Rozdział XVII

Alan, Brandon, Christian, Lucas, Gareth, Frank, Steven, Mark, Thomas.

Alexa, Emily, Selina, Lucy, Alicia, Natalie, Monica.

Dziewięciu mężczyzn i siedem kobiet. Najmłodsi mają po szesnaście lat, najstarsi – dwadzieścia pięć. Wszystkich łączy ranga omegi oraz jedno miejsce, plac treningowy. Pod względem poznanych umiejętności walki również są sobie równi, choć niektórzy próbują się wyróżniać niesamowitą ambicją. Zwłaszcza, że ostatnio stanęli w obliczu wyjątkowych okoliczności, dających na to szanse. Mając tego świadomość, Bayram starał się jak najdokładniej przygotować plany na ten rozpoczynający się dzień. Siedział przy biurku jeszcze dwie godziny po wyjściu Neiry.

– Dzisiaj rozpoczynamy przygotowania do naszych nowych obowiązków – powiedział jak tylko grupa podopiecznych stawiła się w komplecie przed miejscem szkoleń. Na ich twarze od razu wstąpiła powaga – Domyślam się, że wolelibyście zacząć dopiero po pełni, ale im szybciej złapiecie podstawy, tym lepiej, naprawdę.

– A co w trakcie pełni? – pytanie padło z ust Thomasa, dwudziestoletniego blondyna, który często zarażał swoich kolegów uśmiechem i pozytywnym nastawieniem. Był także bardzo utalentowany w walce, za co Shayrs bardzo go cenił.

– Póki co, skupiamy się na teraźniejszości – odpowiedział spokojnie, przechodząc wzrokiem z twarzy Omegi na pozostałych – Jak zresztą zawsze powtarzam, przede wszystkim liczy się tu i teraz. Co nie zmienia faktu, że mądrze trzymać takie pytania z tyłu głowy, Thomas.

– Dziękuję, Delto.

– Ktoś jeszcze chce o coś spytać?

Wszyscy spoglądali na siebie niepewnie, jak uczniowie, którzy usłyszeli nauczyciela zadającego pytanie dotyczące tematu przerobionego na poprzedniej lekcji i nikt nie zgłosił się do odpowiedzi. Jedynymi reakcjami były wzruszenia ramionami i kręcenie głowami. Przez chwilę Delta zastanowił się czy może jednak do niego należało dodanie kilku słów, finalnie tego zaniechując.

Zwrócił natomiast uwagę na Lucasa, który od początku stał z pochyloną głową i rękami w kieszeniach, wyglądając na kompletnie niezainteresowanego tym co się dzieje dookoła. Ale mimo to, wciąż tu był razem z innymi towarzyszami, z którymi dzielił rangę. Nie pierwszy raz chłopak miał scysję z Bayramem, a za każdym razem punktualnie stawiał się na treningi i się do nich przykładał. Przez swoją postawę naprawdę stanowił zagadkę.

– W porządku. No to ruszamy, Sinnadell czeka – obwieścił młodzieniec, szybkim gestem dłoni nakazując podążanie za nim w stronę puszczy.

Deszcz padał niemal całą noc, a od rana słońce tylko nieśmiało próbowało przebijać się przez solidną warstwę chmur. Spacer w tych warunkach, chłodnych i mokrych, nie musiał się wszystkim zapowiadać bardzo przyjemnie. Na razie nikt się nie odzywał, a panujący dookoła spokój wzmagał brak innych członków stada poza murami zamku.

Po przejściu ponad stu metrów w linii prostej od placu treningowego do granicy lasu, Shayrs zatrzymał się i spojrzał na omegi.

– Tutaj jest wyjście zachodnie, od razu na naszą ulubioną lokalizację – uśmiechnął się lekko pokazując na znane im ogrodzenie obiegające miejsce ćwiczeń – Zachodnie i główne, dla jasności.

