Rozdział XXV
– Mocniej, mocniej! Ale nie tak szybko, jak słowo, mam tylko jedno zdrowie!
– Dla ciebie to jest szybko? Ja się dopiero rozkręcam, moja droga. Poczuj to!
– Tracicie oddech na pogaduchy, a potem nie ma kto wyprowadzić porządnego ciosu – zdecydowany ton Bayrama tylko na sekundę zmroził parę walczących ze sobą omeg – Alexa, skup się na chronieniu swojej prawej strony, zamiast prowokować. Brandon, wyżej pięści, bo ktoś ci w końcu przetrąci kark. Cała sekwencja od nowa, już!
Pozostali podopieczni nawet nie rzucili najdrobniejszego spojrzenia w stronę swoich kolegów, skupieni na własnych sparingach i osobnych ćwiczeniach pojedynczych ruchów. Ignorowali krążącego pomiędzy nimi swojego Deltę, który natychmiast wytykał im błędy, mniej lub bardziej subtelnie, zależnie od wagi tegoż błędu. Całej tej scenie uważnie przyglądali się Przywódcy, akurat przechadzający się w znacznej odległości od placu treningowego.
– Delta Shayrs stał się ostatnio naprawdę wymagający – odezwał się Gamma Flint – Od kilku dni treningi wydają się bardziej intensywne niż wcześniej.
– Żeby tylko sobie nie wykończył uczniów. Czasami, jak tak na nich patrzę, to trochę im współczuję – mruknął Ramon, ocierając chusteczką lekko spocone czoło. Trwający dzień był wyjątkowo ciepły, a niemal bezchmurne niebo zapowiadało brak rychłych zmian temperatury otoczenia.
– Jednak trzeba oddać im i jemu, że wygląda to imponująco – Ethan pokiwał z uznaniem głową na widok kopnięcia z pół obrotu w wykonaniu jednej omegi, krótko ściętej szatynki, czym powaliła na ziemię znacznie wyższego od niej towarzysza – Śmiem twierdzić, że nasze bety miałyby z nimi problemy.
– Problemów, to mają przysporzyć komu innemu, dopiero po tym ich ocenimy – Gregor zmrużył oczy utkwione w Bayramie – Czas ucieka, a jeśli w końcu nie zrobimy ruchu, wszystko pójdzie na marne. Gdzie jest Delta Cloen?
***
Nie minęły trzy sekundy, a Shayrs zdołał zablokować nisko wyprowadzony cios przez jednego ucznia, po czym barkiem odepchnął drugiego, który miał szarżować na niego od tyłu. W następnej chwili złapał obu podopiecznych za ręce, posyłając ich bezpardonowo na ziemię, ale nie mieli momentu na wzięcie oddechu, bo pięści nauczyciela pędziły z zamiarem zatrzymania się na ich twarzach, toteż błyskawicznie się podnieśli i przyjęli pozycje, oznaczające nastawienie na uniki.
– Alicia i Lucas! – Delta wywołał kolejną parę, która od razu ruszyła z atakiem.
Starcia wręcz Bayrama z omegami trwały od prawie godziny, ale o przerwie nie było mowy. Jedynym, co miało obchodzić tych, których wybrał na obrońców granic terytorium watahy, było znalezienie sposobu na zadanie mu trzech celnych uderzeń w tułów. Kto tego dokona, zagwarantuje grupie cały następny dzień wolny od ćwiczeń. Zważywszy na intensywność treningów w ostatnim czasie, trudno o lepszą motywację. Tyle, że ich chęci nie nadążały za możliwościami. Możliwościami i umiejętnościami tego, który prowadził szkolenie i wciąż nie dopuścił nikogo do nawet jednego celnego uderzenia.
Alicia, która wcześniej swoim kopniakiem z półobrotu nieświadomie zrobiła wrażenie na Gammie, postanowiła przypuścić atak na lewą stronę ciała Delty. Już dawno temu zwróciła uwagę na jego leworęczność. W pojedynku jeden na jeden, ten czynnik nie ma takiego znaczenia, co innego z partnerem u boku. Wówczas taktyka, wydająca się relatywnie łatwą do zrealizowania, zakłada zmuszenie mańkuta do wyłącznie defensywy, bardzo szybko stającej się trudną przez nierównomierne rozkładanie sił – gdy pierwszy rywal naciera i konieczne jest zaangażowanie lewej, w domyśle silniejszej części ciała do obrony, drugi ma skrzętnie wykorzystywać przestrzeń i odkrycie po stronie prawej, czyli gdzie nie napotka się tak mocnego oporu. Teraz realizacja planu należała do Lucasa, stojącego po lewej ręce dziewczyny, naprzeciwko prawej nauczyciela.
