Rozdział XXIV

Zapadający nad lasem Sinnadell i zamkiem watahy zmierzch zastał Bayrama w jego pokoju. To do niego młodzieniec skierował się żwawym krokiem po rozmowie z Gregorem, po to tylko, żeby w kolejnych godzinach dać się ogarniać naprzemiennie przytłaczającej nadruchliwości i kompletnej apatii. W tej chwili leżał bez ruchu na łóżku, sprawiając wrażenie zupełnie pochłoniętego liczeniem nierówności na suficie. Podczas gdy tak naprawdę powoli dopadała go migrena od, prawdopodobnie, setnej analizy konwersacji z Alfą i łączenia jej ze wspomnieniami kilku poprzednich dni.

Już miał popadać w obłęd przez siedzenie w tej bańce myśli, ale w pewnym momencie usłyszał pukanie do drzwi. Ujrzenie pogodnego oblicza Neiry znacznie poprawiło mu samopoczucie, jak zwykle zresztą.

– Wiedziałem, po prostu wiedziałem, że coś nie gra. Chociaż, w tym przypadku akurat gra. No, ale w życiu bym nie wymyślił takiego scenariusza. Można powiedzieć, że stoimy na krawędzi wojny i nie dość, że z innymi likantropami, to jeszcze sprzymierzonymi z łowcami.

Wysłuchawszy wszystkiego co równy rangą miał do powiedzenia po rozmowach z Lucasem i Dunstanem, Cloen zaledwie pokiwała głową i westchnęła.

– Można się tylko zastanawiać, czy może być ciekawiej w tej sytuacji.

– Wszelkie dokładanie do tej sytuacji muszę już zostawić tobie, moja droga. Mnie już wystarczająco łeb boli od myślenia o tym wszystkim.

– Nie wątpię. Naprawdę wolałeś wydeptywać podłogę tutaj, zamiast przejść się po lesie, albo przynajmniej ogrodach? Nawet teraz odbijasz się od ściany do ściany, jak jakiś ptak uwięziony w klatce.

– Przez cały dzień było tak cicho, że moje kroki pewnie by postawiły cały zamek na nogi. Trochę niezręcznie, co? A gdybym rozchodził te myśli w lesie, pewnie szybko bym się w nim zgubił i...

– No, no, no, już nie przesadzaj. Chyba, że mówisz o chodzeniu kompletnie na ślepo, czyli bez oczu i nosa – dziewczyna przewróciła oczami – I w nocy, bez księżyca. Wtedy bym jeszcze zrozumiała zgubienie się w naszym lesie, innych przypadków już nie mogę bronić.

– W każdym razie... – Bayram zatrzymał się przy balkonie – Potrzebowałem to sobie wszystko przemyśleć jeszcze raz, skupić się. W takich momentach unikam lasu, wystarczy mi plątanie się we własnej głowie. Między tymi wszystkimi drzewami powinno móc czuć się swobodnie, znajdować ucieczkę od rzeczywistości. A jednak ostatnio las tylko mi o niej przypomina.

Mimo kilku przepływających po niebie delikatnych chmur, światło bijące od księżyca bezustannie zapewniało doskonałą widoczność na okolicę. Góry na horyzoncie, Wzgórze Lobo, Sinnadell – wszystko to, ogarnięte bladą poświatą, prezentowało się równie majestatycznie, co niepokojąco. Podmuchy wiatru, które pobudzały szumiące liście drzew, idealnie uzupełniały klimat trwającej nocy. Klimat, który Shayrs chłonął całym sobą, po niemal pełnym dniu spędzonym wewnątrz zamku.

– Jak tam twoja rana? – Neira bardzo szybko dołączyła do niego przy balustradzie.

– W porządku, a jak się ma niby mieć? – odpowiedział z nieskrywanym zaskoczeniem, ale i obojętnością, nawet nie odwracając wzroku w jej stronę.

Wykorzystując zapatrzenie się swojego towarzysza na niebo, brunetka bez najmniejszych oporów niespodziewanie dźgnęła go dwoma palcami w lewe biodro, to, na którym wylądowały pazury wilka z Maire. Zgodnie z jej przypuszczeniami, młodzieniec głośno syknął i natychmiast zasłonił dłonią tknięte miejsce na ciele.

