Rozdział XI
Czas spędzony we śnie okazał się jedynym, kiedy Bayrama nie nękał ten dziwny stan. Był jak uporczywe poczucie winy. Pozbawiał młodzieńca energii i chęci by się skupić na czymkolwiek, za to wypełniał go nieopanowaną potrzebą chodzenia dookoła pokoju. Liczba kroków wzrosłaby z kilkudziesięciu do przynajmniej kilkuset, gdyby nie żołądek upominający się o śniadanie. Ale i apetyt okazał się mu niezbyt dopisywać. Po skromnym posiłku od razu skierował się na zewnątrz, ku placowi treningowemu.
Był jeszcze dosyć wczesny i chłodny ranek, toteż Shayrs nie spotkał na podwórzu nikogo. Przemknęło mu przez myśl, aby cieszyć się własnym towarzystwem. Jednak czuł, że coś się nie zgadza. Brakowało tego oczekiwanego spokoju ducha i odłączenia umysłu od rzeczywistości. A próba zanurzenia się we własnej wyobraźni sprawiła, że natrętne uczucie się nasiliło. Lekko przyspieszony oddech chłopaka ustał, kiedy po jego karku przebiegł łaskoczący dreszcz wywołany zimnym podmuchem wiatru. Zachłyśnięcie świeżym powietrzem wytrąciło go z refleksji. Doszedł do siłowni i zajął się sprawdzeniem sprzętu, uporczywie szukając sobie jakiegokolwiek zadania, zirytowany bezczynnością.
Dotarł do stojaka z workiem treningowym. Kontrolnie posłał mu kilka beznamiętnych uderzeń. Po chwili jednak nieświadomie zwiększył ich siłę i natężenie. Kolejne ciosy zadawał z narastającą coraz bardziej frustracją, kierowany potrzebą zwykłego wyżycia się. Czuł wściekłość, strach i stres. Wszystkie trzy, jak pijawki, wysysały najmniejsze poczucie odprężenia. Ale najbardziej wkurzający dla niego był fakt, że nie potrafił odnaleźć w sobie przyczyny takiego zachowania. Wracając pamięcią do poprzedniej nocy, znów miał przed oczami oprychów bezradnych w obliczu wilka, rozzłoszczonego Alfę i uważnie wysłuchującą go Neirę...
– Wszystko w porządku?
Pazury u lewej dłoni z pełnym impetem wbiły się w worek i piasek zaczął wydostawać się na zewnątrz z charakterystycznym szmerem przez pięć dziur w skórzanej powłoce. Bayram wstrzymał oddech i zamknął oczy, powoli cofając dłoń oraz rozprostowując palce. Znów były zakończone normalnymi paznokciami, tak jak oczy odzyskały zieloną barwę, a wilcze warknięcia w głowie ustąpiły miejsca koncentracji na rzeczywistości. Odetchnął spokojnie i przetarł nieco spocone czoło.
– W jak najlepszym, Beto.
– O, to dobrze słyszeć – Ramon włożył dłonie do kieszeni płaszcza i przeszedł obok Shayrsa, by móc oprzeć się ramieniem o ogrodzenie – Bo tak patrzyłem na ciebie, Delto i już myślałem, że ten worek skończy na ziemi w co najmniej dwóch częściach.
Młodszy z mężczyzn tylko poprawił długi rękaw swojego podkoszulka i wzruszył obojętnie ramionami. Kolejna typowa rozmowa z Harksem dopiero się rozpoczynała.
– Tak myślałem, że to ty odpowiadasz za zaopatrzenie naszego placu treningowego. Spokojnie, ten jeszcze trochę wytrzyma – znów próbował wybadać granice, do których mógł się posunąć w rozmowach ze starszym rangą.
– Jak mniemam, przechodzisz ze swoimi adeptami na wyższy poziom wtajemniczenia i wszędzie tutaj będą ślady po pazurach i kłach? – rzucił Beta. Szach, tak to zinterpretował Delta.
– Powiedzmy, że... – przez moment zabrakło mu odpowiednio słowa, jednak nie miał zamiaru tego pokazać po sobie – sprawdzam. Kiedyś w końcu będą musieli ćwiczyć walkę na poważnie i gdzieś to trenować.
