Rozdział Piętnasty

Louis nie wiedział, czy to, co się wczoraj wydarzyło, było jedynie snem, niezwykle realnym, czy niemożliwie prawdziwymi wspomnieniami, będące jego skrytą fantazją od dłuższego czasu. Zastanawiał się nad tym kilka chwil po obudzeniu, wciąż niezbyt przytomny zatapiając się w ciepłych ramionach wokół jego ciała. Nie chciał otwierać swoich oczu, bo wiedział, że gdy tylko to zrobi, wszystko zniknie. Znikną wspomnienia, zniknie ciepło drugiego ciała obok i znikną usta, muskające właśnie jego czoło.

- Nie znikaj - wyszeptał sennie, marszcząc swój nos w zgięciu szyi. - Nie odpływaj. Nie idź, nie uciekaj, nie zapominaj.

Uchylił swoje powieki i w końcu uniósł swój zaspany wzrok, jeszcze nie do końca wyraźny. Harry wpatrywał się w niego z góry, z policzkiem zatopionym w miękkiej poduszce i milczał. Jego włosy nigdy nie były tak potargane, jak właśnie w tym momencie, a jego wzrok był lekko mętny.

- Harry? - zapytał cicho, niepewnie dotykając czubkami palców jego szczęki. Przyglądał mu się uważnie z lekko zmrużonymi oczami. Wyglądał jakby inaczej. - Spałeś?

Zamrugał szybko, gdy Harry nie odpowiadał. Wydawał się być lekko zdezorientowany, jakby nie wiedział, co działo się wokół niego.

Twarz Louisa rozjaśnił szeroki uśmiech, którego nie mógł powstrzymać, gdy tylko to do niego dotarło.

- Spałeś. Harry, spałeś. - powiedział szczęśliwy, zakładając mu włosy za ucho, bo wchodziły mu na twarz. - Spałeś...

- Nie powinienem był... - odparł bardzo cicho, a jego głos nigdy nie brzmiał tak sennie i ochryple, jak właśnie w tej chwili.

- To nie jest nic złego, nie - zaprzeczył natychmiast Louis, prawie piszcząc z podekscytowania. Gryzł swoją dolną wargę, aby choć w połowie zatrzymać swój cisnących się na usta uśmiech i przycisnął palec do jego ust. - To nie jest ważne. Nie jest ważne, co powinieneś, a czego nie, ważne jest to, że... że jesteś tutaj.

Harry zamrugał szybko, wpatrując się w niego przez chwilę i oblizał swoje usta. Po chwili rozejrzał się po jego sypialni, przebiegając wzrokiem po ścianach, meblach, a po tym po ich nagich ciałach, okrytych jedynie materiałem kołdry.

- No tak, zapomniałem o ubraniach - Louis speszył się, a rumieniec oblał jego twarz aż po szyję, nawet jeśli Harry nie rozumiał pojęcia nagości i wrażliwego do niej podejścia wśród społeczeństwa. - Wczoraj było dość ciemno, teraz, jeśli chcesz, możesz ubrać...

- Mogę zobaczyć jeszcze raz twoje ciało? - Harry przerwał mu, kompletnie ignorując jego słowa. Wzrok utkwiony miał w nagim ramieniu Louisa, znikającym pod pierzyną.

- Moje ciało? - Louis powtórzył po nim cicho zdziwiony. Zawiercił się niespokojnie w jego objęciach i przekręcił się powoli na plecy. - Dlaczego?

- Podoba mi się... Bardzo - wyznał, niepewnie układając swoją dłoń na lewej piersi Louisa, a jego wzrok przesunął się na jego szyję. - Wczoraj było bardzo...

- Przyjemnie? - tym razem Louis wszedł mu w słowo, ale wyraził to, czego Harry nie potrafił. Jego usta wygięły się w ciepłym uśmiechu i przekrzywił nieco swoją głowę.

Palcami zaczął odgarniać pojedyncze kosmyki włosów z jego twarzy, które opadły mu na czoło. Zostały splątane i zmierzwione prawdopodobnie gdy spał i nie miał nad nimi kontroli, ale sprawiały, że wyglądał naprawdę niewinnie. Niemniej wyglądały tak jego słodko zaróżowione usta i posklejane od snu powieki.

- Często to robisz? To, co robiliśmy wczoraj?

Zaprzeczył ruchem głowy i cicho westchnął.

- Nie.

- Gdybym wiedział, robiłbym to sobie codziennie.

- Harry...

Louis zaczął się cicho śmiać, rozbawiony jego bezpośredniością. Jego śmiech sprawił, że kąciki ust Harry'ego drgnęły i uniosły się lekko ku górze 

- Co?

- Jesteś zabawny. Ludzie nigdy nie odnajdują czasu dla siebie i własnych przyjemności. Zazwyczaj dzielą z kimś życie i poświęcają je sobie wzajemnie, uczą się lub pracują.

