Rozdział XV

Pochłaniając śniadanie w ekspresowym tempie, Bayram wciąż miał przed oczami obrazy ze snu. Szukał przyczyny odpowiadającej za przypomnienie mu tamtych wydarzeń. Wydarzeń, których, jak właśnie uznał, powinien się naprawdę szczerze wstydzić.

Zdarzyło się to ledwo po przekroczeniu przez niego progu dwudziestu lat życia. Wiek niby dorosły, jednak wciąż młodzieńczo niezobowiązujący do dojrzałości jako takiej. Shayrs miał wówczas w sobie trochę z idealisty, wierzył w sprawiedliwość litery prawa. Aczkolwiek nie przeszkadzało mu to w urządzaniu sobie czystek przestępczego półświatka wedle własnego rozumienia pojęcia „sprawiedliwość". Okraść złodzieja zdecydowanie nie było dla niego grzechem. A że na tym zarabiał, to już inna sprawa, w końcu trzeba z czegoś żyć. Ważne, by wzbogacać się kosztem tych „złych". Prosta logika.

Ale raz odstawił na bok ten swój kodeks. Gdy dowiedział się o śmierci młodego Odrigo. Wtedy, w jednej chwili jego krew zawrzała. Dotychczas czytając o korupcji zżerającej wszelkie struktury władzy, o nepotyzmie zgniatającym jak skała szarych obywateli i o przeklętej, nierównej walce zwykłego człowieka z bezlitosnym aparatem państwowym tylko napinał nerwy i zaciskał pięści. Tym razem nie myślał odpuścić, stłumić tego w sobie. Zwłaszcza, że jak nigdy wcześniej, nie czuł się bezradny.

Impuls, myśl, chwila, noc, akcja. Podświadoma żądza sprawiedliwości oraz zemsty rozkuła łańcuch, na którym trzymany był wilk i doprowadziła do śmierci czterech policjantów. Ten jedyny epizod w życiu, gdy zaatakował tych „dobrych". Bo policja jest przecież dobra, a przynajmniej powinna być. Fakt faktem, na element aparatu władzy podniósł wtedy rękę, z pazurami. Po kilku latach znów miał zamiar to zrobić, sprzeciwić się komuś postawionemu wyżej.

Korzystając z propozycji Dunstana i dołączając do watahy, Bayram miał zakończyć swoją krwawą, choć intratną działalność. Przestały bowiem istnieć dla niego powody, dla których warto by było nadstawiać karku. Zamieszkując w zamku, dostał wszystko: wikt, dach nad głową, wygodne łóżko i uwolnienie od trosk związanych z posiadaniem pieniędzy. A jednak przez ostatnie czterdzieści osiem godzin wykonał kilka kroków ku swojej przeszłości, na razie wyłącznie w słowach oraz wspomnieniach. I raczej nie zapowiadało się na poprzestanie tylko na tym, w dodatku samemu.

Dopiero tego ranka, a konkretnie po tym śnie, uświadomił sobie podejmowane ryzyko. Nie dotyczyło ono młodego, niedoświadczonego Lucasa. Delta był gotowy na niemal wszystko, co mogłoby się zdarzyć podczas ich wspólnego wypadu. Odpowiedzialność za Omegę wziął równocześnie z zaproponowaniem mu ruszenia w teren, to oczywiste. Czego natomiast nie można było powiedzieć o zaangażowaniu tutaj osoby Gregora, u którego przecież ryzykował już drugie podpadnięcie po leśnym starciu z przestępcami, w którym towarzyszyła mu Neira.

Przy młodzianie zlekceważył potencjalne narażenie się Alfie, ale w duchu bezustannie analizował scenariusze wynikające z najprzeróżniejszych sytuacji. Może udałoby im się zorganizować i przeprowadzić akcję niepostrzeżenie oraz w miarę udanie. Ewentualnie coś by się wydało dopiero po fakcie. Albo zostaliby przyłapani na wymykaniu się z posesji, lub gorzej, wróciliby nie do końca cali i zdrowi. Czy też w ogóle by nie wrócili.

