XII: Enemies?

23 lipca, 2013 roku

- Nie rozumiem twojej ekscytacji, Louis.

- Wy to nic nie rozumiecie - wymamrotał w poduszkę, którą przyciskał do twarzy. Leżał na łóżku w swoim pokoju, zapraszając wcześniej Blaise'a, Ryana i Leo, stwierdzając jednak, że to był zły pomysł. Żałował, że zamiast tego nie zaprosił Audrey.

- To był tylko pocałunek w policzek - Leo wywrócił oczami, czego Louis nie mógł zobaczyć przez poduszkę, którą jednak chwilę później zdjął. Popatrzył na swoich przyjaciół, a później wbił wzrok w sufit.

- Zakochałeś się czy jak?

- Jeszcze czego - parsknął, chociaż nie ukrywał, że rozważał to raz czy dwa. Ale nie mógł się zakochać, Louis po prostu... nie mógł i już. Był młody i był pewien, że to tylko, co najwyżej, zauroczenie.

- Tak tylko pytałem - Ryan wzruszył ramionami i oparł się wygodniej o zagłówek łóżka, siedząc obok Louisa. Kiedy Blaise i Leo wyszli na papierosa, otoczył Louisa ramieniem. - Hej, staram się brać tę sprawę na poważnie.

- Spadaj. Nie jestem zakochany, a Ty się nie nabijaj.

- Chcę pomóc.

- Wszyscy tyle pomagacie, co nic - odsunął się od niego i wstał. Poczuł jeszcze większą niechęć do przebywania wśród swoich przyjaciół, chciał zobaczyć się z Harrym, ale wiedział, że to za wcześnie. Chciał poczekać przynajmniej kilka dni, chociaż już, pomimo, że widzieli się dopiero wczoraj, nie mógł wytrzymać bez niego kilku godzin. - Możecie sobie iść.

- Louis...

- Co? - odwrócił się w jego stronę, wyraźnie zły. - No i co z tego, że wyolbrzymiam? Tak, Harry mi się podoba, a jeśli Wy, jako przyjaciele, zamierzacie mieć to w dupie, to naprawdę możecie sobie iść. - wskazał ręką na drzwi, patrząc wyczekująco na przyjaciela. Ten westchnął i wykonał jego polecenie.

- To wszystko przez tego Harry'ego, tak? Nie jesteś już taki sa... - nie zdążył dokończyć, bo Louis mocno zatrzasnął za nim drzwi.

- Pieprzony dupek.

 To był rzeczywiście bardzo zły pomysł. Sprawiło to, że Louis skończył z otwartym oknem i papierosem w dłoni, chociaż może nie papierosem, a jointem. Po prostu nie lubił tak tego nazywać, pomimo, że tak właśnie było. I Louis być może nie powinien, ale myślał że poczuje się w ten sposób lepiej, kiedy zdenerwowany wyciągał z kieszeni spodni zapalniczkę.

 Ale, chociaż ze zdziwieniem, odkrył, że nawet to nie sprawiało mu już przyjemności.

***

 Kilka dni później, w sobotę, Louis stwierdził, że wreszcie przyszła pora, aby odwiedzić Harry'ego. Co prawda mógł zrobić to wcześniej, ale po rozmowie z chłopakami, kiedy skończył roztrzęsiony i z tysiącami myśli w swojej głowie, stwierdził, że potrzebuje trochę pobyć sam. Potrzebował odciążenia, czegoś, co pozwoli mu przestać myśleć chociaż na kilka dni, czym okazała się nieustanna praca, od rana do wieczora, w salonie samochodowym, gdzie wyciskał z siebie siódme poty.

 Ale to, chociaż skuteczne tyko przez jakiś czas, nie mogło zapobiec temu, że znów zaczął myśleć o Harrym. Przyłapywał siebie na uśmiechaniu się do siebie podczas polerowania tapicerki, na okazyjnym dotykaniu swoich ust, kiedy przypomniał sobie prawie-pocałunek jego i Harry'ego, a wtedy oblewał się rumieńcem i spuszczał głowę, ponieważ próbowanie nie myślenia o Harrym, sprawiało, że myślał o nim jeszcze częściej.

 Tak więc dwudziestego szóstego lipca, wieczorem, kiedy zachodziło słońce, siedział w swoim samochodzie i myślał, co powie Harry'emu, czy powinien go przeprosić za tak długą nieobecność i niedawanie znaku życia, czy skomplementować go bądź znowu gdzieś zaprosić, Louis po prostu nie wiedział, bo czuł, że powinien zrobić wszystkie z tych rzeczy na raz.