- Ale... Po co? - jego brwi zmarszczyły się w niezrozumieniu.

- Sam chciałbym to wiedzieć.

- A ty dzielisz z kimś życie?

- Dzieliłem, kiedyś. Bardzo krótko i nie na poważnie.

Lekko spochmurniał i przygryzł wnętrze swojego policzka. Milczeli dłuższą chwilę, aż w końcu Louis postanowił przerwać ciszę:

- Chodź, dam ci jakieś ubrania - oświadczył, wplątując się z jego ramion i powoli wstał, przed tym narzucając gruby koc na swoje ramiona i owijając go wokół swojego ciała.

Podszedł do szafy, mając nadzieję znaleźć coś odpowiadającego wzrostowi mężczyzny i jego sylwetce. Otworzył ją szeroko i zaczął przeszukiwać półki i wieszaki, a w między czasie usłyszał jego ciche kroki, zbliżające się w jego stronę.

- W czarnym ci chyba do twarzy, więc szukam czegoś ciemnego - wymamrotał, przebierając między koszulkami z kolorowymi nadrukami i ozdobnymi guzikami. W końcu w jego ręce wpadła czarna, gładka koszulka, bardzo luźna i odpowiednio duża. - Może być ta?

Odwrócił się do niego przodem i w momencie, w którym ujrzał Harry'ego, stojącego przed nim całkowicie nagiego w świetle dnia, upuścił koszulkę na podłogę. Stał obok i mocno zaciekawiony wpatrywał się w wnętrze jego szafy.  

Słowa nie były wystarczające, aby wyrazić to, jak urzeczony Louis był estetyką jego ciała, wyrzeźbionego na wzór samego Adonisa. Zarys każdej części ciała wymagał uwiecznienia, utrwalenia na płótnie lub na fotografii, bo wątpił, że mógłby kiedykolwiek napotkać coś równie zapierającego dech w piersi. Skórę miał mlecznobiałą i nieskazitelną, a on starał się utrwalić prawdziwe piękno w swojej głowie i wyobrażał sobie, że wyciskał motyle pocałunki na niezwykle wrażliwej fakturze jego skóry.

- Co to jest? - Harry zdawał się nie zauważyć jego reakcji i mocno zaintrygowany, chwycił w dłonie różowy kapelusz z cekinami, znajdujący się na samym szczycie najwyżej półki. Przyglądał mu się ze zmarszczonymi brwiami.

Louis wziął głęboki oddech, a potem uśmiechnął się lekko rozbawiony. Mimo czerwonych policzków, zdołał już się oswoić z tym, że Harry nie miał pojęcia nic o wstydzie i nie przeszkadzało mu chodzenie bez ubrań. Rozproszony, starał się skupić na tym, co chciał powiedzieć, ponieważ sprawiało mu to niemałą trudność.

- Podoba ci się to? - zapytał żartobliwie, cicho chichocząc. - To jest na głowę.

Idąc za jego wskazówką, Harry założył kapelusz na głowę z bardzo poważną miną, po czym spojrzał na Louisa. A Louis musiał zakryć usta dłonią, aby nie parsknąć śmiechem. Wstrzymał powietrze na kilka sekund i zamrugał szybko, aby przybrać na twarz powagę.

- Jest dobrze - rzekł, kiwając swoją głową i gryząc dolną wargę prawie do krwi. - Możesz tak chodzić.

- Naprawdę mogę? - w oczach Harry'ego błysnęła iskierka nadziei.

Louis nigdy by nie przypuszczał, że naprawdę mógłby spodobać mu się różowy kapelusz, który niegdyś tkwił w jego dawnym pokoju w rodzinnym domu, będąc pamiątką po zabawie sylwestrowej kilka lat temu.

- Nie, Harry, ludzie tak nie chodzą - powiedział w końcu, ściągając mu kapelusz z głowy. - To znaczy chodzą, niektórzy, ale... To dość skomplikowane. Pozostań przy czarnym.

Schował nakrycie głowy z powrotem do szafy, a potem westchnął głęboko, nie wiedząc, jak miał mu to wytłumaczyć.

- Uwierz mi, gdyby chodziło o mnie, to mi by to nie przeszkadzało, ale nie jesteś człowiekiem... - tu jego gardło się zacisnęło i musiał mocno zacisnąć swoje powieki, aby jego głos nie zadrżał. - Nikt nie weźmie cię na poważnie, to naprawdę skomplikowane.

Aby dłużej nie znosić ciążącego na nim poczucia winy, że nie pozwolił ubrać mu różowego kapelusza, Louis podał mu czarny podkoszulek, który podniósł z powrotem z ziemi i parę świeżych bokserek, należących do niego.

