II: Beauté

28 czerwca, 2013 roku

 To był już piątek, więc nie musiał wstawać wcześnie; w dorywczej pracy miał wolne, wiec mógł cały dzień przeleżeć w łóżku, nie musząc odbierać nawet telefonów od znajomych, z którymi jednak wiedział, że musiał się spotkać. Musiał obmówić z nimi to, co stało się podczas imprezy, od której właściwie się z nimi nie widział.

 Kiedy w końcu zwlekł się z łóżka, około dwunastej, nie zjadł nawet śniadania, od razu wskakując pod prysznic i z powrotem znajdując się w swoim pokoju. Leo napisał, że wpadnie razem z dziewczynami, co z niechęcią przyjął do świadomości, wiedząc, że zamiast z nimi siedzieć mógłby się po prostu polenić. Ale lepsze ich towarzystwo, niż towarzystwo rodziców i sióstr, z którymi i tak nie był w najlepszych relacjach.

 Przyszli o trzynastej, a kwadrans po siedzieli już w pokoju Louisa, zajadając się pizzą, na którą uparły się Bonnie i Audrey. Na szczęście była hawajska, taką, jaką lubił.

- Nieźle odpłynąłeś przedwczoraj – zażartował Leo, a Louis posłał mu nienawistne spojrzenie, opierając się plecami o zagłówek łóżka. Wyciągnął przed siebie nogi, ignorując uwagę przyjaciela (przyjaciela?) i wziął kolejny kawałek pizzy. – Gdzie później zniknąłeś? Usnąłeś w krzakach?

- Tak się składa, że wróciłem do domu wcześniej niż wy – bąknął, mając dość tej rozmowy i ich wszystkich, miał ochotę wyrzucić ich z domu, jednak potrzeba zwierzenia się komuś była o wiele silniejsza. – Ryan mnie podwiózł.

- Chciałeś nam coś powiedzieć – wreszcie odezwała się Audrey, prostując się i patrząc wyczekująco na Louisa, który zarumienił się, wiedząc, że to ta chwila. Nie dlatego, ponieważ wszystkie pary oczu skupione były na nim, ale dlatego, jak głupio miało zabrzmieć to, co chciał powiedzieć.

- No... tak – zawahał się chwilę, starając się nie patrzeć na Leo, który będzie się z niego nabijał. Sam nie wiedział, czy to dobry pomysł, aby im o tym mówić, przynajmniej tej dwójce. Z Audrey Louis miał najlepsze kontakty, pomimo, że znali się krócej, niż z innymi osobami z paczki. Była – poza Ryanem – najrozsądniejsza i potrafiła udzielać rad, podczas, gdy inni byli po prostu albo ćpunami, albo kimś, kogo nie obchodzą problemy innych. A Louis miał ich całkiem sporo.

- Zakochałeś się?

- Co? Nie! – spojrzał niedowierzająco na Bonnie. – To znaczy... no nie. Nie zakochałem, ale spodobał mi się ktoś.

- Kto taki? Mów, szybko, czemu ja dopiero teraz o tym wiem?! – Audrey z ekscytacji wbiła paznokcie w uda, jak zawsze, kiedy była podekscytowana lub czymś zdenerwowana. Ten widok sprawiał, że po jego ciele przechodziły dreszcze, ale starał się nie pytać, od kiedy weszło jej to w nawyk, jak i jemu patrzenie na to.

- Chodzi o to, że nie wiem. Widziałem go, ale... tyłem? – ostatnie zdanie sprawiło, że przyjaciel wybuchnął śmiechem, Bonnie zrobiła pytającą minę a Audrey zdezorientowaną.

- Jak to tyłem? Chodzi Ci o jego tyłek, tak? – zażartował, a Louis znów go zignorował, chociaż z trudem, mając ochotę go uderzyć. Mocno. W twarz.

- Tak, ale chodzi o to, że on... on grał. Na fortepianie.

- Na fortepianie? – uniósł brew. – Czyli pociągają Cię pianiści? Mogłeś powiedzieć, to zamówilibyśmy na twoją osiemnastkę jednego, zamiast striptiz.

- Pieprz się – warknął, chcąc wstać z łóżka, jednak ręka Bonnie skutecznie mu to uniemożliwiła. Spojrzał w jej błękitne oczy, które podkreślały płomiennie rude włosy i ostre rysy twarzy, zupełnie odbiegające od łagodnego charakteru.