Tak więc Shayrsowi doszło kolejne zajęcie. Poza opracowaniem jakiegoś planu tej „wycieczki", musiał w tym zawrzeć intrygę mającą wywieść najpotężniejszego członka stada w pole, bądź wymyślić dla niego jak najbardziej wiarygodną opowieść-zasłonę dymną. Tyle, że trudno było mu określić, co wymagałoby większego wysiłku. I za które przewinienie byłaby dotkliwsza kara. Nie wyobrażał sobie machnięcia ręką przez Dunstana na brak lojalności.

– Delto Shayrs!

Wychodząc z jadalni i krainy zamyślenia, usłyszał głos Alana. Młody Omega i bliski kolega Lucasa zbiegł na korytarz po krętych schodach z dosyć poważną miną. Bayram spokojnie poczekał aż blondyn ustabilizuje swój oddech.

– Coś się stało?

– A-Alfa... Chce cię widzieć u siebie, natychmiast.

***

Masywne drzwi z ciemnego drewna cicho zaskrzypiały, gdy Bayram wszedł do gabinetu Gregora. Odświeżył sobie pamięć i wyliczył, że odkąd został członkiem stada, był w tym pomieszczeniu już piąty raz, po pierwszym spotkaniu, przyjęciu do watahy, rozpoczęciu pełnienia funkcji Delty i dywaniku po zabiciu grupy bandytów w lesie.

I z Dunstanem nie widział się właśnie od otrzymania reprymendy i szlabanu na wchodzenie do lasu. Ścisnęło go lekko w środku na myśl, jaki może być teraz powód stawienia się tutaj. Niewiedza i niemożność przewidzenia czegokolwiek zawsze wyzwalają w takich sytuacjach dodatkowe pokłady stresu.

– Alfo – po głębszym oddechu takie obwieszczenie obecności przyszło mu z większą łatwością.

– Witaj, usiądź – mężczyzna gestem dłoni wskazał Shayrsowi krzesło z drugiej strony biurka, samemu nie odrywając wzroku od krajobrazu za oknem – Twoi podopieczni już się zbierają. Spokojnie, nie zamierzam zabrać ci dużo czasu.

– Doceniam to. Jednak, poprosiłem jednego z nich, by przekazał reszcie ode mnie odpowiednie polecenie.

– Jakież to? – Gregor po chwili dołączył do Delty, usadawiając się naprzeciwko.

– Aby poćwiczyli między sobą aż nie przyjdę – młodzieniec wypowiedział te słowa tonem uzupełniającym, rozumiejąc, że poprzednia wypowiedź zabrzmiała nieco myląco.

– Rozumiem. Czyli doprowadziłeś ich już do takiego poziomu, że bez przeszkód mogą sprawdzać się nawzajem, to imponujące – Alfa splótł palce dłoni i oparł łokcie o blat.

– Głowy nie dam, ale myślę, że niektórzy robią to również po godzinach. A przynajmniej te manewry niewymagające aż takich akrobacji.

– W porządku – starszy skinął głową – Zapewne zastanawiasz się dlaczego cię wezwałem. I czy rozpoczęcie naszej rozmowy od twoich uczniów nie jest jakimś... przypadkiem.

– Zazwyczaj wmawiam sobie, że nie wierzę w przypadki – Bayram odpowiedział beznamiętnym tonem, jakby mówił do siebie, co Dunstan skwitował cichym prychnięciem.

– Widzisz, a ja akurat uważam, że coś takiego jak zrządzenie losu istnieje. Szczęśliwe bądź nie, oczywiście zależy od perspektywy.

– Więc musiałeś mieć powód, żeby tak sądzić, Alfo.

