę pisać. Dlatego wracam do pisania, przepraszam, że czekaliście tak długo, teraz się to zmieni, rozdziały będą częściej, wraz z nowymi opowiadaniami, z którymi niedługo ruszam.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top