Rozdział Dziewiąty
Otrzeźwienie nie przyszło szybko, bo dopiero nad ranem, gdy gwałtownie wybudził się ze swojego snu. Nie potrafił zasnąć przez to, co wydarzyło się wczorajszego wieczoru, ale gdy w końcu sen nadszedł, nie dał mu spokoju na długie godziny. W jego głowie przewijały się obrazy jak film, jakby odtwarzał te sceny od nowa i od nowa, chociaż nie chciał. Był skazany na oglądanie czarnych oczu Harry'ego i tego, jak łatwo przychodziło mu pokonanie kilku mężczyzn z niespotykaną, nadludzką siłą. Był tym wręcz przerażony.
Obudził się o piątej nad ranem zlany potem i automatycznie powiódł wzrokiem do najciemniejszego kąta w pokoju, ale nikogo tam nie zobaczył. Był w mieszkaniu sam, mimo to po raz pierwszy pragnąc, aby tak nie było. Nie potrafił uspokoić się przez najbliższe kilkanaście minut, które były udręką i prawdziwym koszmarem. Miał nawet wrażenie, że była to kara za to, co zrobił wczoraj, ale tak naprawdę miał świadomość tego, że tym razem Harry nie miał z tym nic wspólnego.
Co wpadło Louisowi do głowy, aby go pocałować? Co wpadło mu do głowy, aby całować mężczyznę, czy podkusiły go do tego jego pełne, różowe usta czy rzeczywiście tak, jak twierdził, chciał mu po prostu podziękować?
Był jednak pewien jednego. Mimo całego strachu, mimo okoliczności ich dziwnej znajomości i tego, dokąd prowadziła, wbrew swojej woli w ciągu tych kilku tygodni zdołał przywyknąć do jego obecności. Co więcej, Harry zdawał się o niego troszczyć, co było totalnym przeciwieństwem tego, co mówił. Powinien zabić go już dawno, ale tego nie zrobił, a Louis nie wiedział dlaczego.
- Mam dość tego świństwa - wyszeptał roztrzęsionym głosem i trzęsącymi się dłońmi zdjął naszyjnik ze swojej szyi, po czym rzucił go w najodleglejszy kąt. Nie myślał wtedy o konsekwencjach, zbyt przerażony sytuacją, w jakiej obecnie się znajdował.
Podczas sobotniego obiadu rodziców, których zobaczył po raz pierwszy od kilku tygodni, myślami błądził daleko stąd. Grzebał widelcem w talerzu ze spuszczoną głową, a palcami drugiej dłoni pocierał swoją dolną wargę, myśląc o feralnym pocałunku i otrząsnął się dopiero wtedy, gdy usłyszał głos swojego ojca.
- Słucham? Przepraszam, zamyśliłem się.
Poprawił się na swoim miejscu i zaczerwienił się, gdy poczuł na sobie spojrzenia swoich rodziców. Jego siostry już dawno udały się do swoich pokojów, więc przy stole została ich tylko trójka.
- Pytałem, jak ci idzie z rachunkami. W końcu to już miesiąc. - powtórzył jego ojciec z uśmiechem i poprawił okulary na swoim nosie. - Trudne jest życie na własną kieszeń, prawda?
- Niezbyt ciężko. Rzadko bywam w domu, rzadko zapalam... światło.
Na wspomnienie o świetle, Louis poczuł przechodzący przez jego ciało dreszcz. Oczywiście nigdy nie zamierzał wyjawić im powodu zgaszonego światła, którego nie zapalał od jakiegoś czasu. Czasami tylko zapalał je na krótko w łazience, gdy brał prysznic, w kuchni, gdy przyrządzał sobie kolacje i lampkę przy łóżku, która jednak była używana coraz mniej.
- Nie jestem głodny - dodał po chwili, odkładając na bok sztućce i posłał przepraszające spojrzenie swojej mamie, która przygotowała cały obiad. - Przepraszam, ja chyba pójdę do swojego pokoju.
Tak, jak oświadczył, udał się do swojego dawnego pokoju na piętrze. Jego łóżko i półki wciąż pozostawały w tym samym miejscu, a półki były lśniące, co zauważył wcześniej, gdy przyszedł zanieść torbę ze swoimi rzeczami. Oznaczało to, że matka musiała posprzątać na jego przyjazd. Uśmiechnął się na samą myśl i zamknął za sobą drzwi, ale mimo ciemności, panującej w środku, nie czuł potrzeby, aby zapalać światło. Być może było to po prostu przyzwyczajenie.
Do jego głowy powróciło wspomnienie bałaganu, jaki tutaj zastał ostatnim razem. Wtedy był przekonany, że była to sprawka jednej z jego sióstr, ale teraz wszystko układało się w spójną całość. To musiał być Harry, szukał go już pierwszego dnia, gdy Louis się wyprowadził. Był już świadkiem jego furii, gdy tylko wrócił do domu później, niż zwykle, więc wtedy to również musiał być on.
Zmarszczył swoje brwi, gdy nagle poczuł za sobą czyjąś obecność. W ogarniającej ciszy słyszał każdy, najmniejszy ruch za plecami, ale powinien się tego spodziewać. Wziął głęboki oddech, aby przygotować się na spotkanie z nim twarzą w twarz po tak długim czasie. Odwrócił się, gotów, aby ujrzeć go ponownie, gdy nagle usłyszał przeraźliwy pisk.
- Do cholery jasnej, Celine! - wrzasnął wystraszony na widok swojej młodszej siostry.