W ciągu następnych kilkunastu minut, przeszli po obwodzie polany, na której znajdowała się rezydencja watahy i ustalali kolejne istotne punkty. Wyjście wschodnie znalazło się w pobliżu dużej altany, z filarami oplecionymi krzakami róży; północne stanowił prowizoryczny parking i odchodząca od niego ścieżka ubita w ziemi, prowadząca do mniej zarośniętego fragmentu lasu, będąca najpewniej jedyną wyraźną drogą z zamku do gdziekolwiek, a południowe tworzyły pochylone korony dwóch drzew za najdalej ustawionymi ławeczkami przy kamiennym chodniku.

Poznawszy wszystkie cztery ważne lokalizacje, Delta zarządził powrót w stronę zachodniego. Idąc, próbował wybadać nastroje panujące w grupie. Dalej był jedyną osobą, która się odzywała, uczniowie ograniczali się do kiwania głowami i, co czasem udało mu się dostrzec kątem oka, wymieniania jakby porozumiewawczych spojrzeń między sobą. Zawartych w nich emocji już nie zdołał odczytać. Co by to jednak nie było, niedługo miało zostać odsunięte na bok, taki przynajmniej młodzieniec miał plan.

Bez zrobienia żadnego postoju, omegi ruszyły za swoim nauczycielem do boru. Szli cały czas prosto, nie bacząc na niżej opadające gałęzie z wilgotnymi liśćmi czy gdzieniegdzie wystające korzenie. Bujna roślinność zrobiła swoje podczas ulewy – ziemia nie wchłonęła aż tyle wody, przez co kolejne metry były pokonywane w miarę łatwo. Przy tym stopniowo zaczęło się robić coraz ciemniej i ciszej. Zamilkły ptaki, świerszcze kryjące się w chaszczach, ustały także podmuchy wiatru. Ciszę, która zapadła, mąciły wyłącznie odgłosy trzaskających pod butami patyków. Sinnadell emanował spokojem, ale też tajemniczością.

Bayram, już znacznie lepiej obeznany z posługiwaniem się swoimi wilczymi zmysłami, odbierał otaczającą go atmosferę intensywnie. Zupełnie inaczej patrzył na tę puszczę teraz, niż podczas stawiania w niej pierwszych kroków. Nie chodziło o ciekawość i fascynację związaną z odkrywaniem nowych terenów, mimo że ciągle nie poznał tego lasu dobrze. Po prostu czuł, coś w podświadomości mu podpowiadało, że aktualnie ze swoimi podopiecznymi porusza się po obszarze wyjątkowym, w pewnym sensie żywym, bezustannie wysyłającym mu jakieś sygnały. Pomyślał o tym w chwili zorientowania się, że czegoś szuka i to samym spojrzeniem. Gdyby ktoś właśnie zobaczył jego twarz, to uznałby, że młodzieniec skupia się na wypatrzeniu jakiegoś szczegółu. Bo Shayrs nie wbijał wzroku przed siebie, tylko pochłaniał nim całą możliwą perspektywę przed sobą. Zachowywał przy tym delikatne odruchy, dzięki którym zostawiał za sobą wszystkie naturalne przeszkody.

W końcu jego uwagę przykuło potężne, przewrócone drzewo. Uniósł dłoń, nakazując omegom zatrzymać się, po czym podszedł do pnia. Delta powoli przyjrzał się znalezisku, na chwilę rozglądając się dookoła i nie rozumiał. Nie rozumiał dlaczego w jego umyśle nagle rozgorzała myśl mówiąca mu, że dotarł do celu. Dopiero co, najpewniej, intuicja podpowiadała mu, aby cały czas iść przed siebie, a teraz skupiła jego uwagę na powalonym drzewie.

– Co teraz, Delto? – pytanie Seliny, najstarszej uczennicy, wyrwało go z zamyślenia. Mimo to, nie raczył nań odpowiedzieć, tylko wrócił do zastanawiania się nad przyczyną znalezienia się razem z podopiecznymi w tej sytuacji.

I wtedy właśnie go trafiło. Zahaczenie myślą o podopiecznych odgrzebało z zakamarków pamięci plan na przygotowanie ich do pełnienia funkcji strażników stada. Plan, nad którym pracował zeszłej nocy. Wszystko mu się teraz przypomniało. Pozostało zaledwie połączyć to z obecnymi okolicznościami.