Jednak pomimo nabywanych umiejętności, najniżsi rangą notorycznie rozczarowywali swojego mentora pod jednym względem – pracy zespołowej. Wielokrotnie im przypominał, że przede wszystkim mają się nauczyć walczyć razem. Choć dał im swobodę w stworzeniu sobie czteroosobowych zespołów na obchody lasu, na treningach nieustannie przeprowadzał roszady, aby utrwalili przynajmniej najbardziej podstawowe wspólne manewry. Dalej mogli sobie ustalać do woli, a efekty były bardzo widoczne przy tych parach, które okazywały się być połową z patrolującej czwórki.
Alicia i Lucas na pewno nie znajdowali się w jednej czwórce.
Zgodnie ze swoim założeniem, dziewczyna natarła z krótką serią na lewą stronę ciała Delty, celując w głowę i tors. Lucas co prawda wyczekał aż starszy nastawi się na defensywę, jednak nie spodziewał się, że postanowi on w swoich unikach zbliżać się właśnie do młodziana. Zdezorientowany, wyprowadził niepewnie dwa proste ciosy, które Shayrs skontrował zdecydowanie, kończąc odrzuceniem chłopaka w stronę Alicii. Szatynka w ostatniej chwili uniknęła zderzenia i zamachnęła się wyprostowaną ręką, szukając trafienia w szyję nauczyciela. Ten użył łokcia do bloku, jednocześnie tylnym kopnięciem sprawdził refleks i czujność młodszego omegi, próbującego znaleźć powodzenie w ataku zza pleców oponenta. Mógł on uznać ten test za zaliczony, jako że stopa Bayrama nie wylądowała na miniętym o centymetry jego barku, a na metalowym ogrodzeniu.
Wybrani na strażników terytorium członkowie watahy byli przyzwyczajeni do tego, że ich nauczyciel podczas każdego sparingu, bez znaczenia z kim się mierzył, nieustannie zmieniał swoją technikę i raz za razem przechodził z obrony do ataku i w drugą stronę. Zrozumiałe posunięcie, skoro mieli się nauczyć odnajdywania się w roli zarówno agresora, jak i zepchniętego do defensywy. Ale powtarzalność z jego strony zdążyli odnotować na jeszcze jednym polu.
Mianowicie, z nikim innym ich starszy mentor nie walczył tak nonszalancko, by nie powiedzieć prowokacyjnie, jak z Lucasem. Każde natarcie drugiej osoby z pary kontrował w taki sposób, jakby zapominał o jego obecności, odsłaniając się i stwarzając mu idealne warunki do zadania poważnego ciosu, na co to okazji nigdy nie wykorzystał. A próby odgryzienia się przez młodziana zawsze otrzymywały, często dosadne, riposty. Trudno było nie ulec wrażeniu, jakoby Delta uwziął się na niego i to jemu bez przerwy udziela najbardziej surowych lekcji.
W końcu, znudzony dawaniem chłopakowi kolejnych nauczek, Bayram ostatni raz rzucił go na podłogę i to jeszcze tak, żeby Alicia się o niego potknęła i runęła jak długa. Z ledwo skrywanym rozczarowaniem rzucił krótkie spojrzenie Lucasowi, po czym zwrócił się twarzą do wszystkich.
– Przerwa, aż słońce trochę nie zejdzie. Zjedzcie i odpocznijcie, starajcie się być w pobliżu.
Gdy większość bez słowa rozchodziła się w swoje strony, Shayrs zerknął jeszcze raz za siebie. Alicia szybko się pozbierała i dołączyła do innych dziewczyn, a do Lucasa podszedł Alan z wyciągniętą ręką. Spodziewał się, że jego "ulubiony" podopieczny, w swoim stylu, odrzuci tę pomoc ze strony swojego kolegi i jeszcze wymaluje sobie na twarzy najbardziej wymowny wyraz irytacji i zdenerwowania na samego siebie, nie zapominając o pogardliwym spojrzeniu w stronę tego, który go tak sponiewierał. W następnej chwili starszy rangą uniósł brwi ze zdziwienia, ujrzawszy Lucasa nie tylko chwytającego tę wyciągniętą pomocną dłoń, ale też dziękującego Alanowi za ten gest, choć bez szczerych uśmiechów czy podobnych do takich. Ale to i tak było dużo.
Musiałem mu gdzieś za mocno przyłożyć, pomyślał i podszedł do swoich rzeczy, które jak zawsze zostawił przy ogrodzeniu od strony lasu.
Chłód bijący od najbliżej stojących drzew. Delikatny szmer falujących na wietrze liści. Dźwięki zanikające za pierwszym pniem. Światło słoneczne nieprzebijające się przez gęste korony. Ilekroć patrzył przed siebie, gdy szedł odpocząć między partiami treningowymi, tylko na tych rzeczach się skupiał, przynajmniej chciał się skupiać. Nie myśleć o tym, jak nie tak dawno między tymi drzewami, może troszkę dalej, walczył o życie i przez to widok boru przywoływał w pamięci przerażający ryk bestii z Maire.