- Nie przejmuj się nim, Louis.

 I nie przejmował. Bo więcej o tym nie rozmawiali. Przynajmniej nie cały czas. Louis unikał tematu, praktycznie wyłączając się z rozmowy, która dotyczyła zupełnie czegoś innego. Myślał o tym, jak bardzo nienawidzi swojego życia, i wokół jakich ludzi się obraca – takich, na których nie może nawet polegać. Tak naprawdę nie mógł polegać na nikim, będąc zmuszonym do radzenia sobie ze swoimi problemami sam, a że sobie nie radził, uciekał do innych sposobów. Starał się jak mógł, aby więcej o tym nie myśleć, przynajmniej nie dzisiaj. Wtedy Leo rzucił pomysł.

- Louis, gdzie widziałeś tego gościa? – zagaił, otrzymując zdziwione spojrzenie od Louisa.

- W lesie. To znaczy nie w lesie. – dodał szybko, słysząc, jak beznadziejnie to zabrzmiało. – Pamiętacie ten dom, który był dobrze strzeżony, a do którego baliśmy się dojść, bo raz włączył się alarm? Ten wysoki, przeszklony, nowoczesny. Więc tam ktoś mieszka.

- Co? – jedna z przyjaciółek otworzyła szerzej oczy. – Jak to mieszka? Tam nikt nie mieszka, nie pamiętam czasów, żeby ktoś wykupił dom na tym zadupiu. I to za jaką forsę.

- Ale jednak – kontynuował. – Więc widziałem go przez okno i bardzo ładnie grał, ale nie wiem, jak wygląda. – zmarszczył nos, przywracając w swojej głowie obraz grającego mężczyzny i melodię.

- Czyli tam ktoś mieszka, tak?

- No... no tak. – odpowiedział nieco niepewnie.

- Więc wszystko załatwione – klasnął w dłonie, zeskakując z jego łóżka.

- Hej, hej, hej – Louis również się podniósł, marszcząc pytająco brwi. – Jakie „wszystko"?

- No jak to? Jedziemy tam, nie? Poznamy nowych mieszkańców cudownego Bristolu. – uśmiechnął się do zakłopotanego Louisa, otwierając drzwi od jego pokoju. – Idziecie?

 Chwilę zajęło mu zastanowienie się, co Leo miał na myśli. Nie był przygotowany na to, co miało nadejść, nie był przygotowany na wyjście z domu i poznaniu chłopaka, o którym tak naprawdę zapomniał, ale myślał o nim dwa razy w ciągu tych dwóch dni i jego tożsamość nie dawała mu spokoju. Był pewien jednego – że jego zdolności muzyczne wykraczały poza kanon piękna, a on sam mógłby wiecznie słuchać, jak gra. Chociaż nawet w jego mniemaniu nie można byłoby nazwać tego grą, sztuką albo naturą, czymś pięknym, czymś, co nie jest w stanie istnieć w świecie rzeczywistym, to jest po prostu... magiczne. Nawet, jeśli słyszał to tylko przez sto pięć sekund, jeśli chwilę po delikatne dźwięki nadal rozbrzmiewały w jego uszach, to zdążył to przyswoić i zapragnął więcej, pragnął usłyszeć to jeszcze raz, tylko problem w tym, że on nie wiedział jak.

 I może już wiedział. Pół godziny później znaleźli się na miejscu, dokładniej w lesie, w którym często imprezowali i zdążyli się zadomowić. Cała czwórka wiedziała, gdzie powinni iść – wszyscy znali drogę do domu, który był podziwiany, a który był niewiarygodnie drogi i skazany na niezamieszkanie przez kilka lat, będąc jedynie atrakcją i marzeniem dla przejeżdżających obok.

- Myślicie, że ktoś jest w środku? – spytał cicho, stojąc za jednym z drzew, od tej samej strony, co dwa dni temu. Miał idealny widok na przeszklony kawałek ściany w pokoju, w którym znajdował się fortepian, jednak chłopaka nie było go w środku, co dało mu pewne wątpliwości. – To głupi pomysł.

- Tak, podjazd jest pusty – Leo wywrócił oczami. – Daj spokój Louis, wejdziemy i wyjdziemy, nic nie ukradniemy. Chcemy tylko trochę powęszyć.

- Ale to niezgodne z prawem, mogą wezwać policję. A co, jak powłączali alarmy?