- Załóż twoje spodnie, nie mam nic więcej dla ciebie.

Harry spojrzał na ciuchy w swoich dłoniach, ale posłusznie poszedł do łazienki, ponieważ tam pozostawił swoje ubrania. Louis rozejrzał się po pustej sypialni. Zrzucił z siebie koc i szybko ubrał jasne jeansy oraz czarny podkoszulek, ponieważ dzisiejszego dnia czekała na niego jeszcze praca. Gdy sięgnął po swoją komórkę, zastał dwie wiadomości od Alison. Umówili się późnym wieczorem w jej mieszkaniu, gdy Louis skończy swoją zmianę. Nie miał najmniejszej ochoty, aby się tam udawać dzisiejszego dnia, bo przez te kilka ostatnich dni zdążył się rozleniwić.

Wpadł do kuchni z poburzonymi włosami, z każdym włosem odstającym w inną stronę i zaczął wyjmować z lodówki wszystko, co miał, a raczej jej resztki. Wyjął masło, kostkę sera i zaczął się zastanawiać, czy miał szansę na zadowalające śniadanie. Postanowił więc przygotować sobie tosty, a kiedy wkładał chleb do tostera, poczuł gorący oddech Harry'ego na swoim karku.

- Chcesz ze mną zjeść? - zapytał, nie odwracając się i zabrał się za krojenie sera. Obecność Harry'ego rozpraszała go i dzięki niej trudniej było mu się skupić na tym, aby  nie odkroić sobie palców.

Niespodziewanie poczuł duże dłonie na swoich biodrach, a jego serce podskoczyło mu do gardła. Zaprzestał wszystkiego, co w tym momencie robił i pozwolił sobie przymknąć oczy.

Harry zatopił nos w jego miękkich włosach, a Louis obrócił głowę w bok, dając mu do tego nieme przyzwolenie. Wraz z tym, jak czubek nosa Harry sunął po jego skroni i policzku, ich usta niebezpieczne się do siebie zbliżały. Obaj mieli zamknięte oczy, ale ich usta same znajdywały drogę, aby się odnaleźć. Gdy to się w końcu stało - ich warg nie dzieliła już żadna odległość, bo Louis uniósł podbródek w górę i tym samym złączył je w jedność - dłonie Harry'ego z jego bioder przesunęły się na jego brzuch. W ten sposób objął go całkowicie w pasie i przycisnął jego plecy do swojej klatki, aby trzymać go jak najbliżej przy sobie.

Pokusa była zbyt duża, aby mu się oprzeć. Nóż z brzękiem upadł na blat, wraz z tym jak Louis rozluźnił swoje palce i wypuścili go ze swojej dłoni. Jego uwagę odwracały niesamowicie miękkie, subtelne usta, które całowały jego własne w niezwykle delikatny sposób, obchodząc się z nimi jak z czymś cennym.

Obrócił się w jego ramionach i dłońmi powędrował do jego szyi, tuż pod linią szczęki. Palcami potarł jego żuchwę i oparł swoje czoło o jego własne.

- Co z tym śniadaniem? - zapytał cicho, a jego usta ocierały się o nabrzmiałe wargi Harry'ego, gdy mówił.

- W porządku - Harry odparł równie cicho. Zabrał swoje dłonie, ku niezadowoleniu Louisa, i pozwolił mu wrócić do robienia tostów. Jednocześnie udowodnił, że potrafił nad sobą panować i wstrzymywać się przed silnymi, wręcz nieodpartymi pragnieniami.  - Czy twoja... ta dziewczyna, czy wszystko z nią dobrze?

Jeden kącik ust Louisa uniósł się ku górze, kiedy wyciągał tosty z tostera.

- Tak. Widzę się z nią dzisiaj wieczorem, po pracy. Wiesz, mieszka piętro wyżej. - wyjaśnił, układając starannie ser na wierzchu chleba. Zmarszczył lekko swoje brwi i ułożył dłonie płasko na blacie, gdy coś nagle wpadło mi do głowy. - O kim mówił Chris?

Odwrócił się do niego przodem i przechylił swoją głowę w bok. Harry wpatrywał się w  jego zdezorientowany, więc postanowił mu wyjaśnić.

- Kiedy... Kilka dni temu, kiedy to wszystko się stało, kiedy ty... Pojawiłeś się, gdy Chris omal mnie nie zabił. Powiedział, że on cię dopadnie. Kto?

Gdy odpowiedziała mu cisza, a Harry nie przerywał kontaktu wzrokowego, w jego ciele narastał niepokój.

- Skąd on w ogóle wiedział o tobie?

- Nie mam pojęcia. Nie wiem. Naprawdę nie wiem. - powiedział w końcu i zacisnął swoje powieki, a między jego brwiami pojawiła się głęboka zmarszczka. - Zack.

