Rozdział III

Byli za silni. Stanowczo za silni. Ale nie poddawał się.

Zebrał wszystkie siły, jakie miał w sobie i przypuścił kolejny atak. Z pierwszym ciosem chybił, mężczyzna zdążył się cofnąć o krok. Jednak potem nie miał tyle szczęścia – Bayram rozpruł mu klatkę piersiową swoimi potężnymi pazurami i krew bryzgnęła na wszystkie strony. Przeciwnik padł nieżywy na twarz, ale jego towarzyszy to nie zraziło. Odpowiedzieli całą serią ciosów, których Shayrs pewnie unikał. Wykorzystał moment i powalił dwóch, trzeciemu wbijając kły w bark. Unosząc głowę i niemal odrywając delikwentowi całe ramię, zobaczył go – ten, który zabił Marvina. Na samo wspomnienie krew zagotowała mu się w żyłach i natarł na szatyna.

Skoczył w jego kierunku, ale ten nagle chwycił go za gardło i z całą siłą sprowadził do ziemi. Shayrs poczuł niemal jak pęka mu cały kręgosłup, a wilk cicho zaskomlał z bólu. Tymczasem rywal wpatrywał się w niego swoimi błyszczącymi się na złoto ślepiami i złowieszczo uśmiechał. Sięgnął za pas i wyciągnął tę diabelską roślinę. Jej ostra woń natychmiast zaczęła wyciskać łzy z oczu Bayrama i torturować jego płuca. Gdy kaszlnął pierwszy raz, szatyn zacisnął mu pięść na gardle. Wilk znów stawał się człowiekiem, który poczuł na karku pazury.

– Dopilnuję, abyś był przytomny i połknął każdy najmniejszy płatek. Będziesz mnie błagać o śmierć... – wypowiedziane przez mężczyznę stalowym tonem słowa zmroziły chłopakowi krew w żyłach. Próbował się wyszarpać z potężnego uścisku, kiedy oprawca łapał go palcami za twarz i rozwierał szczęki. Nie dawał rady powstrzymywać kaszlu i łzawienia. Wtedy poczuł ogień w buzi – szatyn dotrzymał słowa i wciskał mu roślinę do ust. Dotyk płatków parzył niemiłosiernie, aż chłopak zaczynał krzyczeć z bólu, który wypalał mu gardło i dusił. Niewzruszona twarz mężczyzny była ostatnim co widział przed zmrużeniem powiek.

Sekundę później jego oczy chłonęły oślepiającą biel sufitu. Szeroko otwartymi ustami łapał wielkie hausty powietrza, cały zlany potem. To był... tylko... sen...?, ta myśl natychmiast wypełniła jego umysł.

Zaczął się nerwowo rozglądać na boki. Leżał na jakimś łóżku, w pokoju znajdowało się ich jeszcze co najmniej kilkanaście, wszystkie tak samo pościelone. Przy każdym znajdowała się niska szafka z jasnego drewna, a na niej prosta lampka nocna, oraz krzesło. Ściany były pomalowane na ciemny odcień szarości, oprócz sufitu. Długie, białe firanki zasłaniały szerokie okna, przez które do pokoju dostawało się słabe światło dzienne, jako że niebo w całości było zasłonięte chmurami.

– Nie ruszaj się – Shayrs napiął wszystkie mięśnie i natychmiast odwrócił głowę w kierunku źródła tego niskiego i zachrypniętego głosu, który właśnie usłyszał. Zobaczył nad sobą szczupłego, łysego mężczyznę z krótko przystrzyżoną brodą, o brązowych oczach i lekko pomarszczonej twarzy. Ubrany był w ciemnogranatowe spodnie i białą koszulę, której rękawy podwinął do łokci. Przez chwilę przyglądał się chłopakowi bez słowa, po czym nagle nachylił się, położył mu swoją dłoń na klatce piersiowej i delikatnie zmrużył oczy, jakby nasłuchiwał jego serca. Cała ta sytuacja lekko onieśmielała Bayrama, który niepewnie spoglądał to na dłoń na swoim torsie, to na skupioną twarz nieznajomego. Wprawdzie mógł myśleć, że miał do czynienia z jakimś lekarzem, ale gdzie w takim razie miał stetoskop? Na razie jednak nie próbował się odezwać, za to zrobił to właśnie mężczyzna.