 Nie znalazł go w domu, więc wyszedł na jego tył, dziwiąc się jednak, że Harry zdecydował się tam pójść, ponieważ było pochmurno, a wiatr zawiał czasem mocniej, sprawiając, że Louis musiał pocierać swoje zziębnięte ramiona.

- Harry? - spytał niepewnie, idąc kamienną ścieżką, pomiędzy rzędami grządek i krzewów. Zauważył go, kucającego, jednak na dźwięk głosu Louisa wstał i obkręcił się dookoła. - Tutaj.

- Hej - uśmiechnął się, idąc niepewnie w stronę Louisa, a Louis odwzajemnił uśmiech, pomimo, że Harry nie mógł tego zobaczyć. W dłonie miał wciśnięty bukiet śnieżnobiałych lilii.

- Piękne kwiaty - skomentował Louis, rzeczywiście tak myśląc. - Skąd ty tyle ich bierzesz, co?

- To dla Ciebie - zanim Louis zdążył zaprotestować, wcisnął mu je w dłonie, rumieniąc się przy tym tak bardzo i wyglądając przy tym tak uroczo, że Louisowi zaschło w ustach.

 Nie był w stanie nic powiedzieć, wciąż zaskoczony, jedynie przycisnął mocno bukiet do swojej piersi, obserwując zawstydzonego Harry'ego.

- Mogę dać Ci buziaka?

- Och... c-co - było jego odpowiedzią, ponieważ pytanie Hary'ego kompletnie go zaskoczyło. Jednak tak szybko, jak to do niego dotarło, dodał: - Tak jasne... um, pewnie.

 Ten niepewnie schylił się i przycisnął miękkie i gorące usta do zimnej powierzchni policzka Louisa, który dopiero wtedy odczuł diametralną różnicę temperatury. Harry'emu było ciepło, był ubrany w krótki rękawek, podczas, gdy Louis był tym, który miał na sobie bardzo grubą bluzę.

 Przymknął oczy, delektując się tą chwila, która trwała niewiarygodnie długo, albo Louisowi się po prostu wydawało. Z każdą sekundą jego policzki stawały się coraz bardziej różowe, pomimo, że próbował to powstrzymać, a kiedy Harry wreszcie (niestety) się odsunął, wyglądał prawdopodobnie tak samo, jak Louis. Chociaż Louis wątpił, aby Harry wiedział, jak wyglądają rumieńce, i czy w ogóle można je zobaczyć, więc nie musiał być aż taki zawstydzony, jak Louis.

- Dziękuję. Są naprawdę śliczne. - powiedział cicho, patrząc prosto w jego oczy, puste i bez emocji, a Louis żałował, że nie patrzą teraz na niego.

- Przejdziemy się?

 Skinął głową, kiedy jednak zdał sobie sprawę, że Harry nie mógł tego zobaczyć, a on wciąż popełniał te same błędy, nie mogąc się jeszcze przyzwyczaić, zachichotał, dodając:

- Tak.

- Co Cię tak rozśmieszyło? - spytał Harry, kiedy złapał przedramię Louisa i pozwolił poprowadzić się wzdłuż rzeki, pomiędzy drzewami. Louis niemal drżał pod dotykiem dłoni Harry'ego, ciepłej i dużej, której palce mocno zaciskały się na jego ręce.

- Nic, przepraszam. Zdałem sobie sprawę, że nie widzisz, jak kiwam głową, bo pokiwałem. - posłał mu przepraszające spojrzenie, znów, kurwa, zapominając. - Znowu, przepraszam.

- Naprawdę? - Harry wybuchnął śmiechem na słowa Louisa, zaskakując tym chłopaka, który spojrzał na niego zdziwiony. Po raz pierwszy chyba słyszał śmiech Harry'ego, który był dla Louisa najpiękniejszą osobą na świecie, jaką widział. Gapił się na Harry'ego, na jego usta, wygięte w szerokim uśmiechu, na dołeczki, które utworzyły się w jego policzkach i na oczy, roześmiane oczy, które pomimo, że nie były sprawne, to wyrażały w tej chwili niesamowicie wiele emocji.

- Jesteś zabawny, Lou.

- Lou?

- Tak - wzruszył ramionami, a z jego twarzy nie schodził uśmiech. Louis stwierdził, że mógłby mieć taki widok codziennie, o ile tylko Harry'emu by to nie przeszkadzało. I jeśli on, nawet, jeśli nie opowiedział w tej chwili dowcipu, miał sprawiać, że Harry będzie się śmiał, to mógł robić to coś do końca życia. - To skrót od twojego imienia. Też mi możesz jakiś wymyślić.

- Okej, Har.

- Ej! - zacisnął mocniej palce na jego ramieniu, a Louis odtrącił jego rękę, aby o chwili złapać ją w swoją, o wiele mniejszą od jego.