Zamknął oczy i potrząsnął szybko głową, jakby chciał wyrzucić z niej wszelkie myśli o tamtej nocy. Głęboko odetchnął, napawając się panującą przez kilka chwil ciszą i usiadł na ławce, plecami do puszczy. Nie przejmował się słońcem lekko bijącym go po oczach, tylko otarł dłonią pot z czoła. Kiedy potrzeba rozkoszowania się wszechobecnym bezgłosem trochę osłabła, młodzieniec spróbował wytężyć swoje wilcze uszy i wsłuchać się w otoczenie.
To właśnie było jego nowe ulubione zajęcie, podczas większości możliwych wolnych chwil. Po godzinach spędzanych wśród swoich uczniów, introwertyczna część jego duszy domagała się odpoczynku od wszelkich bodźców, zamknięcia się w bańce własnego świata i myśli. Chociaż lubił te treningi walki, również podczas nich zdarzały się momenty psychicznego zmęczenia, znacznie bardziej uciążliwego od fizycznego.
Trwała pewnego dnia przerwa, praktycznie jak dzisiejsza, gdy sobie ot tak wspominał swoje transformacje już jako członek watahy Dunstana, jak to wyostrzone zmysły zwierzęcia pomagały zyskać dodatkową żywotność, energię do działania. Wtedy to wpadł na pomysł, aby spróbować wykorzystać tę moc drugiej natury do odzyskania sił na resztę dnia. Dzięki temu, spotkania z omegami trwałyby dłużej i można by było wyciągnąć z nich jeszcze więcej, zwłaszcza, że miał zamiar i tego ich nauczyć, jak czerpać z wewnętrznego drapieżnika.
Póki co, nie opanował nawet podstaw tej sztuki. Rozumiał, że mogło, a nawet powinno się nie udać wraz z pierwszą próbą, którą podjął w moment po swoim pomyśle. Bo czego tak dokładnie szukał? Rozmyślał nad tym w każdej wolnej chwili, których nie było za wiele odkąd zwiększył intensywność spotkań z omegami, a których pokłosiem było spore zmęczenie na koniec dnia i natychmiastowe zasypianie po wgramoleniu się do łóżka. Domyślił się w końcu, że chodziło mu o znalezienie się na pograniczu przemiany, będącej kulminacją całego procesu, choć możliwą do zahamowania. Tutaj jednak powstawał następny problem: w jaki sposób doprowadzić się do takiego stanu? Spory zastrzyk adrenaliny, pozornie łatwa odpowiedź. Skąd wziąć w sobie jej aż tyle, by obudzić wilka? Cóż, jemu samemu wystarczyłoby sięgnąć pamięcią do nie tak dawno minionych czasów, gdy trudnił się zabijaniem przestępców, a motywowała go do tego wściekłość na bezradność prawa. Jak miał wywołać podobne uczucia w swoich podopiecznych, którzy nigdy nie musieli żyć jak on? Poprosić ich, żeby zamknęli oczy i sobie coś takiego wyobrazili? Aż się mimowolnie lekko uśmiechnął na samą myśl o takiej sytuacji.
– Przyśniło ci się coś miłego?
Serce zabiło nieco mocniej, a na twarz wstąpił większy uśmiech.
– Możliwe.
Otworzył oczy i podszedł do metalowej siatki, za którą stała Neira.
– Opowiesz mi?
– Nie wiesz, że im milszy sen, tym bardziej zakazane jest o nim mówić głośno?
– Doprawdy?
– Bo wtedy się nie spełni.
– No to już nie jestem pewna, czy chcę wiedzieć więcej.
– Jak tylko się spełni, to ci dam znać.
– Zgoda.
– Zgoda.
To była ich najdłuższa rozmowa od pamiętnego, według Bayrama przynajmniej, wspólnego wieczoru na jego balkonie. Do dzisiaj praktycznie nie mieli okazji zamienić nawet kilku słów. Owszem, widywali się na korytarzach zamku, czasem na zewnątrz, ale zawsze kończyło się to "spotkanie" tylko pomachaniem sobie i powrotem do obowiązków.
– Więc... masz teraz jakąś sjestę? – dziewczyna udała, że się rozgląda dookoła – Dlatego ich odprawiłeś, żeby ci nie przeszkadzali?
– Zgadza się – odpowiedział z poważną miną – Pomyślałem, że choć raz to oni usuną mi się z drogi, a nie ja im. Sprytne, prawda?
– Z pewnością, wszak to typowe dla omeg, przeszkadzać swojemu delcie w... czymkolwiek.