– O, bez wątpienia. Może na granicach lasu? – Ramon obniżył swój sugestywny ton, a Bayram, ku swojemu zdziwieniu, spokojnie przyjął szpilkę.
– Jest to jakiś pomysł, Beto. Na łonie natury...
– Jest się bardziej naturalnym, czyż nie? – młodzieniec w ogóle nie miał wątpliwości do czego chciałby zmierzać rozmówca, a mimo to ciągle zachowywał spokój.
– Dokładnie. Przecież w naszym przypadku się to sprawdza.
W tej chwili Harks pozwolił sobie na ironiczny uśmiech, a młodszy z nich w duchu zadawał sobie pytania. Dlaczego teraz, w obecności najbardziej irytującego go swoją obecnością członka watahy, był o wiele bardziej zrelaksowany niż we własnym towarzystwie? Co go pchało w stronę takich otwartych gierek słownych z ostatnią osobą do przeprowadzenia takiej rozmowy? I czemu nawet chciał się tak dalej droczyć?
– Tutaj muszę ci przyznać rację, Delto – słysząc to, Shayrs z wrażenia uniósł brew – Bo jednakowoż te, jak to określiłeś, nasze przypadki są sprawami niezwykle... subiektywnymi.
– Gdyby wszyscy byli tacy sami, świat byłby niezwykle nudny – ani myślał dać się ripostować.
– No tak. Kto jak kto, ty za nudą nie przepadasz.
– Młodość musi się wyszumieć.
– Likantrop jest młody do szesnastego roku życia.
– Potem tylko obrasta futrem?
– Które brudzi krwią wyłącznie gdy musi.
– Nic nie dzieje się bez przyczyny.
– Nie trzeba reagować na wszystko.
– Obojętność to pasywność.
– Trzymanie się odpowiedniego kursu.
– Zaślepienie.
Nie zdali sobie sprawy jak szybko znaleźli się twarzą w twarz. Stanęli przed sobą wyprostowani, z minami zarazem poważnymi i dumnymi, choć różnymi w swoim przekazie. Ramon chełpił się pozycją i przekonaniem o własnej sile, natomiast Bayram odczuwał butę i gotowość by stanąć z Betą do walki, w której nie planowałby zbytnio kalkulować. Co więcej, odnosił przy tym wrażenie, że to był nie do końca jego własny zamiar. Jakby z czyjegoś polecenia chciał coś udowodnić, ale nie wiedział za bardzo komu. A z kolei ten trapiący go od poprzedniego wieczora stan ducha gdzieś się ulotnił...
– Dobrze przemyśl następny ruch, Delto.
– I wzajemnie, nawet bardziej niż tylko „dobrze", Beto.
– A więc tak chcesz grać, Shayrs... – Harks zmrużył oczy i splótł ręce na klatce piersiowej – Dobrze, ale żebyś potem tego nie żałował.
Mężczyzna niespodziewanie wydał z siebie krótkie warknięcie i obnażył wydłużone zębiska, a jego oczy przybrały złotą barwę. Z kolei młodzieniec tylko przez moment sprawiał wrażenie nieco spłoszonego nowym obliczem adwersarza, pozwalając zaraz wybrzmieć z rozwartych szczęk dosyć głośnemu rykowi. Również u niego zielone tęczówki ustąpiły miejsca żółtym i tak zaczął się intensywny pojedynek na spojrzenia, w akompaniamencie groźnych pomruków. Nadnaturalny refleks u obu likantropów sprawił, że wpatrzeni w siebie równocześnie zaczęli chodzić dookoła, szybciej i wolniej zaciskając pięści.
Shayrs nie przejmował się szponami kłującymi wrażliwe wnętrze dłoni. Czuł buzującą adrenalinę i gotującą się w żyłach krew. W tej chwili dla niego nic się nie liczyło poza Ramonem. Nie patrzył na niego jak na członka stada z wyższą rangą, tylko na kolejnego mężczyznę, z którym zmierzy się o pozycję. Rywala rzucającego mu wyzwanie. Niechcianego w swoim otoczeniu intruza. Instynkt jasno podpowiadał – pozbyć się problemu, już.