- Przepraszam, nie mogłam się powstrzymać! - powiedziała rozbawiona nastolatka, zakrywając usta dłońmi. - Chciałam cię wystraszyć!
Louis złapał się za lewą pierś, będąc pewien, że jego serce przestało bić i wściekły zacisnął swoje zęby. Jego uwagę przykuł ruch w kącie pomieszczenia, więc gdy spojrzał w tamtą stronę, ujrzał swoją drugą siostrę, Grace, wyłaniającą się zza biurka.
- Wynoście się stąd, natychmiast! - otworzył drzwi od swojego pokoju ciężko dysząc.
- Co ci się stało? Kiedyś byłeś bardziej rozrywkowy. - Grace wywróciła swoimi oczami, zakładając ręce na piersi. Zdawało mu się, że urosła przez ten miesiąc, a jej kasztanowe włosy sięgały jej już do pasa. Za to włosy Celine były koloru blond i była znacznie wyższa, niemal równając się z Louisem wzrostem.
- Po prostu nie mam ochoty na żarty. Jestem zmęczony, pracuję, nie jestem już takim gówniarzem jak wy. - wycedził, otwierając szerzej drzwi. - No, wynocha.
Siostry spojrzały na siebie, a później posłusznie opuściły pokój Louisa. Jeszcze na korytarzu odwróciły się do niego przodem i już otwierały swoje usta, aby coś powiedzieć, gdy Louis zatrzasnął im drzwi przed nosem.
- Gówniary - wymamrotał pod nosem i przetarł twarz dłonią, tracąc pewność, że zaśnie spokojnie tej nocy.
Jego żołądek zacisnął się kilkakrotnie, sprawiając, że był o krok od zwrócenia resztek posiłku, ugotowanego przez swoją matkę. Opadł ciężko na materac swojego łóżka, wciąż zaciskając palce na koszulce w miejscu, gdzie znajdowała się jego lewa pierś. Nie wiedział, czy lęk i niepokój był spowodowany podejrzeniem, że Harry mógł się tutaj pojawić, czy wręcz przeciwnie - tym, że nie pojawił się, a on nie odczuł spodziewanej ulgi.
Dłonią powędrował do swojej szyi, która była naga bez naszyjnika, który rzucił tej nocy w kąt w swoim mieszkaniu. Kompletnie o tym zapomniał, ale gdy uświadomił sobie, że nie miał go obecnie przy sobie, fala gorąca zalała jego ciało. Ponownie rozejrzał się po pokoju z niewyjaśnioną obawą. Miał wrażenie, że tak długo, jak nie nosił kryształu przy sobie, Harry nie wiedział, gdzie był, ale jednocześnie bezpieczeństwo, które jeszcze niedawno mu towarzyszyło, teraz nie pozostawiło po sobie nawet śladu.
***
W poniedziałek tuż po pracy w planach miał samotne udanie się do swojego mieszkania i zaszycia się w nim do następnego poranka. Od kilku dni nie miał kontaktu z Alison, która nie odbierała telefonów, a gdy wrócił wczorajszego wieczoru od rodziców, nie miał czasu, aby nawiązać z nią jakikolwiek kontakt. Był zmęczony swoim życiem, więc miał prawo, aby być trochę samolubny i nie obarczać się problemami innych, ponieważ zanim to zrobi, powinien najpierw rozwiązać swoje własne problemy.
Gdy tylko opuścił budynek sklepu muzycznego, w którym pracował, ponownie dostrzegł wysokiego, szczupłego mężczyznę, który zaczepił go tuż przed pracą kilka dni temu. Stał nieopodal, z dłońmi wciśniętymi w kieszenie eleganckiego płaszcza, więc niewiele myśląc Louis podszedł w jego stronę, aby powiadomić go, że Mary zaraz skończy pracę.
- Um... Hej, eee, Zack? - zapytał niepewnie, mrużąc swoje oczy, aby ujrzeć zarys jego twarzy ciemności.
Na dźwięk swojego imienia mężczyzna spojrzał w jego stronę, a po chwili uśmiechnął się.
- Mary zaraz wyjdzie - oznajmił mu, gryząc wnętrze swojego policzka. - Dosłownie już zamykała, jak wychodziłem.
- Dzięki, już miałem dzwonić zaniepokojony.
Louis dyskretnie zlustrował go wzrokiem, ale jak dotąd nie odnalazł w nim żadnej cechy charakteru, która mogłaby go irytować. Trochę zazdrościł mu budowy ciała, ponieważ czuł się przy nim jak krasnal i miał wrażenie, że nie tylko on tak uważał.
Po chwili dołączyła do nich nieco zaskoczona Mary, całując Zacka w policzek. Louis odwrócił wzrok od wymiany czułości, ale nie było to spowodowane zazdrością. Nie miał po prostu ochoty, aby przyglądać się dziewczynie, która bezczelnie całuje swojego faceta na oczach byłego.
- To ja już pójdę.
- Poczekaj - odezwał się nagle Zack. - Wydajesz się być w porządku facetem. Może wyskoczymy na drinka?
- Ja? - Louis zmieszał się, spoglądając na niego zaskoczony, a później znowu na Mary, która również zdawała się nie podzielać tego pomysłu.
- Tak. Chyba nie masz nic przeciwko? - mężczyzna posłał swojej dziewczynie pytające spojrzenie. Ta pokręciła przecząco swoją głową, ale wciąż nie wyglądała na przekonaną. - Jest wieczór, to tylko tak dla odprężenia.
Louis bił się z myślami długą chwilę, nie wiedząc, czy był to najlepszy pomysł. Nie czuł do niego niechęci, a w dodatku potrzebował odprężenia po tych męczących kilku dniach, więc nic się nie stanie, jeśli wybierze się z nim na jednego drinka.
