VII: Hope
10 lipca, 2013 roku
Nie wiedział dokładnie, jak się tam znalazł. Nie wiedział, w jakim celu, skąd, kiedy, ani nawet na jak długo, jedyne, o czym był w stanie myśleć był wirujący chodnik i przejeżdżające obok samochody, które sprawiały, że chciało mu się rzygać. Objął ramionami kolana, przyciągając je do klatki piersiowej i jeszcze raz zaciągnął się czymś, co myślał, że jest papierosem, ale najwidoczniej nim nie było. On nawet nie wiedział, co to jest. Ani co pił.
- Louis? - poczuł, jak ktoś trąca jego ramię, wyrywa mu z dłoni butelkę i coś, przez co prawdopodobnie stracił możliwość poprawnego myślenia, ale naprawdę go to nie obchodziło. Chciał iść spać albo nie chciał. Chociaż nie. Nie wiedział nawet czego chciał. - Louis, do cholery jasnej!
- Audrey? - wymamrotał, podnosząc głowę i przez zmrużone oczy spojrzał na dwie dziewczyny. Albo trzy. - Kto to?
- Jestem tu tylko ja, wstawaj - złapała go pod ramię i pomogła wstać, jednak z trudem, ponieważ Louis nie chciał współpracować. Co nie było, oczywiście, jego winą; jego nogi plątały się i czuł, jakby w ogóle nie miał nad nimi władzy.
- A te dwie?
- Jesteś pijany - otworzyła drzwi od swojego samochodu i wepchnęła go do środka. Louis opadł na miękkie siedzenia, z policzkiem przyciśniętym do powierzchni zimnej skóry, w którą obite były siedzenia, jednak nie miał nawet siły poruszyć się i uznać, że mu to przeszkadza. - Mogę wiedzieć, co robisz o drugiej w nocy na krawężniku jezdni?
- Użalam się nad sobą.
- Co brałeś? - westchnęła, już za kierownicą, jadąc gdzieś, gdzie Louis nie miał pojęcia. Był zmęczony, ale mimo to oczy miał otwarte i wpatrywał się przed siebie, na zabawkowego psa, który stał obok kierownicy Audrey, a jego głowa podskakiwała za każdym razem, kiedy hamowała albo przyspieszała. Nagle, nie wiedząc czemu, zaczęło go to śmieszyć, a on sam zaczął się śmiać.
- Tomowi by się spodobał.
- Co? - zmarszczyła brwi. - Kto to jest Tom? Louis...
- Co?
- Proszę Cię - spojrzała na niego w lusterku, ponownie wzdychając. - Jedziemy do mnie. Nie chcę, aby Twoja mama zobaczyła Cię w takim stanie.
Nie odpowiedział, cały czas wpatrując się w psa, jednak jego śmiech po chwili przerodził się coś na kształt desperackiego wołania o pomoc, a później szlochu. Jak gdyby śmiał się i płakał na przemian z tego, jak żałosne jest jego życie. Od trzech dni nic, tylko siedział w domu, a wieczorami wychodził pod pretekstem wyjścia do kina lub nocowania u Audrey. Rodzice lubili Audrey, szczególnie mama, wiedząc, że była najnormalniejsza.
- Wszystko w porządku?
- Nie - przewrócił się, chociaż z trudem, na plecy i przetarł zmęczone oczy dłońmi. Kiedy to zrobił, ziewnął przeciągle i wtedy, jak gdyby odzyskał zdolność myślenia. Nadal nie czuł się trzeźwy, ale zdał sobie sprawę gdzie jest i co się dzieje chociaż trochę. - Tak.
- To tak czy nie?
Samochód się zatrzymał, a wnętrzności Louisa wywinęły fikołka, sprawiając, że zrobiło mu się niedobrze jeszcze bardziej. Pozwolił Audrey pomóc sobie wyjść i stanąć na równe nogi, a po chwili znalazł się w jej pokoju na piętrze. Rzucił się na łóżko, lądując na brzuchu i jęknął, kiedy żółć podeszła mi do gardła.
- Będziesz rzygał?
- Nie.
- Na pewno?
- Nie.
- Louis...
- Dobra, chyba jednak będę - usiadł i złapał się za brzuch, mrugając szybko, aby odpędzić obraz potrójnej Audrey i podwójnego fotela na przeciwko. - Albo nie.
- Okej, skoro już ustaliliśmy tę kwestię, możemy wyjaśnić, o co chodzi? - usiadła obok niego, nie spuszczając z niego wzroku a Louis pomyślał, że jest bardzo ładna i gdyby nie był gejem, na pewno byłby jej chłopakiem. Odwrócił głowę w drugą stronę i przypomniał sobie, że był na nią zły.