Gdzieś z tyłu głowy jeszcze migotała mu czerwona lampka. Skupiony na przeciwniku całkowicie jednak ignorował ostrzegawcze sygnały samozachowawcze. Nieważne było szukanie, nawet pobieżne, podstaw tego zapału do starcia. Tym razem na widok Bety, zamiast zwykłej irytacji, umysł wypełniła żądza zmierzenia się z nim w fizycznym starciu, ale skąd się to wzięło? Przecież do tej pory nigdy nie napinał mięśni bez powodu.
– Intrygujesz mnie, Shayrs... Od kiedy jesteś taki skory do walki?
– Przeszkadza ci to? Myślałem, że...
– Nie obchodzi mnie co myślisz, tylko co pamiętasz. Oczywiście mam na myśli nasze pierwsze spotkanie. I twoje wycie, gdy niemal rozłupałem ci czaszkę tą pięścią.
Wspomnienie bolesnego zapoznania się z siłą jednego z przywódców było tym impulsem, który tchnął Bayrama do ataku. Bez zastanowienia wyrzucił przed siebie zamkniętą dłoń, którą trafił tylko pustą przestrzeń, bo Harks zdążył się uchylić. To samo zrobił przy czterech następnych zamachnięciach młodszego, aż nie złapał go mocno za nadgarstek.
– Może cię to zaciekawi... Obserwowałem twoje wszystkie dotychczasowe walki z omegami – zaintrygowany tymi słowami Delta z zaciekawieniem uniósł brew, nie zważając na uścisk, na co tylko czekał starszy – Urocze w swej toporności.
Mocnym ciosem barkiem mężczyzna odrzucił chłopaka, po czym ściął go z nóg prostym ruchem z półobrotu. Shayrs zdołał uniknąć zmierzającej w jego kierunku stopy i zwinnym wybiciem się odzyskał prostą pozycję.
– Nie... Nie walczysz lepiej od nich! – wysapał wściekle.
– A mimo to, żaden z twoich uczniów nie posłał cię jeszcze na ziemię, tylko ja – prychnął Ramon – Więc jak to jest?
– Zamknij się!
Ogarnięty przez furię chłopak ponownie przypuścił atak. Nie ignorował rozbrzmiewających w głowie wilczych warknięć przesiąkniętych agresją, a wręcz dodatkowo się dzięki nim nakręcał. Cząstki racjonalizmu w umyśle chciały podpowiedzieć mu, że właśnie odrzucał wszystko, co od kilkunastu dni wpajał omegom – przemyślenie posunięć, strategię w pojedynku i wyzbycie się emocji. Na to pozostawał głuchy. Myślał tylko o dopadnięciu ciągle nieuchwytnego rywala, który miał nawet czelność, na swój sposób, rozkoszować się próżnymi wysiłkami młodzieńca.
– Nie masz wrażenia, że coś ci nie idzie? – Harks spytał nonszalancko po kolejnym sprytnym uniku.
– Już ty się o mnie nie martw... – zmęczenie zaczęło powoli doskwierać Bayramowi, choć ciągle swoimi ruchami nie chciał tego pokazać – Niech ci będzie, że nadal się uczę. W końcu to żadna słabość przyznać się do czegoś takiego.
– Znudziła mnie już twoja krótkowzroczność – Beta odpowiedział zimnym tonem i sam rzucił się na Shayrsa. Zdołał go unieść i z całej siły cisnąć nim o twardą matę. Wykorzystując moment, w którym Delta zwijał się z bólu, Ramon cofnął się o dwa kroki, by po chwili donośnie i przeciągle zaryczeć.
Tubalny odgłos błyskawicznie dotarł do uszu Bayrama, wciąż oszołomionego i osłabionego po uderzeniu całym ciałem o podłoże. Na ten dźwięk natychmiast cały zesztywniał, a wszystkie włosy stanęły mu dęba. W środku poczuł intensywne zimno, lecz najbardziej odczuł to, że wszelkie ślady nienaturalnej złości zniknęły, jak ręką odjął. Ale zamiast tego pojawił się strach, obezwładniający i przenikliwy. Zaraz potem wywołujący dreszcze oraz zimny pot na twarzy, przyspieszający i tak już nieregularny oddech. I ten ryk zdecydowanie nie tyle jego wilka zagłuszył, co najzwyczajniej uciszył. Nigdy jeszcze się tak nie bał.