– No, to skoro znów się zgodziliśmy, może chcesz zostać i się przyłączyć?
Odpoczynek odpoczynkiem, ale po cichu liczył, że się zgodzi, że nie skończy się na kolejnym szybkim pozdrowieniu i wpadnięciu w otchłań zobowiązań. Mogliby wreszcie porozmawiać, choć nie naciskałby na to. Zadowoliłby się samą jej obecnością przy nim.
– Z chęcią, ale...
No tak.
– ... szłam właśnie do Przywódców, wzywają mnie. Właściwie, już powinnam u nich być, ale musiałam, po prostu musiałam odkryć tajemnicę twojego wylegiwania się tutaj – z trudem powstrzymywała uśmiech, który miał nieuchronnie zająć miejsce powagi na twarzy.
– Rozsądne wytłumaczenie, powinno im wystarczyć – skwitował sarkastycznie, odkrywając się z tym bardziej niż zamierzał – Nie zatrzymuję, w takim razie. To... do następnego?
– Do następnego – rzuciła, już odchodząc w stronę rezydencji i zostawiając go ponownie samego.
Trening, jest. Przerwa w treningu, jest. Dwa słowa o niczym zamienione z Neirą, jest, pomyślał żartobliwie i wrócił na ławkę. W sumie, nawet nie chciał liczyć, który to już dzień tak mu upływa, żeby nie powiedzieć wlecze. Ale też bez przesady, skoro de facto mógł sobie z równą rangą porozmawiać trochę dłużej niż ostatnio, co powinno zapewnić mu lepszy humor na resztę dnia. Szkoda, że i tak ulotniła się dosyć szybko.
Przestań, ona tu nie jest tylko od siedzenia z tobą po nocach. Przecież też jest deltą, była tu przed tobą, ma się kim zajmować. Ty spędzasz dnie tylko z niewielką częścią tego, co ona, a pewnie i poważniejsze sprawy jej przekazują ci Przywódcy...
Wtem coś go wewnątrz ukłuło, a może tylko mu się zdawało. Niemniej, na samą myśl, że Gregor, Ramon i Ethan czegoś od niej chcą, zapomniał o odpoczynku, przeszła go fala energii, zdecydowanie nie tej pozytywnej. Poczuł impuls, przez który był gotów wstać i ruszyć za nią. Po chwili jednak ochłonął, znów zły na siebie. Dlaczego tak trudno mu było zrozumieć najprostszą zależność w stadzie: oni rozkazują, reszta wykonuje. On też. Gdyby mieli coś do niego, to by go wezwali. Ale po co mieli to robić, skoro już wykonywał jedno zadanie, chyba dosyć ważne? Zaczął rozważać, czy nie przesadza ostatnimi czasy z wysiłkiem, przez co zmęczenie kładzie mu takie bzdety do głowy.
– Ty śpisz?
Mógł dać się zaskoczyć, ale nie pozwolił sobie na zdradzenie się z tym. Na pewno nie przed Lucasem.
– A jak myślisz? – mruknął obojętnie.
– No tak, przecież ty zawsze wszystko widzisz, nawet zza pleców.
– Tylko mi nie mów, że to jedyne, co wyciągnąłeś z naszych treningów, młody.
– Coś tam wyciągnąłem, chociaż nie jestem pewny czy to jest to.
Zaintrygowany tymi słowami Bayram spojrzał na Lucasa, który usiadł obok niego. Chłopak po chwili obrócił głowę w jego stronę. Rozmawiali pierwszy raz od kilku dni, kiedy to wyjaśnili sobie sprawy po wypadzie do Maire i zderzeniu z tamtejszym wilkiem w lesie.
– Do czego zmierzasz? – starszy zapytał nie z wyrzutem czy urażoną dumą nauczyciela, a ze szczerym zainteresowaniem – Tylko szczerze, jeśli łaska.
– No bo wiesz... Cały czas uczymy się tylko jak się walczy z ludźmi, jako ludzie – Omega wydawał się wahać – A przecież nie jesteśmy tylko ludźmi, a ty... Z tym wilkiem ostatnio...
– Nie zdążyłem się przemienić – Shayrs szybko dopowiedział – Nie wiem ile by to zmieniło, szczerze mówiąc. Zwłaszcza, że to był pierwszy raz, kiedy musiałem walczyć z innym wilkiem.
– Rozumiem.
– Powiedz mi tylko, mówisz za siebie czy również za innych?
– To nie tak, że w ciebie wątpimy...