- Jestem na Ciebie zły.
- Za co? - zdziwiła się, nie wiedząc, o co może mu chodzić. Szczerze mówiąc Louis też. Nie pamiętał, za co był zły.
- Nie pamiętam. No, więc chciałaś coś wyjaśniać.
- Po pierwsze, nie widziałam Cię na imprezie u Ryana.
- Słucham? - spojrzał na nią niedowierzająco. - To Ciebie tam nie było! Szukałem Cię, a kiedy nie znalazłem, wyszedłem. Nie miałem ochoty na imprezy.
- Dlaczego nie zadzwoniłeś? Przyjechałam pół godziny później, bo zepsuło mi się auto i wpadł po mnie Trace.
- Trace? - uniósł brew, a kąciki jego ust mimowolnie powędrowały w górę na słowa przyjaciółki, która zawstydziła się, jak zauważył Louis pomimo ciemności. Gdyby zapaliła światło, jego głowa by tego nie wytrzymała. - Ten Trace?
- Może... Nieważne. Naprawdę.
- No powiedz, Reeey - nie dawał za wygraną. - Skoro już zaczęłaś, to dokończ.
- On ma dziewczynę.
- Co? - wyprostował się. - Tyle miesięcy walki a on tak po prostu ma dziewczynę?
- Trudno - wzruszyła ramionami.
- Trudno? Jakie trudno? O nie, nikt nie będzie Cię traktował, ja już mu...
- Louis, uspokój się.
- Utnę mu jaja i niech się nimi udławi - bąknął, sprawiając, że Audrey parsknęła śmiechem. Oparł się plecami o zagłówek łóżka, zakładając ręce na piersi z poważną miną. - Ja nie żartuję.
- Jasne, jasne. Po tobie wszystkiego można się spodziewać.
Widział, jak wywraca oczami, ale nie skomentował tego.
- To teraz ta druga sprawa - dodała po chwili ciszy.
- Jaka?
- Nie sądzisz, że należą mi się wyjaśnienia? Spójrz... Siedzisz w nocy na krawężniku, pijany, nie wiadomo co brałeś, nie wiadomo, skąd przyszedłeś i co robiłeś. Bo zapewne sam tego nie wiesz.
Wpatrywała się w niego przez cały ten czas a on, speszony, spuścił wzrok na swoje kolana, które nagle wydały mu się najbardziej interesującą rzeczą w tym pokoju. Sam nie wiedział, co zmusiło go do tego, aby upijać się do nieprzytomności samemu, kupując nieznajome rzeczy od nieznanych ludzi za niestworzone pieniądze. Był również zawstydzony swoim zachowaniem i tym, że przyjaciółka zobaczyła go w takim stanie, kompletnie samotnego, zdesperowanego, kiedy spadł na samo dno. Chociaż, na pierwszy rzut oka, nie miał do tego powodu.
- Rodzice się nie martwią? - spytała cicho, kiedy nie otrzymała odpowiedzi po kilku minutach. Chyba rozumiała, że Louis sam nie wiedział, co się z nim dzieje, że w jego głowie panował ogromny bałagan, którego nie umiał jednak sam uporządkować.
- Zostawiłem telefon w domu - wziął głęboki oddech. - Chyba czuję się... dziwnie. Samotny? Sam nie wiem. Pamiętasz... pamiętasz, kiedy byliśmy w tym opuszczonym domu, który ktoś kupił? - na skinięcie jej głowy, kontynuował. - Wtedy, kiedy Leo uciekł, tam ktoś był. Ten sam chłopak, którego widziałem na imprezie, i na początku się bałem, ale on nie wezwał policji ani mnie nie wygonił, on był... miły. Ma na imię Harry.
- Przedstawił Ci się?
- Tak - uśmiechnął się lekko, przypominając to sobie. - I spytał o moje imię. Powiedział, że jest piękne. Później wyszedłem i nie miał nic przeciwko, ale na końcu dodał, że ma nadzieję, że jeszcze kiedyś się spotkamy.
- Spotkaliście się?
- Tak - skinął głową. - Um, to drugie spotkanie było bardziej do dupy, niż to pierwsze. Wszedłem do jego domu, bo postanowiłem do niego wpaść, to było jakoś kilka dni po. Pukałem, ale nikt nie otwierał, dzwoniłem, więc wszedłem. I, cóż... tak jakby zderzyliśmy się, a ja stłukłem mu miskę. - skrzywił się na samo wspomnienie.
- Wow.
-Co? - spojrzał na Audrey.