– W pewien sposób podziwiam twoją bezczelność, to imponująca cecha u przedstawicieli naszego gatunku.
Chłopak powoli podniósł przerażony wzrok na Betę. Mężczyzna utkwił w nim swoje szmaragdowe znów tęczówki, utrzymując typowy dla siebie poważny wyraz twarzy. Tyle, że tym razem pozbawiony podpowiedzi co do odczuwanych i wyrażanych emocji. A w połączeniu z wciąż słyszanym w myślach potwornym ryknięciem, oblicze Harksa, pełne beznamiętnego chłodu, wydawało się straszne.
– Szkoda tylko, że nie wiesz, iż taka cecha to brawura. Między brawurą a głupotą jest bardzo cienka granica, na której oczywiście perfidnie i sądzę, że nieświadomie, nieustannie balansujesz. Więc teraz dostałeś namiastkę tego, co może cię czekać po przekroczeniu tej linii. Rób sobie co chcesz, ale szanuj hierarchię stada, jasne? – Ramon już odwrócił się na pięcie gotowy do odejścia, gdy ponownie zwrócił się do młodego – I zbieraj się, twoi podopieczni tu zmierzają.
Obolały i wystraszony Shayrs powoli zebrał się do w miarę wyprostowanej pozycji, kiedy starszy już opuścił plac treningowy. Mimowolnie potarł bolący bark i przejechał kciukiem po wysuszonych wargach. Więcej ruchów już nie wykonał. Potrzebował teraz tylko wystarczającej porcji cierpliwości.
W ciągu minuty przed siłownią zgromadziło się kilka par omeg. Kobiety i mężczyźni, z mniejszą lub większą troską, wyrażali zainteresowanie nietypowym stanem swojego nauczyciela. Ten jednak, z w miarę obojętną miną, puszczał ich słowa mimo uszu. Poczekał na zabranie głosu przez wszystkich chętnych, czekając aż przyjdzie jego kolej.
– Jedynymi, na których teraz macie się skupiać, jesteście wy sami – powiedział jak najbardziej obojętnie, ale miło, jak tylko mógł – Sprawdźcie się dzisiaj sami ze sobą, ja potrzebuję coś załatwić.
***
Niezrozumiałe sygnały wysyłane przez umysł i ciało pchały go w stronę wysiłku fizycznego. Wyrzucenie z siebie wszelkich trosk przez ruch było zazwyczaj skutecznym remedium. Aż do momentu, gdy Ramon przypomniał mu dystans między rangami w stadzie. A wcześniej przecież zwykłe uderzanie worka tylko wzmagało wewnętrzne napięcie. Zostawało więc ostatnie rozwiązanie by uporać się z problemem, co zarazem mogłoby narazić na kolejny. Teraz jednak się tym nie przejmował.
Jasnobrązowy wilk spokojnie przechodził między kolejnymi drzewami i krzakami, wytężając wszystkie zmysły. Nie było w tym żadnego celu, poza chęcią poddania się bodźcom. Skoro sam nie potrafił zrobić ze sobą niczego choć odrobinę konstruktywnego, to niech przynajmniej zrządzenie losu narzuci mu swego rodzaju plan działania, znajdzie zajęcie.
Przemieniając się, wracał myślami do chwil, gdy pozwalał sobą kierować drapieżnikowi. Oczywiście o wiele częściej było to spowodowane zwykłą żądzą mordu, podszytą dziką ekscytacją podczas każdej pełni. Zdarzało się jednak też tak, że przyjmował drugą postać, aby tylko chcieć postrzegać świat inaczej, prościej. Zwierzę nie zadaje sobie mnóstwa pytań, czasem wydających się naprawdę bezsensownymi. Jego umysłu nie szturmują wyimaginowane scenariusze każdej sytuacji i rozmowy. Bestia nie jest marzycielem, tylko realistą.