– Jak się czujesz? – spytał, po czym cofnął dłoń i skierował ją ku szklance stojącej na szafce przy łóżku chłopaka. Bayram na te słowa zaczął powoli podnosić się z łóżka, a wtedy do świadomości dotarło czucie obolałych mięśni, zwłaszcza poniżej klatki piersiowej. Z cichym syknięciem pomasował się po czole. Teraz dopiero zdał sobie sprawę, że miał na sobie szare, dresowe spodnie i czarny podkoszulek. Przypomniał sobie więc też, że, po raz kolejny zresztą, wilk zostawił po sobie rozerwane na strzępy ubrania, gdzieś między drzewami. Usiadł na brzegu łóżka.

– W porządku – odpowiedział brązowookiemu obojętnie i wziął szklankę, którą ten mu właśnie podał. Shayrs powoli przybliżył wypełnione do połowy przezroczystym płynem naczynie do ust i poczuł charakterystyczny zapach mięty. Niby dla pewności przelotnie spojrzał na mężczyznę zajętego poprawianiem zawiniętego rękawa i wychylił szklankę. Ku jego zaskoczeniu, ciecz miała gorzki, nieco drażniący gardło smak, przez który kilka razy musiał kaszlnąć. Próbując ustabilizować oddech, spojrzał na nieznajomego, który usiadł na sąsiednim łóżku ze złożonymi dłońmi.

– Ta mięta to pewnie tylko dla zapachu, co? – powiedział Bayram przecierając usta dłonią.

– Założę się, że przy naturalnym zapachu wywaru nawet byś nie wziął tej szklanki do ręki. Do końca, toksyna tojadu sama się nie zwalczy – mężczyzna mówił spokojnie, ale stanowczo. Chłopak zgodnie z poleceniem opróżnił szklankę i odstawił ją z powrotem na szafkę, opanowując skwaszoną minę przez smak napoju. Odetchnął głęboko i skierował wzrok na rozmówcę.

– Toksyna...?

– Mówiłem im, że przesadzili, przecież byłeś wystarczająco skopany, nie musieli cię truć. A, właśnie, zdejmij podkoszulek i wstań.

Jego słowa wprawiły Shayrsa w taką konsternację, że praktycznie bez zastanowienia poderwał się z łóżka i pozbawił górnej części garderoby. Truć? Im? Czyżby został przez nich... Z zamyślenia wyrwał go drobny ból z okolicy żeber. Spojrzał w tamtym kierunku i zdębiał – klatka piersiowa i brzuch były pokryte siniakami, w kilku miejscach zauważył nawet ślady po pazurach, gdzie zastygła krew z ran. Czyżby leżał nieprzytomny tak krótko, żeby rany nie zdążyły się porządnie zagoić? Wprawdzie to wymagało czasu, skupienia, ale zazwyczaj kilka godzin mijało i zostawały co najwyżej ślady. Przecież ten sprzed dwóch dni, po kuli, całkowicie zniknął. A tutaj było jakby świeżo po tej walce. Tymczasem łysy delikatnie dotykał obrażeń i uważnie się im przyglądał. Musiał się lekko pochylić, obaj byli mniej więcej tego samego wzrostu.

– Niech mi pan powie... – zaczął cicho chłopak.

– Bruce – mężczyzna odpowiedział natychmiast, cały czas wpatrzony w zadrapania na piersi.

– Bayram. Więc... kiedy tu trafiłem? I gdzie ja właściwie jestem? – drugie pytanie bardziej mu się wyrwało, ale widok, który właśnie ujrzał, wpłynął na otrząśnięcie się z dotychczasowego zaspania. Mężczyzna wyprostował się i cofnął o dwa kroki, rozwijając rękawy koszuli.