Skoncentrował się i rozprostował gwałtownie palce. Pazury się pojawiły, tylko wymagało to konkretnego skupienia na przywołaniu ich. Tak jak nauczyło doświadczenie w poprzednich latach, im bliżej pełni, tym słabsze wilcze cechy, a poza czasem księżyca, szpony zastępowały paznokcie w ciągu sekundy, odruchowo. Chłopak zamachnął się i energicznie przejechał lewą dłonią po pniaku, zostawiając mu pamiątkę w postaci pięciu kilkucentymetrowych śladów po zadrapaniu. Zaraz potem w ruch poszła prawa ręka i ponownie rozbrzmiało charakterystyczne chrobotanie, dźwięk powstający z połączenia ostrej końcówki i suchej kory. Druga piątka blizn przebiegała po przekątnych pierwszej, tworząc nietypową krzyżówkę.

– Nazwijmy to naszym znakiem granicznym – Shayrs nareszcie przerwał milczenie – Tutaj kończy się ta część lasu, której pilnujemy. Nikomu nie wolno przejść przez to drzewo w stronę zamku, jasne? Tak samo my nie mamy potrzeby ruszania się w drugą stronę.

– A co jeśli kogoś tu spotkamy? – Brandon nieśmiało uniósł dłoń, co przy cichym wypowiedzeniu tych słów pomogło mu zostać dostrzeżonym przez resztę grupy.

– Do wyjaśnienia wam tego potrzebujemy znaleźć jeszcze trzy takie miejsca. Każde w odległości jakichś dwustu, trzystu metrów w linii prostej od wejścia. No, ruszamy, ruszamy – zarządził Delta.

Czy któryś z podopiecznych miał konkretne zapytanie odnośnie dzisiejszego zajęcia, to wyższego rangą niespecjalnie obchodziło, przynajmniej w tym momencie. Był gotów wszystko im wytłumaczyć, póki co skupiał się na aspekcie technicznym tego zadania.

Następne niemal dwie godziny upłynęły omegom i Delcie na prostym schemacie – wyjść z lasu, przejść po polanie do kolejnego wejścia, znaleźć w puszczy charakterystyczny punkt służący za granicę, oznaczyć go i wrócić pod zamek. Okazało się, że tylko po zachodniej stronie znajdowało się przewrócone drzewo, toteż niemało czasu zabrało odnalezienie innego wyróżniającego się znaku, który dopełniłby dzieła tworzenia obrębu działań strażniczych. Przebieg wyprawy jeszcze nabrał trudności, gdy w części południowej boru za jedyny warty zaznaczenia obiekt musieli uznać konkretnych rozmiarów płaski głaz. Chcąc nie chcąc, Bayram dwa razy przejechał pazurami po skale, wprawiając swoich towarzyszy w osłupienie pomieszane z podziwem. Nie odjęło mu to jednak bólu w końcówkach palców, który starał się znosić z obojętnym wyrazem twarzy. Koniec końców, po zostawieniu swojego symbolu już na wszystkich czterech pozycjach, przyszedł czas na ostatni krok.

– Robimy rundę dookoła terenu rezydencji, z punktu do punktu, po obwodzie. Obserwujcie uważnie naszą trasę i okolicę, dzisiaj przejdziemy się tylko raz. Reszta szczegółów na placu treningowym – przekazał uczniom odchodząc od dużej, połamanej gałęzi, stanowiącej północną granicę.