Podobno niewiele potrzeba do szczęścia, ale paradoksalnie, znalezienie tego właściwego elementu to często droga przez mękę. Bayramowi dłużyła się ona już kolejną godzinę, choć pod postacią wilka odczuwał ten dziwny stan w nieco mniejszym stopniu. Korzystał z tego, że poszczególne elementy świadomości były wyczulone na każdy zapach i szmer. Koncentrując się przez to, nie chciał aż tak rozważać ostatnich kilkunastu godzin. Mimo iż za wskazanie mu przyczyny niezrozumiałej nerwowości był gotów zrobić wszystko. Nawet stanąć drugi raz naprzeciwko Ramona.
Nagle w jego nozdrza uderzyła znajoma woń bzu. Puls natychmiast przyspieszył. Dzisiaj jeszcze nie spotkał Neiry, ale ciągle miał przed oczami jej błękitne oczy wypełnione zrozumieniem i troską, kiedy opowiadał jej swoją historię. Podejdź do mnie... – po tych słowach zbliżyli się do siebie, pierwszy raz w taki sposób odkąd się znają. Wspomnienie tej chwili zmusiło go do zatrzymania się, ale na krótko. Potrząsnął gwałtownie głową, prychnął i nastawił się na obojętność, prostując się dumnie. W ostatniej myśli, zanim skupił się na wytropieniu Cloen, wytłumaczył sobie jej zachowanie zwykłym instynktem delty, która musi się troszczyć o innych. I nic więcej.
Szeleszczące liście i trzaskające gałęzie zwróciły jego uwagę dokładnie na ten sam kierunek, skąd pochodził jej nasilający się zapach. Towarzysząca jej aura zdradzała, że nie była przemieniona.
– A więc tu się ukryłeś, już myślałam, że... Ojej – uśmiech szybko zniknął z twarzy brunetki wychodzącej zza drzewa na widok drapieżnika sięgającego głową do jej najniższych żeber – Czyżbym coś przegapiła?
W wilczej postaci Shayrs nie mógł mówić, więc ograniczył się do niemrawego mruknięcia. Nie za bardzo wiedział co mógł albo powinien teraz zrobić. Nie przemieni się z powrotem, bo nie miałby nic na sobie i nie stworzyłby tym samym swobodnych warunków do rozmowy. Zwykłe odejście, nie ważne dokąd, również nie wchodziło w grę, skoro druga z Delt już się pojawiła. Znając poświęcenie Neiry dla omeg, nie pozwoliłaby mu na dalsze szlajanie się po puszczy, skoro ich podopieczni pozostaliby bez nadzoru.
– W ten sposób za dużo nie pogadamy, ale wierz mi, że bardzo jestem ciekawa powodu, dla którego zostawiłeś omegi i zlekceważyłeś zakaz Alfy – na te słowa Cloen, wypowiedziane zdecydowanym tonem, Bayram mimowolnie zareagował zirytowanym warknięciem. Jedną z rzeczy, których najbardziej nie cierpiał, było przypominanie mu o czymś takim, co traktował jak wypominanie. Nie znosił być traktowany jak ktoś lekkomyślny, niezdający sobie sprawy z konsekwencji swoich czynów i zapominający o byciu dopiero co ukaranym. Tak jakby niczym się nie przejmował, bo tego nie okazuje. Nawyk z dzieciństwa, teraz wywołany instynktem. Ta reakcja nie uszła uwadze dziewczyny.
– Hej, coś się stało? – od razu zmieniła nastawienie, podchodząc bliżej. Powoli położyła jedną dłoń na masywnym grzbiecie wilka, który nieco obniżył łeb – Wszystko dobrze?
Po chwili Neira kucnęła tuż przed Shayrsem i ich spojrzenia skrzyżowały się. Jej znowu biło łagodnością i gotowością do wysłuchania, niemalże można by było je uznać za naturalne, stałe. A z kolei sama zauważyła coś intrygującego w zielonych oczach równego rangą. Przypominały szmaragdy skrywające niepewność, wycofanie i wściekłość, a wszystko upchnięte pod osłonę obojętności. Zauważając poważniejącą dziewczynę, stworzenie mrugnęło i delikatnie trąciło jej ramię łbem, po czym skierowało się ku drodze powrotnej. Brunetka szybko dołączyła do Bayrama i ruszyli do zamku.
