IX: Brave
17 lipca, 2013 roku
Audrey miała rację. Jak bardzo nie chciał o tym myśleć, o jej słowach i o ich prawdziwości, tak myślał o tym przez cały czas, przez cały wczorajszy dzień i całą noc, przy śniadaniu i teraz, w swoim pokoju, w którym zamknął się zaraz po tym, kiedy zjadł dwie i pół kanapki i wypił połowę szklanki soku. On po prostu zbyt dużo myślał o tym, z czego powoli zdawał sobie sprawę. Były to dwa, bardzo istotne fakty. Pierwszy, że Harry rzeczywiście zaczynał mu się podobać, i drugi, że Louis nie zasługuje na kogoś takiego jak Harry.
Harry potrzebuje kogoś, kto traktowałby go dobrze, kto sprawiały, że uśmiechałby się i kto nie zadręczałby go swoimi problemami i skazywał na towarzystwo kogoś, kto potrzebuje pomocy jeszcze bardziej, niż on. Louis, przede wszystkim, nie nadawał się na bycie w związku, a już w szczególności na bycie w związku z kimś tak wrażliwym i delikatnym jak Harry. Harry był niewidomy, a Louis nie wiedział, czy umiałby to znieść.
Prowadzony wątpliwościami zszedł na dół, aby spytać o poradę swoją mamę. Nigdy nie ukrywał przed nikim swojej orientacji, jednak czuł się dość niezręcznie rozmawiając o tych sprawach właśnie z nią. Tak naprawdę nie robił tego nigdy, ale był naprawdę bardzo rozdarty emocjonalnie i potrzebował opinii osoby trzeciej, kogoś innego oprócz Audrey, która i tak bardzo mu pomogła.
- Mamo mogę z Tobą porozmawiać? - na jego słowa skinęła głową, trochę zdziwiona, siedząc przy stole w kuchni i przeglądając jakieś papiery, prawdopodobnie z pracy. Przysiadł się więc do niej, trochę niepewnie.
- Co się stało?
- Bo poznałem chłopaka - zarumienił się mocno, kiedy zdał sobie sprawę z tego, co powiedział. Być może wyglądał teraz jak zupełnie inny Louis, jak jego inna wersja, która była młodym, niedoświadczonym i zawstydzonym nastolatkiem, ale Louis naprawdę czuł się wtedy zagubiony i nie wiedział, co robić.
Jay spojrzała na niego z jeszcze większym zdziwieniem, ale po chwili ucieszyła się, że Louis przyszedł z taką sprawą właśnie do niej. Wiedziała, że musi zrobić wszystko, aby pomóc synowi, kiedy nadarza się okazja do tego, aby poprawić ich relacje.
- Tak? To cudownie. Jak ma na imię?
- Harry - zaczął bawić się zapalniczką w kieszeni jego dresowych spodni ze zdenerwowania. - I on, um, jest niewidomy.
- Och.
- Tak, ale... ja go bardzo lubię. Bo jest miły, mądry, zabawny i lubię jego zainteresowania... Bardzo lubi też kwiaty, jak ty. - uśmiechnął się lekko na wspomnienie Harry'ego, zrywającego kwiaty na tyłach jego domu. - Jest rok starszy. Ale nie wiem, co robić, bo on nie widzi, a ja nie wiem, czy umiem.
- Co umiesz?
- Pogodzić się z tym.
- Och Louis - westchnęła, głaszcząc dłonią jego ramię. - Myślę, że jeśli naprawdę bardzo go lubisz, to takie rzeczy nie grają większej roli. Poza tym to, że nie widzi nie wyklucza go z bycia człowiekiem.
Dokładnie te same słowa, które usłyszał od Audrey sprawiły, że zaczął zastanawiać się nad tym jeszcze poważniej. Ponieważ Louis naprawdę lubił Harry'ego i co z tego, że on nie widział? To powinno być w tym momencie najmniejszą przeszkodą. Louis mógł zrobić coś dla Harry'ego, chciał coś zrobić, ale nie wiedział co. Coś, aby chłopak docenił przez to, że Louisowi naprawdę zależy na tej znajomości, ponieważ tak było. Pomyślał nawet, że skoro Harry jest niewidomy, to na pewno umie język Braille'a i wpadł na pomysł, aby sam zaczął się go uczyć, jednak stwierdził, że jest to dla niego za trudne.