Choć przez intensywne treningi walki nawykli do wysiłku, Shayrs odniósł wrażenie, że niektórzy powoli frustrowali się tym przydługim spacerem. Wśród nich był Lucas, najczęściej przewracający oczami i prychający pod nosem, mimo to, jak inni, posłusznie wykonujący wszystkie polecenia. Rozumiał, przyczynę takiego ich zachowania znał z autopsji - zbliżająca się pełnia. Pamiętał jak podczas Księżyca w szczycie praktycznie nie kontrolował bestii, jej siły i temperamentu. A ta żywiołowość drapieżnika kumulowała się podczas dwóch-trzech dni przed właściwą pełnią, kiedy to moc wilka słabła, za to rosła szeroko rozumiana wrażliwość, wręcz nadwrażliwość, typowa dla ludzi. Delta przypomniał sobie te czasy, kiedy zasypiał po żmudnym studiowaniu map okolicy.

Bez zaskoczenia dla całej grupy, zatoczenie tego pełnego niby okręgu pochłonęło sporo czasu. W końcu, po kluczeniu i przedzieraniu się przez gęste krzaki oraz siatki gałęzi, zadanie zostało wykonane. Zmęczeni fizycznie i psychicznie, głównie przypominaniem przez Deltę o rozglądaniu się dookoła i zapamiętywaniu jak najwięcej z trasy, odetchnęli z ulgą na widok placu treningowego. Żadne ćwiczenie ani sparing nie mogło być cięższe od tej wycieczki po lesie.

– Plan jest następujący – Bayram poczekał, aż wszyscy podopieczni chwilę odpoczną, by zaraz dołączyć do szeregu – Podzielicie się na czwórki, wedle uznania, byle się nie kłócić między sobą. Każda grupa będzie zaczynać patrol w innym punkcie, ale o tej samej godzinie. Robicie pełny obchód, tak jak przed chwilą, przez wszystkie cztery punkty. Tak, Steven?

– W jaki sposób wtedy unikniemy wpadnięcia na siebie? Przecież to możliwe, że... – Omega nie dokończył pytania przez zdecydowany gest dłonią nauczyciela.

– Będziecie pilnować okolicy, a nie się ścigać. Sami widzieliście, że w tamtych chaszczach nie ma nawet jak przyspieszyć zwykłego marszu. Frank?

– Czyli mamy po prostu kręcić się po lesie, wyrabiać normę okrążeń?

– Brutalnie to uprościłeś, ale tak – Shayrs wzruszył obojętnie ramionami – I wolę mówić, że będziecie realizować cykl obronny, może to zabrzmi wam lepiej.

– Fascynujące – wyższy rangą usłyszał to mruknięcie pod tym konkretnym nosem.

– Z pewnością, Lucas – zwrócił się do chłopaka, który od razu wbił wzrok w ziemię – Macie patrolować okolicę, jasne? Innymi słowy, zwracacie uwagę na to co się dzieje dookoła, nasłuchujecie, wypatrujecie, wyczuwacie wszelkie podejrzane sygnały. Jak się przyłożycie, to nie wpadniecie na siebie. Jeszcze jakieś pytania? Może panie?

– Co mamy robić, gdy trafimy na coś podejrzanego? – ponownie tego dnia głos zabrała Selina.

Na pytanie blondynki młodzieniec początkowo zareagował tylko oparciem dłoni o biodra. Należało się spodziewać, że po przedstawieniu im ogólnego obrazu związanego z nowym zadaniem, rozwój sytuacji będzie wymagał podania kolejnych szczegółów. Tyle że pomimo poświęcenia połowy nocy na przygotowanie, Bayrama ciągle gryzło przeczucie, iż nie ma planu na wszystko. I co wtedy?

– W takich przypadkach jedna dwójka nadzoruje sytuację, a druga dwójka ściąga wsparcie – odpowiedział powoli – To taka podstawa. Ale przypominam: przywódcy zapewnili mnie, że mamy czas na porządne zorganizowanie się. Więc na razie się na nic nie nastawiajcie. Czy to jasne?

Omegi popatrzyły po sobie z różnymi uczuciami wypisanymi na twarzach, od ulgi do niezrozumienia decyzji swojego nauczyciela. Ostatecznie wszyscy, ciszej lub głośniej, zaakceptowali jego postanowienie.