Za każdym razem, gdy rozmawiał z którymś z przywódców, młodzieniec potrzebował przypominać sobie, że znajduje się przed nim ktoś stojący wyżej w pewnej hierarchii i co za tym idzie, silniejszy. Dlatego posługiwanie się przy nich nazwami rang brzmiało w jego ustach jak wysiłek. Drobny, ale wciąż. Po latach życia bez okazywania nadmiernego szacunku praktycznie nikomu, niełatwo było się przyzwyczaić do takiej sytuacji.

– Jeszcze wiele przed tobą, także myślę, że nie zostaniesz przy tym spojrzeniu na rzeczywistość.

– Chyba nie chcesz powiedzieć, że zbliża się jakaś wojna? – Shayrs skarcił się w myślach za ten sarkazm. Przy kim, jak nie przy głowie stada, miał go ograniczać?

– Przez tych smarkaczy stojących na czele watah z południa niczego nie można być pewnym – wyższy rangą z pozorowaną obojętnością przewrócił oczami.

– Kogo? A, czyli jest coś na rzeczy? – chłopak z nieopanowanego zainteresowania szerzej otworzył oczy.

– Spokojnie, spokojnie. Już ci tak spieszno na wojaczkę? – mężczyzna delikatnie uniósł dłoń – Nie, nic się nie dzieje. Przynajmniej teraz.

– Twoje słowa zabrzmiały tak, jakby coś wisiało w powietrzu i to nisko.

– Nie nakręcaj się tak, Delto – Gregor zmrużył oczy i podkreślił ostatnie słowo – Nie o tym chciałem z tobą porozmawiać. Wejść!

Zanim młodzieniec zdążył wydać z siebie jakąkolwiek formę przeprosin za swoją nadgorliwość, usłyszał pukanie do drzwi. Soczyście przeklął w myślach, gdy zobaczył przechodzącego przez próg Ramona. Do towarzyszącego mu Ethana nic nie miał. To Harks należał do jego grupy osób, które przyprawiały go o podwyższone ciśnienie samym przebywaniem we wspólnym pomieszczeniu.

Bayram oddał odpowiednie honory Becie i Gammie, którzy stanęli po bokach biurka. Znalezienie się naprzeciwko najsilniejszych osobników watahy nie sprzyjało obniżeniu poziomu stresu w jego organizmie. Ci przez chwilę tylko wymienili między sobą spojrzenia, po czym utkwili je w chłopaku. Poczuł, że zaczęły mu się pocić dłonie.

– Jak długo już szkolisz Omegi? – pytanie, które nagle padło z ust Alfy, zaskoczyło i zdziwiło Shayrsa. Chyba pierwszy raz najważniejszy z przywódców zainteresował się tym tematem. A przynajmniej poruszył go przy Delcie.

– Jakieś dwa tygodnie, coś koło tego – starał się brzmieć spokojnie.

– A zajmujesz się tym ponieważ...? – choćby ta wypowiedź przeszła przez najlepszy modulator głosu na świecie, najmłodszy z całego towarzystwa bez wahania przyporządkowałby ją Becie. Ta wyniosłość w tonie i mimice doprowadzała jego krew do wrzenia.

– Uznałem znajomość kilku technik samoobrony za nieszkodliwą – ta odpowiedź już wymagała przemyślenia odpowiedniego i szybkiego zarazem, co by nie trwać w niepokojącej ciszy.

Bo co tak naprawdę chłopak mógł powiedzieć, nawet jeśli było w tym ziarno prawdy? Szukał sposobu na Lucasa i jak raz trafiło mu się zobaczyć improwizowany trening walki w wykonaniu jego, Alana i Christiana, którzy powiedzieli, że mało kto z wyższych sfer stada traktował przyuczenie do takich spraw poważnie. Sam więc postanowił poćwiczyć z nimi, co zwróciło uwagę innych omeg, a teraz wszystkich nazywał uczniami. Nigdy nie przypuszczał, że to się tak rozwinie. Już nie wspominając o tym, że Lucas miał wkrótce wykorzystać nabyte umiejętności podczas jakiegoś niedozwolonego wypadu razem ze swoim nauczycielem...