- W sumie to jasne - zgodził się w końcu.
- Faceci.
Posłał Mary mały uśmiech, który nie był do końca szczery. W środku wciąż wahał się nad tym, czy jego decyzja była słuszna, ponieważ prawie nie znał tego faceta, który w dodatku był nowym partnerem jego nie tak dawnej miłości. Sama myśl wywoływała u niego mdłości, ale może były to tylko pozory i nie powinien się nimi kierować. Zack zaprosił go na kumpelskiego drinka, więc dlaczego miałby odmówić, zamiast docenić ten naprawdę miły gest?
- To pewnie dla ciebie dziwne, że ja i Mary jesteśmy razem, a ty stoisz obok, chociaż też kiedyś byliście razem. - odezwał się mężczyzna, idąc ramię z ramię z Louisem w stronę baru, który sam zaproponował.
- Taa - Louis zacisnął swoje zęby, wypuszczając intensywnie powietrze przez nos.
To był minus dla niego.
- Wybacz, nie to miałem na myśli. - dodał szybko. - Po prostu nie chciałem, aby tak to wyglądało, ale pomyślałem, że wy się tylko przyjaźnicie. Mary dużo o tobie mówiła.
I tak nie odzyskasz tego plusa, pomyślał rozgoryczony Louis.
- Miło to słyszeć - odparł z udawaną ciekawością w głosie.
Znaleźli się w barze po zaledwie dziesięciu minutach. Louis rozebrał swoją kurtkę i luźno zawiesił ją na swoich kolanach, będąc pewnym, że i tak nie zabawi tutaj długo.
- Muszę siku - wymamrotał nagle, zsuwając się z krzesełka. - Zaraz wrócę.
Szybko udał się do łazienki za faktyczną potrzebą, a kiedy wrócił, zajął swoje poprzednie miejsce obok Zacka, który zdążył zamówić im już drinki.
- Dzięki.
- Nie dziękuj.
Louis chwycił szklankę z swoje dłonie, przyglądając się przez chwilę żółtawej cieczy, mieniącej się w kryształowym naczyniu, zanim podniósł swój wzrok na Zacka. Jego orzechowe oczy przyglądały się uważnie jego szyi, ale gdy tylko poczuł wzrok Louisa na sobie, natychmiast powiódł nim do jego oczu.
- Coś nie tak?
- Nie, tak tylko patrzyłem...
Niespodziewanie dłonie Louisa zaczęły drżeć. Było to wywołane dziwnym przeczuciem, że właśnie nie powinno go tutaj być, i że naszyjnik, który zniknął z jego szyi, powinien znajdować się tam w tym momencie. Zachował jednak niepokojące myśli dla siebie i zdenerwowany zaczął wystukiwać rytm palcami w naczynie, czując się niepewnie pod bacznym spojrzeniem bruneta.
- A tak w ogóle to jak wam się układa? Mieszkacie razem? - zagaił, nieco spiętym głosem. Chciał rozpocząć jakikolwiek temat, aby pozbyć się narastającego uczucia paniki.
Nie powinien myśleć w tej chwili o Harrym, ale teraz było to właśnie tym, o czym pomyślał. Pomyślał o nim w momencie, w którym przestał czuć się bezpiecznie.
Czuł również niewytłumaczalny niepokój, gdy tylko spoglądał w bystre oczy mężczyzny. Były duże i orzechowe, ale sposób, w jaki na niego patrzyły, był bardzo dziwny. Sprawiał, że chciał jak najszybciej stąd uciec, chociaż nie napił się nawet swojego jedynego drinka.
- Nie, jeszcze nie. Znamy się zaledwie kilka tygodni.
Louis zmarszczył swoje brwi, ponieważ to by oznaczało, że Zack i Mary poznali się już wtedy, gdy była ona w związku z Louisem. Związku, który mimo, że wisiał na włosku, to wciąż trwał.
Spuścił wzrok na ladę, przełykając ciężko ślinę. Coś podpowiadało mu, że rzeczywiście nie powinno go tutaj być. Uczucie to zmroziło jego krew w żyłach i kazało mu opuścić o miejsce natychmiast.
- Ja... Ja muszę iść - powiedział pospiesznie, na oślep sięgając po swoją kurtkę.
- Już? - zdziwił się mężczyzna. - To tylko jeden drink.
- O jeden za dużo. Naprawdę nie przepadam za alkoholem, wybacz. Dzięki mimo wszystko. - Louis próbował posłać mu uśmiech, ale wyszedł z tego jeden, wielki grymas.
Odwrócił wzrok na ladę, gdzie chwilę później rzucił kilka monet, które wygrzebał z dna portfela i wstał.
- Cześć. Pozdrów Mary.
Niemal wybiegł z baru z szybkim oddechem w piersi z powodu pośpiechu i gdy tylko znalazł się na zewnątrz, a chłodny podmuch powietrza uderzył w jego twarz, poczuł napływającą ulgę. Szedł prosto do swojej kamienicy, ani myśląc, aby zahaczyć o coś po drodze. Chciał znaleźć się już w swoim mieszkaniu, które wciąż nie było bezpiecznym miejscem, ale przynajmniej najbezpieczniejszym.
Niespodziewanie dostrzegł wystający zza budynku kawałek ludzkiego ramienia, na który natknął się na swojej drodze. Zorientował się bardzo szybko, kto stał w uliczce i prawdopodobnie go wyczekiwał, dlatego Louis przyspieszył kroku, mając nadzieję, że wyminie go, zanim zdąży go zaczepić, a on bezpiecznie dostanie się do domu. Nadzieje te okazały się być złudne, bo gdy tylko Louis chciał skręcić w prawo, poczuł dłoń na swoim nadgarstku.