– Cóż, leżałeś tu ponad trzydzieści godzin. Tu, czyli na, nazwijmy to, oddziale szpitalnym rezydencji naszej watahy – odpowiedział całkowicie obojętnie Bruce zapinając mankiet i zwracając się znowu do Shayrsa – Alfa z resztą przywieźli Cię tutaj wczoraj nad ranem, nieprzytomnego, mocno pobitego i podtrutego tojadem. Dorzuć sobie jeszcze do tej puli, że nie potrafisz się porządnie regenerować i rozumiesz, dlaczego utrzymanie Cię przy życiu mogę traktować jako sukces. A dla medyka naszego gatunku jest to dosyć wymowne, musisz przyznać.

Mężczyzna lekko uśmiechnął się wypowiadając ostatnie zdanie, ale widząc totalnie skołowanego Bayrama pod wpływem jego wywodu, podszedł do niego i położył mu dłoń na ramieniu. Chłopak chłonął każde słowo i nie rozumiał coraz bardziej. Właściwie to sam siebie podziwiał, że nie zemdlał z wrażenia. Dopiero dotyk Bruce'a go przywrócił do rzeczywistości.

– Wybacz, ja... Zamyśliłem się i...

– Rozumiem, młody, że to trochę przytłaczająca sytuacja dla ciebie, ale teraz posłuchaj. Za tymi drzwiami jest łazienka, doprowadź się do porządku. Nie żebym pospieszał, ale Alfa kazał cię przyprowadzić, jak tylko odzyskasz przytomność.

***

Choć miał w głowie słowa Bruce'a, Shayrsowi nie spieszyło się do wyjścia spod prysznica. Pozwalając gorącej wodzie spływać po całym ciele, stał oparty rękami o ścianę kabiny z zamkniętymi oczami – proces gojenia ran wymagał skupienia. Kiedy ból powoli ustępował z okolic bioder i klatki piersiowej, a najbardziej widoczne rany zaczęły zanikać, pozostawiając tylko blade ślady, nie mógł powstrzymywać się od przypominania sobie tamtej nocy, no i tego snu. Przez wspominanie tej bandy, która go porwała, stopniowo dopuszczał do siebie jedną myśl.

Oni są tacy jak ja.

Nawet jeśli odnosił jakieś obrażenia, choć przeciwników bywało więcej, próbowali być od niego sprytniejsi i zastawiali pułapki – zawsze dawał sobie radę w walce i ostatecznie zabijał wszystkich. Ale to byli ludzie, z bronią, ale tylko ludzie. Z kolei ci... Nigdy nie dał się tak sponiewierać, nawet w ludzkiej postaci. Oni nic sobie nie zrobili z tego, że musieli stawić czoła wielkiemu wilkowi. Walczyli, aż nie upadali nieruchomo na ziemię, choć nawet wtedy chłopak nie był pewny, że delikwent pożegnał się z życiem. Niesamowita siła, te pazury i błyszczące na żółto oczy... Nie ma szans – to są...

– Nie utonąłeś tam?

Nieco stłumiony głos medyka przedarł się przez szum wody i dotarł do uszu Bayrama, wyciągając go natychmiast z zamyślenia. Odkrzyknął, że wszystko w porządku, a po kilku chwilach zakręcił kran i zaczął się suszyć oraz ubierać. Z małym zaskoczeniem odkrył, że zostawione przez Bruce'a w łazience ubrania, należały do chłopaka. Sam się sobie dziwił, ale wyczekiwał spotkania z tym całym Alfą. Zapytałby go skąd wiedzieli, gdzie mieszkał.