A najchętniej to odpowiedziałby Harksowi, że po prostu szukał członkom watahy z najmniej poważaną rangą kreatywnego zajęcia na długie, letnie popołudnia. Był na to gotów. Mimo, iż ich ostatnia potyczka skończyła się pokazaniem mu miejsca w szeregu. I tyle, że aktualnie znajdował się pod ciągłym ostrzałem diamentowych tęczówek Dunstana.

– I, według ciebie, potrafią się bronić? – głos w końcu zabrał Flint.

– To zależy – powiedział po dłuższej chwili młodzieniec – Przeciwko komu, lub czemu. Przekazuję im to, co sam umiem, toteż powinni sobie poradzić z człowiekiem...

– Powinni?

– Tak. Jak na likantropa, który za sparingpartnera ma albo worek treningowy, albo drugiego likantropa, to tak uważam – Delta miał wrażenie, że tłumaczy najbardziej oczywiste rzeczy na świecie, ale nie dał tego po sobie poznać.

– Ale ty masz doświadczenie w walkach z likantropami, nie jakieś duże, ale jednak – Ramon przejechał dłonią po swoich gładko zaczesanych włosach – Masz zamiar podzielić się z nimi tą wiedzą?

Młodzian wziął głębszy oddech. Wyczuwał, że rozmowa zmierza w kierunku, gdzie potrzeba sporo dyplomacji. Zwłaszcza w takim towarzystwie.

– Jak tylko będą gotowi ją poznać.

– Konkretnie, kiedy?

– Kiedy poznam ich wilki – powiedział zdecydowanie – Trafiłem tu krótko po ostatniej pełni. Nie pamiętam w tej chwili daty następnej, ale to pierwszy przystanek.

– Intrygujące – mruknął Gamma – Dlaczego akurat wtedy?

– Nie jestem w stanie przewidzieć, co by się stało, gdybym kazał im przemienić się teraz. Nawet nie wiem, czy wszyscy by mogli. A mocy księżyca przecież nie można się oprzeć, tak więc dlatego – Bayram instynktownie zacisnął zęby, słysząc ciche kpiące prychnięcie Harksa. Znowu, niby zawsze spodziewał się takich gierek z jego strony, lecz ignorowanie ich ciągle wykraczało poza możliwości młodego.

– Rozumiem. Czyli będziemy mądrzejsi po następnej pełni. Bo będziemy, prawda? – przenikliwe spojrzenie Gregora zmierzyło Shayrsa, który w mig pojął ten podprogowy przekaz. Czekała go powtórka z trwającej właśnie „rozrywki". Przyjmując to do wiadomości, tylko skinął głową.

– A teraz, przechodząc do meritum – Beta splótł ręce na klatce piersiowej – Pora ukoić twoją, zapewne, rozpaloną do granic ciekawość, która nieustannie torpeduje cię pytaniami co tu właściwie robisz i dlaczego poruszyliśmy temat twojej działalności.

Delta odchrząknął grzecznie, choć w środku istotnie był rozpalony, z wściekłości. Z trudem powstrzymał się od wysunięcia pazurów i zaciśnięcia ich na oparciu krzesła, wyobrażając sobie je jako gardło Ramona. Przysięgam, pewnego dnia będą musieli cię zdrapywać z tego sufitu, pomyślał.

– Jakiś czas temu ty i Delta Cloen zostaliście wysłani przeze mnie na zwiad w lesie. Pamiętasz dlaczego? – pytanie Alfy zmusiło go do przekierowania podświadomości w inne rejony.

– Mieliśmy sprawdzić czy w okolicy nie kręcą się nieproszeni goście. Ludzie, konkretnie rzecz biorąc.

– No i?

Zapowiadało się na to, że przywódcy otwarcie wypomną mu rozprawienie się wtedy z bandytami, którzy urządzili sobie egzekucję w północnej części puszczy. Widać, dostał za to niewystarczającą ilość reprymend. A odpowiadając w tym momencie, trzeba było jakoś z tego wybrnąć.

