IV: Forgiveness

2 lipca 2013 roku

We wtorki zawsze pracował dłużej. Mógł, co prawda, wrócić o tej samej godzinie, o której zazwyczaj kończył, jednak potrzeba zdobycia pieniędzy i uprzejmość wujka Ryana nie dawały wiele do myślenia, dlatego wracał do domu dopiero po dwudziestej drugiej, kiedy wszystkie światła były juz pogaszone, a on starał się nie narobić bałaganu. Tak było i tym razem.

Wprawdzie mówiąc mógł również nie jechać tą drogą, którą miał na skróty, mógł pojechać okrężnie i ominąć miejsce, którego tak starał się unikać (przynajmniej to sobie obiecał), jednak być może zapomniał o tym przez zmęczenie. I przypomniał to sobie dopiero w chwili, kiedy spojrzał na charakterystyczne drzewa, na znak drogowy w prawym lusterku, który pamiętał z tamtego dnia i poczuł na ciele gęsią skórkę, nie dlatego, ponieważ się bał, on po prostu chciał wymazać ten moment ze swojej pamięci.

Chciał się nawet zatrzymać. Ale nie zrobił tego. Zamiast tego przejechał obojętnie obok, nie pozwalając sobie nawet na krótkie zerknięcie, wiedząc, ze jeśli o zrobi, to prawdopodobnie tego pożałuje. Nie tylko z poczucia winy, ale i również faktu, że on właśnie kogoś zabił.


***


- Mama jest cholernie wkurzająca. Ja rozumiem ją, że sie o mnie martwi, że czasem postawi jakieś ultimatum, pogada, pokrzyczy, ale ona chcę kontrolować każdą minutę mojego życia. Rozumiesz? - odczekał chwilę, jednak kiedy nie otrzymał odpowiedzi, kontynuował. - A tata to samo, tylko, że zazwyczaj ma wszystko w dupie, a jak przyjdzie co do czego to najlepszy ojciec świata. Kilka dni temu oddał mi kluczyki od samochodu, które zabrał, bo raz przyszedłem do domu kompletnie pijany. I co z tego? Jestem tu i mam się dobrze.

Objął ramionami swoje kolana, przyciągając je do klatki piersiowej i jeszcze raz spojrzał na napis wyryty w drzewie.

- Przepraszam Tom. Ty nie masz się dobrze, bo nie żyjesz.

Jak bardzo zwariowane było to, że znalazł się w tak okropnym położeniu, posunął się do takich desperackich kroków, aby rozmawiać z nagrobkiem? Jak bardzo samotny musiał się czuć, by zwierzać się martwemu zwierzęciu, do którego czuł większą sympatię niż do wszystkich ludzi wokół, pomimo, że nawet go nie znał?

Louis wiedział, że to było dziwne. Że to było głupie, śmieszne, dziecinne, popieprzone, ale mimo to czuł się dobrze, że mógł wyrzucić z siebie to, co go dręczy. Po nieprzespanej nocy, kiedy wrócił do domu po pracy stwierdził, że nie może go tu tak po prostu zostawić. Skoro go zabił, to musi chociaż go odwiedzać. W tym celu zerwał dla niego kwiaty.

- Mam nadzieję, że lubisz mlecze. Rosną sobie tu tak, więc zerwałem, specjalnie dla Ciebie. - dla potwierdzenia swoich słów poprawił mały, dość niechlujnie obwiązany czerwoną wstążką bukiecik. - Koty w ogóle lubią kwiaty? - wymamrotał do siebie.

W tym samym czasie poczuł, jak telefon wibruje w jego kieszeni, więc odebrał połączenie z niechęcią, nawet nie patrząc na wyświetlacz.

- Halo?

- Louie, jesteś w domu?

Audrey. Starał się odpędzić narastające uczucie pustki, jaką odczuwał po zbyt długiej rozłące ze swoimi przyjaciółmi, których nie widział od kilku dni. Ale fakt, że za nimi tęsknił nei skreśla tego, że nadal był na nich zły. Szczególnie na Leo.

- Nie - w końcu odpowiedział, cierpko, patykiem grzebiąc w ziemi obok swojej stopy. - O co chodzi?

- Chciałam przeprosić.

- Okej - przełknął z trudem ślinę, kiedy jego gardło się zacisnęło. On nie powinien płakać, nie powinno być tak, jak teraz - potrzebował się napić. - Możemy jutro? Dzisiaj mam pracę.

-Och... wiesz, jutro jest impreza u Ryana i...

- Nie szkodzi - przerwał jej, wyrzucając patyk. - Przyjdę. Porozmawiamy.

- Na pewno?

- Tak - pokiwał głową, pomimo, że nie mogła tego zobaczyć.