– Ejże, co to miało być?

– Chciałam się przekonać, jak długo dasz radę zgrywać nieczułego na ból – wzruszyła ramionami, posyłając mu chytry uśmieszek – Myślałam, że wytrwasz dłużej.

– Urocze, musisz czekać, aż nie będę na ciebie patrzeć i być rannym, żebyś odważyła się zaledwie mnie dźgnąć paluchami.

– Pewnego dnia będziesz się musiał wylizać z większych ran, to ci mogę zagwarantować już teraz – zmarszczyła czoło, co było jej niemal standardową reakcją na jego riposty – A skoro już o tym, rzucę tylko okiem...

Nie powiedziawszy nic więcej, jedną dłonią uniosła część podkoszulka chłopaka, a palcami drugiej wodziła przy wciąż szkarłatnych szramach pozostawionych przez bestię. W tym samym czasie Bayram w ogóle nie skupiał się na bólu czy bliznach. Lekko onieśmielony dotykiem Cloen poczuł nagle przechodzący przez ciało gorąc i dreszcz, przyjemnie łaskoczący pod skórą. Zawsze dobrze się czuł w obecności równej rangą, lecz w trwającej chwili to było coś innego, lepszego. Oraz sprawiającego, że oddech nieznacznie przyspieszył, a na policzki wstąpiły drobne rumieńce.

Wtem, twarz wykrzywił mu grymas bólu, ostrego i chłodnego, niczym powietrze w zimowy poranek, a on sam nie powstrzymał cichego jęknięcia.

– Wygląda na to, że trafiłam w czuły punkt.

– Co ty nie powiesz... – mruknął – Ktoś kiedyś powiedział, że ciekawość zabiła kota, ale chyba nie o to mu chodziło.

– Mówiłam do ciebie cały czas, ale że nie słuchałeś, no to musiałam jakoś zwrócić twoją uwagę – odpowiedziała obojętnie, opierając plecami o ścianę.

– Naprawdę, coś ważnego? Chyba się trochę... – odchrząknął, nieco speszony – zamyśliłem.

– Żartowałam, nic nie mówiłam – uśmiechnęła się delikatnie, aczkolwiek dla Bayrama nie było pewne, czy faktycznie spodobał się jej żarcik, czy po prostu dojrzała jego czerwieniącą się twarz – Jednak z tym bym nie żartowała. Powinieneś sprawdzić tę ranę u Bruce'a.

Poprawił podkoszulek tam, gdzie wskazywała palcem, gdzie tliły się małe ogniska boleści. Przywykł do nich, mimo że zmusiły go one do zakładania znacznie luźniejszych koszulek, nieprzylegających tak bardzo do ciała.

– Trochę jeszcze piecze, ale jeśli jej nie dotykam – żartobliwie rzucił jej wymowne spojrzenie – to można o niej zapomnieć. Moja nie pierwsza i nie ostatnia rana, możesz być spokojna.

– Doprawdy, aż tyle razy podrapały cię wilki? – splotła ręce na klatce piersiowej – Nie zauważyłam żadnych blizn.

– Pomijając, że kiedy Alfa mnie znalazł wieki temu, to mnie ostro ze swoją ekipą skopał i rany goiły się jakieś półtora dnia, to żaden typowy wilk mnie nigdy nie poszarpał, oprócz tamtego. Ale chyba sama wiesz, że wszelkie blizny na nas długo nie zostają – wzruszył ramionami – Zarobiłem w życiu kilka siniaków, mniejszych i większych, ba, kilka razy zostałem postrzelony, ale dwa-trzy dni góra i żadnego śladu. Tutaj pewnie potrzeba troszkę więcej czasu, w końcu to nie byle zadrapanie, prawda? Spokojnie, tyle i aż tyle.

– Prawda, nie byle zadrapanie, bo zrobił ci je wilk i to z obcej watahy – podeszła do szatyna, z poważną miną – Tak jak ranga, tak i sama przynależność do stada ma silny wpływ na likantropy. Wiesz, że nasza siła płynie z poczucia wspólnoty. Przez to też starcia między wilkami z różnych watah niosą ze sobą...

– Ciężar, brzemię, skazę, znamię?