- Wytrzeźwiałeś - zachichotała, a on zrobił pytająca minę. - Wszystko pamiętasz. Jak Harry to od razu się ożywiłeś. - widząc jego mordercze spojrzenie, dodała: - Kontynuuj.
- Okej. No a później poszedłem, dał mi tylko swój numer. Potem, tez jakiś czas po tym pokłóciłem się z rodzicami i pomyślałem, że wpadnę, napisałem do niego, ale nie odpisał. - wiedząc, że zaraz nastąpi gorsza część przymknął oczy. - Był w domu, wpuścił mnie, chociaż wszedłem tak, jak poprzednio. Usiadłem przy jego fortepianie i zagrał mi coś krótko, a później powiedział mi, że jest niewidomy. - ostatnią część zdania zakończył szeptem, jak gdyby sam, wciąż, nie mógł uwierzyć w to, co mówi, jak gdyby nie chcąc mówić tego na głos, bo wydawało się to zbyt nierealne i zbyt trudne do powiedzenia.
Spojrzał na Audrey, która siedziała w tym samym miejscu i wpatrywała się w ścianę przed sobą, intensywnie myśląc, prawdopodobnie tak, jak Louis. Prawdopodobnie tak, jak Louis nie mogła w to uwierzyć, ale w przeciwieństwie do niego starała się zachować spokój i przyswoić sytuację.
- Nie widzi? - spytała cicho, a Louis skinął głową. - Podoba Ci się?
- Nie wiem - przyznał zgodnie z prawdą. - Chyba tak.
Wreszcie na niego spojrzała, uśmiechając się lekko, chcąc prawdopodobnie dodać mu tym otuchy. Przysunęła się bliżej niego, w końcu decydując się na taką samą pozycje i objęła go ramieniem.
- Więc co zamierzasz?
- Tego też nie wiem. Boję się, bo zostałem z tym sam. Powiedziałem to chłopakom i mnie wyśmiali, ale... to naprawdę trudne. Harry nie widzi, a ja chyba go polubiłem.
- Chyba nie zamierzasz stchórzyć?
- A co powinienem zrobić? - spytał, kompletnie bezradny. Wiedział, że niechęć do Harry'ego i zerwanie z nim kontaktu tylko ze względu na to, że nie widzi byłoby bardzo nie na miejscu, ale każdy na miejscu Louisa miałby chyba wątpliwości.
- Na pewno poznać go bliżej? Louis, to, że Harry nie widzi nie wyklucza go ze społeczeństwa. Nie wyklucza go z doznania szczęścia i bliskości innych ludzi, czy on jest jakiś gorszy, według Ciebie?
- Nie, po prostu... czy to nie utrudni naszej znajomości? No bo ja go widzę, a on mnie nie, jeśli chciałbym pokazać mu moja nową obudowę na telefon, to co?
- Ale ty jesteś popieprzony! - warknęła, wkurzona, nie mogąc słuchać paplaniny Louisa. - Co to w ogóle z głupoty? Czy musisz akurat wspominać przy Harrym o rzeczach, które dotyczą wzroku? Przy mnie mówisz o normalnych rzeczach, przy chłopakach też, nie wspominasz o czymś w styl „Hej, Audrey, zobacz jaki ładny kolor ma ta trawa"!
- Ale on nie jest normalny! Ja nie wiem, o czym mógłbym z nim rozmawiać! Mam spytać go o ulubiony kolor czy najseksowniejszą aktorkę?
- Nie możesz go po prostu poznać? Zachowujesz się jak powierzchowny dupek. Niewidomi są zupełnie innymi ludźmi, ale na swój sposób innymi, to są ludzie, którzy widzą wszystko w inny sposób, ich drugim wzrokiem jest dotyk, węch czy słuch. Na początku nie wiedziałeś, że jest niewidomy, tak?
- Tak...
- Więc widzisz? Nie oceniałeś go na początku, bo nie sądziłeś, że mogłoby z nim coś być nie tak. Teraz nie możesz zachowywać się tak samo? Traktować go jak normalną osobę? Bo Harry jest normalny, oprócz tego, że nie może niczego zobaczyć. Ale jest człowiekiem, Louis. Takim jak ty.
Przez całą noc myślał o słowach Audrey. Siedział na parapecie i myślał, nawet, kiedy ta już zasnęła w swoim łóżku, a jemu nagle odechciało się spać. Nie był już zmęczony, może tylko psychicznie, a po rozmowie z przyjaciółką znów nie mógł przestać myśleć o Harrym, tyle tylko, że w zupełnie innym świetle. Audrey miała racje.