– Jeszcze dużo rozmów na ten temat przeprowadzimy, wierzcie mi. A teraz idźcie odpocząć i zjeść. Za dwie godziny trening. Aha, jeszcze jedno – w ostatniej chwili zwrócił na siebie uwagę zmierzających w stronę rezydencji zmęczonych podopiecznych – Będziecie musieli go sobie sami zorganizować. A gdyby ktoś o mnie pytał, jestem w terenie.

***

No tak, to było tam!

Kilka metrów w bok od utwardzonej ścieżki. Małe wzniesienie i masywne drzewo, zza którego widać niewielką polanę. Jakiś czas temu śmierć na niej poniosło ośmiu mężczyzn, z których tylko trzech zginęło od kul karabinów. Pozostała piątka padła ofiarą dwóch wilków, a jeden z nich sam rozprawił się z czterema.

Duży kamień przy sośnie z gałęzią wiszącą na wysokości gardła człowieka przeciętnego wzrostu – z jakiegoś powodu Shayrs zapamiętał te dwa elementy na trasie biegnącej od północnego wejścia do puszczy. Zapamiętał jak je minął, gdy pewnego wieczora poszedł za Neirą te kilka metrów w bok, by zaraz potem wymierzyć sprawiedliwość we własnym rozumieniu.

Przy miejscu masakry zatrzymał się na krótką chwilę, po czym wrócił na tę wyróżniającą się drogę, dzięki której po paru minutach doszedł do granicy boru. Pierwszy raz, odkąd został przyjęty do stada, opuścił jego terytorium. Przywołał w pamięci przestudiowaną poprzedniego wieczora mapę miasta i ruszył pustą szosą przed siebie. Kilkaset metrów dalej czekała już bardziej zaludniona okolica, skąd ostatecznie miał trafić do samego centrum.

Maire, niewielka i skromna miejscowość, dla Delty wydawała się być metropolią, w negatywnym tego słowa znaczeniu. Zbliżająca się pełnia i niemal miesiąc spędzony w zamku oraz otaczającej go głuszy zrobiły swoje – ruch uliczny, choć nie była to godzina szczytu, przyprawiał młodzieńca o ból głowy, a zgiełk przy placu targowym mocno frustrował. Od razu zechciał wrócić między drzewa Sinnadell, ale tak jak omegi wykonywały obecnie swoje zadanie, on sam musiał podołać własnemu.

Tyle że ta trwająca całe popołudnie miejska wycieczka w ogóle nie dawała nawet śladu odpowiedzi na pytanie „gdzie i na kim w Maire można by wykorzystać nabyte umiejętności walki?". Jak to w małym mieście – wszędzie blisko, podstawowy widok z okna to ulica, a domy tak blisko siebie, że można pomyśleć, iż ktoś chyba najpierw wybudował wielki kloc, który postanowił potem podzielić między dwie rodziny. Nawet tutejszy park otoczony był alejkami wybiegającymi z jednej strony na skromny dworzec autobusowy, a z drugiej na otwarty parking, chętnie wykorzystywany przez lokalną młodzież jako skatepark i miejsce spotkań.

Polując swego czasu, Bayram najbardziej upodobał sobie większe aglomeracje, gdzie im dalej od centrum, tym częściej odkrywało się światy rządzone innymi prawami, najczęściej prawem dżungli i prawem pięści. Choć nie do końca, bo dużo zwykło się dziać również w cieniu biurowców i apartamentowców, a także w zaciemnionych uliczkach sąsiadujących z jezdnią żyjącą całą dobę. Nie wspominając też o terenach odludnych, jak przy zagajnikach lub zalewach, gwarancja najprostszego ukrycia śladów swojej działalności.