- Czego ode mnie chcesz?
Natychmiast odwrócił się do niego przodem, napotykając parę zielonych oczu i krwistych czerwonych ust pośród alabastrowej cery. Rozchylił swoje usta w szoku, ale nim miał okazję zadać kolejne pytanie, Harry go uprzedził:
- Nie rozmawiaj z nim.
- Słucham?
- Nie rozmawiaj z nim - powtórzył i powiódł wzrokiem do szyi Louisa. Mała zmarszczka pojawiła się między jego brwiami, a rysy twarzy się wyostrzyły. - Miałeś go nie ściągać.
- Miałem, ale nie chcę go dłużej nosić.
Wykorzystując okazję jego nieuwagi, Louis wyszarpnął dłoń z uścisku Harry'ego. Nie był bolesny, ale sprawiał, że czuł się niekomfortowo.
- Miałeś go nie ściągać - powtórzył głębszym głosem i zwęził swoje oczy.
- Poza tym po tym, co ostatnie się stało... - dodał drżącym głosem, przełykając z trudem ślinę. - Wolę, aby takie rzeczy nie zdarzały się więcej.
- Gdy dotknąłeś moich ust swoimi?
- To się nazywa pocałunek - policzki Louisa oblał intensywny rumieniec, gdy tylko to wspomnienie powróciło do jego pamięci. - I nie. Gdy prawie zabiłeś ich. A jedyną osobą, którą powinieneś zabić, jestem ja. Wiem o tym dobrze.
Tymi słowami zamknął Harry'emu usta, który po prostu się w niego wpatrywał. Upewniwszy się, że nie zareaguje impulsywnie i nie skrzywdzi go, Louis odwrócił się i kontynuował swoją wędrówkę do domu o prawie pierwszej w nocy. Po ostatnich wydarzeniach nie było to odpowiednim posunięciem, jednak sytuacja finansowa nie pozwalała mu na zamówienie sobie taksówki. Wszystkim, czego w tym momencie chciał, był odpoczynek i sen.
Jednak gdy kroczył opustoszałymi uliczkami, gdzieś w tyle jego głowy krążyły słowa Harry'ego. Wywoływały u niego niepokój, którego nie potrafił wytłumaczyć. Sprawiał on, że oglądał się za siebie co kilka kroków, ale nie ujrzał za sobą nikogo, nawet Harry'ego, pogrążonego w ciemności. Być może mężczyzna posłuchał go i zostawił w spokoju, chociaż Louis w głębi duszy przyznał, że tak nie było.
Dotarł do mieszkania bez przeszkód w postaci nocnych bandytów, swoich wrogów i demonów ciemności, więc znalazłszy się już w środku, odetchnął z ulgą. Rozebrał się z jesiennej kurtki, skopał buty pod ścianę i udał się do kuchni, gdzie przez kolejne pół godziny rozkoszował się mlekiem z miodem oraz kanapkami z serem. Gdy tylko wszedł do sypialni, najpierw rozejrzał się, czy była pusta, a następnie zapalił światło z przeświadczeniem, że był w mieszkaniu sam. Postanowił zatem zająć się istotnymi rzeczami w środku nocy, jak zmienienie pościeli, która wymagała odświeżenia. Podczas zakładania nowej poszewki na kołdrę, lampka w żyrandolu zaczęła mrugać. Zgasła na moment, a później zapaliła się z powrotem z towarzyszącym jej charakterystycznym dźwiękiem.
Zaprzestał wykonywanej czynności, zaciskając palce na poszewce, a po jego ciele przeszedł dreszcz.
- Wiem, że to ty - powiedział cicho, nawet na chwilę nie oglądając się za siebie. Bał się, w jakim stanie mógł go zastać: czy tym razem był wściekły do tego stopnia, że był w stanie rzucić Louisem przez pokój, lub całkowicie opanowany, będąc w stanie przeprowadzić spokojną, ludzką rozmowę.
- Powiedziałeś to... inne słowo.
Zmarszczył swoje brwi i dopiero wtedy odwrócił się do Harry'ego przodem, ściskając w dłoniach puchową poduszkę.
Harry opierał jedną dłoń o ścianę, zaciskając jej palce z kciukiem wysuniętym do górę, a druga jego ręka luźno spoczywała po boku jego ciała. Jego ubiór nie zmienił się ani razu, odkąd zobaczył go po raz pierwszy, ale zmienił się ton jego głosu i spojrzenie, jakim go darzył. Louis nawet przez chwilę wątpił, że stał przed nim ten sam Harry, którego bał się jeszcze zaledwie kilkanaście dni temu.
- Jakie słowo?
- Pocałunek.
Louis potrząsnął swoją głową, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Położył poduszkę na materacu obok drugiej i niezręcznie potarł dłońmi swoje uda.
- To nie jest nic szczególnego, każdy to robi.
- Każdy?
- Tak. To znaczy nie! Nie każdy, tylko... wybrani.
- Wybrani?
- Dlaczego zadajesz tak dużo pytań? - tym razem to Louis zadał pytanie. Stał naprzeciwko niego, zbyt zestresowany, aby się poruszyć. Niczego nie ułatwiło szaleńcze bicie jego serca, któremu nie umiał zapobiec. - Tak, po prostu ludzie całują kogoś... wyjątkowego. Całowanie to wprawdzie pieszczota.