- W porządku. Do zobaczenia?

- Do zobaczenia.

Miał wrażenie, chociaż głupie, że ktoś go słucha. Że zwierzając się sam sobie, siedząc na przeciwko pnia i wpatrując się w nie czuł, że stres z niego ulatuje, a on wreszcie może się uśmiechnąć. Nie za bardzo, ale szczerze.

Po raz drugi poprawił kwiaty, nie wiedząc, kiedy zaczął pałać aż taką miłością do zwierząt.

- No to zostaliśmy sam, Tom. Wpadnę do Ciebie, kotku. - wstał powoli, otrzepując spodnie z brudnej ziemi i nie oglądając się za siebie ruszył do samochodu. I tak naprawdę nie czuł się z tym już źle. Nie czuł się źle z tym, że nie zatrzymuje się i nie patrzy w tamtą stronę z żalem i smutkiem, ponieważ to było tak, jakby on zrozumiał swój błąd i dopóki przychodził tu i nie zapominał o tym, co się stało, było dobrze. Nie najlepiej, ale dobrze - Louisowi naprawdę było przykro i pomimo, że nie chciał na razie nikomu o tym mówić, to nie zamierzał zapomnieć o Tomie, który na pewno miał rodzinę i dzieci i być może wpadł pod samochód Louisa, bo był pijany. Co z tego, że to tylko kot.

Po drodze włączył radio, ale po chwili je wyłączył i znowu włączył, robiąc to jeszcze kilka razy pod rząd, aż nie zatrzymał gwałtownie samochodu, nagle coś sobie uświadamiając. Zjechał bardziej na pobocze, i zgasił silnik, niemal od razu wyskakując z samochodu, aby podążyć dobrze już znaną sobie drogą. Zastanawiał się, czy Harry jeszcze o nim pamięta, i jeśli tak, czy nie obrazi się, jeśli Louis złoży mu niezapowiedzianą wizytę. Ponieważ Louis nadal nie miał jego numeru telefonu ani nie miał go na facebooku, więc chyba mógł, prawda?

Szczerze mówiąc nie wiedział, czy powinien zapukać, czy może zrobić tak, jak poprzednio. Stwierdzając jednak ,że byłoby to nieuprzejme zadzwonił dwa razy dzwonkiem, później zapukał trzy razy i marszcząc brwi wyjrzał przez wysokie okna, jednak nie dostrzegł nikogo w środku. Jeśli Harry'ego nie ma w domu, to trudno, ale jeśli naciśnie klamkę, aby to sprawdzić, nic się nie stanie. Ale stało się - drzwi się otworzyły.

- Dalej, Louis - szepnął, wchodząc niepewnie do środka, jednak mniej niepewnie, niż kilka dni temu, razem z Audrey, Bonnie i Leo, z którymi stresował się jeszcze bardziej. Rozejrzał się na boki, nie wiedząc, w którą stronę powinien podążyć. - Harry? - zawołał, od razu tego żałując, kiedy jego głos echem rozniósł się po ogromnym wnętrzu.

Wzdrygnął się, słysząc jakiś dźwięk po lewej stronie, więc ruszył w tamtą stronę. Mrugnął tylko na dwie sekundy, w tym samym czasie skręcając, aby wejść do pomieszczenia przez łuk drzwiowy i uderzył w coś twardego, po chwili porcelana zderzyła się z kafelkami, rozbijając miskę na kilkanaście kawałeczków.

- O, mój Boże! - wystraszony cofnął się do tyłu, podnosząc wzrok na równie przerażonego Harry'ego, który, przyciśnięty do ściany, wyciągał słuchawki z uszu. Wyglądał jak ktoś, kto właśnie zobaczył ducha, a jego nieobecne spojrzenie utkwione było w czymś poza Louisem. - Harry wszystko w porządku? Nie chciałem, kurwa, drzwi były otwarte i...

- Louis? - przerwał mu cicho, zwilżając usta językiem. Zmarszczka pomiędzy jego brwiami zniknęła, a kąciki usta uniosły się lekko ku górze. - Przepraszam... nie słyszałem Cię.

- W porządku, ja... daj - ukucnął obok niego i zaczął sprzątać ostre kawałki porcelany. - Pomyślałem, że Cię odwiedzę, bo w sumie wiem, gdzie mieszkasz, a ja przejeżdżałem obok. To okej? - widział, jak potakuje głową, a kiedy zauważył stróżkę krwi na palcu wskazującą, od razu chwycił jego dłoń.

- Co?