Ale w Maire trudno było o cichą i bezpieczną lokalizację do sprawdzenia się w boju, możliwe nawet, że ona po prostu nie istniała. Po uważnym przebadaniu mapy poprzedniej nocy, młodzieniec przybył tutaj z przekonaniem, że wystarczy mu jeden obchód po miasteczku, by faktycznie zapoznać się z okolicą i wróci do zamku dokończyć trening z omegami. Następnie chciał zagadać do Lucasa i zaangażować go w wypad na akcję, przecież już jakiś czas temu obiecany. Nieco rozgoryczony myślą o niepowodzeniu swoich zamiarów, skierował się ku drodze powrotnej, zwłaszcza, że słońce było już nisko. Krążenie po nieznajomym rewirze, a potem szukanie ścieżki w lesie pod osłoną nocy, będąc pierwszy raz poza terytorium watahy, niespecjalnie interesowało młodzieńca. W myślach obrał kurs na nieczynną stację kolejową, położoną niecałe dwieście metrów obok lasu.

Co, jeśli przeginam? Rozkaz to rozkaz, ale młodego chciałem zabrać jeszcze przed tworzeniem tej całej straży. To dzieciak, więc może być narwany, a ja próbuję się doszukać nie wiadomo czego. Choć przecież podświadomość opiera się na wilku... Że też ten pełny księżyc musi być pojutrze! Jednak wciąż chłopak będzie mógł się wyszumieć. Cholera no, ale czy naprawdę chcę mu to pokazać? Co ja sobie w ogóle wymyśliłem, no niech by to trafił jeden...

– Te, uważaj jak łazisz!

Zaabsorbowany wewnętrznymi rozterkami Shayrs nie tylko nie zauważył jak szybko przemaszerował do swojego celu, ale też umknął mu moment zderzenia się barkiem z przypadkowym mężczyzną, wyglądającym na jego rówieśnika. Nieznajomy miał ze sobą jeszcze dwóch towarzyszy, również, najpewniej, zbliżonych do niego wiekiem. Cała trójka wyglądała Delcie na podręcznikowe przykłady elementów społecznych z poprawczaka, choć spokojnie nadawaliby się i do normalnego więzienia.

– Nie słyszałeś mnie, lalusiu? – ponownie odezwał się ten, któremu nie spodobał się nieintencyjny kontakt fizyczny z Deltą – Nie nadążasz co się do ciebie mówi?

– Jakiś opóźniony, czy co?

– Po tym ryju widać, że ledwo ogarnia co się dzieje dookoła.

– Skończyliście, bo szkoda mi czasu? – Bayram zripostował w swoim stylu, odzyskawszy w końcu orientację w rzeczywistości. Jak lubił oddawać się refleksji, tak nie znosił być z niej gwałtownie wyrywany.

– Patrzcie, panowie, jakiego cwaniaczka tu mamy – nowo poznani młodzieńcy podeszli bliżej, z nieprzyjemnymi minami – Chyba cię tu jeszcze nie widziałem, skąd ty?

– A wy co, tutejszy urząd ewidencji mieszkańców? Idźmy każdy w swoją stronę, wyjdzie nam to na dobre – obrócił się na pięcie zauważywszy mały sklepik, co oznaczało, że granica lasu jest zaledwie kilkadziesiąt metrów dalej. W końcu, po kiego było zawracać sobie głowę jakimiś tubylcami.

Tyle, że owi tubylcy nie zrazili się faktem, że ostatnie słowo w tej niezbyt uprzejmej wymianie zdań należało do Delty. W milczeniu i z porozumiewawczymi spojrzeniami poszli za nim wzdłuż szosy, która rozdzielała ziemiste podłoże, schowana pod bujnymi koronami drzew.

Trwająca obecność niepożądanych obserwatorów coraz bardziej mu przeszkadzała. Rozpoznawszy miejsce, gdzie rozpoczynała się trasa do właściwej części Sinnadell oraz zamku watahy, przystanął i zwrócił się do podążających za nim mężczyzn.

– Mogę wam jakoś pomóc?

– Tak uciekasz, bez poznania się? – przemówił gość z ogoloną głową i kolorowym tatuażem-rękawem na prawej ręce.

– Sorry, nie szukam kolegów.

– A czego?

– Nie wasz interes.

– Mylisz się – wkroczył ten, z którym Shayrs zderzył się barkiem – Tutaj wszystko jest naszym interesem, więc lepiej gadaj, po dobroci mówimy.