– Tamci byli zajęci swoimi interesami. Potem...

– Mniejsza – wtrącił się Flint – Najistotniejsze dla ciebie jest teraz to, że szykują się powtórki.

– To znaczy?

– Ostatnio coraz więcej ludzi zaczęło zapuszczać się między te drzewa. Niekorzystnym byłoby dla nas, gdyby w końcu dotarli i na nasze terytorium. A wiemy, że dotarliby, bo taka ich zachłanna natura.

– Raz się mogło zdarzyć, ale na większą skalę tego problemu nie można rozwiązywać bezmyślną produkcją trupów – rzucił Harks, wystawiając nerwy młodzieńca na bardzo trudny test wytrzymałości.

– Innymi słowy? – ledwo wycedził przez zęby, próbując znaleźć ujście dla narastającej frustracji w głębokich oddechach, w dodatku dyskretnych.

– Innymi słowy, lepiej zapobiegać, niż leczyć – odrzekł Dunstan – Samo roztoczenie odstraszającej wilczej aury nie wystarczy, ludzie mają się bać na samą myśl o wejściu do tej puszczy.

Najniższy rangą z całej czwórki intensywnie szukał w głowie rozwiązania zagadki, którą mu właśnie postawiono. Szkolenie, czy uczniowie są wystarczająco silni do walki z ludźmi, potem wspomnienie akcji z Neirą... Co miał z tego wyciągnąć, to utrzymanie intruzów z dala od posesji watahy.

Czym mógł być efekt treningów bojowych nadnaturalnych istot przeciwko ludziom, po tym jak pojawiło się zagrożenie w lesie?

Po krótkiej chwili zrozumiał.

– Zwiady, patrole. Ochrona terytorium – spojrzał poważnie na twarze Alfy, Bety i Gammy – Oddział strzegący granic?

– Dokładnie – Ethan skwitował pstryknięciem palcami, pozostali wstrzymali się z reakcjami. Bayram za to poczuł jak napinają się wszystkie mięśnie jego ciała.

– N-nie to, żebym się wymigiwał na samym starcie...

– Doceniamy, że z miejsca informujesz – Jeszcze słowo i przegryzę ci gardło, pomyślał i na wszelki wypadek zamknął oczy. Miał wrażenie, że zabiłby Ramona jednym spojrzeniem.

– Ale czy naprawdę powinny się czymś takim zajmować omegi? Chyba wypadałoby również uwzględnić w tej sprawie opinię Neiry, znaczy Delty Cloen.

– To ty ich szkolisz i jako jedyny masz podstawy do tego – zdecydowanie powiedział Gamma – A twoja towarzyszka ma inne zadania, niezwiązane z tymi omegami. Oni podlegają tobie, więc wierzymy, że znasz ich możliwości.

– Sam przyznałeś, że posiadają już odpowiednie umiejętności do starć z ludźmi – z ust Gregora wybrzmiało poparcie dla przedmówcy – Dostajesz przy okazji powód, aby zintensyfikować treningi i podnieść ich poziom. Tutaj możesz postępować według własnego uznania, tylko w granicach rozsądku, ma się rozumieć.

Pierwszy raz od wejścia do tego pokoju Shayrs usłyszał coś, co chciał usłyszeć. Wolna ręka w takiej kwestii otwierała drzwi do wielu możliwości, może nawet do opuszczenia zamku i... Tyle, że ceną za tę swobodę było utworzenie swoistej wilczej straży terytorialnej. Jeśli faktycznie coś było na rzeczy, to przez zaangażowanie podopiecznych brał o wiele więcej na barki. W dodatku nie z własnej woli. Ukłuła go niemożność sprzeciwu. Rozkaz to rozkaz, hierarchię trzeba szanować.

– Zajmę się tym, przywódcy – skinął lekko głową. Pozostało czekać na psychologiczny ciężar nowej odpowiedzialności.