Pytanie jednak błyskawicznie wyparowało mu z pamięci, kiedy z Bruce'em dotarli pod duże, masywne drzwi z ciemnego drewna. Przejście tutaj ze skrzydła szpitalnego zajęło im dobrych kilka minut, podczas których Bayram przyglądał się praktycznie wszystkiemu. Zrozumiał, że znajduje się teraz w jakimś ogromnym zamku pośrodku lasu. Korytarze były bardzo przestronne, większość miała okna w stylu gotyckim, ale mijali też całkowicie szklane ściany, przez które można było podziwiać bezkres lasu i wyraźny zarys pobliskich gór. Do tego, pozwoliło mu to zobaczyć, że zamek ma bardzo ciemną, niemal czarną elewację, przez co mógł odstraszać już na pierwszy rzut oka. Przechodząc przez ciemniejsze części tego labiryntu korytarzy, zdawali się na ozdobne kinkiety, dzięki którym bez przeszkód maszerowali po podłodze, którą była typowa czarno-biała szachownica. Mijali schody prowadzące i na dół i na górę, drzwi mniej lub bardziej ozdobne, a nawet tarasy – wszędzie jednak nie napotkali nikogo, co trochę niepokoiło chłopaka.

Bruce uderzył dwa razy pięścią w drzwi, po czym nacisnął na pozłacaną klamkę i wszedł do środka, lekko popychając Shayrsa. Znaleźli się w gustownie urządzonym pomieszczeniu, w którym dominował brąz i szarość. Po lewej stronie znajdowała pokaźnych rozmiarów półka z książkami, a po prawej dwa fotele, kanapa i niska ława. Naprzeciwko drzwi, w głębi pokoju, stało solidne biurko, na którym chłopak dostrzegł teczki, papiery, kubek z długopisami, wysoką lampkę i laptopa. Za tym stanowiskiem pracy, jak przypuszczał, była niższa od biurka szafka, z drzwiczkami przeszklonymi w połowie. Nad tym wszystkim górował ogromny obraz w złotej ramie, przedstawiał on czarno-białą fotografię panoramy jeziora pośrodku lasu, podczas pełni księżyca.

– No, nareszcie – nagle pokój wypełnił doskonale znany Bayramowi głos. Instynktownie napiął mięśnie.

– Alfo – Bruce pokornie pochylił głowę przed zbliżającym się do nich szatynem, co chłopak dojrzał kątem oka, po czym łysy mężczyzna opuścił pomieszczenie.

Krótkie, kasztanowe włosy. Oczy o niezwykle jasnym odcieniu niebieskiego. Niewiele wyższy od Shayrsa, ale na pewno lepiej zbudowany, materiał T-shirta opinał muskularne ramiona i szerokie barki, a szczupłość sylwetki podkreślały dopasowane jeansy. Ostre rysy twarzy dodawały mu powagi, a cała jego postać roztaczała aurę pewności siebie, autorytetu. Teraz dopiero mógł się przyjrzeć zabójcy Marvina – pierwszej osobie, która przychodziła chłopakowi na myśl, na widok tej twarzy.

Wilk cicho warknął.

– Zgaś te kurwiki w oczach, liczę na normalną i dojrzałą rozmowę – po kilku chwilach wpatrywania się w siebie nawzajem, to on pierwszy przerwał ciszę spokojnym tonem. Bayram uzmysłowił sobie, że nie zapanował nad odruchem i jego oczy przybrały żółtą barwę. Szybko więc postanowił się opanować i odchrząknął. Wtedy mężczyzna wyciągnął rękę w powitalnym geście.

– Gregor Dunstan – Shayrs już był gotów się przedstawić, ściskając przy okazji dłoń Alfie, ale ten szybko mu wszedł w słowo – Znałem cię już kiedy...

– Kiedy zamiast uścisnąć moją dłoń, wybrałeś gardło mojego...

– Przecież to nie był twój przyjaciel, już porzućmy pozory.

Mężczyzna zachowywał obojętność przy każdym słowie, podczas gdy chłopak zaczął odczuwać małą frustrację. Starał się zachować spokój.