Harry funkcjonował tak, jak i on, wyłączając zdolność widzenia, ale im dłużej się nad tym zastanawiał, tym bardziej stwierdzał, że on rzeczywiście był powierzchowny. A nie chciał taki być, więc kiedy z samego rana znalazł się z powrotem w samochodzie Audrey, zupełnie trzeźwy i z zadziwiająco niedręczącym go kacem, wpadł na pewien pomysł.
- Chcę, abyście się poznali.
- Na pewno? - spytała niepewnie. - Myślisz, że lubi poznawać nowe osoby?
- Sam nie wiem. Ale jest bardzo towarzyski i sympatyczny i przydadzą mu się przyjaciele. Mówił, że ich nie ma.
Przekraczając próg drzwi wejściowych do swojego domu nie zastał rodziców ani sióstr, więc był odrobinę zawiedziony, ale odetchnął z ulgą. Przynajmniej nie pytali. Od razu udał się do swojego pokoju, złapał za prawie rozładowany telefon i wybrał numer Harry'ego, będąc podniecony swoim planem i tym, że Adurey pozna wreszcie tego Harry'ego.
Niestety, nie odebrał. Ani za pierwszym razem, ani za drugim i trzecim, a przy czwartym Louis dał sobie spokój. Odkąd dowiedział się, że Harry nie widzi zmienił swój punkt widzenia na wszystko, co Harry robi. Na pewno większość rzeczy sprawiała mu, chociaż najmniejszą, trudność, a biorąc pod uwagę fakt, że Louis do niego dzwonił, Harry mógł po prostu nie słyszeć, bo miał jedną z tych wersji telefonów dla niewidomych.
Napisał po południu do przyjaciółki, że Harry nie odbiera i da jej znać za jakiś czas, oraz, że wyrzucił butelkę wódki schowaną w jego szafie, a wieczorem mama zawołała go na obiad, po raz pierwszy od dłuższego czasu. Być może to dlatego, że Louis ją przeprosił i stwierdziła, że może zwracać się do Louisa bez wywoływania kłótni.
***
Po trzech dniach się zmartwił. Był trzynasty lipca, na szczęście czwartek a nie piątek, więc - nie dzwoniąc do Harry'ego - wsiadł w samochód i pojechał do lasu, chcąc sprawdzić, czy wszystko w porządku. Po części ze zmartwienia, a po części z tęsknoty i chęci poznania Harry'ego bliżej.
Zaparkował tam, gdzie zwykle, na uboczu i ruszył ledwo widoczną ścieżką w stronę lasu. Na jego posesji znajdował się podjazd (a Louis zastanawiał się, jak ktoś, kto chciałby tam zaparkować wiedziałby, gdzie znajduje się do niego droga, ponieważ to był las!), na którym tym razem stał samochód. Louis zdziwił się, ponieważ Harry nie widzi i na pewno nie posiada samochodu, ale przypomniał sobie, że nie spytał Harry'ego o to, czy ktoś z nim mieszka, więc szybko uzasadnił swoją wątpliwość. Może to jego rodzice.
Zapukał do drzwi, przywracając na twarz lekki uśmiech, lecz ten szybko zbladł, gdy drzwi otworzyła mu wysoka kobieta, z kruczoczarnymi, długimi włosami, sięgającymi jej za łopatki i jasnymi oczami.
- Tak? - wydawała się być nieco zdziwiona obecnością Louisa, który patrzył się na nią bez mrugnięcia okiem.
- Um... przepraszam, czy... czy jest Harry?
Nie była stara, wydawała się być młoda i Louis musiał przyznać, że była bardzo ładna. Na słowa Louisa zdziwiła się jeszcze bardziej.
- Tak, Harry jest w ogrodzie za domem. Proszę, tędy. - wskazała mu dłonią na kamienną ścieżkę, której wcześniej nie zauważył.
- Dziękuję.
- Jakbyście czegoś potrzebowali, to tu jestem. - odwzajemniła, po raz pierwszy, jego uśmiech i odprowadziła Louisa wzrokiem, kiedy ten skierował się wskazaną przez nią drogą. Czuł się trochę niepewnie, nadal nie wiedząc, kim była kobieta.
Co, jeśli była dziewczyną Harry'ego? Albo jego narzeczoną? Co, jeśli Harry wolał kobiety? Może był jedną z tych osób o wielkim i złotym sercu, która jednak jest tak bardzo samotna, że pozwala wkroczyć do swojego życia każdej osobie, której chodzi jedynie o jego pieniądze? Ponieważ Louis, jak bardzo nie chciał tak myśleć, wątpił, aby taka piękna kobieta chciałaby związać się z kimś takim jak Harry, jeśli ten byłby niewidomy. Fakt, był bardzo atrakcyjny, ale jego inwalidztwo mogło zawadzać w uczuciu.