– Z pewnością – Alfa oznajmił, jakby nie przewidywał żadnej innej odpowiedzi – Zadanie odpowiedzialne, ale i zaszczytne, więc rozumiesz, co cię spotkało.

O niczym innym nawet nie śmiałem marzyć.

– Póki co, kontrolujemy sytuację w lesie, także masz kilka dni na zorganizowanie sobie ludzi i planu działania. Gdy będziecie gotowi, staw się u nas. Tylko nie ociągaj się z tym – przez cały czas Flint wyglądał na jedynego nastawionego w miarę przyjaźnie, aż właśnie przemówił pouczająco jak Dunstan. Młodzieniec nie lubił takich zmian w rozmowach z kimkolwiek.

– Na dzisiaj to wszystko, możesz odejść świętować awans czy co tam chcesz robić – Beta uniósł kąciki warg w ironicznym uśmiechu.

Chłopak postanowił zignorować tę specyficzną uprzejmość i po skłonieniu się z szacunkiem ruszył do wyjścia. Będąc świeżo po tej konwersacji, umysł dopiero kumulował materiał do przemyśleń, które zapowiadały się na długie. A tymczasem, ciągle trwał trening omeg.

– Jeszcze jedno, Delto – prawie chwycił klamkę, gdy do jego uszu dotarł głos dzierżącego najważniejszą rangę w stadzie.

– Tak?

– Nie zapytałeś o to bezpośrednio, ale i tak spieszę ci odpowiedzieć... Następna pełnia jest za trzy dni.

***

Pokonując labirynt długich korytarzy i krętych schodów, Bayramowi przyświecał tylko jeden cel – znaleźć na tyle ustronne miejsce, by móc swobodnie pomyśleć. Powrót do własnej komnaty nie wchodził w grę. Jakkolwiek w teorii znajome cztery ściany mogą wydawać się najlepszym otoczeniem na takie okoliczności, chłopak traktował je wyłącznie jako pomieszczenie do spania i z którego przyjemnie podziwia się nocne niebo, będąc przy tym pozbawionym trosk. A jemu obecnie daleko było do tego stanu.

Opuścił bijące chłodem mury. Skierował się ku wschodniej stronie posesji, składającej się w dużej mierze z parku pełnego ścieżek, rozłożystych drzew, ławek i altan. Gdyby teraz skręcił w lewo, po kilkunastu metrach doszedłby do placu treningowego, gdzie jego uczniowie bezustannie sprawdzali swoje umiejętności walki. Jeszcze wczoraj robili to, by w odpowiedniej chwili potrafić obronić samych siebie, dzisiaj już ćwiczyli jako członkowie mającej zaraz powstać formacji pilnującej bezpieczeństwa watahy. Pod jego oficjalnym dowództwem.

Po krótkim spacerze przystanął w jednym z ogrodowych pawilonów. Sporadycznie mijający go pobratymcy świadczyli o tym, że ciągle było relatywnie wcześnie. Poranne słońce schowało się za burymi chmurami, których stopniowo przybywało. Spokojne podmuchy wiatru przyjemnie łaskotały skórę i swoją obecnością zmuszały liściaste gałęzie do wydawania kojących szumów. O takie warunki mu właśnie chodziło. Zaciągnął się tą atmosferą, gotów uciec w refleksję. Wtedy usłyszał swoje imię.

Spokojnym krokiem i z pogodną miną zmierzała ku niemu Neira. Choć jej obecność oznaczała, że nie będzie mógł pobyć sam na sam z myślami, wcale nie miał z tym problemu. Właściwie, zechciał z nią porozmawiać. Ze wszystkich mieszkańców zamku, których znał, z kim jak nie z nią? Odmachał jej, zaraz potem usiedli obok siebie.

– Zdaje mi się, czy arena treningowa jest po drugiej stronie? – zagaiła z udawaną niewinnością.

