Rozdział Szesnasty
Tego wszystkiego było już za wiele. Zbyt wiele presji na nim ciążyło, zbyt wiele bólu mu to wszystko przysparzało.
Następnego poranka, tuż przed południem, Louis przybył do pracy niesamowicie zmarnowany, wszedł do pustego gabinetu swojego pracodawcy i położył na biurku wypowiedzenie, mając nadzieję, że przeczyta on je jak najszybciej. A Louis jak najszybciej uwolni się od strachu, czyhającym na nim w każdym miejscu, w którym zwykł przebywać.
Po tym po prostu zawiesił kurtkę na wieszaku i zaczął najzwyczajniej pracować, mając nadzieję, że ten ostatni dzień w pracy odwróci jego uwagę od natłoku myśli i skołatanych nerwów. To będzie dziwne nie pracować już w sklepie muzycznym, nigdy więcej nie zobaczyć już Mary i zaszyć się w swoich czterech ścianach. Nie wiedział, jak będzie płacił za rachunki, ale być może zasięgnie pomocy rodziców, którzy wesprą go finansowo po raz pierwszy, bo jak dotąd nie prosił nawet o pensa.
Mimo tego, jak usilnie próbował, nie potrafił skupić się na swojej pracy. Myślał nad tym, jak to wszystko będzie teraz wyglądało, bo tak naprawdę w ogóle sobie tego nie wyobrażał. Nie ukrywał przed sobą, że naprawdę się bał i nie wiedział, co będzie robił dalej.
Czy Harry zostanie przy nim do końca?
Ta myśl nie dawała mu spokoju. Chciał go o to zapytać, o to, jakie miał wobec niego zamiary, skoro nie chciał go krzywdzić, a chronić. Jak on wyobrażał sobie swój byt na ziemi, czy chciał zostać taki już na zawsze, i czy chciał spędzić swoją własną wieczność z Louisem u boku, nawet jeśli nie do końca zdawał sobie sprawę z pojęcia wieczności i oddania?
- Zwolniłeś się?
Usłyszał za sobą niedowierzający, dziewczęcy głos. Z pełnym poczuciem winy odwrócił się od lady, gdzie obsługiwał klienta, aby napotkać rozczarowanie wypisane na twarzy Mary oraz coś na kształt smutku.
- Później - powiedział jedynie, chcąc wymazać ten widok ze swojej pamięci.
Jak miał jej wytłumaczyć, że nie potrafił jej pomóc, dlatego uciekał, aby chronić siebie i Harry'ego?
Prawdopodobnie by nie uwierzyła.
Zmagał się z potwornym stresem, wywołanym czekającą na niego rozmową. Rozmową, która miała być również pożegnaniem, ponieważ Louis bardzo dobrze zdawał sobie sprawę, że jeśli dzisiejszy dzień w jego pracy będzie jego ostatnim, już nigdy więcej nie zobaczy Mary. Zdołał się z tym oswoić, a mimo to wciąż na samą myśl łzy napływały mu do oczu. Po tym, co wspólnie przeszli - wieloletnią znajomość w szkole średniej, kilka miesięcy razem - nie potrafiłby tak po prostu o niej zapomnieć.
Był również rozdrażniony po wczorajszej rozmowie z Alison. Odkrycie, do jakiego doszedł, sprawiło, że jego świat się zawalił. Nigdy by nie przypuszczał, w najśmielszych snach, że jego własna przyjaciółka była w stanie go zdradzić, nawet jeśli pozornie nie zdawała sobie sprawy z wagi sytuacji. W dodatku nie tylko Chrisowi, a siłom ciemności, których przezwyciężyć nie mógł zwykły człowiek. Louis nawet, gdyby chciał stanąć do walki i ocalić nie tylko Harry'ego, ale również całą swoją rodzinę, wiedział, że nie miał szans.
Tak naprawdę w jego życiu teraz pozostał tylko Harry. Harry, który zapewniał mu bezpieczeństwo, a przy którym czas zdawał się płynąć wolniej. Kiedy był w pobliżu, wszystkie problemy znikały, a jedynym, co Louis widział, były jego zielone oczy i nieskazitelnie biała cera. A tym, co napawało jego serce ciepłem, było to, że Harry stawał się coraz bardziej ludzki. Obserwował Louisa, a potem powtarzał po nim każdy, najdrobniejszy gest, utrwalał sobie go w pamięci, aby wiedzieć, jak obchodzić się z człowiekiem. Przede wszystkim wiedział, jak obchodzić się z Louisem, w jaki sposób go całować, dotykać, i sprawiać, aby się uśmiechnął.
Harry naprawdę się starał.
