V: Faith
3 lipca 2013 roku
- Chodź z nami, Lou - pokręcił głową, odmawiając ruchem ręki i odwrócił głowę w poszukiwaniu Audrey albo Bonnie, lub którejkolwiek z innych, znanych mu osób pośród tłumu nieznajomych. Był to ten dzień z umówionych, w którym miał porozmawiać z przyjaciółką, jednak nigdzie jej nie widział od czasu wyjścia z samochodu, a potrzebował z nią porozmawiać, teraz. Szczególnie, że jakoś nie miał ochoty na imprezy i planował jak najszybciej się zmyć.
- Louis - spojrzał na Violet, która ściskała jego ramię. - Gramy w butelkę.
- Nie, dzięki - rzucił krótko i najdelikatniej jak umiał wyrwał swoją rękę spod nacisku jej paznokci, odkładając kubek z alkoholem i kierując się w stronę wyjścia. Po drodze dostał do ręki jointa i butelkę z wódką, chociaż sam nie wiedział dlaczego, ale stwierdził, że ludzie musieli być po prostu przyzwyczajeni.
Po wyjściu z dusznego i zatłoczonego domu wreszcie mógł odetchnąć świeżym powietrzem. Odstawił na bok butelkę, zostawiając jednak skręta, którym zaciągnął się, idąc chodnikiem wzdłuż ulicy. Po chwili jednak wyrzucił go, kiedy nawet to nie pomagało i przeklął siebie w duchu, że nie pojechał swoim samochodem, tylko zgodził podwieźć się Leo. W ogóle nie miał ochoty na wyjście, a sam fakt, że Audrey zniknęła i zostawiła go, nie dotrzymując obietnicy o rozmowie sprawił, że czuł się niesamowicie źle.
Na szczęście mieszkał na tej samej dzielnicy i doszedł do domu w zaledwie dwadzieścia minut, więc kiedy przekroczył próg drzwi wejściowych, była dwudziesta pierwsza. Usłyszał głosy dochodzące z salonu i dźwięk telewizora. Zdjął buty i kurtkę i ruszył w tamtą stronę.
- Homieeee - rozłożył ręce, patrząc na zdziwione siostry, które całą czwórką, siedząc upchane na kanapie wpatrywały się w niego z szeroko otwartymi oczami. - No co?
- Co robisz w domu tak wcześnie? - wywrócił oczami na słowa jednej z sióstr, Fizzy, i usiadł pomiędzy nią a Lottie.
- Jest dwudziesta pierwsza, to raczej co Wy robicie tutaj tak późno.
- Oglądamy komendę - odezwała się Phoebe, jak na mądre dziecko przystało, a Louis uniósł brew w górę.
- Komedię?
- Komendę.
- Okej - zaśmiał się, stwierdzając, że nie warto się z nią kłócić i zerknął na ekran telewizora. Przez kilka minut panowała cisza, której jedna nie mógł znieść, czując się dość niezręcznie. - Co nic nie mówicie? Gdzie mama?
- W pracy - odezwała się cichutko Daisy, a Louis przytulił ją, zaskakując resztę jak i ją, która mimo wszystko wtuliła się w starszego brata. To nic, że czasem krzyczał i był zły i wracał późno do domu, a mama mówiła, że Louis robi niegrzeczne rzeczy. To i tak nie skreślało go z bycia starszym bratem i kochania swoich sióstr.
Wziął ją na kolana, ponieważ nie była jeszcze aż taka ciężka.
- Więc co oglądamy?
Podczas, gdy młodsza część rodziny wybierała film, Louis zwrócił się do Lottie, która siedziała cicho i wpatrywała się w swoje kolana.
- Co jest? - objął ją ramieniem, zakładając kostkę prawej nogi na kolano lewej. - Chłopak?
- Louis! - zarumieniła się mocno. - Przestań.
- Hej, tak tylko pytam, jakby co, to mogę komuś przyjebać.
- A co to znaczy przyjebać? - jak na złość usłyszała to jedna z bliźniaczek, więc nie wiedząc, co powiedzieć, wymyślił pierwsze, lepsze kłamstwo.
- To znaczy... sadzić komuś kwiatki.
- Aha - z powrotem odwróciła się do nich tyłem, a on odetchnął z ulgą, ciesząc się, że nie ciągnęła tematu. - Więc? - z powrotem spojrzał na Lottie.
- No bo... - westchnęła z rezygnacją, poddając się. - Nie chłopak, tylko dziewczyna z baletu, z którą się nie lubię mówi ciągle, że nie wygram. Bo wiesz, niedługo mamy ten konkurs, a ona ciągle mi ubliża, a ostatnio, jak się źle czułam, to zaproponowała pani, aby mnie zdyskwalifikować.