– Ty wiesz, możesz mieć rację – przytaknął, również pozorując skromność – Trzy punkty za prawidłowe rozeznanie w terenie.

– Aż trzy, jej.

– Korzystaj z mojego dobrego humoru dzisiaj.

– A wszyscy myślą, że to radosna kobieta z rana jest bardziej łaskawa.

– Jest w tym coś, moje ramię jeszcze nienaruszone – słysząc nawiązanie do kolacji zeszłego wieczoru, dziewczyna przewróciła oczami.

– Zawsze tak długo chowasz urazę?

– Przynajmniej nie cierpię na sklerozę.

– Byłam gotowa myśleć inaczej. Potem jeden z twoich mi powiedział, gdzie zniknąłeś.

– Moja droga, samym patrzeniem na nas zza siatki niewiele się nauczysz o walce – rozłożył dłonie – Codziennie nas podglądasz?

– Po prostu mam po drodze.

– A my mamy wolne miejsca, więc zapraszamy.

– Powiedzmy, że przemyślę – rzuciła beznamiętnie – Przynajmniej widać, że wstałeś właściwą nogą.

– Zazdrościsz? – pokręciła głową.

– Więc czemu cię wezwali?

Jednak znalazł się czas na przemyślenie spotkania z przywódcami, tylko krótki. Podstawowy wniosek: Gamma Flint wyraził się jasno, Cloen miała inne zadania i nie należało jej angażować w sprawę nowo otrzymanego zadania. Jego podopieczni, jego odpowiedzialność.

Ale skoro dopiero co planował ukryty wypad z Lucasem, zwykłe podzielenie się kilkoma informacjami nie wyglądało tak strasznie. Do opowiedzenia o swoim zamiarze się nie skłaniał, przecież i tak pojawił się nowy priorytet.

– Podobnież nasz las może stać się atrakcją turystyczną, nam to oczywiście nie na rękę – powiedział powoli – Trzeba zadbać, aby ludzie podzielili tutaj nasze zdanie.

– Znaczy, ty masz o to zadbać, tak?

– Stając na czele wilczej straży granicznej...

– O rany, to niesamowite! – klasnęła, przerywając szatynowi – Czyli od dzisiaj trzeba będzie przed tobą przynajmniej padać na kolana, jeśli nie całować stopy.

– Oj, serio? Mogłaś to sobie darować – obruszył się – Całowanie pierścienia wystarczy.

– Nie nosisz żadnego.

– Jeszcze.

Jak przy Alfie próbował ograniczać swoją ironię, tak w pobliżu brunetki odrzucał wszelkie hamulce. Tyle dobrego, że do tego przywykła i nawet sama starała się w ten sposób mu odgryzać. Niemal równocześnie zaśmiali się z tej wymiany zdań.

– Gratuluję ci, oczywiście. To spore wyróżnienie.

– Wiem, wiem – machnął ręką obojętnie – Teraz muszę tylko... wdrożyć w to moich uczniów. Oni mają być tą formacją.

– Naprawdę? – natychmiast spoważniała – Tak ci polecono?

– Widzę, że chyba się zgadzamy co do sensowności tego – splótł ręce na klatce piersiowej – Rozkaz rozkazem, choć jakoś nie mam do tego przekonania.

– Sądzisz, że twoi podopieczni nie podołają?

– Nie żebym w nich nie wierzył, lecz nie przetrenowaliśmy nawet pełnego miesiąca, a już mają robić użytek z tego, co potrafią – przeciągnął mocno dłonią po karku – I powiedziałem Alfie, że powinni umieć radzić sobie z ludźmi... Po ludzku, wkopałem się.

– Twój złoty język tym razem był za ciężki, aby nim pokłapać? – porcja sarkazmu w jej słowach i w tej sytuacji zaskoczyła nawet samego Shayrsa. Wnioskując po dumnej minie Neiry, bardzo długo czekała na taki moment dania mu posmakować własnej kuchni.

