Rozdział I
Znowu to zrobił.
Ile razy można zapominać o ściąganiu tych przeklętych rolet, jeśli od paru dni budzikiem jest to irytujące światło słoneczne na powiekach?
Mocno zaspany zasłonił sobie oczy ręką, ale nie wytrzymał w tej pozycji nawet minuty. Świadomość popsutej szansy na wyspanie się zdążyła go zirytować na tyle, aby odpuścić już szukanie jeszcze kilku minut snu. Zresztą, zaraz dzieciarnia zbiegnie się na pobliski plac zabaw, więc pewnie potem humor byłby jeszcze gorszy.
Powoli podniósł się do siadu i potarł twarz dłońmi. Pierwsze co rzuciło się w oczy – torba, ze sporą porcją gotówki w środku. Obrazki z poprzedniej nocy docierały powoli do jego pamięci podczas snu. Cóż, skutki pełni i wyjątkowego stęsknienia się za... przygodą. Co mu natychmiast przypomniało o porannym prysznicu, a że nie rozebrał się do spania, to już nie było na co czekać. Przeciągnął się i ruszył do łazienki.
Zrzucił z siebie dresową bluzę i jego uwagę natychmiast przykuło miejsce na brzuchu krótko poniżej żeber. Delikatnie dotknął palcem bladych śladów po ranach zadanych przez kule i przypomniał sobie moment ich powstania. Farciarz, pomyślał o strzelcu. Wzruszył ramionami, po czym zdjął spodnie i wszedł do kabiny, szybko odkręcając ciepłą wodę. Teraz był czas na spokojne wdrożenie się w nowy dzień.
Pod prysznicem spędził około dziesięciu minut, nie potrzebował więcej. Po kilku następnych już był ubrany w ciemne jeansy i czarną koszulkę z długimi rękawami. Powoli wychodził z sypialni poprawiając pasek u spodni, gdy usłyszał pukanie do drzwi. Spokojnym krokiem podszedł do nich i je otworzył, napotykając wzrokiem starszego, elegancko ubranego mężczyznę.
– Dzień dobry, panie Shayrs – rozbrzmiał zachrypnięty głos.
– Pan Corash, uszanowanie – młodszy z rozmówców delikatnie odsunął się na bok progu i skinieniem ręki zaprosił gościa do środka, po czym zamknął drzwi i splótł ręce na klatce piersiowej – Czemu zawdzięczam wizytę? O ile pamiętam, na opłacenie czynszu mam jeszcze kilka dni...
– No tak, ja właśnie w tej sprawie – starzec tylko poprawił zapięcie swojego płaszcza oglądając się w lustrze zawieszonym na korytarzu. Z poważną miną skierował się po chwili ku gospodarzowi – Zgodzi się pan, że ten termin „kilka" jest zbyt nieprecyzyjny, co w obliczu nowości stwarza potrzebę konkretów.
– Innymi słowy? – młodzieniec tylko uniósł brew na te słowa, stojąc bez ruchu.
– Czekam na przelew do jutrzejszego wieczora. Ustalenia z góry. Przypominam o karnych odsetkach za przekroczenie terminu wpłaty ostatnim razem. A są ludzie, którzy dla mieszkania tutaj są gotowi płacić regularnie – Corash uśmiechnął się ironicznie na widok lekko zaskoczonej miny swojego rozmówcy. Ten jednak szybko odwzajemnił uśmieszek i powoli wyciągnął dłoń w kierunku klamki, nie spuszczając wzroku ze starca.
– Dwa opóźnienia w ostatnim kwartale, faktycznie wyczerpałem limit. Bardzo doceniam, że postanowił mi pan o tym powiedzieć osobiście. Na jaki jeszcze tego typu gest mogę liczyć z pańskiej strony? – sarkazm wpleciony w rozdmuchaną uprzejmość tonu Shayrsa nieco zbił z tropu jego gościa. Pan Corash postanowił tylko odchrząknąć i ruszył do drzwi, przy okazji sięgając do wewnętrznej kieszeni płaszcza, z której wyciągnął drobny plik kopert.
– Spotkaliśmy się z listonoszem w windzie. Przepraszam, że odebrałem możliwość zamienienia z nim kilku zdań – starzec wręczył podarunek chłopakowi, który już otworzył mu drzwi – Nie zajmuję dłużej. Jak mniemam, czeka pana pracowity dzień. Do widzenia.