Nic nie powiedziała, ograniczając się do skinięcia głową. Postronna osoba mogłaby pomyśleć, że wymienienie tych czterech haseł takim nonszalanckim tonem w wykonaniu młodzieńca równe było jego ignorowaniu znaczenia tej rozmowy. Ale owa postronna osoba byłaby wówczas w błędzie, zakładając coś takiego i nie dostrzegając przy tym jak obie Delty na siebie patrzyły. Wiele takich spojrzeń między sobą wymieniali. Tęczówki mieniące się zielenią i błękitem oświetlały im drogę do wzajemnego zrozumienia za każdym razem.

– Czyli się tak szybko nie zagoi.

– Marne szanse.

– Czyli jutro trzeba będzie podejść do Bruce'a.

– Wypadałoby.

– Czyli jutrzejszy dzień mam zaplanowany.

– Na to wychodzi.

Czując, że nie ma już nic więcej do dodania w tym temacie, Bayram wolno odszedł od balustrady balkonu i usiadł na podłodze, opierając się plecami o ścianę. Mimowolnie przystanął oczami na lesie, lecz błyskawicznie wyrzucił z głowy nawet najmniejsze myśli i zatrzymał wzrok na niebie.

– Te noce po pełni zawsze są do kitu, wiesz? – westchnął.

– Domyślam się. Sam mówiłeś, że co każdą taką noc uczyłeś się czegoś nowego o sobie, ale łatwo to nie przychodziło.

– To też, ale przede wszystkim... – poczekał, aż dziewczyna usiadła tuż obok niego – Przez ten ciągle błyszczący księżyc, dużo gwiazd jest niewidocznych i niebo nie ma takiego uroku.

Gdy już opanowała niemałe zdezorientowanie, brunetka również spojrzała na nieboskłon. W przeciwieństwie do swojego towarzysza, szybko tej czynności zaprzestała.

– Faktycznie, niewiele ich widać. Więc jesteś koneserem nocnych widoków, tak?

– No co, w nocy lubię patrzeć w niebo, podziwiać gwiazdy. To jakoś zawsze uspokaja, pozwala zapomnieć o wszystkim, o czym się nie chce myśleć. Jednocześnie się koncentrujesz i nie. Twoje problemy są jak te gwiazdy, niby wydają sie być blisko siebie, w skupisku, a naprawdę dzieli je tak wiele, że co najmniej pół życia zajmie ci dotarcie do choćby ćwiartki dystansu między nimi. Co więcej, jak widzisz gwiazdy, to widzisz punkciki na jednym tle. Zaczniesz rozmyślać jak wielkie one są w rzeczywistości, to cały urok, pierwsze wrażenie i czystą przyjemność z obserwacji szlag trafia. Niepotrzebne to kompletnie, za dużo rozmyślania to wyłącznie dokładanie sobie zmartwień.

– I jeszcze filozof, prawdziwy człowiek wielu twarzy...

– Każdy tak ma, choć może się zarzekać, że nie – powoli odwrócił głowę w stronę równej rangą – Nieprawdaż?

– Czy ty mi tu próbujesz coś sugerować? – zmarszczyła brwi.

– Tu? Cóż, tu akurat bym się wahał, bo mimo, że balustrada jest przed nami, to wciąż jesteśmy wysoko, a wiem, że jesteś dosyć silna, to...

– Dosyć? Czekaj, może się upewnimy – uśmiechnęła się i jednym, zdecydowanym ruchem przysunęła się do młodzieńca. Ten wytrzymał to starcie bark w bark, po czym odpowiedział jej drobnym szturchnięciem w ramię.

Rozpoczęła się wojna na przepychanki, która potrwała kilkanaście sekund, ale zwycięzcy nie udało się wyłonić. Jak się zaczęło, tak się skończyło i Delty wciąż siedziały obok siebie, praktycznie stykając się ramionami. Oboje wpatrywali się w mlecznobiałą tarczę księżyca, słuchając delikatnie szumiących koron drzew.

– Kiedy ostatni raz to zrobiłaś?

– Nie pamiętam nawet. A był taki czas, że zdarzało się i codziennie. Każdej nocy obserwowałam gwiazdy, próbowałam szukać tych wszystkich konstelacji, czekałam na spadające... A wiesz, że zanim zostałam deltą, uwielbiałam podziwiać niebo za dnia?