Gdy Louis o tym myślał, a jego zmiana dobiegała końca, to pozwoliło mu odwrócić swoje kłębiące się w głowie myśli i na krótki moment odpłynąć do zupełnie innego świata, gdzie on i Harry leżeli naprzeciwko siebie, wpatrując się głęboko w swoje oczy, dotykali wzajemnie każdego kawałka swojego ciała, w tym także ust. Wizja ta jednak została zburzona przez nagłe wkroczenie na zaplecze Mary, która patrzyła na niego wyczekująco.
Wybiła czternasta, więc nastała pora lunchu. Właśnie nadeszła godzina, aby wytłumaczyć jej powód swojego odejścia, nieszczery i nieprawdziwy.
- Przepraszam, że nie powiedziałem ci wcześniej. To była spontaniczna decyzja. - powiedział cicho, kręcąc swoją głową. - Poza tym, no wiesz, i tak nie pracowałem tu długo.
- To twoja decyzja, Louis. Po prostu... Nie wiem, wydawało mi się, że dobrze nam się razem pracowało. Że możemy być jeszcze przyjaciółmi po tym wszystkim.
Tak, jemu też się tak wydawało.
- Właściwie to nie będę nic kwestionować, złożyłeś wymówienie - uśmiechnęła się smutno i wzruszyła swoimi ramionami, bawiąc się dłońmi. - Będziemy widywać się czasami na mieście, prawda?
Każde, wypadające z jej ust słowo, sprawiało mu ogromny ból. Utrudniała to jeszcze bardziej i przez to jego gardło boleśnie się zaciskało.
- Jasne - powiedział zduszonym głosem, mając nadzieję, że nie zauważy zmiany w jego zachowaniu i zaczerwienionych oczu. - Fajnie nam się pracowało...
- Tyle się przez ten czas zmieniło.
- Tak - powtórzył po niej cicho, wbijając wzrok w swoje kolana.
Zmieniło się naprawdę wiele, a jego życie wywróciło się do góry nogami. Nie wiedział tylko, czy żałował i gdyby mógł, zmieniłby bieg wydarzeń. Chyba nie wyobrażał sobie swojego życia bez Harry'ego, gdyby teraz tak nagle zniknął i nigdy miałby się już nie pojawić, pozostawiłby Louisa z dziurą w sercu i nieopisaną tęsknotą, która nigdy nie przeminie. Tak trudno dać odejść komuś, kogo się kocha, i kto stanowi znaczną część swojego życia.
- Przepraszam cię, muszę wracać do pracy.
Rzucił nieodpakowaną kanapkę na półkę, nie będąc w stanie jeść. Nie był w stanie patrzeć na dziewczynę, nie był w stanie z nią rozmawiać, bo im dłużej to robił, tym bardziej bolało. Zostawił ją samą na zapleczu i znalazł sobie zajęcie w postaci segregacji płyt, aby czas zleciał mu szybciej, bo chciał już stąd wyjść i nigdy nie wracać.
Zdawało się, że godziny mijały wolniej, czas jakby płynął o wiele dłużej, a Louis stawał się coraz bardziej zdenerwowany. Gdy w końcu nadeszła upragniona godzina zamknięcia sklepu, z wielką ulgą udał się na zaplecze, aby zmienić swój firmowy podkoszulek na grubą bluzę. Założył jeszcze kurtkę i owinął szalik wokół szyi z szybko bijącym sercem, bo za chwilę opuści to miejsce już na zawsze.
Przeszedł przez próg pomieszczenia, chcąc pożegnać się jeszcze z Mary, ale wtedy natknął się na głęboką czerń oczu i wysoką sylwetkę, na widok której zbladł. Zastygł w miejscu i cofnął się o krok, czując, jak żółć podchodzi mu do gardła. Wpatrywał się w Zacka przerażony i wstrzymał swój oddech, a jego nogi zaczęły się pod nim uginać.
- Louis? Pożegnamy się jeszcze? - usłyszał wołanie Mary, na które nie zareagował, nie potrafiąc się poruszyć.
Jego pierwszym odruchem było złapanie naszyjnika najszybciej, jak to możliwe. Wiedział, że przy nim nic mu nie groziło i czuł się bezpieczniej, wiedząc, że Harry jest obok. Ale wtedy też uświadomił sobie, że nie mógł o nim myśleć, nie mógł go tutaj ściągnąć i pozwolić, aby wpadł prosto w sidła Zacka. Ze łzami w oczach zaczął myśleć o wszystkim, tylko nie o nim, starał się skupić na na detalach i wzrokiem przesuwał po każdym kawałku jego ciała, jakby starał się dostrzec w nim jakiekolwiek oznaki o tym, że miał jeszcze szansę.