- To będziemy spieprzali, gdzie pieprz rośnie. Chodźcie. – pociągnął go za ramię w stronę domu, a Louis widząc, że ani Audrey ani Bonnie się nie sprzeciwiają, ruszył za nimi.

 Wsadził ręce w kieszenie swojej jeansowej kurtki, patrząc na swoje stopy i będąc przygotowanym na to, że w każdej chwili mogą zostać złapani. Ale nawet, jeśli się im uda, to Louis nie miał ochoty tu przebywać, szczególnie, że nikogo nie ma w środku, także nieznajomego, w którym Louis się zadłużył nie wiedząc nawet, jak wygląda i jak ma na imię.

- Jest – usłyszał ciche kliknięcie więc podniósł głowę, widząc, jak Leo bez problemu naciska na klamkę i uchyla drzwi, zaglądając do środka. – Nikogo nie ma, wchodzimy.

- Jak je otworzyłeś? – wszedł jako ostatni, zamykając za sobą drzwi, aby nie wzbudzić podejrzeń. Musiał złapać głębszy oddech, kiedy zobaczył wnętrze pomieszczenia i to, w jakim stylu zostało urządzone; nowoczesność połączona z elegancją.

- Były otwarte. Wow, niezły chata, no nie? Jeśli była umeblowana, to nie dziwię się, że kosztowała majątek. – podniósł złotą figurkę, stojącą na komodzie w przedpokoju. Louis szybko wyrwał mu ją z dłoni, najdelikatniej jak umiał odkładając na miejsce.

- Zostaw, bo zepsujesz i będzie na nas.

- Spokojnie – uniósł ręce w górę rozbawiony. – Co ty taki nerwowy dzisiaj?

- Możecie przestać? – wtrąciła brunetka, Audrey, patrząc na nich karcąco. – Możemy pozaglądać i spadać? Nie wiem, jak wy, ale ja nie chciałabym skończyć w więzieniu w wieku dziewiętnastu lat.

- My z Rey bierzemy prawe skrzydło na dole, Leo lewe a Louis bierze górę, bo jest mniejsza.

- Czy ja mam w ogóle coś do gadania? – Louis spytał sam siebie, jednak widząc, że nikt go nie słucha, podążył wgłęb domu w poszukiwaniu schodów prowadzących na górę.

 Odprężył się nieco, rozglądając się po drodze po salonie i jadalni i zerknął na kilka par drzwi prowadzących nawet nie wiedział gdzie i nagle poczuł chęć ich otworzenia, ale stwierdził, że to byłby zły pomysł. Cała ta akcja była złym pomysłem, ale Leo nie odpuszczał, a on nie miał siły się z nim kłócić.

 Zatrzymał się na dłużej w połowie schodów, aby przeczytać wyróżnienia i dyplomy w wielu językach, których nie rozumiał. Mógł wywnioskować tylko, że był to głównie język francuski i rosyjski, więc w końcu odpuścił i ruszył dalej na górę. Jak podejrzewał, były tu tylko dwie pary drzwi – jedne większe drugie mniejsze. Najpierw zajrzał do tych mniejszych, domyślając się, że była to łazienka, a kiedy jego podejrzenia się sprawdziły, niepewnie położył dłoń na klamce drugich.

 Podskoczył jak oparzony, nie wiedząc, czy przypadkiem mu się nie przesłyszało. Chwila ciszy. A później znów usłyszał melodię zza drzwi, przed którymi stał, a jego serce niemal podskoczyło mu do gardła. Spanikowany spojrzał w stronę schodów, u których, na samym dole, stał Leo, patrząc na niego z szeroko otwartymi oczami. I uciekł.

- Ty dupku – szepnął do siebie wściekły Louis, nie wiedząc, co ma zrobić. Jeśli wykona jakiś gwałtowny ruch, osoba znajdująca się za drzwiami na pewno go usłyszy, ale jeśli się nie pośpieszy, „przyjaciele" odjadą bez niego. Ale znów... usłyszał to.

 To, które słyszał kilka dni temu i nie umiał cię wycofać.

 Zawahał się, starając się odpędzić nawiedzające go wizje aresztowania przez policję, kolejne zawiedzione spojrzenia matki, krzyczącego na komisariacie ojca i swoje siostry, które bałyby się z nim rozmawiać. Bo jest kryminalistą.