– Naprawdę? Tylko co ciekawego można zobaczyć w dzień?

– Lubiłam szukać kształtów w chmurach – Cloen cicho się zaśmiała – Szłam sobie o tam, jest tam taka fajna polana, na małym wzniesieniu, leżałam i dopatrywałam się czegokolwiek, co mi chmury układały.

– Ludzie mają taki zwyczaj, że w jedną jesienną noc przelewają wosk przez dziurkę od klucza do miski z zimną wodą. Wyciągają co zastygnie, a na podstawie tego kształtu znajdują odpowiednie wróżby i tak sobie snują przyszłość.

– Rany, ale to musi być zabawa! Chciałabym kiedyś coś takiego zrobić. To co ci dotychczas wywróżono?

– Na pewno nic, co się ostatecznie wydarzyło – wzruszył ramionami, przymykając oczy, jakby chciał sobie przypomnieć – Zresztą, to inni zgadywali, ja nigdy nie widziałem tego co oni, chyba z braku laku dobierali te zwierzaki, czy inne przedmioty. Ale zgadzam się, miało to swój klimat. Czyli jak zostałaś deltą, przerzuciłaś się na nocny tryb życia?

– Może nie tryb życia, ale tak – westchnęła – Wiadomo, wtedy mi po prostu przybyło zajęć za dnia. Jednego wieczoru, kiedy maluchom nie udało się mnie dostatecznie zmęczyć, po prostu usiadłam sobie w ogrodzie i popatrzyłam w górę. Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek widziała tyle gwiazd na raz. Kto wie, może gdzieś tam, w tym samym czasie, też miałeś okazję coś takiego zobaczyć.

– Możliwe. Właściwie, to zapytałem cię, ponieważ... – powoli obrócił głowę w jej stronę i zawahał się. Mocniej bijące serce też nie pomagało – Pamiętam jak mi opowiedziałaś, dlaczego zostałaś deltą.

Nieświadome wstrzymanie oddechu przez Shayrsa zgrało się ze zanikającym wiatrem, który dotychczas kołysał liściastymi gałązkami drzew. Zapadła cisza, podczas której umysł chłopaka świdrowały próby przewidzenia reakcji dziewczyny na jego słowa. Do samego końca nie był pewny czy chce je wypowiedzieć, ale skoro już się dokonało, to nie mógł przecież zagrać kogoś z niewyparzonym językiem, kto by się podczas tej przejmującej ciszy próbował wymigać od wysłuchania odpowiedzi, albo przynajmniej udawać, że nie chce nakładać presji na jej otrzymanie.

Oboje siedzieli niemal nieruchomo, choć szatyn miał wrażenie, że wszystkie jego zmysły na tę chwilę się specjalnie wyostrzyły, może nawet bardziej niż podczas transformacji. Czuł, że zdołałby usłyszeć nawet najcichszy oddech dziewczyny, dostrzec najmniejsze drgnięcie jej policzka czy ust, wyczuć opanowujący ją chłód związany ze wspomnieniami. Neira prawie nie mrugała, zapatrzona w krajobraz przed sobą. Przyjrzał się jej dłoniom, które trzymała blisko siebie i zauważył jak drobnymi ruchami palców jednej pocierała wierzch drugiej.

– Nie było dnia, żebym o niej nie myślała.

Nie był to szept, lecz i nie ton, który słyszał choćby przez cały ten wieczór, ani podczas ich najpoważniejszych rozmów.

– Tyle czasu minęło od jej śmierci, a ja wciąż ją widzę w każdej z omeg, które tutaj są. A gdy wszyscy zasypiają, zostaję z nią sama, tak jak kiedyś. To z nią zgadywałam kształty z chmur, ona mnie pierwsza zaprowadziła na tamtą polanę.

– Jak miała na imię?

– Patma.

Dopiero drugi raz rozmawiali o omedze, z którą Neira była bardzo blisko związana i której pomagała zaakceptować fakt bycia likantropem. Mimo wszelkich wysiłków, by polubić swoją wilczycę, Patma ostatecznie odebrała sobie życie i to dopiero za drugim razem, bo pierwszą próbę samobójczą udaremniła sama Cloen. Śmierć dziewczyny bardzo ją dotknęła, a by do takiej sytuacji już nigdy nie doszło, Gregor nadał Neirze rangę delty, najbliższego możliwego towarzysza i opiekuna omeg. Rangę, którą dzieliła wyłącznie z Bayramem.