Sam nie wiedział, dlaczego te słowa brzmiały dziwnie z jego ust. Wyobrażenie, że pocałunek z Harrym mógłby dostarczyć mu przyjemności i sprawić, że był najprawdziwszą, emanującą w rozkosz pieszczotą była obca, ale przyprawiająca go o zawroty głowy. Na samą myśl robiło mu się duszno, a jego policzki paliły od wypieków. Nieistotne było w tym momencie to, że Louis myślał w taki sposób o Harrym, o tym, że bardzo chciałby go teraz pocałować, ponieważ smak jego ust był otchłanią - czymś nieskończonym, co pochłaniało go całego, im dłużej w to brnął. A Louis chciał brnąć, robił to i nie potrafił przestać.
Wpatrywał się w niego z głęboko skrywaną żądzą, która rozpalała jego ciało i pozostawiała same sobie, łaknące pełnych, rubinowych ust. Choć to niemożliwe, były prawie jak soczysty szkarłat, będąc przeciwieństwem jego oczu - szmaragdowych, mieniących się niczym diament. I usta, i oczy sprawiały wrażenie tak ludzkich, czyniących Harry'ego prawdziwym człowiekiem, że w tej chwili zapomniał, kim tak naprawdę był.
Był już prawie pewien, że nie powstrzyma się i rzuci w jego stronę, złączając ich usta w natarczywym pocałunku, narażając tym samym siebie samego na agresywną odpowiedź z jego strony, gdy nagle rozbrzmiało pukanie do drzwi.
Lekko spanikowany rzucił okiem w stronę korytarza. Była noc i nie spodziewał się nikogo o tej porze, jednak był przekonany, że nic go już nie zaskoczy. Przed wyjściem z sypialni obejrzał się jeszcze przez ramię i pospiesznie dodał:
- Nie idź za mną.
Nieco zaniepokojony, kogo niosło tutaj w środku nocy, Louis najpierw zajrzał przez wizjer. Ujrzawszy po drugiej stronie Alison, całe napięcie opuściło jego ciało. Przekręcił zamek w drzwiach i otworzył je szeroko.
- Cześć, coś się stało? - zapytał nieco zmartwiony, widząc jej drżące dłonie.
- Nie przeszkadzam? - przyjaciółka zajrzała do środka nieco zdziwiona. - Siedzisz przy zgaszonym świetle, czy po prostu szykowałeś się do spania?
- Ja... Co?
Louis również obejrzał się za siebie, zastając mieszkanie pogrążone w ciemności. Jedynym źródłem światła było to wpadające z klatki wprost na korytarz.
- Tak wyszło, siedzę przy lampce - wytłumaczył, siląc się na mały uśmiech. Szybko jednak zniknął, bo jego uwadze nie umknęły załzawione oczy Alison. - Co się dzieje?
Doszukiwał się w niej odpowiedzi, czując narastający strach. Był w stanie wciągnąć ją do środka i oczekiwać wyjaśnień, co sprawiło, że była w takim stanie. Alison już otwierała swoje usta, aby mu odpowiedzieć, ale zaniemówiła, a jej oczy utkwione były w czymś poza ramieniem Louisa. Oczy miała szeroko otwarte, jakby zobaczyła ducha, ale to wystarczyło, aby Louis wiedział, co zobaczyła.
Gdy tylko poczuł jego obecność, jego ciało automatycznie się spięło. Wstrzymał swój oddech i dopiero po chwili odwrócił głowę w bok, aby rzucić krótkie spojrzenie Harry'emu, który stał i po prostu się przyglądał. Strach, jaki w tym momencie odczuwał, był nie do opisania. Louis nie bał się o samego siebie, bał się o Alison i tego, jak Harry zareaguje na jej obecność.
- Chyba przeszkadzam - rzekła w końcu słabym głosem, cofając się o krok.
- Nie, poczekaj... - Louis mimo wszystko próbował protestować, gdy tylko jej głos przywrócił go na ziemię.
- Naprawdę, Louis, to już nieważne. Porozmawiamy kiedy indziej. - spróbowała się uśmiechnąć, ale wyszedł jej jedynie grymas.
Zanim Louis mógł ją zatrzymać, odwróciła się i wróciła na górę, nawet na niego nie spoglądając. Louis chciał ruszyć za nią, ale powstrzymał go przed tym uścisk na nadgarstku. Spojrzał na niego wściekły, wyrywając swoją rękę z daleka od niego.
- Miałeś nie iść za mną. Ona miała cię nie widzieć.
Nie oczekując jego odpowiedzi, wyminął go, w ciemności przemierzając długi korytarz. Stało się jednak coś, co istnie go zaskoczyło - słyszał za sobą najprawdziwsze kroki. Powoli stawiane stopy na drewnianej podłodze, utrzymujące się za nim aż do sypialni, gdzie zapalił światło.
W tym momencie Louis zadecydował. Podszedł do szafki nocnej, wysunął trzecią, ostatnią szufladę i założył na szyję naszyjnik, który emanował ciepłem. Ciepło to przeniknęło do jego serca, powodując znajome już uczucie bezpieczeństwa, gdzie cały niepokój odchodził w zapomnienie.
- Dobrze - powiedział w końcu. - Wciąż nie wiem, dlaczego to robisz, ale... dobrze. Będę to nosił
Harry stał w progu sypialni i przyglądał się mu, po czym przesunął wzrokiem na szyję Louisa. Jego oczy rozszerzyły się do nienaturalnych rozmiarów, gdy robił kilka kroków naprzód, idąc prosto do Louisa. Jego nogi zdawały się same go prowadzić, ponieważ nigdy dotąd nie poruszał się w taki sposób.