– Nawet jeśli, to po co to było? – zapytał po wzięciu głębszego oddechu – Nie mogliśmy tego w ogóle załatwić jakoś... normalnie i dojrzale? – celowo niemal zacytował rozmówcę. Ten tylko lekko uniósł kąciki ust i ruchem dłoni zaproponował Shayrsowi by usiadł na jednym z foteli. Gdy już obaj spoczęli na czarnej skórze opinającej meble, Gregor spokojnie splótł palce u dłoni.

– A jakbyś sobie wyobrażał taką rozmowę? „Dzień dobry, chcemy pana zaprosić do naszego stada, musi pan tylko wypisać się z życia w świecie ludzi, to jak będzie?" – bardziej niż na ton, Bayram zwrócił uwagę na treść tego zaskakującego przekazu.

– Może faktycznie darujmy sobie żarty... – odpowiedział w następnej chwili, co starszy skwitował tylko aprobującym skinieniem głowy.

– I to mi się podoba. Domyślam się, że masz w tej chwili więcej pytań niż... ran na ciele – nawet jeśli Shayrs zdążył ochłonął, te słowa natychmiast go zirytowały, co nie uszło uwadze Gregora, który nieco sarkastycznie się uśmiechnął – także pytaj o co chcesz. Mamy czas.

Fakt faktem, chłopak oczekiwał mnóstwa odpowiedzi na teraz, ale okoliczności czyniły wybór pierwszego pytania bardzo trudnym. Oddychając głęboko, jeszcze raz rzucił okiem na pokój, w którym się teraz znajdował i na jego właściciela. Ten ze spokojnym i obojętnym wyrazem twarzy patrzył na młodego, który po dłuższej chwili w końcu się odezwał.

– Więc... Kim wy jesteście? O co tu chodzi? I dlaczego ja? – powoli cedził każde pytanie, próbując sobie poukładać sytuację od podstaw. Dunstan nieco się pochylił i oparł łokcie na kolanach.

– A więc łatwy początek, dobrze. Cóż, jak zapewne zdążyłeś już sobie uświadomić, to jesteśmy... tacy jak ty.

– Dziwadła – to słowo całkowicie niekontrolowanie przerwało Gregorowi opuszczając usta chłopaka, który dopiero po kilku sekundach zdał sobie sprawę z tego, co powiedział. Ale ze wszystkich oczekiwanych reakcji Alfy na te słowa, najmniej spodziewał się tej, która właśnie miała miejsce. Zmieszany spojrzał na Gregora, który podśmiechiwał się pod nosem.

– To dosyć wymowne, że akurat tak to określiłeś. Na razie nie wnikam w przyczyny, choć mogę się ich domyślać. Ale to pojęcie zostaw ignorantom, głupcom i tchórzom – pouczający ton zawstydzał Bayrama, który znów spuścił wzrok.

– Wybacz, ja...

– Nie wiedziałeś, rozumiem. Tak się składa, że trochę o tobie poszukaliśmy w świecie – chłopak z zaciekawieniem spojrzał na Alfę – Choć nie ukrywam, że trudno się sprawdza przeszłość uciekiniera z domu dziecka.

Shayrs poczuł jak jego serce oplata pętla z łańcucha, którego stalowy chłód wypełnił go w całości. Nerwowo przełknął ślinę, a dłonie zaczęły się pocić. Co jeszcze wiedzieli? Znów zaczął odczuwać rosnące przerażenie. Szeroko otwartymi oczami wpatrywał się w poważną minę mężczyzny, który nie pozostawał mu w tym dłużny. Miał wrażenie, że jego diamentowe tęczówki przebijają go na wylot.

– Nie zamierzam ci wypominać przeszłości, w każdym razie nie za bardzo. Ale jest ona ważna ze względu na propozycję, którą zamierzam ci teraz złożyć i przez którą teraz rozmawiamy – mężczyzna zawiesił głos, a chłopak na chwilę przestał oddychać z tego napięcia – Dołącz do mojej watahy.