- Zack? - Louis powtórzył po nim cicho, całkowicie zdezorientowany. - Dlaczego?

- Ponieważ on chce mnie dopaść, Louis. On chce, abym ja zapłacił za to, co... co teraz robię.

- A co robisz?

- W tym momencie stoję tu i z tobą rozmawiam. Jestem zdrajcą.

Louis zaczął żałować, że ta rozmowa kiedykolwiek zaistniała. Oczy Harry'ego z każdą chwilą nabierały ciemniejszej barwy, podczas gdy palce zaciskał na rękawach swojej bluzy.

- Harry... - spróbował, przełykając z trudem ślinę i niepewnie poruszył się.

- Jeśli mu się to uda, jeśli uda mu się udowodnić moją zdradę i dopaść nie tylko mnie, ale też ciebie... On ciebie... I ty już nigdy...

Słowa wychodziły z ust Harry'ego z niesamowitym trudem, a on sam wyglądał na zdenerwowanego. Jego szczęka zaciskała się i rozluźniała co kilka chwil, a pierś falowała od nierównomiernego oddechu.

A Louis po prostu stał oniemiały i nie potrafił wyrazić tego, co właśnie czuł. Wiedział tylko, że gdyby zdołał wyjść z szoku, jaki go ogarnął, po prostu by się rozpłakał z bezradności i poczucia winy.

- To nie twoja wina. Nie. - powiedział zachrypniętym od długiego nieodzywania się głosem i potrząsnął przecząco głową. Starał się pokazać mu, że był silny, pomimo tego że czuł się coraz gorzej, a jego oczy niemiłosiernie piekły. - To nie twoja wina, że oni każą wam to robić. To nie twoja wina, że miałeś mnie zabić, ale nie potrafisz. To nie twoja wina, że jesteś człowiekiem.

- Nie jestem człowiekiem!

Niespodziewany krzyk Harry'ego rozniósł się po mieszkaniu i sprawił, że Louis drgnął wystraszony. Cofnął się o krok, dopóki nie wpadł na szafkę kuchenną, wstrzymując swój oddech.

- I sam wybrałem sobie taki los. Zgodziłem się na to, aby splamić moją duszę i już nic nigdy jej nie uwolni. Jestem przeklęty na zawsze. To nie jest tak, jak ci się wydaje. - mówił coraz niższym i głębokim głosem, balansującym na granicy krzyku. - Tutaj każdy ma wybór, a ja wybrałem tą złą drogę, zaprzedałem swoją duszę, a nikt, kto przekracza bramy mroku, nie będzie łagodnie potraktowany. Jestem zły. Nawet nie wiesz, jaką okropną cenę płacisz za nieśmiertelność, a jeszcze gorszą za jej przysięgę.

Smoliście czarne oczy utkwione miał w Louisie, który wpatrywał się w ziemię i prawie płakał. Nie chciał podnosić głosu i widzieć go takiego, nie, ponieważ się go bał. Nie pamiętał czasów, kiedy czuł strach w jego pobliżu, ponieważ ostatnio to Harry był tym, który zapewniał mu bezpieczeństwo.

Do jego uszu docierał jego ciężki, niespokojny oddech, a kiedy po kilku chwilach w końcu podniósł na niego swoje spojrzenie, dostrzegł wypisany na jego twarzy ból. Mimika jego twarzy natychmiast zaczęła się zmieniać, gdy zrozumiał, jak bardzo go wystraszył - rozluźnił palce dłoni, każdą zmarszczkę na twarzy, a koloryt jego skóry stawał się z powrotem ciepły. Oczy z powrotem stały się zielone, ale chociaż sprawiały wrażenie ludzkich, były to tylko pozory.

- W takim razie - zaczął łamiącym się głosem, starając się powstrzymać drżenie swojej dolnej wargi. - Zabij mnie, Harry. Sam wybrałeś sobie taki los.

Chwycił za leżący na blacie nóż i wyciągnął w jego stronę, a obraz przed nim zaczął się zamazywać. Cofnął go po kilku chwilach i pokiwał ze zrozumieniem swoją głową

- Przepraszam, no tak. Nie chodzi ci o moje ciało. Chodzi ci o to, aby pożywić się młodą, zdrową, nieskalaną duszą i móc żyć na ziemi... czy z-za tymi bramami, cokolwiek powiedziałeś, przez następne sto lat, prawda? Ponieważ o to właśnie chodzi, o to, aby przetrwać, nawet kosztem przekleństwa?

Ktoś z zewnątrz mógłby powiedzieć, że Louis igrał ze śmiercią. Słowa te nie były kierowane jedynie do Harry'ego, były kierowane do niego samego, bo wszystko stało mu się całkowicie obojętne. Otarł swój mokry policzek, gdy niepostrzeżenie jedna, niepożądana łza wydostała się z jego oka.