– Ani przez moment tak nie pomyślałem. Słuchaj, domyślam się, że chcielibyście w końcu robić coś więcej na tych treningach. Wierz mi, czuję to i mnie też korci, by wreszcie pójść z tym dalej. Chodzi tylko o to, że... – teraz to młodzian patrzył na Deltę, gdy ten zdawał się szukać odpowiednich słów – Jakby ci to powiedzieć... Ciągle pracuję nad tym, jak by to miało wyglądać, rozumiesz? Co innego zbić grupkę ludzi i jakoś starać się nią kierować, a co innego zebrać przed sobą stado wilków.
– No, fakt – Lucas pokiwał delikatnie głową – Czyli... już to kiedyś planowałeś zrobić, tak?
Bayram tylko na chwilę się zastanowił, skąd chłopak wykazywał takie zainteresowanie czymkolwiek.
– Powiedzmy, że wiedziałem, że przyjdzie w końcu czas na ćwiczenia w drugiej postaci. Tylko potrzebowałem... impulsu? Niech będzie, że impulsu, żeby zrozumieć, że czas goni – sam się zdziwił, dlaczego mówiąc to, wzruszył ramionami – Albo, że tego czasu praktycznie nie mamy.
Co ciekawe, Lucas chyba zrozumiał aluzję.
– Ale, żeby nas uprzedzić o zmianie treningów, to chyba znajdziesz czas?
– Może znajdę, może nie – Bayram uśmiechnął się cwaniacko – Chyba mnie nie słuchałeś, ilekroć wspominałem wam o stałej czujności i gotowości na wszystko.
– Nie musisz mówić, starczy, że jestem gotów na bycie tym, który zbiera największe cięgi, zawsze – młodzian powiedział to z lekką pretensją w głosie.
– Nic osobistego.
– Ta, jasne.
– Łatwiej ci tak założyć, a nie przekuwasz tego na chęć oddania mi.
– Ciebie nie da się trafić.
– Próbowałeś?
– Inni próbują i zawsze kończy się tak samo.
– Co mnie, a zwłaszcza ciebie, obchodzą inni? Gdy stajesz do walki, masz myśleć przede wszystkim o sobie, bo to ty chcesz wygrać. Bo chcesz, prawda?
– Chcę... – nie brzmiało to zbyt pewnie.
– No to przestań patrzeć na innych przegrywających i myśleć tak o sobie, bo dostajesz łomot jeszcze przed przyjęciem postawy do walki. Wykorzystaj każdą szansę, przynajmniej nie będziesz potem wypominał sobie, że nie spróbowałeś. Bo nigdy tak naprawdę nie wiesz, jak to się skończy.
Dopiero po chwili ciszy, jaka zapadła między nimi, Delta zorientował się nad sensem swoich słów. Właściwie, pierwszy raz odkąd podjął się szkolenia omeg, powiedział o czymś, co nie dotyczyło techniki wyprowadzanego ciosu czy sposobów na najszybszy unik. Reakcja Lucasa też była wymowna. Rzadko, jeśli w ogóle, mógł usłyszeć coś takiego.
– Zapamiętam. Dzięki – tylko tyle padło z jego strony, zanim wstał i zupełnie spokojnym krokiem udał się ku głównemu dziedzińcowi. Shayrs, którego serce zaczęło trochę mocniej bić, po kilkunastu dłużących się sekundach również się podniósł, gdy wtem niższy rangą delikatnie się ku niemu obrócił – A, tak w ogóle... Zanim zacząłeś nas szkolić, miałeś na to jakiś plan?
– Zobaczyłem tylko wasze przepychanki, ty kontra Alan i Brandon. Taki to był start tego wszystkiego.
– I popatrz, gdzie teraz z tym jesteśmy.
Na samo wspomnienie pierwszego spotkania z omegami, starszy był bliski uśmiechu z delikatną nutą zażenowania, bo to musiało wyglądać komicznie, gdy się siłował z młodszymi o kilka lat od siebie. Lecz po słowach Omegi rozbawienie zastąpiło zastanowienie. Krótko po tym, doszło skonfundowanie miną Lucasa, zanim ruszył w swoją stronę. Właściwie, czy miną można określić samo uniesienie brwi? W takim stylu, jakby się drugiej osobie podsunęło...
A niech cię, młody.
***
Przeszedł dobrych kilkadziesiąt metrów, zanim przestał słyszeć nawet najmniejszy gwar dochodzący z zamku i podwórza. O napotkanie swoich podopiecznych, mając pilnować granic terytorium, też nie musiał się martwić. Pomijając trwający trening, powodem, dla którego jeszcze tego obowiązku nie wykonywali, była kwestia poniekąd dopiero co omówiona krótko z Lucasem. No i co kiedyś powiedział Alfie.
Chciał poznać ich wilki. To był ten kluczowy element do pełnego funkcjonowania ich grupy. Powiedział to Gregorowi, powiedział to Lucasowi i powtarzał to sobie, kiedy planował kolejne kroki. Tyle że czasu na to zapoznanie nie zostało zbyt dużo, o ile w ogóle. Pierwsza wspólnie spędzona pełnia nie wystarczała, nie mogła wystarczyć, skoro dla niego samego była pełna pierwszych razów.