- Och, tu jesteś... Jesteście. Hej. - Mary pojawiła się niespodziewanie przy nich.
Louis przeniósł na nią swoje spojrzenie, z trudem przełykając gule w gardle. Uśmiechała się do niego lekko, narzucając na ramiona zimowy płaszcz i dotknęła ramienia Zacka.
- Możemy iść. Ja zamknę.
Kiedy z powrotem na niego spojrzał, jego oczy były normalne. Za to jego usta wyginały się w ledwo widocznym uśmiechu.
Pokiwał w końcu swoją głową na potwierdzenie jej słów i ruszył do wyjścia pierwszy. Czuł, że jeszcze chwila i straci panowanie nad własnym ciałem, nogi same prowadziły go do wyjścia niemal automatycznie, a kiedy wyszedł na zewnątrz i mroźne powietrze uderzyło w jego twarz, szczypiąc w nos i policzki, poczuł nagłe orzeźwienie.
- Cholera, zapomniałam kluczy... - wymamrotała dziewczyna, stając w progu drzwi wyjściowych. - No nic. Wrócimy się. Louis, zadzwonisz do mnie?
- Ja? - zapytał słabo, niechętnie na nich spoglądając. Z każdą chwilą odczuwał coraz większe zawroty głowy. - Jasne, zadzwonię.
- Do zobaczenia kiedyś tam - zaśmiała się i przyciągnęła go do krótkiego uścisku, wyciskając pocałunek na jego policzku.
Zack stał cały ten czas z boku i przyglądał im się z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Sprawiał wrażenie zwykłego człowieka, jego ruchy były naturalne, gesty wydawały się być niewymuszone. Może Louisowi tylko się wydawało?
- Tak, cześć.
Czuł się jak wbity w ziemię, wtedy nie potrafiąc jeszcze wykonać choć jednego kroku. Wodził wzrokiem za tą dwójką, jak wchodzą z powrotem do sklepu, a potem Mary szuka czegoś przy ladzie, opowiadając mu coś radośnie. Obserwował ich cały ten czas przez przeszklone szyby i witryny sklepowe, ale w pewnym momencie, oczy Zacka zwróciły się na niego. Z powrotem przybrały ciemny odcień, ciemniejszy od czerni, a jego usta wygięły się w szerokim, nienaturalnym uśmiechu, mrożącym krew w żyłach.
A Louis zrozumiał.
Jego oddech stawał się coraz płytszy, a obraz przed nim przysłoniły łzy. Zaczął oddalać się od sklepu z szeorko otwartymi oczami, pragnąc, aby to, co właśnie się działo, okazało się zwykłym koszmarem, kolejnym, o którym zapomni za kilka dni. Nim się obejrzał, był już po drugiej stronie ulicy, a potem zaczął po prostu biec, łapczywie nabierając do płuc powietrza. Nie patrzył, gdzie skręcał, przemierzając ciemne i wąskie uliczki, ponieważ podświadomie wiedział, gdzie miał biec - czuł, że był coraz bliżej i nie pomylił się.
Louis bez żadnego zawahania wpadł w silne ramiona, które chwyciły go mocno i pewnie. Dopiero wtedy uświadomił sobie, że płakał - łzy nieprzerwanie spływały po jego rumianych policzkach, które przełykał wraz z tym, jak starał się nabierać powietrza do płuc, które paliły.
Harry spojrzał na niego z góry w kompletnym szoku. Jego oczy były zagubione, przyglądając się mu się bardzo uważnie.
- Louis, co się stało? - zapytał cicho.
- Zabierz mnie stąd. Zabierz, błagam. - Louis załkał w jego szyję, wtulając się w jego ciało. - Błagam, Harry. Zabierz mnie do domu. - błagał, niemal krztusząc się powietrzem i własnymi łzami.
Palce dłonie zacisnął na materiale jego bluzy i zacisnął swoje powieki, aby wszystko wokół zniknęło i został tylko on i Harry. Niemal zatrzasnął się w jego uścisku, nie będąc w stanie się poruszyć, sparaliżowany strachem do tego stopnia. Nawet nie zauważył, kiedy znaleźli się w jego ciemnej sypialni w jego mieszkaniu, którego w tej chwili nienawidził najbardziej na świecie.
Harry z trudem odsunął go od siebie i złapał za ramiona, zaciskając na nim swoje palce.
- Co się stało? Louis, co się dzieje, powiedz mi! Co się dzieje? Louis?! - powtarzał, równie przerażony, co on. Był nieświadomy i przez to bezradny, bo nie mógł mu pomóc.