- To nie twoja wina, że się źle czujesz. A jeśli chcesz - nachylił się do jej ucha. - mogę zdyskwalifikować ją z życia.
- Boże Louis - zaczęła się śmiać, klepiąc go w ramię a on zawtórował jej, ciesząc się, że zamiast siedzieć i trzeźwieć na ganku domu Ryana, mógł spędzić trochę czasu z Lottie, z którą miał najgorszy kontakt z sióstr. Nie zły, ale też nie najlepszy, ze względu na to, że często się kłócili.
- No co, mówię poważnie!
- Nie zrobiłbyś tego - pokręciła głową. - Zabiłeś kiedyś kogoś?
- Co? - wykrztusił, patrząc na nią z szeroko otwartymi oczami. Przed jego oczami od razu stanął obraz martwego Toma, którego zakopał w dole przy drzewie w lesie i nagle zrobiło mu się bardzo gorąco. - Kogo miałem zabić?
- No Jane.
- Coś ty - parsknął, zdając sobie sprawę, że ona nie mgła wiedzieć i aby rozluźnić nieco atmosferę, wstał, oferując, ze zrobi im coś do jedzenia. Dziewczynki przystały na jego propozycję, a on z ulgą zniknął w kuchni, dopiero wtedy pozwalając sobie na westchnienie ulgi. I poczuł się niesamowicie dobrze i źle w jednym momencie.
***
- Widzisz?! To Ty ciągle czepiasz się o coś mnie, ale jeśli Lottie zostaje na noc u koleżanki, chociaż ma karę, albo kiedy Daisy stłucze filiżankę po babci to im odpuszczasz, tak?! - krzyk Louisa rozniósł się po domu po raz kolejny, a on sam nie starał się już nawet hamować swojej złości. Dłonie zaciskał w pięści, aż pobielały mu kostki, a płytki oddech i czerwone policzki były objawem tego, że był po prostu wkurzony.
- Przypominam Ci, młody człowieku, że masz dopiero dziewiętnaście lat! - mama podnosiła głos, ale nie aż tak bardzo, jak jej syn. Ona - chociaż tego nie dostrzegał - mimo wszystko starała się mu pomóc i robiła co mogła, ale na marne. Na Louisa było już za późno. - I powinieneś być odpowiedzialny, aby...
- Ile razy dziennie ja to słyszę - przetarł twarz dłońmi, odwracając się do niej tyłem, aby przypadkiem nie stracić nad sobą kontroli. Louis nigdy nie uderzyłby swojej matki bądź ojca, nigdy nie podniósłby ręki na którąkolwiek z młodszych sióstr, jednak narkotyki w połączeniu z alkoholem sprawiały, że stawał się agresywny, jednak nie umiał się do tego przyznać nawet sam przed sobą.
- Louis...
- Przestań - pokręcił głową, szybko opuszczając dom i trzaskając drzwiami, które prawie wypadły z zawiasów. Tego też nie chciał.
Wsadził rękę do kieszeni w celu wyciągnięcia paczki papierosów lub czegokolwiek innego, co pozwoliłoby mu się zrelaksować, ale kiedy przypomniał sobie, że przecież nic przy sobie nie miał, a to był jego naturalny odruch rzeczywiście pomyślał o tym, że być może jest uzależniony. Nie chce, ale jest i to sprawiło, że poczuł się jeszcze gorzej.
W samochodzie nie włączył radia. Było kilka minut po drugiej po południu, a on jechał, nie wiedział gdzie, jednak jechał jak najdalej od rodziców, których miał dość. Mamy miał dość, ojca jak zwykle nie było, a z nią pokłócił się o głupią rysę na drzwiach swojego Porshe. Fakt, może miała rację co do jego braku odpowiedzialności, ale gdyby się jej nie postawił, musiałby wysłuchiwać, jak wypomina mu wszystko inne, nawet jego błędy sprzed kilku lat, a w najgorszym przypadku ich kłótnie słyszałaby cała dzielnica. Louis i tak wątpił, czy już nie słyszała.
Wczoraj było całkiem dobrze. Spędził dzień z siostrami, a właściwie wieczór, oglądając z nimi filmy, a na koniec odprowadził je do łóżek i myślał przez chwilę, że był normalnym, starszym bratem, jak gdyby robił te rzeczy codziennie. Niestety - tak nie było. Louis taki nie był, nie był czuły i troskliwy i opiekuńczy, albo był, tylko po prostu tego nie okazywał. Jego świadomość przez pięćdziesiąt procent czasu była zamroczona przez alkohol albo inne używki, kiedy nie jest w pracy lub w domu. I nawet, jeśli jego mama nie wiedziała, to wiedział, że się domyślała.