 Zacisnął dłoń w pięść kilka razy, chcąc wyładować napięcie i dopiero wtedy, kiedy poczuł nagły przypływ adrenaliny nacisnął klamkę, a drzwi ustąpiły, pozwalając mu zajrzeć do środka. Odczekał przed tym kilka sekund, a kiedy melodia nie ustała, mógł otworzyć drzwi szerzej, spoglądając na widok przed sobą. Przegryzł mocno dolną wargę, aż poczuł metaliczny smak krwi i stał tak, patrząc i słuchając, całkowicie sparaliżowany i zahipnotyzowany jednocześnie fortepianem i mężczyzną, siedzącym bokiem do niego i uderzającego w klawisze ze ściągniętymi brwiami i zamkniętymi oczami.

 Louis musiał się czegoś złapać, bo inaczej by upadł, a futryna okazała się być najlepszym wyjściem. Nie mógł oderwać wzroku od najpiękniejszego i najbardziej pociągającego widoku na ziemi, nie mógł nawet mrugnąć, jedynie krótko przeskanować sylwetkę nieznajomego, który był smukły i wysoki, pomimo, że siedział, a jego długie nogi naciskały na pedały. Miał długie, kręcone włosy, które opadały na jego ramiona, częściowo zaczesane do tyłu i wyraźne rysy twarzy, których i tak Louis nie widział w całości, przysłonięte przez światło słoneczne.

 Miał wrażenie, że chłopak go nie zauważył, dopóki gra, dopóty nie zwraca uwagi na otaczający go świat. Więc kiedy jego ruchy się spowolniły i stały się bardziej delikatne, wyprostował plecy i otworzył oczy, Louis stwierdził, że to najwyższy czas, aby iść. Jednak ten, nie spoglądając w jego stronę, odezwał się głębokim, zachrypniętym głosem:

- Cześć.

 Na ciele Luisa pojawiła się gęsia skórka, a jego nogi jak gdyby wrosły się w ziemię, ponieważ on rzeczywiście nie mógł się poruszyć. Przestraszył się nie tylko tego, że został przyłapany, ale przez kogo – pomimo swoim wyobrażeniom i faktu, że chłopak był piękny i niezwykle pociągający, był również przerażający i w pewnym sensie Louis się go bał. A Louis nigdy niczego się nie bał.

 Zmieszał się, kiedy po minucie ciszy chłopak nadal siedział w tym samym miejscu, wpatrując się w ścianę przed sobą, prawdopodobnie oczekując odpowiedzi od Louisa, który nie wiedział, co ma zrobić.

- Jak brzmi twoje imię?

- L-Louis – jego głos brzmiał bardziej jak pisk wystraszonego dziecka, a on sam skulił się w sobie, nie chcąc jednak pokazać, że nieznajomy ma przewagę. Trochę pewniej wszedł dalej, zamykając za sobą drzwi i splótł dłonie za plecami.

- Cześć Louis – odwrócił się powoli w jego stronę, lokując na nim swoje spojrzenie, które było jednak puste i wyprane z emocji. To sprawiło, że zesztywniał po raz kolejny, stając w dalekiej odległości od niego.

- A ty... jak masz na imię? – spytał niepewnie, bezwstydnie skanując wzrokiem jego ubiór, czym okazały się wąskie jeansy i biała koszula, sprawiając wrażenie elegancji, jako głównej cesze chłopaka, czyniąc go również bardzo... arystokratycznym. Tak samo, jak jego pokój, który urządzony był o wiele inaczej, niż parter.

- Harry. Skoro mam gości, to znaczy, że powinieneś znać moje imię? – wstał i wolnym krokiem podszedł do łóżka, nie patrząc już na Louisa, który za to patrzył na niego i na jego zgrabne ruchy i tyłek, nie mogąc się powstrzymać. 

- Wybacz Harry. To było raczej spontaniczne. – miał ochotę uderzyć się w twarz, za to, jak głupio zabrzmiało to, co powiedział, ale się powstrzymał. Harry usiadł na łóżku, więc Louis podszedł bliżej, sam nie wiedząc, czego oczekiwał. Być może Harry nie sprawiał wrażenia aż takiego strasznego, na jakiego wyglądał, i dałby się zaprosić na randkę, lub chociaż przyjacielskie spotkanie? Ze złodziejem, zaśmiał się w duchu.

- Louis... Piękne imię. Francuskie, prawda? – Louis skinął głową, kiedy już otwierał usta, aby zejść na inne tematy. – Louis c'est le nom beau.

