Rozdział Dziesiąty

Tej nocy, Louisa również dręczyły koszmary. Długie szpony, czarne ślepia i kpiący uśmiech przez długie godziny torturowały go i wywoływały niesamowity ból, którego nie mógł zatrzymać. Był w stanie jedynie wić się na łóżku i błagać w odmętach swojej świadomości, aby wybudził się ze snu, koszmaru, którego sprawca nie miał dla niego żadnej litości.

Gdy w końcu udało mu się otworzyć powieki, z szeroko otwartymi oczami wpatrywał się w sufit z przyspieszonym i nieregularnym oddechem, kropelkami potu i łez na twarzy. Palce dłoni zaciskał na pościeli, palce u stóp kurczowo zaciskał i nie potrafił rozluźnić swoich mięśni, czując się tak, jakby coś sparaliżowało go tak bardzo, że nie był w stanie nawet mrugnąć. Leżał zatem i wpatrywał się w ciemność, rad że udało mu się uwolnić od mrożącego krew w żyłach koszmaru.

Po kilku minutach, które zdawały się być jak godziny, był w stanie w końcu przesunąć swój wzrok. Praca jego serca zwolniła do normalnego tempa, oddech unormował się, a dłonie ułożył płasko na materacu. Zwilżył ustami swoje spierzchnięte usta, które potrzebowały nawilżenia w tym momencie, dlatego uniósł się na łokciach w celu podążenia do kuchni, aby zdobyć szklankę wody. Zesztywniał, gdy tylko ujrzał zgarbioną postać siedząca tuż obok jego nóg.

Każdy włos na jego głowie zjeżył się, a uczucie paniki powróciło. Jego serce znów zaczęło bić szybciej, doprowadzając go do szaleństwa, ale wszystko się uspokoiło, a do niego powróciło poczucie bezpieczeństwa, gdy za sprawą jego ruchu, postać odwróciła się w jego stronę.

- Harry... - wyszeptał z ulgą i wypuścił powietrze z płuc, gdy napotkał jego oczy.

- Śnił ci się? - zapytał od razu, pochylając się nad nim bez jakiegokolwiek uprzedzenia. Ich twarze dzieliły zaledwie centymetry, zupełnie tak, jakby Harry nie odczuwał potrzeby, aby pozwolić Louisowi przyswoić swoją obecność i nie czuł oporów, aby zbliżać się do niego na tak bliską odległość.

- Kto? - Louis zmarszczył swoje brwi, siadając całkowicie na materacu. Automatycznie zacisnął palce na kołdrze w geście obronnym. - Co ty tu robisz?

- Widziałem go, widziałem go w twoich snach. Widziałem. - mamrotał do siebie, kręcąc swoją głową, a kosmyki ciemnych włosów opadły na jego blada twarz.

- Kogo widziałeś? Ja go nie widziałem.

Louis przyglądał mu się przez krótką chwilę, mając nadzieję usłyszeć odpowiedź, ale gdy tak się nie stało, w przypływie odwagi dłonią dotknął jego nadgarstka. To niemal od razu zwróciło na niego uwagę mężczyzny, który spojrzał na niego kompletnie zaskoczony. 

- Zack? Masz na myśli jego? Dlaczego miałby mi się śnić? Dlaczego go nie widziałem? - jego głos w pewnym momencie zachwiał się. Postanowił ciągnąć rozmowę, chociaż bał się prawdy i każdego jego kolejnego słowa. Wiedział, że już nie zaśnie, zbyt rozbudzony i wystraszony. - Nic mu nie zrobiłem, dlaczego on to zrobił?

- Ponieważ on chyba... on chyba wie. On wie, co ja zrobiłem. - zacisnął swoje usta w wąską linię, palcami drugiej dłoni ciągnąc za końcówki swoich włosów.

- Chodzi ci o nas? O nas, prawda? O mnie? - dopytywał Louis, chociaż i w tym przypadku również znał odpowiedź. Próbował powstrzymać drżenie swojego głosu, gdy tylko w gardle urosła mu gula. Strach, jaki w tym momencie odczuwał, był niewyobrażalny. - Lepiej by było, abyś...

Nie dokończył, ponieważ nie potrafił. Jednak to, co chciało wyjść z jego ust, było spontaniczną myślą, która przeszła mi przez myśl. Mial wtedy wrażenie, że nie było innego wyjścia z tej całej sytuacji i jedynym rozwiązaniem mogło być zakończenie tego. Czy był sens, aby męczyć się i ciągnąć to, skoro powinno być zupełnie inaczej?