A jednym z nich było choćby... spotkanie wszystkich podopiecznych w drugiej postaci. Najpierw Neira przedstawiła go wszystkim z najniższą rangą w stadzie, by wiedzieli, że już nie tylko ona jest tutaj deltą. Potem zaś nadszedł moment wymarszu z Przywódcami na wzgórze Lobo. Wyruszyli tam pod eskortą właśnie Bayrama i podległych mu omeg. Gregor mógł iść pierwszy, ale to ci, którzy mieli strzec granic terytorium, byli jak tarcza osłaniająca całą watahę. Jeszcze w międzyczasie ochronił Lucasa przed jakimś betą, który wycofał się na widok wyszczerzonych kłów Shayrsa i jego bojowego nastawienia.
Tamtej nocy, gdy prawie wszyscy już szli za Alfą, a większość omeg z Neirą, oni nie tyle zostali, co sami do niego podeszli, gotowi do wykonania jego poleceń. Ledwo się umiał z nimi porozumieć, a jednak wszystko poszło jak należy i nie usłyszał ani słowa krytyki od nikogo. Czyżby przesadzał z tą wymówką, że musi poznać ich wilki, zanim cokolwiek zrobią?
Skłaniał się ku temu zamysłowi, lecz przypomniała mu się teraz jeszcze inna kwestia, zajmująca go od kilku dni, a która dotyczyła czerpania dodatkowej energii z siły wewnętrznego drapieżnika. Tego chciał się nauczyć i przekazać tę wiedzę omegom. Zważywszy na stojące przed nim nowe wyzwanie, trudno było nie dostrzegać ogromnego przeskoku. Może nawet zbyt dużego dla niektórych, choćby i jego samego? Dopiero zamierzał ćwiczyć doprowadzanie się do krawędzi przemiany, by ludzkie ciało mogło znieść więcej wysiłku, a nieuchronnie zmierzał ku konieczności trenowania ciała wilczego.
Te wszystkie rozterki nagle pękły i zniknęły jak bańka mydlana. Od natłoku myśli uwolniło go charakterystyczne chrobotanie po korze drzewnej. Nie zorientował się kiedy przystanął przy pierwszym lepszym drzewie i oparł na nim dłoń, zakończoną wilczymi pazurami, które zostawiły po sobie kilka dosyć głęboko wyrzeźbionych w pniu śladów. Spojrzał i u drugiej też już nie było paznokci. I że niby zwykłe rozmyślania do tego doprowadziły?
Owszem, im dłużej się nad tym wszystkim rozwodził, tym bardziej rosła jego irytacja, wewnątrz czuł żar ściskający wnętrzności i przyspieszający oddech. Przecież to normalne ludzkie reakcje na stres, tak się czuje złość. Ale czy miała ona wystarczyć do obudzenia w sobie wilka? Trochę przygnębiające, jeśli swoją drugą naturę trzeba utożsamiać z tak negatywnymi uczuciami, nawet jeśli pomagało osiągnąć jakiś cel. Tak jak jemu kiedyś... Nie, dotychczas.
Znów wrócił pamięcią do ostatniej pełni. Pierwsza transformacja, kiedy nie pałał żądzą mordu w imię jakiejś tam sprawiedliwości, byle jakiś oprych dostał zasłużoną, prawdziwą karę. Tym razem chodziło o pełne oddanie się wilkowi, który przecież uosabia podświadomość, nie jest jakąś osobną jej cząstką. A sama podświadomość potrafi skrywać o wiele więcej, niż się może wydawać. No i przede wszystkim, jej nieustanne podszepty można wyrazić jeśli nie słowem, to czynem.
Grunt, by ich nie ignorować, nie tłumić.
Powoli zaczął się rozbierać.
Chciałem, by nauczyli się walczyć.
Chciałem, by nauczyli się bronić. Samych siebie i innych.
Nie idzie to na nic. Jestem potrzebny.
Oni są potrzebni.
Będziemy potrzebni.
Jesteśmy potrzebni.
Jasnobrązowy wilk przeciągnął się, rozpościerając szeroko łapy i wzdychając głęboko. Zachowywał się, jakby dopiero co wybudził się z głębokiego snu, by po chwili wyprostować się i zastrzyc uszami, czujnie obserwując najbliższą okolicę. Wczuł się w otaczającą go przyrodę, odbierał każdy naturalny bodziec, od najdrobniejszych pociągnięć wiatru po jego sierści, po całą gamę dźwięków pochodzących od latających i nie owadów.