Wrzucił niż do zlewu i chwycił za talerz pełen tostów.

- Jeśli chcesz, możesz stąd już... zniknąć.

Chciał go wyminąć, ale kiedy ich ciała znalazły się blisko siebie, Harry niespodziewanie odwrócił się w jego stronę i wyciągnął rękę, zatrzymując go. Oblizał swoje usta i pokręcił swoją głową, jakby zbierał myśli do tego, co chciał powiedzieć.

- Nie chcę cię zabijać i nigdy, przenigdy tego nie zrobię.

Kiedy niebieskie oczy napotkały zielone, Louis zamarł. W jego gardle znowu zaczęła tworzyć się niewidzialna gula, nie pozwalająca mu mówić. Miał dość informacji na dzisiaj.

- Im więcej ci mówię, tym bardziej jestem pewien, że w końcu po mnie przyjdą - powiedział ledwo słyszalnie. - To kwestia czasu.

Louis otworzył swoje usta, ale gdy nie był w stanie wydać z siebie najcichszego dźwięku, zamknął je z powrotem i usiadł na wysokim stołku przy stole, mając nadzieję, że Harry usiądzie obok niego. Zaczął jeść powoli przygotowane przez siebie tosty, a raczej wciskał je w ciebie niechętnie, bo przez to wszystko odechciało mu się jeść. Jego żołądek był nienaturalnie zaciśnięty i sprawiał, że odczuwał mdłości.

Harry stał obok i przyglądał się mu w ciszy, opuszkami palców przesuwając po drewnianym stole i zataczając nimi różne wzory. Louis znosił dzielnie jego przenikliwe spojrzenie, chociaż udawał, że nie zwracał na nie całkowitej uwagi, a kiedy zjadł, wstawił wodę w czajniku elektrycznym, aby przygotować sobie herbaty.

- Zaraz wychodzę do pracy - powiedział cicho, wyjmując kubek i wsypał do niego dwie łyżeczki ziół herbacianych. Zalał je wodą chwilę potem i przymknął swoje oczy, zaciągając się zapachem ziół.

Chwycił kubek w swoje dłonie ostrożnie, ponieważ woda była wrząca i parzyła, i odwrócił się, zastając Harry'ego w tej samej pozycji, co przedtem. Tym razem jednak dłonią zaciśniętą w pięść opierał się o blat stołu i wpatrywał się w widok za oknem, osiągalny dla jego wzroku przez lekko uchylone firanki.

- Co jeśli on ma złe zamiary?

Jego cichy głos zaskoczył go i przez pierwsze kilka chwil nie wiedział, co odpowiedzieć. Zastygł z ustami, przyciśniętymi do rozgrzanej porcelany i dał sobie kilka sekund na przetworzenie jego słów w swojej głowie.

- Chris?

Harry odwrócił głowę, przenosząc uważnie spojrzenie na Louisa. Na twarzy wypisaną miał bezradność i nieme błaganie o zrozumienie, bo prawdopodobnie nie dopuszczał do siebie myśli, że to nie była jego wina i nie miał na to wpływu.

- Znam go, Harry - pokręcił swoją głową, pewny swoich słów. - Może jest jaki jest, ale nigdy nie posunąłby się do czegoś takiego. Nie.

- Skąd wie, w takim razie? Skąd wie o mnie, i skąd wie o służących mroku? - dopytywał. Podszedł w końcu bliżej, świdrując Louisa wzrokiem.

- Ja nie wiem... - Louis lekko się zawahał i przełknął z trudem ślinę, bo zdał sobie sprawę, że Harry miał rację. - Skąd mógłby?

- Wiesz, co mógłby zrobić, aby wiedzieć? Wiesz?

Tomlinson zamrugał szybko, patrząc na niego niezrozumiale. Milczał, ponieważ jedyne, co przychodziło mu do głowy i jako pierwsze w ogóle, nie potrafiło przejść mu przez usta. Napił się herbaty, aby choć trochę opanować drżenie swoich dłoni, a wtedy Harry wypowiedział te słowa, których obawiał się najbardziej.

- Mógłby zaprzedać swoją duszę.

- Nie. - powiedział natychmiast, zaciskając zęby. Mimo tego, jak bardzo chciał, aby nieprawdziwe i niesłuszne okazały się oskarżenia Harry'ego, jego serce tłukło się boleśnie w jego piersi. - On jest...

- Kim dla ciebie jest?

- Był - poprawił się, czując coraz większy strach. - Był moim przyjacielem.

- Teraz jest twoim wrogiem. I dlatego też moim. - powiedział cicho, niepewnie chwyciwszy jedną z dłoni Louisa, odklejając jej palce od kubka.