– Ty to umiesz okazać wsparcie... – świat się mógł walić, ale ostatnie słowo musiało należeć do niego. Dorzucił do tego drobne teatralne westchnienie i zrezygnowanie.

– Nie próbuj tych swoich sztuczek, uodparniam się na nie.

– Długa droga przed tobą.

– Wiesz, że jestem cierpliwa i wytrwała.

– Owszem. Wracając, co robić?

– Powiedzieć swoim, że dostąpili takiego zaszczytu? Powinno w nich wstąpić poczucie obowiązku i motywacja, by nie rozczarować mentora.

– Nałożę przez to presję.

– Chyba wierzysz w nich?

– Gdybym nie, to by mi na tym ich szkoleniu tak nie zależało.

– No to w czym problem, Bayram? – splotła palce obu dłoni, zahaczając je o swoje kolano.

– W tym, że to jest czegoś początkiem, tak czuję – odpowiedział po dłuższej chwili wpatrywania się przed siebie – Przywódcy interesowali się, kiedy nauczę omegi walczyć z likantropami.

– Na podstawie tego co mi opowiadałeś... Czy ty przypadkiem więcej razy nie starłeś się z ludźmi?

– Dla takiego Harksa to wciąż jest doświadczenie – na wspomnienie facjaty Bety, od razu zacisnął pięść – Doświadczenie warte podzielenia się.

– Więc to zrobisz?

– O tym później, kluczowa jest pełnia. Do niej trzy dni, szmat czasu aż nie ogarnę podstaw teraz.

– Nie będziesz się nudzić – wzruszyła ramionami, ale przez swój ton wydawała się zatroskana.

– Raczej nie – westchnął, podnosząc się z ławki.

Przypomniał sobie inne słowa Gregora – Smarkacze z południa, przez których niczego nie można być pewnym. Najpierw tak luźno je sobie rzuca, potem przedstawia konieczność powołania oddziału pilnującego lasu, wyraża ciekawość ile omegi potrafią w walce i przeciwko komu... Nic się nie dzieje, przynajmniej teraz, kwitował Alfa. Czyżby władze watahy wyczuły jakieś niebezpieczeństwo?

A jeśli się mylę i naprawdę nie ma powodu do obaw? Człowiek przeciwko likantropowi nie ma większych szans w pojedynkę, a tylko diabeł może przeciwstawić się grupie wilków. Z drugiej strony kilka zwiadów po lesie nie zaszkodzi. Weź się w garść i przestań z tym czarnowidztwem. I nie zawracaj jej tym głowy.

Nieustannie pilnował się, aby czymś nie obarczyć dziewczyny. Z jakiegoś powodu przecież otrzymał tytuł Delty, nie tylko przez wyobrażenie przywódców, jakoby miał wygórowaną ambicję, tak wierzył. Wypadałoby wziąć za coś pełną odpowiedzialność, a ze snuciem i przedstawianiem teorii wstrzymać się do znalezienia odpowiednich dowodów je popierających. Póki co, dostał nowe zajęcie.

– Masz zamiar iść tam gdzie myślę? – zapytała, kładąc dłoń na jego ramieniu.

– Ten dzień zaczął się ciekawie, zobaczmy jak to się rozwinie.

– Idę z tobą. Przecież mam po drodze.

******

Jak szły te trzy ładne słowa? "Proszę, przepraszam, dziękuję", tak? A więc przepraszam za kolejną zwłokę (mam jakiś problem z samodyscypliną, wiecie? Chyba potrzebuję terapii, albo czegoś...), proszę o wybaczenie i dziękuję za dotychczasowy feedback ;D

Jak zawsze, ciekawią mnie wasze opinie na temat najnowszej części, przewidywania co do kontynuacji i wszelkie błędy, jakie się przytrafiły podczas pisania. Tymczasem, miłych wakacji (bez względu na to, ile ich wam tam jeszcze pozostało ;d) i do następnego, oby jak najszybszego! :>

A.I.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top