- Zrób to jeszcze raz.
- Co takiego? - Louis zapytał cicho, spoglądając mu prosto w oczy. Nogami dotykał ramy łóżka, będąc pewien, że gdyby wykonał jeszcze jeden krok w tył, upadłby na materac.
Z każdą sekundą, im dłużej patrzył w jego szeroko otwarte, szmaragdowe tęczówki, w jego brzuchu narastało dziwne uczucie ciepła. Jego serce przyspieszyło swoje bicie, wywołując skrajnie silne emocje.
Teraz mógł wrócić do wcześniej wykonywanej czynności i podziwiać jego nieskazitelną urodę dalej, czując się jak w transie. Nic nie powstrzymywało go przez tym, aby go pocałować, prócz niepewności. Pierwszy pocałunek zaskoczył mężczyznę, ale drugi mógł go rozwścieczyć. Wiedząc już jednak, jak cudowne były jego usta, był w stanie zginąć za ten jeden pocałunek.
Zbliżył się do niego niepewnie, nawet na chwilę nie spuszczając wzroku z jego twarzy. Miał wrażenie, że każdy jego najdrobniejszy gest, jak przyspieszone bicie swojego serca, wstrzymanie powietrza czy chociażby ruch dłonią był osiągalny dla uszu Harry'ego.
Nagle ten pochylił się i bez ostrzeżenia przycisnął swoje usta do ust zaskoczonego Louisa, który odruchowo zacisnął dłonie na jego ramionach. Otworzył szeroko swoje oczy i niemal natychmiast napotkał oczy Harry'ego, który wpatrywał się w niego podczas nieudanej próby pocałunku. Jego wargi były ciepłe i miękkie, takie, jak Louis zapamiętał. Gdy tylko ich zasmakował, dreszcz przeszedł przez całe jego ciało wraz z pragnieniem, które rozpalało jego ciało po brzegi.
Louis zacisnął swoje powieki i lekko pchnął Harry'ego w tył z powodu siły, z jaką mężczyzna na niego naparł. Dłońmi sięgnął do jego twarzy, układając je po jej obu stronach, mając cichą nadzieję, że nie posuwał się za daleko. Mężczyzna wydawał się jednak być zaskoczony jego gestem, a to dało Louisowi znak, że Harry po prostu nie wiedział, co robić.
- C-Całuj - wyszeptał wprost w jego rozgrzane wargi.
Jego oddech stał się urywany, niekoniecznie wypełniający całe jego płuca, ale w tym momencie mógł obyć się bez oddychania. Przez ten krótki czas, wszystkie funkcje życiowe Louisa zanikły, prócz szaleńczo bijącego serca i pragnienia.
Louis zaczął pocierać palcami jego policzki i linie jego żuchwy. Zjechał dłońmi nieco niżej, zaciskając palce na szyi i ramionach. To właśnie wtedy poczuł, że całował i dotykał człowieka.
- Co takiego?
- Całuj. Całuj mnie.
Właśnie w takich chwilach człowiek zastanawia się, co on do cholery wyprawia. Dlaczego robi to, co robi, czy na myśl przyszły mi konsekwencje i czy warto, aby później nie paść ofiarą własnej zbrodni. Ale jednocześnie w takich chwilach człowiek nie myśli, czy warto, czy powinien, bo pragnie i spełnia swoje osobiste, najgłębiej skryte fantazje, które wreszcie wychodzą na wierzch.
Louis nie spodziewał się odzewu z jego strony, był pewien, że dalsza część pocałunku przebiegnie spokojnie i niespiesznie, nieco niepewnie, ale stało się za to zupełnie co innego. Wnet silne dłonie chwyciły jego wąskie biodra i zacisnęły na nich swoje palce, a usta odnalazły wreszcie drogę, jak się poruszać. Harry rozchylił swoje usta i zaczął całować go jak szalony, a Louis nie potrafił nadążyć za ruchem jego warg. Zwieńczeniem jego szaleństwa była ogarniające go oszołomienie, które go obezwładniło. Był bezradny, ale całkowicie mu oddany.
Palcami chwycił jego ramiona mocniej, aby nie upaść, ale dłonie Harry'ego były zbyt silne, aby tak się stało. Były na tyle silne, że kiedy poczuł odciskające się ślady palców na swojej skórze, jęknął niespodziewanie z bólu i próbował odsunąć od siebie mężczyznę, mając wrażenie, że ten zaraz połamie mu kości.
- Harry, nie - pokręcił swoją głową dysząc ciężko, gdy udało mu się rozłączyć ich usta. - To boli, nie dotykaj mnie tak, proszę. To boli.
Po usłyszeniu tych słów, Harry natychmiast zabrał swoje dłonie, zaciskając je kilka razy w pięści. Oddychał szybko z zaciśniętymi ustami i rozszerzającymi się nozdrzami, a jego policzki również zdobiły dwa, intensywne wypieki. Usta, mimo cienkiej linii, w jaką teraz je układał, były nabrzmiałe i coraz bardziej zachęcające.
- Nie panuję nad tym - odparł, a jego głos po raz pierwszy się zachwiał. Zdawał się nie panować nad nim w tej chwili, gdy tak, jak Louis, był oniemiały po przeżytym pocałunku.
Louis dotknął swoich bioder i wiedział już, że rano pojawią się tam sine ślady, które zostaną z nim na bardzo długo. Były bolesne i piekły, gdy tylko musnął je opuszkami palców pod grubą bluzą.