Ogarnął go spokój, jak nigdy podczas przerw między ćwiczeniami czy podczas samotnie spędzanych wieczorów. Właściwie, po raz ostatni czuł się tak dobrze od... pełni? A raczej, odkąd się podczas niej przemienił.
Jeśli miał nad czymś pracować, to nad częstszym przebywaniem w wilczej postaci, choćby dla tak prozaicznej przyczyny, jak odpoczynek.
Właśnie, w tej chwili zapomniał o zmęczeniu. Ono zniknęło, wraz z transformacją.
Napawając się zastrzykiem świeżych sił, bez namysłu dał susa przed siebie i ruszył w pełnym biegu między drzewa. Pędził, ale dzięki nadnaturalnemu refleksowi, zręcznie omijał wszelkie gałęzie, pniaki bądź wystające korzenie. Gwałtownie zmieniał kierunki, nawet nie próbował zwalniać, a co dopiero zatrzymywać się, zwyczajnie gnał, tylko wzbudzając za sobą tumany kurzu na gdzieniegdzie gołej glebie.
Nie wiedział ile już trwała ta jego leśna gonitwa, tym bardziej, że daleko mu było do odczuwania jakiegokolwiek ubycia siły. A kroku zwolnił dopiero, gdy zza bogatych w liście gałęzi, na wysokości zdaje się, mniej więcej, jego grzbietu, przebijał się błękit nieba. Najwyraźniej dotarł na jakieś wzniesienie, którym ostatecznie okazało się zbocze dobrze znanej mu kotliny. Tu się kiedyś spotkał z Lucasem, tędy biegła droga ku Wzgórzu Lobo. Rozejrzał się i odnalazł miejsce celebracji pełni przez watahę. Jednak w blasku pełnego księżyca prezentowało się znacznie ładniej, uznał.
Mknąc w tym gąszczu zieleni, nie planował w którą stronę zaraz skręci. Darował sobie rozmyślania czy lepiej będzie ominąć z boku kolejny większy kamień, czy go przeskoczyć. Nie obchodziło go, czy może właśnie zataczać koło, po co miał się przejmować dokąd się teraz zapędził? Energia go rozpierała, uskrzydlała, wyzwalała, a on z tego bezkompromisowo korzystał. Jakież to proste, gdy się nad tym wszystkim, przynajmniej aż tyle, nie myśli, a po prostu robi.
***
Zwiększona w ostatnich dniach intensywność treningów dawała w kość wszystkim omegom, bez wyjątku. Dawniej, część z nich lubiła zjawiać się na placu nawet przed ich Deltą i pewnie po nim by go opuszczała, lecz on, jak sam to ujął, przywilej wychodzenia jako ostatni nadał tylko sobie. Rekompensowali sobie to znacznie krótszymi przerwami między seriami lub dodatkowymi ćwiczeniami na siłowni. Natomiast obecnie korzystali w pełni z każdej pauzy, jak reszta ich towarzyszy, dopóki nauczyciel nie oznajmiał jej końca. Zgodnie z wcześniejszą zapowiedzią, szkolenie miało zostać wznowione po przeminięciu największego tego dnia gorąca, toteż wraz z nadejściem solidnie wyglądających chmur, najniżsi rangą ponownie spotkali się ze swoim mentorem.
Gotowi na otrzymanie poleceń i wskazówek, zaczęli się czuć lekko zdezorientowani, gdy przez kilka chwil nie odezwał się on ani słowem. Przeszedł wzrokiem po wszystkich twarzach, jego pozostawała niewzruszona, po czym powoli uniósł dolną część t-shirta, odsłaniając blizny na biodrze. Rozległy się ciche syknięcia, gwałtowne westchnięcia, niektórzy próbowali podzielić się wrażeniami przez skrywane szepty. Długie i lekko już blednące szramy miały, jeśli nie musiały, wywołać lawinę pytań. Bayram odezwał się, zanim jakiekolwiek padło.
– I tak byście to kiedyś zobaczyli. W noc przed ostatnią pełnią, sprawdzałem pewne miasto, które miało nam posłużyć za poligon na bardziej zaawansowane ćwiczenia. Trafiłem na niezbyt gościnnego tamtejszego, zostawił mi to na pamiątkę. Przyjrzyjcie się uważnie i potraktujcie to tak jak ja, czyli jako ostrzeżenie... i motywację.
Obserwował ich reakcje i w pelni je rozumiał. Ale nie mógł teraz przerwać, zbyt długa cisza to zdecydowanie niekorzystna atmosfera w takiej sytuacji.