Po rozmowie z mamą wrócił do swojego pokoju, oczywiście z kimś przyczepionym do jego ogona, bo kiedy zamykał drzwi, przecisnęła się przez nie jego siostra.
- Jaki chłopak? - zapytała uśmiechnięta od ucha do ucha Lottie, zamykając za sobą drzwi, a Louis usiadł na łóżku wywracając oczami.
- Nikt ważny.
- No pooooowiedz - przysiadła obok niego, nie dając mu spokoju. Louis spojrzał na nią, podkładając sobie pod głowę poduszkę.
- Jesteś za mała.
- Ale to Ty masz chłopaka, a nie ja.
- To nie jest mój chłopak!
- To kto? Harry to bardzo ładne imię. - poprawiła się na swoim miejscu, a Louis westchnął, stwierdzając, że skoro nie da mu spokoju, to może z nią o tym porozmawiać. Co z tego, że miała tylko dwanaście lat i na dodatek była jego młodszą siostrą.
- Mój przyjaciel, Harry, który nie widzi. I podoba mi się, ale więcej Ci nie powiem. - wytknął jej język i z przyzwyczajenia wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów, widząc jednak, jak dziewczynka podąża spojrzeniem za jego dłonią.
- Mogę spróbować?
- Słucham? - spytał niedowierzająco, od razu cofając rękę. - Lottie, masz dwanaście lat do cholery!
Spojrzała na niego skruszona, a on pokręcił głowa, wzdychając. Zdecydowanie była za bardzo wścibska.
- Wyjdź lepiej. Nie powiem mamie.
Kiedy wyszła, wreszcie mógł odetchnąć sam, przy papierosie, który natychmiast go odprężył. Odwrócił głowę w kierunku okna, wbijając wzrok w parapet i na zegarek, który stał tam, a jego wskazówki przesuwały się powoli, wydając nieznośny dźwięk, który działał Louisowi na nerwy. Zazwyczaj działał, teraz miał to w nosie. Zamknął oczy i pozwolił sobie przez chwilę nie myśleć tak długo, jak było mu to potrzebne.
***
Minęły dwa dni. W środę Louis stwierdził, że zadzwoni do Harry'ego, myśląc, że to będzie najlepszy czas, aby zbytnio się nie narzucać, ale pokazać, że mu zależy. Wczoraj wyszedł z Blaise'm i Ryanem, z którymi zdążył się już pogodzić, a dzisiaj chciał spędzić dzień tylko z Harrym, albo u niego albo na rozmowie z nim, ponieważ wiedział, że jego głos był w stanie sprawić, że jego uśmiech był trochę szerszy.
Harry nie odbierał. Ani rano, ani po południu i w porze lunchu, jednak kiedy ten nadal nie odbierał, Louis stwierdził, że był on po prostu zajęty. Nie musiał chodzić wszędzie z telefonem, mając inne, bardziej produktywne zajęcia. Być może znowu siedział w ogrodzie, albo ktoś go odwiedził, w końcu był dorosły. Więc Louis stwierdził, że skoro jest dorosły, to również powinien się zabawić, jeśli można było nazwać tak wyjście z chłopakami i swoim byłym chłopakiem, Ethanem, w którego towarzystwie czuł się dość niezręcznie, i chłopaki to wiedzieli. I chyba zrobili to specjalnie, a on był na nich zły, nie bawiąc się jednak tak dobrze, jak podejrzewał, że będzie.
- Dlaczego nie pijesz? - Ryan podszedł do Louisa, kiedy siedział przy barze w pobliskim klubie i bawił się zapalniczką, wpatrując się w pustką szklankę po coli. Nie był w nastroju do imprezowania ani do picia, wiedząc, że będzie musiał wrócić do domu sam, a podróż samochodem z powrotem po pijaku mu się nie uśmiechała.
- Nie mam ochoty - wzruszył ramionami, chowając zapalniczkę do kieszeni spodni i odwrócił się do przyjaciela. - Powiedz Leo, że wróciłem do domu.
- Co? - zmarszczył brwi, spoglądając na zegarek. - Louis, jest przed dziewiątą.