 Harry przystanął zdziwiony i po części zaskoczony gestem Louisa, tak samo, jak Louis. On najzwyczajniej na świecie nie wiedział, dlaczego to zrobił, ale potrzebował potrzymać dłoń Harry'ego chociaż przez chwilę.

- Złapałeś mnie za rękę?

- Tak, ja... przepraszam - chciał ją puścić, ale Harry ścisnął ją mocniej. Miał ściągnięte brwi i rozchylone usta, prawdopodobnie nad czymś się zastanawiając. - Czy tak robią... pary?

- Możliwe - Louis przełknął z trudem ślinę, w napięciu obserwując, jak twarz Harry'ego się rozluźnia, a po chwili pokrywa się lekkim rumieńcem i odwraca głowę. Więc Louis zrobił to samo i szli dalej.

 Nie odzywali się już więcej, ale Louis co chwila zerkał na Harry'ego, a Harry uśmiechał się delikatnie, ale wciąż trzymali się za dłonie i to sprawiało, że serce Louisa niemal tłukło go w piersi, niesamowicie boleśnie, ponieważ w pewnym sensie dał Harry'emu do zrozumienia, że są parą. Nie zauważył nawet, kiedy Harry splótł palce ich dłoni, tak jakby było to coś naturalnego i ekscytującego zarazem, ponieważ właśnie trzymali się za ręce.

 Schylił głowę i przymknął oczy, zaciągając się delikatną wonią bukietu lilii, który dostał od Harry'ego i przypomniał sobie jego słowa, mówiące, że lilie są najpiękniejszymi kwiatami. Dlaczego akurat lilie?

- Dlaczego akurat lilie?

- Słucham?

- Lilie - wytłumaczył. - Dlaczego są twoimi ulubionymi kwiatami.

- Bo są piękne.

- Ale ty...

- Wiem, nie widzę - przerwał mu, jednak w jego głosie nie było słychać ani krzty smutku. Wciąż, jak zwykle, zachowywał spokój. - Lilie są dla mnie piękne... sam nawet nie wiem dlaczego.

- Nadal nie rozumiem, dlaczego uważasz, że wszystko wokół jest piękne. Kwiaty, słońce, nawet... nawet ta rzeka!

- Ona również jest piękna, Louis.

- Dlaczego?

- A dlaczego nie? - znów przystanęli, tym razem stając na przeciwko siebie. - Rozejrzyj się wokół. Co widzisz?

Nieco speszony Louis zrobił to, o co chłopak go poprosił.

- Widzę...

- Właśnie. Widzisz. - przerwał mu - Ponieważ Ty widzisz, a ja nie. Wszystko to co się otacza... masz to na co dzień. Nie dostrzegasz tego. Nie doceniasz. Spójrz, masz dwie nogi, dwie ręce, masz zdrowe oczy i serce. Żyjesz. To nie jest piękne?

 Louis patrzył na niego w milczeniu, słuchając, nawet nie zaskoczony tym, co powiedział. Ponieważ Harry miał rację. Harry, nawet, jeśli był niewidomy, widział to, co normalny, widzący człowiek ze zdrowymi oczami nie widzi - piękno tego świata. Nie docenia go , bo widzi je codziennie - w drodze do pracy, do szkoły, na spacerze - te rzeczy są dla niego codziennością. Nie docenia życia, jakie ofiarował mu Bóg, życia, które ma jedno i tylko jedno do wykorzystania, otrzymał je i ma szansę, aby żyć.

 Dla Harry'ego pięknem było wszystko, co miało swój byt i żyło w jakimś własnym celu. Ten kamień, nieopodal ich stóp, rzeka, w której rwąca woda porywała gałązki i zeschnięte liście, nawet ten bukiet lilii, prawdopodobnie mający pomóc docenić Louisowi, że istnieje ktoś taki jak Harry.

- Chodźmy już - odezwał się po dłużej chwili, kiedy Louis nic nie mówił. Ten otrząsnął się dopiero wtedy, kiedy Harry ścisnął jego dłoń i bez słowa poprowadził ich z powrotem do domu Harry'ego, dziwiąc się, że zaszli aż tak daleko.

 Nadal trzymał przy sobie lilie, nie ośmielając się nawet upuścić je bądź zgubić jakikolwiek listek, ponieważ otrzymał je od Harry'ego.

- Wiesz, Harry... - zaczął, odprowadzając go do drzwi. Niebo znacząco pociemniało, więc Louis stwierdził, że to najwyższa pora, by iść. - gdybym miał supermoce, sprawiłbym, abyś kiedyś widział. Nie zasługujesz na żadne zło tego świata. Ludzie nie doceniają tego, co mają, a Bóg nie docenia tego, że ma Ciebie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top