– Wiem, że sam o to zapytałem – powiedział, nieco pochylając głowę – Nie chciałem jednak, żebyś przez to...

– Nie przejmuj się, o tym przecież nigdy nie porozmawiamy w słoneczny dzień i z uśmiechami na twarzach – znów odwrócił wzrok w jej stronę, wtedy ich spojrzenia skrzyżowały się ze sobą – Tak to już z takimi wspomnieniami bywa, prawda?

– Jak to mówisz z takim przekonaniem, wypada mi się wyłącznie nie zgodzić.

– Dlaczego?

– Nie pomyślałaś nigdy, że to Patma pierwsza obudziła w tobie deltę, dostrzegła ją gdzieś tam głęboko w tobie? Z tego co mi o niej opowiadałaś, zakładam, że nikogo innego nie dopuściła tak blisko siebie jak ciebie właśnie. A myślę, że Gregor zdecydowanie mógł znaleźć kogoś innego na bycie deltą, choćby starszego i w ogóle. A wybrał ciebie, niejako potwierdził to, co wszyscy inni związani z Patmą widzieli. Że ty zasługujesz na tę rangę jak nikt inny. Śmierć Patmy cię załamała, ale nie zniszczyła. Ostatecznie, podnosisz się z łóżka każdego dnia i wychodzisz do tych wszystkich omeg w tym zamku. Okazują ci zaufanie, wierzą w ciebie, nie wątpię, że cię zwyczajnie kochają. Nie mogli prosić o lepszego opiekuna. Patma już wtedy wiedziała, że otwiera się przed właściwą osobą. I jestem pewien, że patrzy na ciebie z góry z dumą, że nie zmarnowałaś relacji z nią. A i pewnie trochę się na ciebie wścieka, że nie wyciągasz ze wspomnień o niej niczego pozytywnego. Podczas gdy tak naprawdę masz tego od groma. Więc tak ją wspominaj przede wszystkim. Dzięki Patmie jesteś prawdziwą sobą, którą zawsze miałaś być i jesteś w tym najlepsza. Wszyscy to wiedzą, pierwszy będę to krzyczeć, Neira.

Ani na moment nie przestali sobie patrzeć w oczy. Shayrs nawet odniósł wrażenie, że z każdym jego słowem, brunetka coraz rzadziej mrugała, wręcz szerzej rozwierała powieki. Dostrzegł jak z trudem otwierała usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale nie umiała wydobyć z siebie głosu. Nie umknął też jego uwadze jej wyraźnie przyspieszony oddech. Wreszcie, zauważył jak granatowe tęczówki dziewczyny stały się bardziej błyszczące w otaczającym ich półmroku, powstałym za sprawą włączonej w jego pokoju lampki. Po chwili, na obu policzkach równej rangą pojawiły się pierwsze ślady ściekających powoli łez, a ona sama zacisnęła usta i powieki.

W tym momencie Bayram poczuł ucisk na gardle i chłód w sercu, a także pewien impuls, może tchnienie naturalnego instynktu i to raczej nie tego ludzkiego. Obrócił się całym ciałem w stronę Neiry, ostrożnie chwycił ją za ramiona i delikatnie przyciągnął do siebie. Wewnętrzny głos nie tyle mu podpowiadał, co utwierdzał w przekonaniu, że postąpił właściwie, nie przesadził, tak należało w tej sytuacji postąpić. Aczkolwiek, pełnego przekonania nabrał, gdy to Cloen sama go mocniej objęła i z wtuloną twarzą w jego klatkę piersiową starała się, bezskutecznie, powstrzymać płacz. Nie robił sobie nadziei, że swoim bijącym sercem zdoła ją jakoś uspokoić, nie tym niesamowicie przyspieszonym kołataniem.

Trwało to kilka minut, dla młodzieńca wydających się trwać wiecznie, gdy równa rangą zdawała się opanowywać przytłumiony szloch. Shayrs powoli głaskał ją po ramieniu i plecach, ostrożnie opierając swoją głowę o jej.

– Już dobrze, dobrze... – szepnął.