Dotarcie do rezydencji minęło im szybko i w ciszy. Rozdzielili się kilka metrów przed zaludnionym ogrodem, aby młodzieniec mógł wrócić do ludzkiej postaci. Gdy już pozostało mu tylko wskoczyć z powrotem w ubrania, spojrzał kątem oka na plac treningowy. Sparingi trwały, nawet najmłodsi, z Lucasem na czele, czynnie uczestniczyli. Przemknęło mu przez myśl, że to jego podopieczni, zatroskani o swojego Deltę, zawiadomili Cloen o jego udaniu się gdzieś. Zastanowił się, co by było, gdyby naprawdę musiał zniknąć. Nie był jednak na nich zły, skoro w jej towarzystwie poczuł się lepiej.
Spotkali się zaraz przy wyjściu z lasu, niemal równocześnie wyszli zza olbrzymich liściastych gałęzi. Stanęli naprzeciwko siebie. Przez dłuższą chwilę tylko mierzyli się wzrokiem, bez słowa. Atmosfera nie była napięta, ale też nie spokojna.
– Chcesz o czymś porozmawiać.
– Nie słyszałem w tym pytania.
– Wiesz, że to nie było pytanie.
– Właśnie wiem.
– Czyli co, znowu do wieczora?
– Zwyczaj jak zwyczaj.
– Czemu zniknąłeś? – położyła dłonie na biodrach.
– Potrzebowałem się przejść – splótł ręce na klatce piersiowej.
– Odreagować rozmowę z Ramonem, prawda? – Neira nieco ściszyła ton, a Shayrs natychmiast spiął mięśnie – Widziałam wszystko ze swojego okna. O co poszło?
– Tak jakoś mnie poniosło... – odpowiedział po dłuższym milczeniu i rzucił okiem ku placowi treningowemu – Nie chciałem się wyżyć na nich.
– Idąc po ciebie, nie zauważyłam żadnych przewróconych drzew i rozszarpanych konarów – podeszła krok bliżej – Powiedz, co cię trapi?
– Wszystko w porządku – odparł chłodno.
– Nie szalejesz ze złości, ale też nie wytrzymujesz pięciu minut bezczynnie.
– Panuję nad sobą.
– Z pewnością – zmarszczyła brwi – Wiesz gdzie mnie szukać, jakby co.
– Świetnie.
Przeklął się w myślach za to ostatnie słowo. Wcale nie było świetnie, było daleko od choćby połowy takiego stanu. Niezrozumiałe uczucie wróciło i to ze zdwojoną siłą. Zaciśnięte do bólu pięści mówiły same za siebie. Doświadczenia poprzednich lat kazały mu radzić sobie ze swoimi emocjami zupełnie w pojedynkę. Jaki miał w tym wybór, skoro nikogo innego do siebie nie dopuszczał, ba, nawet tego nie chciał? Odsuwał ludzi od siebie, a raczej sam od nich odchodził. Cóż było innego robić, skoro uważał się za dziwadło, za potwora. Ale teraz znajdował się w zupełnie innym środowisku. Wszyscy dookoła byli zmiennokształtnymi, byli wilkami. Wspólnota, każdy dla każdego, jak mu to niedawno powiedziała pewna osoba.
– Nie wiem jak to nazwać – zawołał nagle za odchodzącą Neirą – Nigdy wcześniej nie czułem czegoś podobnego, co by mnie tak... męczyło.
Dziewczyna na moment zatrzymała się, po czym ponownie ruszyła ku młodzieńcowi, który lewą dłonią złapał się za kark. Skoro już zaczął, to trzeba skończyć. Już samo przyznanie się do tego było powiewem ulgi, ale czekało najtrudniejsze. Zdenerwowanie zaczęło narastać, oddech przyspieszać, a gardło zaciskać. Stres postanowił zabierać swoje, ale z kim o tym porozmawiać, jak nie z nią.