- Nie rób tego więcej. Gdy czujesz, że trzymasz, nie... nie ściskaj, bo mnie zabijesz. - powiedział roztrzęsionym z emocji głosem.
Zanim się zorientował, Harry bez uprzedzenia przycisnął swoje usta ponownie do jego warg, ale Louis bardzo szybko przerwał pocałunek.
- Jeszcze.
- Nie.
- Więcej - niemal poprosił.
Louis zaprzeczył ruchem głowy, zachowując resztki zdrowego rozsądku, usiane na dnie jego świadomości. Mimo iż rozkoszne usta Harry'ego kusiły go i ocierały się o jego własne w niesamowicie przyjemny sposób, był w stanie zapanować nad sobą i nie brnąć w to tak daleko, jak się dało. Odwrócił głowę w bok i oblizał swoje usta, na których odcisnął się smak warg Harry'ego. Efektów nie przynosiły próby poukładania wszystkiego w swojej głowie, ponieważ było tego zbyt wiele.
Zdobył się na odwagę i po minucie ciszy, ponownie uniósł podbródek. Chwycił niepewnie jego ciepłą i duża dłoń, przyglądając się jej chwilę, zanim nie schował jej w swoich dwóch, mniejszych dłoniach. Patrzył przy tym prosto w jego oczy, chcąc upewnić się, że nie ujrzy tam złości bądź co gorsza, czarnych tęczówek. Miał za to nadzieje ujrzeć w nich emocje, silne i głębokie uczucie. Miał okazję ujrzeć w nim człowieka, którym wiedział, że był.
- Tylko ciemność jest we mnie.
Jego słowa upewniły Louisa w jednej rzeczy, z pozoru niedostrzegalnej. Teraz jednak był pewien wszystkiego - nie tylko wiedział, on to czuł.
- Ale ja widzę światło w tobie - wyszeptał.
Harry rozchylił swoje usta i zamrugał kilkakrotnie, ale mimo obaw Louisa, jego oczy pozostawały zielone, a policzki zaróżowione. Ciepło biło od jego ciała i dawało ukojenie Louisowi, który nie czuł już więcej potrzeby, aby się go bać. Czuł bezpieczeństwo.
- Powiedziałeś, że rodzą się z jednej, samotnej duszy. Tak powiedziałeś.
- Duszy, która została skrzywdzona przez los, ale dostała drugą szansę.
- Tak - zgodził się Louis, próbując udawać, że wcale go to nie przerażało. - Ty... Czy ty... Ty zabiłeś kiedyś kogoś?
- Nie.
- Nie?
Zmarszczył swoje brwi zdezorientowany. Był przekonany, że Harry miał za sobą już wiele takich jak on sam, których pozbawił życia.
- Jesteś pierwszy.
- Więc jestem jedyny dla ciebie? Dlaczego akurat ja?
Odpowiedziało mu jedynie jego milczenie. Głucha cisza pozostawiała go w niepewności, ponieważ tak bardzo potrzebował odpowiedzi. Był sprawcą jego rumianych policzków, ludzkich oczu i powodu, dla którego tutaj był, dlatego należały mu się wyjaśnienia.
Harry bardzo powoli wysunął swoją dłoń z uścisku palców Louisa, jakby w obawie, że tym razem świadomie zrobi mu krzywdę.
- Trzymaj się od niego z daleka - powiedział poważnie, na ten krótki moment znów wyglądając tak przerażająco, jak jeszcze zaledwie jakiś czas temu. Ten jeden raz Louis nie zamierzał się mu sprzeciwiać.
- Ale dlaczego? - zapytał słabo.
- On jest taki jak ja. Są polowania, Louis.
Louis zbladł, gdy tylko to do niego dotarło. Dotarł do niego fakt, że Zack nie był chłopakiem Mary, był służącym ciemności i prawdopodobnie polował na swoją ofiarę...
Do jego głowy powrót ilość wspomnienie jego brązowych oczu, które kryły za sobą coś tajemniczego, co wywoływało nieprzyjemne uczucie, które nakazywało mu uciec jak najdalej od niego. Teraz już rozumiał, że mężczyzna prawdopodobnie wiedział, kim on był, i przede wszystkim wiedział, że był ofiarą Harry'ego.
- To niemożliwe. To jest facet Mary, z kimś go pomyliłeś.
- Ona jest jego ofiarą.
- Nie - pokręcił swoją głową, a łzy napłynęły do jego oczu. Nie potrafił w to uwierzyć, nie chciał. Nie Mary, która swojego czasu była miłością jego życia i najlepsza przyjaciółką. - Nie Mary, nie ona... Każ zostawić mu ją w spokoju.
- Nie mogę tego zrobić.
- Dlaczego nie? Jesteś w stanie pokonywać każdego. Jesteś w stanie go powstrzymać, Harry, zrób coś!
Oddech w jego piersi przyspieszył wraz z pulsem. Informacja, którą wciąż przetwarzał w swojej głowie była dla niego prawdziwym szokiem.
- Nie mogę - Harry powtórzył, zaciskając swoją szczękę. Otworzył swoje usta, aby powiedzieć coś jeszcze, ale Louis mu przerwał:
- Zrób coś, błagam!
- Nie mogę, Louis, nie mogę!
Jego podniesiony ton głosu wprawił Louisa w osłupienie. Spięty stał i wpatrywał się w niego z szeroko otwartymi oczami oraz ukrywanym oddechem. Drżał z nadmiaru emocji, które mieszały się ze sobą i miotały się po jego głowie, tworząc istny bałagan. Jakby tego było mało, Louis zaczął się bać. Nie tego, że Harry stracił nad sobą kontrolę, ponieważ Louis prawdopodobnie wyprowadził go z równowagi. Zaczął bać się o Mary oraz o swoich bliskich, ponieważ dziewczyna nie musiała być jedyną ofiarą. Było ich więcej.