– Miłego dnia – Shayrs odpowiedział już bez większego entuzjazmu, przyglądając się kopertom, po czym zamknął drzwi i poszedł do salonu. Co za zaskoczenie, żadnych widokówek, pomyślał i odrzucił stertę papieru na szafkę przy ścianie, samemu rzucając się na kanapę ustawioną na środku pokoju. Szybko ogarnął otaczającą go przestrzeń wzrokiem – typowe mieszkanie z budynku na przedmieściach, ładnie urządzone, szary jako kolor dominujący na ścianach i meblach. Przynajmniej nie podniósł czynszu. Sięgnął po pilota i z telewizora natychmiast dotarły do jego uszu słowa dziennikarza:
Kolejna makabryczna zbrodnia w ciągu ostatnich kilku miesięcy, ofiarami znowu przestępcy. Dziś w nocy doszło do krwawej masakry w miejskim porcie, zginęło sześć osób, a zwłoki są w straszliwym stanie. Nie możemy ostrzec wrażliwych widzów przed żadnym nagraniem, ponieważ policja nie zezwoliła na żadne postronne dokumentowanie ofiar morderstwa. Funkcjonariusze odmawiają komentarza, których nie szczędzą sobie lokalni mieszkańcy – kto lub co zagraża tym, którzy łamią prawo i na jak długo tylko im? Teraz wiadomości z zagranicy...
Wiadomości z zagranicy nie dane mu było wysłuchać, ponieważ znowu w mieszkaniu rozbrzmiał odgłos pukania do drzwi. Shayrs westchął z lekką irytacją i błyskawicznie zerwał się z kanapy, po sekundzie znajdując się przy progu. Za drzwiami jednak tym razem czekała zupełnie obca dla niego twarz mężczyzny, wydającego się być niewiele od niego starszym, z podobną sylwetką, czarnymi włosami, brązowymi oczami i krótkim zarostem na brodzie. Zmarszczył brwi na widok nieznajomego, który odezwał się niemal natychmiast po otwarciu drzwi.
– Bayram Shayrs?
– A kto pyta i po co?
– Ethan Flint z gazetki osiedlowej, o zdanie na temat ostatnich wydarzeń w naszym mieście – Bayram instynktownie uniósł jedną brew na te słowa, utrzymując obojętną minę.
– To znaczy? Bo wiesz, kolego, ostatnio to się chyba sporo u nas dzieje.
– Co sądzi pan o protestach grup ekologów na miejscach parkingowych w okolicy naszych blokowisk, co utrudnia życie mieszkańcom? – niezauważalny ruch kącików ust był szczytem ekspresji gospodarza.
– Nie spotykam ich na ogół, bo robię nocne zmiany. A kiedy koło czwartej nad ranem przyjeżdżam tutaj, oni chyba grupowo składają swoje biwaki gdzie indziej, a na pewno nie tutaj.
Jakkolwiek ta rozmowa przebiegała, Shayrsa intrygowała w niej jedna rzecz – jego rozmówca nic nie notował, ani nie nawet nie trzymał w dłoni dyktafonu. Jakaś legitymacja prasowa też się nie rzucała w oczy. Zresztą, nie pomyślałby o dziennikarzu na widok kogoś ubranego w eleganckie jeansy i niebieską koszulę z podwiniętymi rękawami. Chociaż, przecież nie szata zdobi człowieka, a w korporacjach walczą o tatuaże, także no. Tylko ten wzrok, uparcie wbity w oczy Bayrama przez cały czas i dziwna aura bijąca od całej postaci...
– Bardzo dziękuję panu za rozmowę, cenimy głos społeczności obywatelskiej – człowiek podający się za Flinta lekko skinął głową z uśmiechem i odszedł krokiem tak szybkim, że Bayram postanowił darować sobie wołanie z pożegnaniem, ograniczając się do wzruszenia ramionami i zamknięcia drzwi. Wtedy w swojej głowie usłyszał ciche powarkiwanie, co trochę go zdziwiło.
Wilk rzadko budził się w ciągu dnia. Ale nigdy po rozmowie z kimś.
Widok tego człowieka jeszcze przez chwilę był obecny w jego pamięci, ale zniknął jak tylko w zasięgu wzroku pojawiła się ta torba. Przechodząc korytarzem minął zawieszone w nim lustro, ale natychmiast do niego wrócił, gdy łypnął na nie kątem oka. Lekko zbladł – w odbiciu tęczówki Shayrsa błyszczały się na ten złoty kolor. Tym razem nie poczuł charakterystycznego ciepła w okolicach skroni, towarzyszącego przy zmianie barwy oczu, co samo zwiastowało przemianę. Przecież pełnia była dopiero co, ani w ogóle się niczym nie zdenerwował.
A warknięcia znowu rozbrzmiały w głowie.
Chłopak po chwili się otrząsnął, wstrzymał oddech i mocno zacisnął powieki. Gdy po kilku sekundach znów spojrzał w lustro, oczy znów miały swoją naturalną, zieloną barwę, a głowę nawiedziło przypomnienie sobie o wypełnionej pieniędzmi torbie. Powoli odetchnął z ulgą, zapomniał o powrocie na kanapę przed telewizor i skierował się w kierunku łupu, który wypadałoby przeliczyć.
Po kilku minutach ułożył stertę banknotów w równy prostokąt. Całe szesnaście tysięcy, marnie – pomyślał. Ostatnie wypady bywały znacznie bardziej obfite, nawet przy mniejszej liczebnie ekipie w to zaangażowanej. Na czynsz, paliwo, jedzenie i ubrania starczy, to najważniejsze. Wprawdzie nie był jakimś gadżeciarzem zakochanym w luksusie, ale kilka razy zdarzyło mu się zaszaleć z wydatkami, które do następnej akcji trzeba będzie ograniczyć. Przecież nie zrobi tego z jedzeniem, którego pochłania więcej niż typowy człowiek w jego wieku.