– Chodzi o to, że... przerwał, gdy zatrzymała się tuż przed nim. Z trudem utrzymywał z nią kontakt wzrokowy – To się zaczęło wczoraj, kiedy wyszedłem od ciebie i trzyma do tej pory. Znaczy, teraz już mniej, ale przez cały dzień mam wrażenie, że mnie rozerwie. To jak wkurzające poczucie winy, jakbym zrobił coś złego. Nie potrafię się na niczym skupić. Tyle że... kiedy jestem z kimś, to jakby ustępowało. I tego najbardziej nie rozumiem. Przecież całe życie byłem sam, nie potrzebowałem nikogo...
– Naprawdę w to wierzysz?
– Co masz na myśli? Chyba nie to, że sobie coś ubzdurałem.
– Nie przesadzaj już, nie musisz tak – odpowiedziała natychmiast – A dla twojej wiadomości, wcale tak nie myślę. Skup się lepiej na tym, co ty czujesz.
– Sęk w tym, że ja właśnie nie wiem co czuję – opuścił bezradnie ręce – I to mnie najbardziej denerwuje.
– Popatrz na to prosto. Źle ci było samemu, prawda? – przytaknął – A przy innych czułeś się spokojniejszy.
– No tak.
– Bayram, jesteś likantropem. To twoja wilcza natura pcha cię do innych. Jako wilki, jesteśmy istotami stadnymi – mówiła spokojnie – Sam mówiłeś, że wraz z tamtym człowiekiem, umarła w twojej duszy ta cząstka zwykłego człowieka.
– Niezbyt jasno to brzmi, przyznasz.
– Chodzi po prostu o to, że próbujesz zrównoważyć naturalny instynkt z dawnym nastawieniem do świata. I czy tego chcesz czy nie, na razie niezbyt ci to wychodzi.
– A więc tak brzmi brutalna prawda – mruknął sarkastycznie, choć przecież nie chodziło o niechęć do przyznania racji Cloen. Potrzebował usłyszeć takie słowa.
– Innymi słowy, teraz musisz z tym żyć – wzruszyła obojętnie ramionami, jakby odbierając te słowa jako przytyk do siebie – Mam ci życzyć powodzenia?
– Jak już, to przy okazji i sobie – uśmiechnął się cwaniacko – Bo z kolei ty mówiłaś, że jako będący w jednej randze, jesteśmy dla siebie. Czyli będę ci się wypłakiwać w rękaw.
– Niesamowite jak ty to robisz – przewróciła oczami – Wszystko potrafisz rozładować do luźnej gadki, która będzie później opowiadana jako anegdotka.
– Może uważam, że szkoda życia na smuty i powagę – splótł dłonie za plecami.
– A jednak bywasz tak poważny, że niektórzy baliby się podejść.
– Były jakieś skargi?
– To od razu widać. Jakaś reakcja obronna?
– Naprawdę nadajesz się na Deltę.
– Może twoja pora na udowodnienie tego? – zaśmiała się pod nosem i puściła mu oczko – Zazwyczaj rozmawialiśmy po zmroku, a tu jeszcze dzień trwa, tak samo jak trening twoich podopiecznych.
– Nieźle sobie radzą.
– Tylko „nieźle"?
– Widzę w którą stronę to zmierza. W takim razie życzę ci miłego dnia – nonszalancko skinął głową z uśmiechem.
– Dziękuję, wzajemnie – odkłoniła się – Może jeszcze dzisiaj porozmawiamy?
– Oby.
Powoli rozeszli się w swoje strony, wzywani przez obowiązek bycia dla omeg. Shayrs nie omieszkał jeszcze rzucić okiem na odchodzącą dziewczynę. Uśmiechnął się pod nosem. Naprawdę poczuł się lepiej przez tę rozmowę. A ona naprawdę była doskonałą Deltą.