Bayram w duchu przyznał, że spodziewał się takich słów. Mimo to, nie potrafił się w ogóle na nie przygotować, nie wiedział co odpowiedzieć. Tyle się wydarzyło w ostatnich kilkunastu godzinach, tyle nieprawdopodobnych słów zostało zamienionych, jak się odnaleźć w takiej sytuacji? Stawała się ona coraz bardziej napięta, a cisza denerwująca.

– Czego chcesz w zamian? – w końcu młody przełamał cichą barierę, choć głosem niewiele głośniejszym od mocnego szeptu, od tych emocji gardło mu wyschło całkowicie.

– Oszukałbym samego siebie, gdybym oczekiwał innych słów od kogoś, kto musiał żyć jak najemnik – Alfa odpowiedział zachowując obojętny ton, a chłopak w środku poczuł nieprzyjemne skurcze. Zignorował je kiedy mężczyzna podniósł się z fotela.

– Przejdźmy się.

***

Bayram był zafascynowany nie tylko monumentalizmem budowli, ale też klimatem, jaki wytwarzało to miejsce – był dosyć mroczny, ale dostojny, wyniosły, ale harmonijny, porażający, ale intrygujący. Gregor oprowadzał go po niemalże całej rezydencji, nie tylko wewnątrz. Zamczysko znajdowało się na olbrzymiej polanie, las zaczynał się dopiero w promieniu kilkuset metrów, nie licząc pojedynczych drzew w najbliższym otoczeniu budowli. Przestrzeń zapełniało kilka dużych altan, niemały zewnętrzny plac treningowy, prowizoryczny parking i miejsce zabaw dla dzieci. Całość mogła przypominać luksusowy hotel mieszczący się w odrestaurowanym średniowiecznym zamku.

Po obejrzeniu większości posiadłości, Shayrs nieco zyskiwał śmiałości.

– Robi wrażenie, ładnie się tu urządziłeś – zagadał.

– To nie tylko ja, to przede wszystkim reszta. Moje stado.

Chłopak nie był pewien czy dał to po sobie poznać, ale nieco mu ulżyło, gdy w końcu natknęli się na pozostałych mieszkańców rezydencji. Dokładnej liczby nie zapamiętał, ale był pewien, że zobaczył tych różnych twarzy ze dwadzieścia co najmniej. Najstarsze osoby wydawały się być rówieśnikami Alfy, a najmłodsze mogły mieć nie więcej niż piętnaście lat. Wszyscy byli zajęli sobą, ale gdy przechodził obok nich Dunstan, natychmiast się mu kłaniali z szacunkiem i pokorą. On odwzajemniał to tylko sympatycznym uśmiechem, czasem poczochrał dziecko po głowie i szedł dalej. Na towarzyszącego mu Shayrsa reagowali różnie – jedni tylko przyjaźnie kiwali głową, drudzy ograniczali się do zaciekawionego spojrzenia, a jeszcze inni w ogóle nie zwracali na niego uwagi. Sam do końca nie wiedział jak ma się zachować, więc odpowiadał neutralnym skinieniem. To miejsce tętniło życiem.

Nie tylko to widział, ale też czuł. Podobnie jak jego wilk – gdy za pierwszym razem spotkał się z pobratymcami, warczał... ze strachu. Teraz jednak utożsamiał się z jego intrygującym spokojem, czyżby nawet szczęściem?

Ta swego rodzaju wycieczka poznawcza potrwała około godziny. Choć panowie nie wykazywali oznak zmęczenia, postanowili przysiąść na jednej z ławeczek bardziej oddalonych od zgiełku. Obaj wpatrywali się w żyjący krajobraz rezydencji, ale z zupełnie innymi odczuciami – starszy z dumą, a młodszy z podziwem, ale niezbyt entuzjastycznym.

– Powiedz mi, Bayram, co widzisz? – zapytał po chwili Dunstan.

– Twoje stado. Twoje miejsce na świecie. Twoje życie – Shayrs odpowiedział po dłuższym momencie zastanowienia, kierując wzrok na Gregora podczas wypowiadania ostatnich dwóch słów, na które ten przytaknął.