- Co? – zamrugał kilka razy, nie wiedząc, o czym do niego mówi.

- Lubię to imię. Masz bardzo ładny głos, Louis. Piękny. – uniósł brwi w górę, patrząc na niego w kompletnym szoku.

- Zwykły... normalny – wykrztusił.

- Jak lilie. Lubisz lilie? Kocham lilie. Są delikatne, a zarazem... takie wyjątkowe. I na pewno są też piękne.

 Jak wyglądały lilie?

Louis właśnie włamał mu się domu, a on pieprzy o liliach?!

 Teraz to było już kompletnie niezrozumiałe. Błagał w myślach, aby z powrotem znaleźć się w samochodzie z Bonnie, Audrey i Leo, aby zabrali go stąd, wymyślili plan odbicia go z tej pułapki, w którą praktycznie sam się wpakował. Nie rozumiał słów Harry'ego, pragnął tylko, aby policja nie była już w drodze.

 Wziął głęboki oddech, spuszczając wzrok na swoje dłonie, ponieważ Harry znów intensywnie się w niego wpatrywał.

- Czyli... czyli uważasz, że są piękne? Podoba Ci się ich... kolor?

- Jak wygląda kolor, Louis? To jest coś pięknego?

 Zirytował go, po raz drugi używając słowa piękno, jednak – mimo wszystko – zaintrygował go swoją dziwną refleksją, która z pozoru była zwykła, ale myśląc o tym dłużej Louis stwierdził, że nie wie, co ma na to odpowiedzieć.

- To musi być coś strasznie nieładnego – dodał. – oceniać kogoś po kolorze. A jeśli mam taki kolor, którego ty nie lubisz, nadal byś mnie lubił?

 Nadal się w siebie wpatrywali, Harry spokojny i wyprostowany, a Louis spięty i gotowy do ucieczki w każdej chwili. Jednak wiedział, że gdyby spróbował i to zrobił, czuł niewidzialną kulę, ciążącą przy jego nodze, przywiązaną do kostki, która trzymała go w tym pomieszczeniu, przy Harrym, bardzo popieprzonym Harrym, który był dziwny, ale... inny. Był przystojny, nawet bardzo, ale wydawał się nie wywyższać i sprawiał wrażenie miłego, ale zarazem bardzo mądrego i to mieszało Louisowi w głowie.

- Dlaczego ciągle się na mnie patrzysz? – wypalił w końcu, czując, jak jego policzki zalewa fala czerwieni, a paznokcie zaczął wbijać w nadgarstki. Chyba wyłapał to od Audrey.

- Stoisz tam? Och, przepraszam. Zamyśliłem się. Swoją drogą, to bardzo niegrzeczne?

- Trochę... – ściszył ton głosu, po raz pierwszy widząc, jak kąciki ust Harry'ego unoszą się ku górze, tworząc kontrast z jego bladą, prawie że alabastrową cerą, a w policzkach tworzą się dołeczki. Dwa, najpiękniejsze dołeczki, jakie Louis widział w życiu, i które od razu skradły mu serce, które zaczęło mocniej bić.

 Jego oczy były zielone, szmaragdowe, błyszczące w świetle słońca i iskrzące się jakimś dziwnym blaskiem, dzięki któremu to tym razem Louis wpatrywał się w Harry'ego. A Harry najwidoczniej nie miał nic przeciwko, bo siedział w tym samym miejscu, nie odzywając się przez te kilkanaście sekund ciszy, nie sprawiając już nawet wrażenia aż takiego strasznego, jakim Louis myślał, że był.

 Wyglądał na dziewiętnaście, góra dwadzieścia lat, ale tylko z wyglądu, bo jeśli chodzi o dojrzałość Louis stwierdził, że miał mentalność sześćdziesięciolatka. Skrzywił się, wyobrażając sobie jego z pomarszczonym Harrym, który trzyma go za rękę.

- Przepraszam Cię, Louis. – odezwał się w końcu po raz kolejny. – Chciałbym dłużej z Tobą porozmawiać, bo wydajesz się być naprawdę interesujący, ale mam...

- Tak, tak, w porządku. Już idę. Um... cześć. I przepraszam za dzisiaj, po prostu, uch... Nie wiedziałem, że ktoś tu mieszka? Tak jakby. – spojrzał na niego przepraszająco i niezręcznie potarł dłonią swój kark, ale Harry tylko pokręcił głową.