– Tę swoją dobroć możesz sobie wiesz co i gdzie. Macie dwie sekundy na zniknięcie mi z oczu, albo złamię wam każdą kość w ciele – nie była to jeszcze gotowość do ataku, ale Delcie krew błyskawicznie uderzyła do głowy.

– Się kozak znalazł – trzeci z obcych wybuchnął gardłowym śmiechem – Rafi, dawaj go tu.

Wykonany przez łysego krok z zaciśniętą pięścią wystarczył mu do zapomnienia, że wraz z napastnikami ciągle znajduje się w zasięgu okien kilku domów. Co więcej, latarnie stopniowo się rozgrzewały w obliczu coraz szybciej zapadającego mroku, zalewając szosę bladą poświatą.

Mocny cios w brzuch pierwszego agresora wystarczył do rozproszenia uwagi pozostałych. Złapał tego najbardziej wyszczekanego za rękę, wykręcił ją na plecy i z całej siły pchnął mężczyznę na pobliskie drzewo o szerokim pniu. Jeszcze zanim gość zderzył się z twardą jak beton korą, Bayram doskoczył do drugiego przeciwnika i kilkoma szybkimi uderzeniami w korpus oraz twarz rozprawił się z nim. Trzeci z oprychów na moment zdębiał widząc jak jego koledzy zostali szybko znokautowani, co pozwoliło sprawcy takiego ich stanu na kolejny zaskakujący atak. Seria sierpowych we wrażliwe miejsca załatwiała sprawę.

W pewnym momencie, serwując rywalowi solidnego kopniaka z półobrotu na rozstrzygnięcie, młodzieniec szerzej otworzył oczy – między drzewami coś się ruszyło. Ciemny, nieregularny i duży kształt, trudny do zidentyfikowania. Był pewien, że mimo nocnej ciemności, nie było to złudzenie.

Poczuwszy szybciej bijące serce, Delta podszedł kilka kroków i zamarł. Tajemnicza istota cicho warknęła, a z wszechobecnej ciemni wydostała się para ślepi, wściekle jarzących się na złoto. Co jest...

Nie dokończył myśli, ponieważ usłyszał jednego z oponentów krztuszącego się krwią płynącą z rozbitego nosa. Dla pewności, Shayrs rzucił okiem w jego stronę, ale po ponownym spojrzeniu tam, gdzie przed momentem błyszczały dwie iskierki, już nie widział nic. Czymkolwiek to było, zniknęło. W przeciwieństwie do niepokoju, który wypełnił umysł zmiennokształtnego.

Jęki bólu pobitych dresiarzy wyrwały młodzieńca z labiryntu myśli. Nie przejmując się dłużej ich obecnością, niemal wbiegł do lasu. Głęboki oddech pozwolił mu się skoncentrować i wczuć w okolicę, tak jak podczas obchodu z omegami. Skupił się na odnalezieniu ścieżki do północnej części Sinnadell. Spędził sporo czasu poza zamkiem. Zważywszy na zbliżającą się pełnię, za dużo.

Puszcza, trasa, rezydencja watahy. To było teraz najważniejsze. Nie Maire, nie znokautowane typki spod ciemnej gwiazdy, nie zagadkowa obecność między drzewami o błyszczących oczach.

******

Witajcie po, kolejnej już, długiej przerwie. 

Muszę przyznać, że w porównaniu do poprzednich, ta była dla mnie naprawdę intensywna i w pewnym momencie poważnie myślałem o całkowitym zawieszeniu pisania "Likantropa". Gdyby nie fakt, że połowa rozdziału była już napisana, z pewnością bym to zrobił. Oczywiście bym to też wam ogłosił - czytałem tutaj już kilka książek, które urywały się w pewnym momencie, a autor kompletnie znikał. Zdaję sobie sprawę, że przez moją aktywność niemal balansuję na tej granicy ;d

Jeśli do końca roku opublikuję rozdział XX, uznam to za krok ku lepszemu w kwestii samodyscypliny ;P

Do następnego, tymczasem śmiało oceniajcie tę część opowieści! ;)

A.I.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top