- Krew - oznajmił krotko, pomagając mu wstać i pociągnął za sobą do - jak podejrzewał - kuchni. Kuchnia była tak wielka, że była salonem, górą i ogrodem w jednym, włączając w to jadalnię, z którą była połączona. Louis, starając się nie myśleć o tym, jak luksusowe Harry musiał prowadzić życie, włożył jego rękę pod zimną wodę. - Przepraszam. To moja wina.

- Krew? Och, nie szkodzi - wzruszył ramionami, jednak pozwolił Louisowi opatrzyć ranę. - Nie boli, nawet nie poczułem.

Owinął jego palec papierowym ręcznikiem, ponieważ nie wiedział nawet, gdzie chłopak trzyma apteczkę.

- Sprowadzam same kłopoty. Nasze drugie spotkanie i jest gorsze od poprzedniego.

- Hej, kto powiedział, że pierwsze było złe? - zaśmiał się cicho, sprawiając, że Louis odwrócił się na chwilę tyłem i zamknął oczy, aby zapomnieć o tym, jak bardzo nakręcało go to, co robił Harry - nawet, jeśli to był tylko śmiech. Przepiękny śmiech. Z powrotem odwrócił się do niego przodem i stwierdził, że Harry ma bardzo ładne usta. Ciekawy kształt. Ładny kolor. Różowy chyba, tak myślał.

- No tak. Nie tak do dupy, jak teraz. - splótł dłonie za plecami, zerkając na niego spod rzęs i przegryzł dolną wargę, zastanawiając się, o teraz myśli sobie Harry. Czy Harry w ogóle lubił innych mężczyzn i czy miał coś przeciwko temu, aby podobać się innym mężczyznom, bo tak - Harry podobał się Louisowi. Wciąż był trochę dziwny i tajemniczy, ale bardzo atrakcyjny i Louis był w stanie znieść każdą jego wadę, ceną atrakcyjności.

- Nie przejmuj się, Louis - znów posłał mu uśmiech, którego ten nie potrafił nie odwzajemnić. Znał go tylko kilka, pieprzonych dni, widząc go dopiero po raz drugi, a już zauroczył się w jego dołeczkach i w jego szmaragdowych oczach, które były tak intensywne, że co chwila odwracał spojrzenie.

- Wiesz, ja chyba będę już leciał. Mam pracę, wiesz... I ogólnie chciałem zobaczyć, co u Ciebie. - wzruszył ramionami i nie dał Harry'emu szansy odpowiedzi, kiedy kolejne zdanie wyrwało się z jego ust: - Chcesz mój numer?

- Szybki jesteś.

- To znaczy... - zarumienił się mocno, kiedy zdał sobie sprawę z tego, co powiedział, i jak głupie i nieprzemyślane musiało to być. Harry praktycznie nie znał Louisa, który włamał się do jego domu, a teraz ten, rozmawiają z nim kilka minut prosi o jego numer i prawdopodobnie chce się z nim umówić.

Ale Harry nie miał chyba nic przeciwko.

- Jasne, mogę Ci podać swój?

 Louis wyciągnął swój telefon i zapisał podyktowany przez Harry'ego numer, a kiedy stwierdził, że jak na obecną chwilę mógłby uznać siebie za szczęśliwego, z numerem telefonu Harry'ego w kontaktach, z niechęcią oznajmił, że musi już iść.

- Praca wzywa, wiesz.

- Wiem - dotknął swojego wcześniej skaleczonego miejsca na palcu wskazującym. - Jest okej Louis. Możesz iść.

- Przepraszam za dzisiaj - skrzywił się na samo wspomnienie, jednak schował telefon do kieszeni, jak bardzo nie chciał, tak bardzo musząc się zbierać. - Zadzwonię do Ciebie kiedyś.

- Będę czekał.

Zrobił to, co zawsze: przeczesał włosy palcami, oblizał usta i uśmiechnął się lekko, spoglądając na Harry'ego zalotnie tylko po to, aby zobaczyć, że ten ma go w dupie, ponieważ w ogóle na niego nie patrzył. Kąciki ust z powrotem opadły mu w dół, schował ręce do kieszeni kurtki i bez słowa ruszył do drzwi. Zanim jednak wyszedł na zewnątrz, pozbierał resztki potłuczonej miski i zerknął na Harry'ego, odwróconego do niego tyłem. Aha.

Poczuł swojego rodzaju ulgę, znalazłszy się już na świeżym powietrzu, w porównaniu z gęstą atmosferą w domu Harry'ego. I Louis nadal nic o nim nie wiedział - ile ma lat, czy mieszka sam i czy jest singlem, i dlaczego akurat mieszka tutaj, od kiedy i czy na długo. Ale stwierdzając, że będzie miał na to jeszcze dużo czasu, wrócił do samochodu, aby pojechać do pracy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top