- W porządku. Wierzę Ci, że nie miałeś złych intencji.

- Wezwiesz policję... albo coś?

- Policję? – zmarszczył brwi. – Po co?

- No cóż, ja bym tak chyba zrobił – zaśmiał się, chcąc rozładować napięcie, jednak kiedy zauważył, że Harry się nie śmieje, ani też nie zmienia wyrazu twarzy, spoważniał. – Mogłem Cię zabić.

- Ale tego nie zrobiłeś. Nie jesteś mordercą, tylko nastolatkiem, a ja nie chcę Ci zniszczyć życia.

- No tak – z trudem przełknął ślinę, w myślach przyznając mu racje. – Masz rację, to ja... to ja idę. Tak? Przepraszam. To tylko ciekawość.

- Rozumiem – skinął głową, zerkając w stronę okna. Louis zrobił niepewny krok do tyłu, później drugi i trzeci, nie spuszczając wzroku z Harry'ego, który wydawał się być skupiony na widokiem za oknem, dlatego, kiedy położył dłoń z powrotem na klamce, postanowił się odezwać:

- Hej?

- Do zobaczenia, Louis. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się spotkamy.

 Nie wiedząc, co na to odpowiedzieć otworzył drzwi i dopiero wtedy, kiedy znalazł się na zewnątrz, nabrał do płuc powietrza, które co chwila wstrzymywał i oparł się plecami o ścianę, starając się uspokoić. Położył dłoń w miejscu, gdzie znajdowało się jego serce i błagał w myślach aby nie wyskoczyło z jego piersi, ponieważ on nadal był w szoku.

 Na szczęście odzyskał resztki świadomości i po kilku sekundach zbiegł na dół, starając się przy tym nie narobić więcej hałasu i opuścił dom, dopiero wtedy czując zauważalną zmianę temperatury – na zewnątrz było o wiele chłodniej, a w środku atmosfera była jakby gorąca, zbyt gęsta przez napięcie, które Louis wyczuwał.

 Najcichszy dźwięk łamanej pod jego stopami gałęzi bądź uderzenia podmuchu wiatru o liście sprawiał, że podskakiwał, drżąc w obawie, że Harry wezwał jego policję, lub jest niezrównoważonym psycholem, mieszkającym sam w środku lasu, który chce go dopaść. Dał sobie czas na przemyślenie tego i stwierdzenie, że jest to kompletnie absurdalne dopiero wtedy, kiedy znalazł się w samochodzie.

- Ty idioto! – krzyknął od razy po zamknięciu drzwi. – Dlaczego mnie tak zostawiliście?!

- Miałem pozwolić, żeby mnie też złapali?!

- Tak, lepiej zostawić tam mnie, żebym poszedł siedzieć! – gdyby nie fakt, że właśnie ruszyli, z chęcią rzuciłby się na Leo tylko po to, aby zrobić mu niemałą krzywdę. – Wy tak samo. – zwrócił się do dwóch przyjaciółek, siedzących na tylnych siedzeniach samochodu, które posłały mu przepraszające spojrzenia.

 Prychnął i zaplótł ręce na piersi, nie odzywając się już więcej, tylko wpatrując się w widoki za oknem. Miał wielką ochotę zapalić albo się napić, ale z drugiej strony nie i to sprawiało, że czul się bezradny. Chciał się rozpłakać, ale wiedział, że nie mógł, najlepszym wyjściem byłoby po prostu pójście spać, gdzie w krainie snów nie dręczyłyby go problemy i uzależnienia i jego przyjaciele, którzy tak naprawdę nie byli jego przyjaciółmi. Byli po prostu kimś, z kim się trzymał.

 A teraz doszedł jeszcze Harry. Dziwny koleś ze skłonnością do zapraszania nieznajomych włamywaczy na herbatkę i traktowania ich jak najlepszych przyjaciół, czego Louis nie rozumiał, bo Harry rzeczywiście był dziwny. Ale nic o nim nie wiedział. Ile ma lat, jak ma na nazwisko, od kiedy tu mieszka, czy mieszka sam – te pytania pozostawały dla niego bez odpowiedzi i pomimo, że nie obchodził go Harry i nie chciał mieć nic więcej z nim wspólnego, to był po prostu ciekawski.

 Ale – jak to Louis – zapomni o tym w ciągu kilku najbliższych godzin.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top