- O-On zabije ją... Zabił ją. Harry, widziałem go. - wykrztusił przez łzy, podczas gdy jego ciałem wstrząsały silne konwulsje. Nawet dotyk Harry'ego nie był w stanie go uspokoić. - Z-Zack. On tam był.
- Był? - Harry zamrugał szybko i zmarszczył intensywnie swoje brwi.
- B-Bałem się go, on przyszedł... Chce ją zabić. On był... M-Miał oczy, czarne... - starał się mu wytłumaczyć przez ściśnięte gardło. - Nie chciałem, abyś tam był, on mógłby cię...
Harry przeniósł swoje dłonie z jego ramion na jego policzki, z których kciukami otarł łzy. Niepotrzebnie, bo zaledwie chwilę potem stały się znowu mokre. Oparł swoje czoło o czoło Louisa, który wciąż szlochał, a w jego głowie jak film odtwarzała się scena, w której spogląda po raz ostatni na Mary i na Zacka.
- Nie może cię tutaj być.
Niski głos Harry'ego przywrócił go do rzeczywistości. Spojrzał na niego zaczerwienionymi i mokrymi oczami.
- C-Co?
- Tutaj. Nie możesz tu zostać. - powiedział stanowczo. - Spakuj się.
- Gdzie mam iść? Nie mam gdzie mieszkać, Harry. Tak bardzo się boję. - wyznał, pociągając swoim nosem.
Drżącymi dłońmi przetarł swoje powieki i rozejrzał się po swojej sypialni. Do głowy wpadł mu pewien pomysł, więc bez wahania na miękkich nogach podszedł do szafy, z której wyciągnął wielką torbę, którą zazwyczaj zabierał do rodzinnego domu.
- Pójdę do rodziców... - szepnął drżącym głosem, wrzucając do torby najpotrzebniejsze rzeczy.
Harry nie spuszczał z niego wzroku, a jego klatka unosiła się i opadała bardzo szybko. Zaciskał dłonie w pięści, co Louis zauważył i mocno się zaniepokoił, przerywając na moment pakowanie.
- Musimy iść stąd jak najszybciej.
- Dlaczego?
- Ponieważ ktoś go tu wpuścił. Do budynku, ktoś go tu już wpuścił...
Alison. To musiała być ona.
Dolna warga Louisa zaczęła drżeć. Niestety, nie było teraz czasu na to, aby o tym myśleć, aby zastanawiać się kiedy to zrobiła, ile czasu im jeszcze pozostało i czy szansa na to, aby kiedykolwiek jeszcze odzyskać przyjaciółkę, istniała. Chwycił torbę, wypełnioną po brzegi rzeczami osobistymi i zbliżył się do Harry'ego.
- C-Co mam robić?
- Istnieje pewna bariera, której on nie może przekroczyć. Istnieje ona również w twojej głowie. - Harry złapał go za dłoń i zajrzał mu głęboko w oczy. - Nigdy nie ściągaj naszyjnika, nawet na chwilę. Nigdy.
- Czym on właściwie jest? - wyszeptał, czując, jak przy jego piersi rozchodzi się niespotykane gorąco.
Harry zwilżył językiem swoje usta i pokręcił swoją głową, patrząc przez chwilę na ich złączone dłonie. Następnie uniósł swój wzrok jeszcze raz, aby spojrzeć w błękitne, zapłakane tęczówki, przepełnione strachem i bólem.
- To jest kawałek mnie. To jestem cały ja. - odparł również cicho, a serce Louisa zamarło. - Jeśli go zniszczysz, zniszczysz też mnie.
Rozchylił swoje spierzchnięte, zaczerwienione usta, ale nic nie było w stanie się z nich wydobyć. Milczał, wpatrując się w Harry'ego z niedowierzaniem, choć tak wiele rzeczy miał mu do powiedzenia. Chęć pozbycia się naszyjnika, zaistniała przed paroma tygodniami, nie pozostawiała po sobie śladu. Wszystkie zawistne słowa w jego kierunku, które kiedykolwiek miał szansę wyrzucić, teraz straciły znaczenie.
Louis trzymał przy sobie najcenniejszy skarb, jaki kiedykolwiek miał okazję posiadać i właśnie w tym momencie obiecał sobie, że będzie dbał o niego i chronił go za wszelką cenę. Nigdy nie porzuci go i nie zniszczy, zatopi go w swojej piersi, byleby nikt ani nic nie było w stanie zabrać go z daleka od niego.
I wiedział, że Harry również posiadał niezwykle cenną rzecz, stanowiącą dla niego priorytet we wszystkim, co robił, o którą obiecał sobie dbać i chronić ją nawet ceną własnego życia - było to jego serce.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top