- Trudno.
Wstając klepnął go jeszcze w ramię i ruszył w kierunku wyjścia, posyłając przepraszające uśmiechy dziewczynom, które rzucały mu zalotne spojrzenia. Nie miał nic przeciwko temu, jednak miał cichą nadzieję, że domyślały się, że Louis jest gejem. Odkąd tylko tu przebywał nigdy nie zainteresował się płcią przeciwną, rozglądając się jedynie za chłopakami, wiedząc jednak, że nie znajdzie tu nikogo swojego pokroju.
Odetchnął z ulgą, kiedy opuścił lokal i z powrotem znalazł się w swoim samochodzie. W czasie, gdy wjechał na drogę, wolną ręką wyjął telefon i wybrał numer do Harry'ego, mają nadzieję, że ten odbierze. Że da Louisowi jakiś znak, przez który nie musiałby się martwić, a przez który jednak się martwił. Harry wciąż nie odbierał, więc Louis niewiele myśląc zawrócił w kierunku lasu i domu Harry'ego, ponieważ ten oddzwoniłby chyba do niego po kilkunastu godzinach, prawda? Chyba nie był aż tak zajęty?
Zatrzymał samochód może zbyt gwałtownie i wypadł z niego niemal od razu, biegnąc w stronę domu Harry'ego, co wydało mu się dość przerażające - bieg przez las późnym wieczorem. Był jednak pewien, że za chwilę dostrzeże dom Harry'ego, przyjaźnie oświetlony i sprawiający wrażenie bardzo przytulnego. Tym bardziej zdziwił go fakt, że na podjeździe stał samochód, ale tym razem inny, niż Louis widział wcześniej. Było to sportowe Audi, którego nigdy nie widział i kiedy tylko podszedł bliżej, aby zapukać do drzwi, te otworzyły się niespodziewanie. W progu stanął wysoki, siwy mężczyzna, z okularami, oprawionymi w grube szkła i przerażającym wyrazem twarzy, który jednak złagodniał, gdy zobaczył Louisa.
- Miłej nocy - pożegnał się uprzejmie, kiwając głową i wyminął zdezorientowanego Louisa, zostawiając jednak otwarte drzwi.
Louis odwrócił się i odprowadził go wzrokiem - jak wsiada do samochodu z podejrzanie wyglądającą teczką - zanim wszedł, trochę niepewnie, do domu Harry'ego.
- Harry? - zawołał, jednak odpowiedziała mu głucha cisza. Światło paliło się tyko w salonie, gdzie Louis podążył, ale tam również nie znalazł chłopaka. Zajrzał, na wszelki wypadek, do poszczególnych pomieszczeń i rozgałęzień i ruszył na górę, aby upewnić się, że Harry tam jest, cały, zdrowy i przede wszystkim bezpieczny.
Zapukał do drzwi jego pokoju i uchylił je, wciskają głowę do środka.
- Harry? - powtórzył ciszej, starając się dostrzec coś przez ciemność, jaka panowała w środku. Musiał zmrużyć oczy, aby przyzwyczaić je do braku światła i dopiero wtedy, kiedy usłyszał ciche chlipnięcie i pociągnięcie nosem, zrobił kilka kroków do przodu. - Harry?
- Lo-Lou?
- Hej - zauważył go na łóżku, przykrytego po samą szyję kołdrą, z twarzą wciśniętą w poduszkę. Szybko zajął miejsce obok, kiedy jednak dostrzegł, że jego policzki są mokre, a oczy podpuchnięte, wystraszył się. - Boże, Harry, płaczesz?
- Nie - wytarł drżącymi dłońmi policzki i powoli usiadł, odwracając głowę w bok aby Louis prawdopodobnie na niego nie patrzył. Ale patrzył, nie wiedząc, co ma w tej sytuacji zrobić.
- Nie kłam. Proszę powiedz mi, co się stało...
- Nic, Louis. Okej? Miałem gorszy dzień.
Louis westchnął.
- Kim był ten mężczyzna? Dlaczego siedzisz po ciemku?
- Nie widzę, nawet nie wiem, że jest zgaszone - parsknął, a Louisowi zrobiło się głupio.
- Przepraszam.
- W porządku - wymamrotał, przecierając oczy dłońmi. - Nie chce o tym rozmawiać. Po co przyszedłeś?