Ten z pozoru drobny, ale czuły gest sprawił, że Louis na tę krótką chwilę odpłynął, przypatrując się mu, jak kciukiem przesuwa po wierzchu jego dłoni, a potem czule przyciska ją do boku swojej twarzy.

- Uważaj na niego. Proszę cię, Louis. Proszę.

Po raz pierwszy, odkąd tylko Louis go poznał, usłyszał z jego ust to szczególne słowo. Wyjątkowe słowo. Jednakże sposób, w jaki zostało wypowiedziane, napawało go niespotykanym bólem. Było przepełnione błaganiem i desperacją, przesycone troską i pragnieniem zapewnienia mu bezpieczeństwa, najbardziej możliwego.

- Spokojnie. I tak nie zamierzam się już z nim nigdy więcej widzieć. - odparł z małym, smutnym uśmiechem i pozwolił, aby Harry zbliżył się do niego, zmniejszając odległość, jaka ich dzieliła do minimum.

Chcąc zapomnieć o tym, co go dręczyło, Louis ponownie złapał jego masywną i szczupłą dłoń, i ułożył ją na kubku z drugiej strony, bo z jednej obejmowała go dłoń Louisa. Przysunął go blisko jego twarzy, nie spuszczając wzroku z jego oczu, które były lekko zdezorientowane, ale jego własne mówiły mu, co miał robić.

Harry, idąc jego niemymi zapewnieniami, przycisnął usta do krawędzi kubka, a wtedy Louis przechylił go i pozwolił, aby zaczął sączyć ziołową herbatę. Jego powieki samoistnie opadły, a kiedy pociągnął kilka, porządnych łyków - ku niesamowicie wielkiej dumie Louisa - zaciągnął się zapachem herbaty, unoszącym się nad kubkiem. Znowu uchylił powieki i uśmiechnął się ledwo widocznie.

- Ładny zapach.

- To moja ulubiona herbata, piję ją niemal codziennie przed pracą - wyznał ze śmiechem, gryząc dolną wargę. - Podoba ci się?

- Ty właśnie tak pachniesz. Jak to... I jeszcze jak... - niespodziewanie pochylił się i wcisnął nos w szyi Louisa, zaczynając intensywnie go wąchać.

Louis musiał instynktownie odstawić z hukiem kubek na blat, bo nos Harry'ego, sunący po jego szyi wywoływał u niego łaskotki i nawet nie spostrzegł się, kiedy zaczął się śmiać, łapiąc go za włosy i próbując odsunąć od siebie jego głowę.

- Harry, przestań - śmiał się, ale próby odsunięcia go od siebie i protesty nie pomagały. - To tak strasznie łaskocze, nie wąchaj mnie!

Harry odsunął wreszcie swoją twarz, potargany i śmiertelnie poważny zaglądając mu w oczy, mimo że Louis wciąż się śmiał, a jego oczy lśniły.

- Nie potrafię tego wyrazić.

- Nie potrafię wyrazić tego, jak zabawny jesteś. Dziwny, zabawny, głupi, może trochę... uroczy.

Zarumienił się, ale nie przestawał się uśmiechać.

Nie potrafię wyrazić tego, jak zaczynam cię kochać.

Powiódł wzrokiem do zegarka, zawieszonego wysoko na ścianie, a jego mina zrzedła.

- Muszę wychodzić do pracy... Dziękuję, że zostałeś tej nocy. W ogóle dziękuję za wszystko.

Wypił całą herbatę i za jednym razem i odstawił kubek do zlewu, a potem ucałował czule kącik ust Harry'ego, czując wypełniające jego podbrzusze ciepło.

- Idę się szykować, zobaczymy się jutro?

- Tak, wieczorem? - zgodził się Harry, podtrzymując dłonie na jego plecach, które tam ułożył, aby tylko mieć go blisko siebie jeszcze przez chociaż kilka chwil.

- Tak, jak tylko wrócę z pracy - pokiwał swoją głową, gryząc wnętrze swojego policzka.

Kiedy Louis opuścił swoje mieszkanie, z połową swojej głowy zapełnioną szczęśliwymi wspomnieniami z wczorajszego wieczoru i dzisiejszego poranka, drugą połowę jego głowy wypełniał strach i niepokój. Nie potrafił zapomnieć o jego słowach, analizował je bardzo dokładnie i starał się wyciągać wnioski, choć nie do końca jeszcze wszystko wiedział. Wiedział tylko tyle, że Chris na pewno nie posunąłby się do tak strasznego czynu, nieważne jaki w ostatnim czasie się stał. Ciekaw był jednak, jak do tego doszedł i jak zamierzał to zrobić, jeśli okazało się to prawdą. Z całą pewnością nie było to najłatwiejsze, bo kiedy Harry mu o tym opowiadał, w jego oczach kryło się wiele bólu.