Za domem był piękny ogród. Był... inny. Nie było tu płotów, krzaków z różami albo stokrotkami, nie było tu doniczek z kwiatami i fontann i żywopłotów, było bardziej dziko; bluszcz pokrywał tylną ścianę budynku, pełno było krzewów z jagodami i innymi leśnymi owocami, była kamienna ścieżka, pomiędzy grządkami z dziwnymi, nieznanymi Louisowi roślinami, ale były również kwiaty. Były tam, gdzie był Harry, kucający obok rzeki, która znikała daleko w lesie, a która wydawała się dość głęboka, chociaż wąska.
- Harry?
-Słyszałem Cię - usłyszał jego głos, który nieco go zaskoczył, ale nie na tyle, aby się zatrzymał. Myślał, że to po prostu kwestia przyzwyczajenia.
- Hej, przepraszam, wpuściła mnie twoja...
- Mama.
- Mama? - zdziwił się i zatrzymał, akurat wtedy, kiedy Harry wstał. Trzymał w dłoniach bukiet pięknych, białych kwiatów, które Harry najprawdopodobniej zerwał przed chwilą. Skinął głową.
- To są lilie.
- Bardzo ładne.
- Piękne. Są najpiękniejszymi kwiatami, jakie kiedykolwiek widziałem. - powiedział, a po chwili zaśmiał się. - Wiesz, o co mi chodzi.
- Rozumiem... chociaż zabrzmiało dziwnie. - również się zaśmiał i podążył za Harrym, który odszedł kawałek dalej, intensywnie pociągając nosem. Był to pewnie jedyny w tym momencie jego zmysł, który wyczulony był najbardziej, ze względu na to, że w powietrzu unosiła się wyraźna woń kwiatów, świeżego powietrza i trawy.
- Szczerze mówiąc, myślałem, że już nie przyjdziesz.
Louis zmarszczył brwi.
- Dlaczego?
- Bo nie widzę.
- Och - zalało go poczucie winy, ponieważ Harry miał rację. Harry miał cholerną rację i Louis poczuł się jak dupek, wiedząc, że było tak, jak Harry mówił - że oceniał go, nawet, jeśli go nie znał. Ale, na szczęście, zmienił swoje postępowanie i nadal chciał brnąć w tę znajomość na tyle, na ile będzie umiał. Chciał spróbować. - Coś ty, nie jestem taki.
- Wiem. Jesteś w porządku, Louis.
- Dzięki - uśmiechnął się lekko, a przez kilka następnych minut obserwował w ciszy, jak Harry wącha każdy kwiat z kolejna, każdą gałązkę z nadal, przyciśniętym do torsu bukietem lilii. Po chwili jednak wyprostował się, marszcząc brwi i spojrzał na Louisa.
- Dlaczego tu jesteś?
- Ja? - zamrugał kilka razy oczami zaskoczony jego pytanie. - Cóż... właściwie, to nie wiem. Chciałem Cię odwiedzić.
- Po co? - nawet, jeśli nie widział go w tym momencie (jak w jakimkolwiek innym), Louis poczuł się dziwnie, z Harrym odwróconym do nim przodem, jak gdyby ten się w niego wpatrywał.
- Lubię Cię - przyznał nieśmiało, wzruszając (z czystego przyzwyczajenia) ramionami.
- Dziękuję. Ja Ciebie też lubię Louis. Pomimo, że znamy się krótko. - pokazał mu jeszcze raz kwiaty. - Chcę je wsadzić do wazonu. Podobno wazony są czymś, co sprawia, że są jeszcze piękniejsze, a dla mnie to po prostu coś, aby nie leżały bezczynnie na stole.
- Masz rację - zaśmiał się, idąc za Harrym ścieżką, którą tu przyszedł.
- Wejdziesz do środka?
- Wiesz... właściwie, to ja chyba muszę już iść. Zapomniałem odebrać siostrę z baletu. - powiedział, co było prawdą, ponieważ rzeczywiście przypomniał to sobie w tym momencie. Cholera jasna. - Przepraszam Harry, ja naprawdę...
- W porządku Louis, ja rozumiem - uspokoił go swoim, łagodnym głosem.
- Ale nie myśl, że Cię nie lubię, bo... bo no wiesz. Ja Cię bardzo lubię i przyjdę jeszcze, w porządku? Przyjdę... przyjdę nawet jutro! Co ty na to?
- Może być - zachichotał, a Louis stwierdził, że chichoczący Harry to najbardziej urocza rzecz na świecie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top