Podzielił pieniądze na dwie równe części, które zapakował w foliowe worki i schował w szufladzie na pościel pod łóżkiem.
***
Jedni chodzą do centrów handlowych, drudzy na place kupieckie. Tam nowocześnie urządzone sklepy, tu zwykłe stragany pod baldachimami. A jak się dokładnie przyjrzeć, to w obu miejscach kupi się dokładnie to samo – jedzenie, ubrania, gadżety. Ale to już kwestia upodobań gdzie lepiej.
Bayram skrupulatnie przeliczył nominały monet i podał je starszej kobiecie, a ta przekazała mu do ręki słodkiego precla z makiem. Ostatnio lubił je jeść na śniadanie, a jeśli wierzyć słowom sprzedawczyni, że własnoręcznie robione, to zastanawiał się czasem czy nie warto tej kobiety zatrudnić, aby mu tylko przygotowywała takie precle w mieszkaniu. Rozmarzył się przez chwilę, aż dotarł do narożnika starej kamienicy przerobionej na swego rodzaju dom towarowy, a była to zwykła rudera, w której kwitł handel bimbrem i tytoniem. Rozejrzał się po najbliższej okolicy i spokojnie oparł głowę o ścianę. Wtedy przy przyległej ścianie pojawił się starszy od niego mężczyzna, w starym prochowcu i znoszonych spodniach. Na głowie miał czarny beret, a jego twarz i oddech dużo mówiły o tym jak spędził poprzedni wieczór. Bayramowi to jednak nie przeszkadzało, przywykł do takiego stanu rozmówcy, choć dzisiaj wydawał się dziwnie nerwowy.
– Kiepski towar, Marvin? – Shayrs powoli już kończył precla, kątem oka spoglądając na znajdującego się przy rogu człowieka.
– Mhm...
– Ciekawe. Jak tam? – młodszemu z mężczyzn spoważniał ton głosu.
– Dojdzie do transakcji. Na obrzeżach przy lesie, od strony szosy – Marvin spojrzał za ramię, nie podnosząc zbytnio nosa. Bayram nie widział jego dłoni ukrytych w kieszeniach płaszcza, które się bardzo trzęsły.
– Kiedy?
– D-dziś w nocy, koło drugiej – starszy ściszył głos i odchrząknął, kiedy młodszy z małym zdziwieniem dowiadywał się szczegółów. Druga noc z rzędu, świetnie, pomyślał.
– Przyjąłem, dzięki – Bayram już chciał odejść, gdy poczuł zaciśniętą dłoń Marvina na nadgarstku.
– N-naprawdę, bierzesz to? – mężczyzna jakby nie wierzył w słowa Shayrsa, który wyswobodził się z jego uścisku i strzepnął rękaw swojej skórzanej kurtki.
– Jakiś problem, Marvin?
– N-no w-wiesz... Nic takiego... – Bayram tylko uniósł brew i zrobił pół kroku bliżej swojego rozmówcy, który już ewidentnie nie wyglądał na spokojnego.
– Powinienem o czymś wiedzieć? – zapytał poważnym tonem.
– Słyszałeś o tym, co się stało w dokach? Było ich sześciu... – po dłuższej chwili Marvin w końcu wycedził odpowiedź, ale wyraźnie podkreślił ostatnie słowo – Kogo t-ty na nich nasyłasz, młody? – wyszeptał przerażonym tonem.
Bayram coraz uporczywiej wpatrywał się w jego oczy. Różnica wzrostu była na korzyść młodszego z tego duetu o głowę, co najmniej. Ostatecznie, Bayram skwitował wszystko tylko lekkim, rozbrajającym uśmiechem. Poklepał swojego rozmówcę po ramieniu i skinął głową, zostawiając go samego pod ścianą i ruszył w stronę wyjścia z targu.
Nagle przeszedł go dziwny dreszcz po karku i wewnętrzny impuls, aby odwrócić się za siebie. Przeleciał wzrokiem niemal wszystkie mijające go twarze, ale sam nie wiedział czy i kogo właściwie szuka. Wtedy znowu w jego głowie rozbrzmiał warczący wilk, ale tym razem był głośniejszy. Shayrs natychmiast chwycił po telefon i w zgaszonym ekranie przyglądał się swojemu wzrokowi – nieco się uspokoił na widok swoich ciągle zielonych oczu. Z powrotem schował urządzenie do kieszeni i kontynuował wychodzenie z labiryntu stoisk.
******
No to zaczynamy na poważnie.
P.S. Trafiło się już do rankingów, choć jak na razie to oczywiście wszędzie taka strefa spadkowa ;> Niemniej, jak już pojawiły się szczebelki, to wypada z nich skorzystać i próbować piąć się coraz wyżej. Do następnego!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top