Gdyby mógł, Louis zrobiłby wszystko, aby tylko go uratować. Chciał znaleźć jakiś sposób, aby ocalić jego duszę, wyzwolić je spod władania Malumusa i jego popleczników, którzy na pewno był znacznie silniejsi od niego samego, a potem chronić, aby już nic mu nigdy nie zagrażało. On był w stanie błagać niebiosa, aby dały mu jeszcze jedną szansę i przywróciły mu zwyczajne, ludzkie życie, jakiego najwyraźniej nie mógł zaznać za bycia człowiekiem. Był pewien, że chociaż zrobił coś tak strasznego, skazując siebie na nieczystość i wieczny mrok, przejawiał jak najbardziej ludzkie cechy, które nie zaniknęły, zakorzenione w nim zbyt głęboko, aby mógł się ich wyzbyć.

Prowadzony impulsem, znowu chwycił między palce naszyjnik, ukryty pod koszulką, który był jego talizmanem przez ostatnie kilka tygodni. Dzięki niemu czuł się bezpieczniej i bardziej komfortowo, niezależnie gdzie się znajdywał. Była to jakaś część Harry'ego, którą mógł mieć przy sobie, gdy był daleko, mimo że nie znał nawet jej pochodzenia. Wiedział jednak, że kryształ był dla niego cenny i bardzo ważny, nie tylko dlatego, ponieważ chronił go i dzięki niemu Harry mógł wiedzieć, kiedy Louis o nim myślał. Był dla niego cenny, ponieważ wręczył mu go i to było wystarczającym dowodem na to, że coś do niego czuł.

***

Po skończonej pracy, opuścił budynek z wielką ulgą najszybciej, jak potrafił, chcąc znaleźć się już w mieszkaniu swojej przyjaciółki. Miał nadzieję, że zastanie ją w dobrym nastroju, wypoczętą, szczęśliwą i przede wszystkim wolną i niezależną, z daleka od Chrisa. Powinna była zrobić to już bardzo dawno temu. W końcu nadszedł czas, aby uwolnić się z sideł nieobliczalnego chłopaka, który traktował ją najgorzej, jak tylko człowiek mógł traktować kogoś, kogo kochał.

Wpadł do kamienicy trzęsąc się z zimna, mimo że wokół szyi gruby szalik zawiązany miał przynajmniej kilka razy. Niestety zbliżały się święta, których tego roku jakoś szczególnie nie wyczekiwał. Nie miał ochoty na świętowanie i grono rodzinne w obliczu ostatnich wydarzeń, ponieważ jego głowę wciąż zaprzątało wiele innych, z całą pewnością ważniejszych spraw.

Harry był jedną z tych spraw.

Uśmiechnął się półgębkiem, gdy wchodził do mieszkania Alison, używając do tego własnego klucza, który mu ofiarowała. Wymienili się nimi, gdy tylko Louis wprowadził się piętro niżej, ponieważ bezgranicznie sobie ufali, ale przysięgli, że nigdy nikomu i tym nie wspomną, a w szczególności Chrisowi.

- Jestem! - zawołał, przemierzając wąski korytarz i dotarł do salonu.

Zastał dziewczynę siedzącą na dywanie i przeglądającą coś w swoim laptopie. Na widok Louisa uśmiechnęła się delikatnie i zachęciła go gestem dłoni, aby podszedł bliżej.

- Skończyłeś pracę kilka minut temu, biegłeś? - zapytała żartobliwie, kręcąc swoją głową.

Wyglądała jakiś tak... inaczej. Jej włosy były znacznie krótsze, twarz bardziej pulchna, na całe szczęście bez oznak zmęczenia i przygnębienia. Jej uśmiech był promienny i podkreślał delikatne rumieńce, a widok ten radował jego serce.

- Szczerze mówiąc, to tak - zaśmiał się cicho, ściągając swój szalik oraz kurtkę. Bez wahania zajął miejsca naprzeciwko niej, opierając się plecami o fotel. - Wyglądasz bardzo dobrze.

- Dzięki. Ty za to nie najlepiej, ale nastrój jak widać masz dobry. Byłeś z tym u lekarza?

- Za kilka dni zniknie - obruszył się, automatycznie dotykając palcami swojego zsiniałego policzka. - Harry pytał o ciebie.

Na dźwięk jego imienia, kąciki ust Alison nerwowo drgnęły w dół, co nie umknęło Louisowi. Zmarszczył lekko swoje brwi i wyprostował się.

- Coś nie tak?

- Nie, nie, Louis, wszystko dobrze. Przez ostatnie dni wszystko sobie poukładałam. Próbowałam przynajmniej.

- I do jakich wniosków doszłaś? Zmieniasz swoje życie? Nowa fryzura, nowe ciuchy, wyjeżdżasz z kraju? - droczył się z nią, szeorko się uśmiechając. - Zasłużyłaś na odpoczynek od tego wszystkiego.