– Nie tęsknisz za tym, czego nigdy nie miałeś. Dlatego pokazałem ci to wszystko. O to chodzi w naszym życiu, jako likantropów.

– Jako co?

– Nazwa jest reliktem przeszłości, zniknęła wraz ze modą na mitologie. Chodzi po prostu o zmiennokształtnych, którzy przybierają postać...

– Wilków. Jesteśmy wilkami – młody wtrącił się z tonem, jakby zrozumiał coś bardzo ważnego.

– Cieszy mnie, że powiedziałeś to głośno. A teraz popatrz tam.

Chłopak spojrzał w kierunku placu zabaw, gdzie kilka szaroburych szczeniąt radośnie podskakiwało i popiskiwało wokół dostojnie poruszającego się między nimi wilka o śnieżnobiałej sierści. Uroczo to wyglądało, gdy młode przekomarzały się z sobą, a dorosły czujnie się im przyglądał, czasem trącając któregoś nosem.

– Moja żona, Luna.

– Ładne imię.

– Nie, nie – Gregor lekko podniósł kąciki ust – Na imię ma Isabella. Jako moja partnerka nosi tytuł luny, czyli takiej wilczycy alfa. To wprawdzie nie są nasze dzieci, ale zwróć uwagę jak się nimi zajmuje. Obecność luny ma wpływ na całe stado. Jest naszą dodatkową energią, siłą życiową. Podstawa każdej silnej watahy. Jesteśmy jak rodzina, ale te więzi są jeszcze bliższe, rozumiesz?

– Lojalność... Oddanie i poświęcenie – odpowiedział Bayram, po czym znów spojrzał na mężczyznę.

– Dokładnie. I tego właśnie chcę w zamian od ciebie. A wszystko, co cię łączyło ze światem ludzi, przestało mieć znaczenie wraz ze śmiercią tego faceta.

Chłopak błyskawicznie odwrócił wzrok, gdy poczuł napinające się mięśnie. Wspomnienie Marvina było jak wybudzający z transu impuls. Bo właśnie tak się czuł odkąd rozmawiał z Alfą – chłonął wzrokiem wszystko związane z tym zamkiem oraz każde słowo mężczyzny. To już nie było zwykłe zaintrygowanie, a czysta fascynacja otaczającą go rzeczywistością. Aż nie padły słowa o śmierci jego znajomego.

– Trafiłem w czuły punkt, jak widzę – ton Dunstana niósł w sobie pewną nutę tłumaczenia się, co zwróciło uwagę młodego.

– Wszak od tego się zaczęło... – odpowiedział nieco mamrocząc pod nosem.

– Kto jak kto, ale ty o słusznym zabijaniu trochę wiesz – riposta, choć wypowiedziana spokojnie, trafiła do Bayrama. Liczą się intencje, tak więc nie miał prawa osądzać czynu starszego.

– Tyloma ścieżkami się kroczy... – powiedział chłopak obojętnie, jakby myślał na głos.

– Dlatego posłuchaj mnie teraz – błękitnooki zwrócił się całkowicie do Shayrsa – Pozwolę ci odejść, jeśli zechcesz. Ale czy uświadomiony istnieniem tego świata, naszego świata – podkreślił – będziesz żyć tak jak dotychczas? Myślę, że obaj znamy odpowiedź.

Słuchając tych słów, Bayram znów rzucił okiem na wszystkich, którzy beztrosko spędzali czas przed monumentalnym gmachem. Nie oderwał wzroku nawet, gdy usłyszał głos Gregora, obojętny, ale z nutą powagi.

– Wybór należy do ciebie.

******

Oczekujący na kontynuację - przepraszam za tyle czekania i zarazem ofiarowuję wam (znowu) najdłuższą dotychczas część ;) Rozjaśniamy, rozjaśniamy...

Dziękuję za pierwsze odzewy, to zawsze najbardziej motywuje do pisania ;) 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top