– Pamiętacie, co mówiłem, gdy podjęliśmy się tego obowiązku? Wtedy czas był na naszą korzyść, mogliśmy się zorganizować i rozwinąć, a po pełni zamierzałem wdrażać nowe treningi... już jako wilki. Jestem naprawdę pod wrażeniem waszych postępów w ostatnim czasie, każde z was może być z siebie dumne, wiedzcie, że ja z pewnością jestem. Znacie co trzeba, aby poradzić sobie z ludźmi, jako ludzie. Stąd wierzę, że jesteście gotowi, by nauczyć się walczyć jako wilki i przeciwko wilkom. Naszemu głównemu przeciwnikowi.
U nikogo nie dostrzegał oznak pewności siebie, nawet przy pochwalnych słowach ze swej strony. Kilkoro wykazywało, bądź raczej siliło się na obojętność, niezbyt udanie jednak. Jak ich winić?
– Wisi nad nami groźba ataku ze strony obcej watahy, sprzymierzonej z łowcami likantropów. Rozumiem, że brzmi to wam irracjonalnie, ale zagrożenie jest jak najbardziej realne. Mówię wam praktycznie to samo, co usłyszałem od Alfy. Dodam tylko jeszcze, że to nie jest tak, że my tu sobie ćwiczymy i liczymy, że dzisiaj jeszcze nas nie napadną.
Chciał choćby spróbować ich podnieść na duchu, bo ewidentnie za dużo, co najmniej, niepokojących wieści właśnie do nich dotarło.
– Jakiś czas temu, chcieli nas przestraszyć i zapowiedzieć swoje nadejście. Urządzili sobie egzekucję niedaleko naszej granicy. Byłem częścią grupy, która miała tam interweniować i choć nie zdążyliśmy z pomocą, oni nie zdążyli z ucieczką. Przyłożyłem do tego rękę, odpowiedzieliśmy krwią na krew i jednocześnie wysłaliśmy im ostrzeżenie. Mieli się dowiedzieć, że ich kolejny cel umie się bronić. Pierwszy raz spotkali się z takim odzewem. Więc niech solidnie przemyślą następny ruch, a zanim go wykonają, będziemy gotowi.
Wytrzymał ich spojrzenia. Niespokojne, zdenerwowane, przestraszone. Lecz, jeśli się sam nie oszukiwał, to dostrzegał małe ogniska satysfakcji ze słów o wyprowadzonym kontrataku.
Gdyby się kiedyś dowiedzieli całej prawdy o masakrze sprzed kilku tygodni, raczej trudno mu byłoby znieść ich wzrok.
– Rozumiem, że to dla was bardzo dużo i pewnie nawet nie wiecie od czego zacząć wypytywanie o wszystko. Sam tak miałem, gdy się o tym wszystkim dowiedziałem. Z doświadczenia więc mogę wam polecić, żebyście sobie nad tym spokojnie pomyśleli, przespali się z tym. Dlatego na dzisiaj kończymy grupowe ćwiczenia. Kto potrzebuje wysiłku do refleksji, może spokojnie zostać. Zezwalam na sparingi, tylko bez przesadzania. A od jutra rozpoczynamy szkolenie jako wilki.
Dopiero ostatnia informacja wywołała wśród omeg poruszenie. Niewielkie, ale milczące spoglądanie na siebie z różnymi emocjami na twarzach było lepsze od kolejnych sekund spędzonych na wbijaniu wzroku w Deltę.
– Pamiętajcie, że wilk uosabia waszą podświadomość. Znajdźcie w sobie to, co ułatwia wam przemianę i oddajcie się temu. Wszystko, możecie odejść. Ach, jeszcze jedno – przypomniał sobie, nie, wpadł na to, gdy podopieczni skierowali się ku wyjściu z placu treningowego – Jeśli macie jakieś wątpliwości co do... tego wszystkiego, nie wahajcie się z nimi przyjść do mnie. Lub do Delty Cloen.
Po prawdzie, absolutnie nie zdziwiłby się, gdyby ktoś z nich pomyślał o wycofaniu się ze strzeżenia granic terytorium stada. Z drugiej strony, to czego oni się mogli spodziewać po takim zobowiązaniu? Ba, co on miał na to odpowiedzieć? Cóż, słowo się rzekło, odwrót nie wchodzi w grę. Przynajmniej u niego.
Znów został sam na miejscu szkoleń. Obserwował omegi rozchodzące się w swoje strony, niektórzy w pojedynkę, część grupkami. Gdyby miał zgadywać po mowie ciała, nikt się do siebie nie odzywał.
Czy Neira będzie miała mu za złe, że bez konsultacji z nią, sprowadziłby jej na głowę tych, którymi się na co dzień zajmował? Możliwe. Przynajmniej byłaby okazja z nią porozmawiać. Tyle dobrego.
Siadając na ławce, mimowolnie skierował wzrok ku zamkowi. Wiedział, które okna należały do gabinetu Gregora.
No to łatwiejsza część za nami.
******
Nowy rok, nowy... rozdział ;)
A. I.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top