Nagle wpadł mu do łowy pewien pomysł - i co z tego, że widział się z Harrym wczoraj, stwierdził, że bardzo się nudził i skoro są wakacje, to czemu by do niego nie napisać? Siedząc sam w domu pośrodku lasu musi się kompletnie nudzić, pomyślał.
Do: Harry: Co robisz? Mogę wpaść? :)
Zjechał na pobocze i odczekał kilka minut, ponieważ droga, przy której się znajdował miała dwa rozgałęzienia - jedno, które prowadziło do lasu i do Hary'ego, a drugie - które prowadziło za miasto. A Louis musiał wiedzieć, czy Harry się zgodzi, aby zdążyć zawrócić i nie zrobić z siebie idioty. Ale chyba zrobił. Bo Harry nie odpisywał.
- Pieprz się, Harry - wymamrotał do siebie, z powrotem odpalając auto, aby wjechać na drogę przed sobą. Tym razem nie miał wątpliwości, bo ponieważ Harry mu nie odpisywał, on wytłumaczy, że się martwił, i że chciał sprawdzić, czy wszystko w porządku, Harry go wpuści i spędzą ze sobą cały wieczór, ponieważ Louis nie miał zamiaru w najbliższym czasie wrócić do domu. Przynajmniej Harry sprawi, że Louis nie będzie o tym myślał.
Czuł, jak gdyby był do tego przyzwyczajony, coś w rodzaju Déjà vu, ponieważ robił to już dwa razy, a teraz po raz trzeci - włamywał się do domu Harry'ego. Tym bardziej mniej subtelnej nacisnął na klamkę i pchnął drzwi, aby po chwili wejść do środka, nie czując się już jak włamywacz, a bardziej zapowiedziany gość, którym jednak wiedział, że nie był. Co, jeśli Harry brał prysznic albo spał i nie zauważył wiadomości, a teraz tak po prostu zobaczy Louisa i znowu się przestraszy, tylko tym razem wezwie policję? Harry nie był głupi i Louis to wiedział.
- Harry? - zajrzał do kuchni, później rozejrzał się po salonie i ogrodzie, który widział przez przeszklone ściany, jednak na dole panowała głucha cisza. Doszło do niego, że Harry nie musiał przecież wcale odpowiadać - oni się nie znali, byli nieznajomymi i etap ich znajomości nie przeszedł na wyższy szczebel ani odrobinę, kiedy to Harry przyłapał Louisa na włamaniu, pomijając tylko fakt, że poznali swoje imiona.
Rozpiął swoją granatową bluzę i podwinął rękawy do łokci, czując, że robi mu się gorąco. Zawsze było tak w domu Harry'ego i pomyślał, że musiało być to automatyczne ogrzewanie, tylko... kto włącza ogrzewanie w środku lata?!
Niepewnie ruszył po schodach na górę, znów oglądając dyplomy i pamiątki, w postaci obrazów i figurek i czegoś na kształt pocztówek, czego Louis nie umiał nawet nazwać. Po cichu dotarł na piętro, zapukał do drzwi od łazienki, a kiedy nie otrzymał odpowiedzi - zapukał do tych drugich, od sypialni Harry'ego.
- Proszę.
Miał ochotę pisnąć z zaskoczenia, ale i ekscytacji, ponieważ Harry rzeczywiście tam był i jego humor stał się lepszy. On nie znał Harry'ego, Harry nie znał jego, ale mogli się poznać a Louis chciał go poznać i fakt, że Harry nie ma nic przeciwko, wpuszczając go do swojego domu i dając mu swój numer dał mu nadzieję.
- Mogę? - niepewnie wychylił głowę zza framugi drzwi, zerkając na Harry'ego, siedzącego tam, gdzie podejrzewał - przy fortepianie. Tym razem na jego ramionach wisiała czarna marynarka, która, zamiast dodawać mu szyku i elegancji, w oczach Louisa dodawała mu tylko atrakcyjności pod względem seksualnym, bo Harry naprawdę podobał się Louisowi.
- Louis? Pewnie, wchodź. - odwrócił głowę w bok, uśmiechając się lekko, a Louis spojrzał na profil jego twarzy z szybko bijącym sercem i trzęsącymi się dłońmi. Nigdy nie był aż taki nieśmiały przy facetach, on w ogóle przy nikim nie był nieśmiały, jednak Harry go onieśmielał, nawet sam nie wiedział dlaczego.
- Cześć - zamknął za sobą drzwi. - Jak się miewasz?