***
Trzymał się z dala od placu jeszcze kilka dobrych minut. Specjalnie, nie chciał przerywać swoim uczniom, tak bardzo zaangażowanym w testowanie swoich umiejętności, pierwszy raz bez nadzoru. Był pod wrażeniem. Każdy wkładał sporo zaangażowania w ruchy, ataki, uniki. Poszukał wzrokiem Lucasa i zgodnie z oczekiwaniami, znalazł chłopaka bardziej na uboczu. I wcale nie odstępował od reszty poziomem wysiłku, co Bayramowi zaimponowało.
Powoli podszedł do głównego wejścia na siłownię. Jedna z walczących dziewczyn to zauważyła i natychmiast zawiadomiła pozostałych o obecności ich Delty, co spowodowało błyskawiczne wstrzymanie wszelkich zmagań i indywidualnych podejść. Wszyscy przybliżyli się do młodzieńca bez słowa, zaintrygowani jego poważną miną, kiedy ogarniał wzrokiem zebrane twarze. W końcu odezwał się spokojnym, ale pewnym tonem.
– Kto się okazał dzisiaj najlepszy?
Musiało upłynąć kilka chwil, zanim w końcu nieśmiało dłoń uniósł jeden z chłopaków o blond włosach. Shayrs dobrze pamiętał kto uczestniczył w treningach i ten młodszy od niego o dwa lata Omega był faktycznie jednym z lepszych. Mimo że nie lubił dzielić podopiecznych według umiejętności, czasem uciekał się do takich metod motywacji, próbując wywrzeć zdrową rywalizację. Stanął przed nim, gotowy do pojedynku.
– Więc sprawdźmy to. Pozycja!
Tego popołudnia na placu treningowym odbył się prawdopodobnie najbardziej wymagający trening, odkąd prowadzeniem ich zajmował się Bayram. Wymyślił, że za każdego, kto go nie położy na matę, grupa będzie ćwiczyć pół godziny dłużej. Choć żadnej z omeg nie można było odmówić zaangażowania, nikt nie potrafił sprostać będącemu w pełni sił Delcie.
Najdłuższy i najbardziej zaciekły opór stawiał Lucas. Nie raz i nie dwa został posłany przez starszego na ziemię, co jednak tylko go motywowało do szybszego podnoszenia się. W paru momentach zostałby odesłany na bok, jak kilku jego poprzedników, a Shayrs wręcz zachęcał do kontynuowania pojedynku. Obaj czuli, jak kolejna niby tylko treningowa potyczka przenosi się na poziom wzajemnych relacji. I nie mieli zamiaru na to narzekać. Pozostawało jeszcze sporo godzin do zachodu słońca, mieli przed sobą co najmniej kilka potyczek i to tylko tego dnia.
******
Ileż to czasu musiało minąć i obowiązków zejść z barów, żebym wreszcie to wyprodukował...
Przepraszam, że tak długo musieliście czekać. Pisanie to super portal do ucieczki od codzienności, szkoda tylko, że ona sama lubi uniemożliwiać jego otwarcie ;p
Przyznam się, że na widok tak skaczących w górę cyferek odsłon i gwiazdek, w obliczu dziury w publikacjach, trochę mi głupio - ale spokojnie, traktuję to jak motywację, z którą nie da się dyskutować, również jestem ciekaw kontynuacji tej historii :D
A skoro już o tym, to oczywiście jestem ciekaw co sądzicie o tym rozdziale, jakieś pomysły/przewidywania?
Wszystkim czytelnikom, obecnym od dawna i niedawna, oczywiście dziękuję za wszystkie opinie i pozytywny odbiór "Likantropa". Jak wyżej, wasz feedback jest najlepszą motywacją!
Czy regularność publikacji kontynuacji się poprawi, za to głowy, a nawet dłoni nie mogę dać - wielkimi kroka zbliża się sesja i obrona (oby...). Ale pisać będę, inaczej zwariuję przez te wszystkie notatki ;p
Trzymajcie się ciepło (ups, chyba nie trafione w obliczu tych upałów ;d) i do następnego, czyli oby do jak najszybszego!
A.I.
A, jeszcze jedno - jak wam by się spodobała taka okładka? :> Stworzyłem ją kilka dni temu, jakoś tak samo wyszło, choć jest bardzo bliska temu, jak zawsze sobie ją wyobrażałem. Dajcie znać co sądzicie! ;)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top