- Gdybyś tylko został tam dłużej... On by zrobił to, co powinienem zrobić ja, rozumiesz?
- Muszę zadzwonić - wychrypiał Louis, odpychając od siebie ciało mężczyzny.
Przecisnął się obok niego, aby dotrzeć do telefonu, leżącego na komodzie i trzęsącymi idę dłońmi zaczął szukać odpowiedniego numeru w liście kontaktów, chcąc upewnić się, że jego rodzina była bezpieczna. Zanim miał szansę to zrobić, uświadomił sobie, że był przecież środek nocy i nie powinien ich budzić. Demon jednak atakował wtedy, gdy było ciemno...
Ponownie spojrzał na Harry'ego. Nie potrafił tego znieść. Stał, mówił mu, co miał robić i tak po prostu uświadamiał go o tych wszystkich rzeczach, na które nie miał wpływu. Nie ściągał na siebie klątwy, nie przywoływał demonów i nie narażał siebie ani swojej rodziny na śmierć, ale
- Nawet nie wiesz, co się dzieje, gdy wchodzi się im w drogę.
- Ja ci, do cholery, wszedłem w pieprzoną drogę! Dlaczego mnie jeszcze nie zabiłeś?!
Krzyk Louisa rozniósł się po całym budynku, w którym mieszkał.
- Mam tego dość. Mam wrażenie, że wariuje, a to wszystko przez ciebie.
- Nie możesz pozwolić, aby on wiedział, że ty wiesz. Ona nie może o tym wiedzieć.
Harry wykonał jeden krok w jego stronę, jednak głos Louisa go zatrzymał, zanim zdołał zbliżyć się wystarczająco blisko.
- I nie całuj mnie więcej.
Wierzchem dłoni zaczął wycierać swoje usta, jakby chciał wymazać wspomnienie o pocałunku, chociaż nie chciał. Rozpacz była jednak na tyle silna, że przejęła nad nim całkowitą kontrolę. Harry wyglądał na zaskoczonego i za każdym razem, gdy chciał zbliżyć się do Louisa, ten oddalał się w obawie, że pocałują się ponownie.
- Idź stąd, proszę. Mam dość dzisiejszego dnia...
Ciszę między nimi wypełniał jego płytki oddech, świadczący o jego braku kontroli nad własnym ciałem. Nie panował nad swoimi myślami i nie potrafił skupić się na niczym innym, jak na paraliżującym uczuciu strachu, który teraz nim kierował. Tak naprawdę bał się zostawać sam tej nocy, ale potrzebował sobie wszystko ułożyć, kompletnie zagubiony i przytłoczony obecną sytuacją, rzeczami, o których istnieniu nie miał nawet pojęcia. Rzeczy, które normalnie nie miały miejsca nawet w jego wyobraźni, działy się na jego oczach, choć wydawało się z początku, że to tylko złe sny. Louis bardzo pragnął, aby było to tylko złe sny.
- Idź.
Chociaż jego gardło się zaciskało, a oczy niemiłosiernie piekły, nie zamierzał zmieniać swojego zdania. Gdy Harry nie reagował na jego prośby, Louis bez słowa wyszedł z sypialni, aby udać się samotnie do łazienki. Zaciskał swoje wargi, które niebezpiecznie drżały, a kiedy w końcu został sam, zaczął tego żałować. Bycie samemu w tej sytuacji było jeszcze gorsze, niż obecność Harry'ego. To nie ona była powodem jego paraliżującego strachu i bezradności, a ogarniająca go panika. Harry go chronił i wreszcie zaczęło to do niego docierać, pomimo braku wyjaśnień, dlaczego tak było.
Natomiast nie docierało do niego, że Mary znajdowała się w takiej samej sytuacji jak on. Sprawiała wrażenie zupełnie nieświadomej, a Zack dobrze odgrywał swoją ludzką rolę. Chociaż z początku Louis nie wiedział, czy powinien wierzyć Harry'emu, teraz wszystko zrozumiał. Uczucie, które wzbudzał u niego mężczyzna, było znajome i równie mrożące krew w żyłach.
Teraz, prócz strachu o własne życie, zaczął bać się o Mary, o Alison, która zobaczyła Harry'ego na własne oczy, a przede wszystkim o swoją rodzinę. Co jeśli któreś z nich również padło ofiarą i skazane zostało na wyrok? Co jeśli Harry był wyjątkiem, troszcząc się o niego w sposób, który nie rozumiał, z niezrozumiałych powodów?
Wrócił do swojej sypialni niespełna dwadzieścia minut później z cichą nadzieją, że nie była pusta. Słowa, które wypowiedział, teraz okazały się być nieistotne i sprzeczne z jego prawdziwymi pragnieniami. Były wynikiem strachu, który niekorzystnie na niego wpływał.
- Harry? - zapytał cicho, rozglądając się po pomieszczeniu. Światło w środku było zapalone, ale nikogo tam nie zastał, prócz wszechogarniającej ciszy. Mógł jednak za to winić tylko samego siebie.
Od autora: Jak myślicie, co kieruje Harrym i dlaczego jak dotąd nie wypełnia on swojej „misji”?? Pierwszy raz calutki rozdział napisałam na telefonie, więc wybaczcie za jakieś błędy, starałam się sprawdzić to najlepiej jak potrafię x x
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top