Dziewczyna przyjęła to z małym uśmiechem, ale nie potwierdziła żadnej z tych teorii. Zamiast tego, uniosła swój podbródek, spoglądając na jego twarz, zanim powiedziała:

- Wybaczyłam Chrisowi.

W tym momencie, świat Louisa zatrzymał się w miejscu, wraz z jego sercem. Uśmiech utrzymywał się na jego twarzy jeszcze przez pierwsze, kilka sekund, zanim kompletnie zniknął, pozostawiając po sobie szok. Wpatrywał się w nią, czekając, aż powie, że to tylko jej nieśmieszny humor i przeprosi, że w ogóle mogła tak pomyśleć. Przecież to był absurd.

- Nie żartuj sobie, ostatnio nie mam ochoty na żarty - powiedział cicho.

- Ja nie żartuję. My... wciąż jesteśmy razem.

Zacisnął swoją szczękę, ponieważ zaczęło docierać do niego, że nie żartowała. Mówiła całkowicie poważnie, a ekspresja jej twarzy tylko go w tym utwierdzała.

- Jak mogłaś? - wyszeptał, niemal będąc w stanie usłyszeć swoje kołaczące w piersi serce. Słyszał szum swojej krwi w żyłach i coraz trudniej było mu opanować drżenie swoich dłoni.

- Mieliśmy pozwolić temu się rozpaść po tylu latach przez coś tak głupiego? Nie, Louis... - pokręciła swoją głową, mrugając szybko.

Wtedy Louis już nie wytrzymał. Gorzki wyraz jej twarzy i żal w jej głosie umyślnie próbował go przekonać do tego, że wiedziała, co dla niej słuszne, ale dla niego było go niewytłumaczalne i niemożliwe. Wstał bardzo powoli, ponieważ kręciło mu się w głowie.

Dziewczyna wzięła głęboki oddech i również się podniosła, wyciągając swoje dłonie, aby go uspokoić, ale nie było szans, aby jej się udało. Tego było za wiele.

- Po tym wszystkim, co ci zrobił... Po tym całym gównie, po tym piekle, które ci zrobił, ty tak po prostu mu wybaczyłaś! - krzyknął rozwścieczony, tracąc nad sobą panowanie. Na razie krzyczał, ale nie wiedział, jak długo będzie w stanie powstrzymywać cisnące się do oczu łzy i łamiący się głos. - Czy ty nie rozumiesz, jaka głupia i ślepa jesteś?!

- Przestań! Przestań, Louis, przysięgam ci, że...!

- Że co?! - zaśmiał się z drwiną, potrząsając swoją głową. - Chris to cholerny zdrajca. Był moim przyjacielem, ale przestał być nim już dawno temu. Teraz jest moim wrogiem i jeżeli spotkam go jeszcze jeden raz, zabiję go. A jeśli spotka go Harry...

- Przestań ciągle to powtarzać! - Alison podniosła swój głos po raz pierwszy, z gniewnym wyrazem twarzy. - Wydaje ci się, że jesteś lepszy, bo ktoś silniejszy staje w twojej obronie, bo sam nie potrafisz sobie z niczym poradzić. Wydaje ci się, że Harry obroni cię w każdej sytuacji, ale jesteś w błędzie. Dorośnij, Louis.

Z niedowierzaniem cofnął się o krok, a słone, gorące łzy zdołały już przysłonić mu obraz przed nim, wypełniając jego oczu.

- Co on ci zrobił... - wyszeptał i chwycił drżącymi dłońmi swoją kurtkę i szalik, idąc tyłem do wyjścia. - Nie chcę z tobą rozmawiać.

Patrzył na nią ostatni raz, dostrzegając na jej twarzy smutek i żal. Nie mógł postąpić inaczej. Chociaż jego serce stało się nagle dziwnie puste, a chęć rozpłakania się stawała się coraz silniejsza, nie mógł dłużej tutaj zostać. Nie mógł rozmawiać z nią i zbliżać się do niej nawet o milimetr, powinien trzymać się z daleka od niej, od Chrisa, od Mary i od Zacka. Przede wszystkim, powinien trzymać Harry'ego w sekrecie i wszystko, co z nim związane.

Wpadł do swojego mieszkania roztrzęsiony i przyległ plecami do ściany, gdy niespodziewana myśl wpadła mu do głowy. Była chyba najbardziej bolesna spośród wszystkich, zebranych przez niego ostatnio myśli i wniosków, do jakich dochodził. Pociągnął swoim nosem, otarł dłońmi łzy z policzków i zacisnął swoje oczy, z których popłynęły kolejne łzy.

To Alison powiedziała Chrisowi o Harrym. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top