- W porządku. Usiądziesz? - wskazał na miejsce obok siebie, na stołku z czarnego drewna, obitego w czerwona skórę i Louis znowu pomyślał, jakie to wszystkie musiało być niesamowicie drogie.
Skinął głową, jednak wiedząc, że Harry nie mógł tego zobaczyć, zajął miejsce obok niego. Po raz pierwszy (oprócz wczorajszego dnia, kiedy to zderzyli się ze sobą, wytrącając miskę z rąk Harry'ego) byli tak blisko siebie i być może tylko Louis odczuł napięcie, które utworzyło się między nimi. Spojrzał na twarz Harry'ego, która z bliska wydawała się być... piękna. Taka, jak podejrzewał - bez żadnej skazy, czysta i bardzo jasna karnacja, mocno różowe usta i bardzo męskie, ostre rysy twarzy, które łagodniały, gdy się uśmiechał. Jego oczy były zamknięte, a dłonie spoczywały na kolanach.
- Ładne - Louis wskazał na fortepian po chwili ciszy, która zaczęła mu ciążyć.
- Co? - Harry zmarszczył brwi, zdezorientowany.
- To tutaj - nacisnął na jeden klawisz i wzdrygnął się, kiedy ten wydał okropnie ciężki dźwięk. - Przepraszam.
- Nic nie szkodzi - znowu się uśmiechnął. - Dziękuję. Bardzo mi służy.
- Z wyglądu też bardzo ładny - przejechał dłonią po śliskiej powierzchni, w której mógł zobaczyć własne odbicie. - Mam podobne, ale z marketu, właściwie to jest różowe w jednorożce i należy do mojej młodszej siostry.
- Zawsze chciałem mieć młodszą siostrę - z tym nacisnął kilka klawiszy, które nie brzmiały tak, jak spod nacisku palców Louisa - brzmiały ja początek jakiejś pięknej melodii, którą Louis już kiedyś słyszał.
- Masz rodzeństwo?
Harry pokręcił przecząco głową, grając dalej.
- Mieszkasz sam?
- Można tak powiedzieć.
N ie chcąc brzmieć na wścibskiego odłożył kilka innych, nurtujących go pytań na później i patrzył, jak palce Harry'ego przesuwają się płynnie po klawiszach fortepianu, jakby znały tę drogę na pamięć.
- Co grasz?
- Kanon und Gigue in D-Dur für drei Violinen und Basso Continuo - taka odpowiedź usatysfakcjonowała Louisa, który niewiele zrozumiał, więc znowu zamknął usta, nie wiedząc, o czym mógłby z Harrym rozmawiać. Chciał go poznać, ale jemu najwyraźniej się nie śpieszyło. - Przepraszam, jeśli się nudzisz, Louis. Nie jestem zbyt gościnny, przepraszam.
- Nie, to w porządku - powiedział szybko, znowu pozwalając sobie na delikatny uśmiech. Uśmiech był dla niego nie tylko wyrazem szacunku i uprzejmości, ale również okazaniem sympatii. Problem był taki, że Harry nie patrzył na Louisa, on nie patrzył na Louisa praktycznie cały czas i Louis nie ukrywał, że zaczynało go to denerwować. Bo Louis nie mógł oderwać wzroku od Harry'ego.
- Umiesz grać? - z powrotem położył dłonie na kolanach, a Louis poczuł uczucie pustki, kiedy melodia, tak nagle, zniknęła, i miał tylko chwilę na oswojenie się z tym faktem.
- Trochę, ale nie za bardzo. Może kiedyś mnie nauczysz? - spytał ze śmiechem, nie wykluczając jednak tego planu ze swojej głowy. Byłoby to całkiem w porządku, nie musiałaby być to randka, tylko nauka gry na fortepianie, po znajomości. A być może ta znajomość przerodziłaby się w coś więcej, o ile tylko Harry by tego chciał. - W ogóle przepraszam, że tak bez zapowiedzi, napisałem do Ciebie, ale chyba nie widziałeś.
Harry nie odpowiedział, dlatego Louis pozwolił sobie zerknąć na niego jeszcze raz, aby zobaczyć, że tępo wpatruje się w ścianę przed sobą i krajobraz, rozciągający się za grubym szkłem.
- Ja nie widzę - w końcu odezwał się cicho, ale Louis nie był pewien, czy dobrze usłyszał, więc w pierwszym momencie miał ochotę się zaśmiać. Ale w drugim, kiedy Harry nic nie dodał, rozchylił usta w szoku, nie wiedząc, co „nie widzę" ma oznaczać.
- Co?
- Jestem niewidomy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top