- Um, chciałem porozmawiać, wiesz... zobaczyć, co u Ciebie.
- Dlaczego nie zadzwoniłeś?
- Dzwoniłem - przyznał nieco zmieszany.
- Och - Harry podrapał się po głowie, prawdopodobnie zdając sobie sprawę, że Louis miał rację, i że to tylko i wyłącznie jego wina. - Przepraszam.
- Okej - pokręcił głową i uśmiechnął się lekko, nie chcąc dłużej ciągnąć tematu i sprawiać, aby Harry czuł się źle. - Dobrze się czujesz?
- Tak - równie lekko się uśmiechnął, a Louis z ulgą zauważył, że już nie płacze. Może rzeczywiście miał zły dzień, a każdy w swoim życiu potrzebuje się kiedyś wypłakać. Louis pomyślał o tym i stwierdził, że musi kiedyś spróbować, a może to pomoże mu, zamiast papierosów albo alkoholu. Lub, co ostatnio przyswoił, pomarańczowe landrynki.
- Chcesz o czymś porozmawiać? - z przyzwyczajenia zdjął swoje buty i rozsiadł się wygodniej na łóżku Harry'ego. - Szkoda, że nie widzisz. Moje skarpetki są koloru lilii, które uwielbiasz.
Widział, jak Harry zastanawia się chwile i wystraszył się nawet, czy tym go nie uraził.
- Jak wygląda kolor, Louis? - spytał cicho. - Ludzie mówią... ludzie mówią, że kolory są różne, inne od siebie. Ja jestem inny od innych, prawda? Czy bycie innym jest złe?
Rozchylił swoje usta, aby coś powiedzieć, ale najzwyczajniej w świecie nie wiedział co. Pytanie Harry'ego go zaskoczyło i sprawiło, że nagle stracił możliwość poprawnego myślenia, ponieważ to pytanie wyszło z ust Harry'ego, Harry'ego, który był wyjątkowy i inny od wszystkich, ale inny na swój sposób, piękny na swój sposób.
- Um... nie - w końcu odezwał się, odchrząkując. Zaczął bawić się swoimi palcami, będąc pewnym, że to mu pomoże. - Nie jest złe, Harry. Bycie innym jest... wyjątkowe. Bo jesteś jedyny w swoim rodzaju.
- Tak? - znów dostrzegł jego delikatny uśmiech i spuszczoną głowę; tak samo jak i Louis bawił się swoimi palcami, prawdopodobnie ze zdenerwowania.
- Ale nie chciałbyś widzieć, Harry. To wszystko... wydaje się być okej. Kolory, kształty, sztuka..
- Sztuka? - przerwał mu, wyraźnie zainteresowany.
- Tak, sztuka. To jak... muzyka, utrwalona muzyka, która można oglądać. Ale tak naprawdę świat jest okropny. Bo ludzie nie cieszą się tym, że widzą, oni sprawiają, że widzenie nie jest darem, a przekleństwem. - sam zdziwił się prawdziwością swoich słów, które wiedział praktycznie znikąd. Nigdy się nad tym nie zastanawiał, jednak wiedział, że taka jest prawda, właśnie tak uważał. - To ty jesteś tu cudem. - dodał szeptem, nie wiedząc nawet, że powiedział to na głos, nawet, jeśli ledwo słyszalnie.
Louis szybko podniósł głowę, zmieszany i zawstydzony zarazem, obserwując, jak pozycja Harry'ego się nie zmienia, może tylko przestaje bawić się swoimi palcami i zamiera. Louis pragnął załagodzić jakoś sytuację, zdając sobie sprawę, że dla Harry'ego naprawdę musiałoby być to za wcześnie, że Harry nie był przyzwyczajony do takich rzeczy, a Louis nie wiedział, na ile może sobie pozwolić.
- Przepraszam - zszedł z łóżka i wsunął stopy w swoje vansy. - Muszę iść.
Harry nie protestował. Louisowi było to na rękę, jednak i tak było mu trochę głupio i może jeszcze trochę przykro, że Harry go nie zatrzymał ani nie powiedział nic więcej. Ale potrzebował to sobie wszystko dokładnie, sam, przemyśleć.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top