– Dziękuję...

W końcu, ostrożnie wyswobodzili się nawzajem z tych uścisków i ponownie zielone tęczówki napotkały granatowe. Brunetka jednak prędko zerwała ten kontakt wzrokowy i z lekko przymrużonymi, nadal mokrymi oczami, postanowiła odgarnąć z czoła kilka nieposłusznych kosmyków włosów. W tym samym momencie chłopak wolno uniósł nieznacznie rozstrzęsioną dłoń, którą zatrzymał na wysokości jej barku. Nie widziała zdenerwowania na jego twarzy i jak walczył sam ze sobą, czy raczej, z wybrzmiewającym w głowie wilkiem, który kazał mu się zachować jak wilk w stosunku do wilka ze swojego stada. Druga, właściwa natura pokonała ludzki introwertyzm i nieśmiałość, toteż dłoń młodzieńca ostatecznie dotarła do policzka Neiry, która natychmiast popatrzyła na swojego towarzysza.

– Bayram, ja...

– Omegi mają nas, a my mamy siebie – odpowiedział cicho, a gdy łagodnym ruchem kciuka starł ślady łez z jej skóry. cofnął rękę i delikatnie uniósł kąciki ust – Nieprawdaż?

Cloen odwzajemniła jego skromny uśmiech i bez słowa pokiwała twierdząco głową, po czym zaciągnęła za ucho ostatni z niefrasobliwych kosmyków. Ten prosty, codzienny gest za każdym razem, a więc również i teraz, w zupełności wystarczył do tego, by zadowolenie na twarzy szatyna natychmiast się powiększyło. Ta jego reakcja sprawiła, że dziewczyna bardzo cicho się zaśmiała, czego nie usłyszałby ktoś nieobdarzony wyczulonym, wilczym słuchem. Gdy knykciem zgarnęła łzę spod drugiego oka, spojrzała na równego rangą. Napotkawszy wzrok pełen zrozumienia, troski i empatii, poczuła, że nie pozostało jej w tej sytuacji nic innego, jak ponownie przystawić swoją twarz do jego torsu.

Tyle razy wpatrywał się w tę parę granatowych oczu, lecz nigdy wcześniej nie dostrzegł w nich takiego smutku i zrezygnowania. Zawsze biła z nich pewność, otwartość i pewna siła, która zdawała się budzić w każdym dobro. Sam zawsze znajdował w nich pocieszenie, wyrozumiałość i wsparcie. W jej oczach, w niej samej. Nie miał żadnego, najmniejszego zamiaru choćby pomyśleć o zostawieniu jej samej, dla rzekomego pozbierania myśli czy innego poukładania sobie wszystkiego we własnym towarzystwie. Sam by pewnie próbował uciec się do czegoś takiego, byle nie pokazać tej twarzy, którą ona w zupełności przed nim odsłoniła. Sam by ją chował jak najdłużej, za wszelką cenę. W każdym razie, kiedyś. Gdy znów oparła się głową o jego klatkę piersiową, poczuł jak oboje oddychają bardzo głęboko i spokojnie, a pod palcami, którymi gładził jej odsłonięty policzek, jeszcze świeże ślady łez.

– Pooglądamy jeszcze trochę niebo?

– Pooglądamy.

Jakoś tak wyszło, że żadne z nich nie paliło się do puszczenia tego drugiego. Może i nie ułatwiło, ale też nie przeszkodziło im to w usadowieniu się ze skrzyżowanymi nogami i plecami przystawionymi do ściany tak, by móc swobodnie podziwiać błyszczącą tarczę księżyca, dzielnie przebijającą się przez cienką warstwę chmur. Jedna z nich w końcu odsłoniła dwie gwiazdy, które migotały gdzieś w oddali, choć na tym ciemnogranatowym płótnie wydawały się być zawieszone tuż nad zamkiem, na jedno wyciągnięcie ręki. Neira delikatnie położyła głowę na barku Bayrama, który ostrożnie ujął jej dłoń między swoje, palcami powoli wodząc po jej wierzchu.

– Powinniśmy to częściej robić.

– Powinniśmy.

******

Pisał człowiek i pisał, aż nagle uznał, że nie da rady dorzucić tutaj nic więcej, innego wątku. I oto efekt ;)

A.I.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top