Wzrok utkwiony miał w twarzy Harry'ego, który od kilku chwil był na skraju wytrzymałości, ale tłumił całą złość w sobie, którą miał nadzieję okiełznać. Oddychał tak głośno i intensywnie, ze Louis obawiał się, czy nie eksploduje z nadmiaru złości, jaka nim władała. Ale mimo wszystko nie bał się go. Jego dłoń wciąż spoczywała na tej, należącej do mężczyzny, a z czasem chłodna skóra stawała się coraz cieplejsza. Wraz z tym doświadczeniem, kryształ przy jego piersi również stawał się cieplejszy, a co za tym szło, wnętrze jego serca.

- On... On wie, ale myśli, że jeszcze cię nie zabiłem, i że tego nie zrobię.

- Zrobisz to?

Pytanie wypadło z jego ust niekontrolowanie i nieplanowanie, ale gdy już padło, nie żałował. Była to przecież myśl, która dręczyła go już od czasu, gdy Harry pojawił się w jego życiu. Niewątpliwie stał się jego niezrozumiałą częścią.

Wzrok Harry'ego przesunął się na ich dłonie, które spoczywały jedna na drugiej. Gest, który wykonał następnie, zaskoczył chyba również jego samego: palce niepewnie owinął wokół drobnej dłoni Louisa, ale chcąc sprawdzić, czy nie ściśnie jej za mocno i nie skrzywdzi go, rozluźnił uścisk kilka razy, a później powracał palcami do poprzedniego miejsca. Louis obserwował uważnie każdy jego ruch, bo chociaż nie widział za wiele w pogrążonym w mroku pomieszczeniu, dokładnie widział sylwetkę mężczyzny, zarys jego dłoni i jego twarz, przepiękną twarz. Była przerażająco piękna.

Nie można było o nim stwierdzić, że egzaltacja była jego cechą główną, ale jednocześnie nie pozostawał całkowicie obojętny. Wyglądało to tak, jakby uczył się o człowieku i tego, jak być człowiekiem. To tylko utwierdzało Louisa w tym, że wewnątrz niego, chociaż głęboko, kryły się resztki tego, co ludzkie. Choćby były to tylko nasiona, które jeszcze można uratować, zasiać na nowo. Louis czuł, że chciał się tego podjąć. Mógł, ponieważ oswajał się z jego obecnością i uczuciem towarzyszącym mu przy każdym, kolejnym spotkaniu.

- Wydaje mi się, że to ty budzisz we mnie człowieka. Człowieka, którym kiedyś byłem.

Ciche słowa ledwo przebiły się przez ciszę. Nie były wypowiedziane beznamiętnym tonem, były pełne wielu uczuć, miękkie i łagodne. Były odpowiedzią na jego zadane wcześniej pytanie, której nie spodziewał się nigdy uzyskać. Nie spodziewał się, że nastąpi to tak szybko i nie spodziewał się, że właśnie taka padnie odpowiedź.

Rozchylił swoje usta, ale nic nie było w stanie z nich się wydobyć. Głos ugrzązł mu w gardle, ale i tak nie miał w planach, aby powiedzieć coś konkretnego. Zaniemówił na długą chwilę, z szeorko otwartymi oczami i wypiekami na policzkach, które pojawiły się nagle, zaraz po usłyszeniu tych kilku słów. Słów, które zmieniły wiele.

- J-ja... Ja... - wydukał cicho, potrząsając swoją głową w oniemieniu. Nie pomagał mu fakt, że ich dłonie wciąż pozostawały złączone. Był pewien, że Harry nie odbierał tego jako coś niezwykłego i wyjątkowego, ale dla Louisa było to coś, co odbierało mu zdolność mówienia i racjonalnego myślenia. - Nie rozumiem.

Zmarszczył swoje brwi w niezrozumieniu i w końcu podniósł wzrok, aby spojrzeć głęboko w jego intensywnie zielone oczy. Czuł, jakby mógł patrzeć w nie godzinami, z każdą chwilą odkrywając w nich coś fascynującego i pięknego. Czuł, jakby nie miały końca, nieskończenie piękne i głębokie...

- Nie wierzę, że nie ma dla ciebie ratunku. Nie jesteś zły.

- Nie wiem, jak to jest być dobry. Nie pamiętam nawet, jak to jest być człowiekiem.

- Myślę, że mógłbyś się tego nauczyć, jeśli tylko byś chciał.

Mimo że nie trwało to długo, a same okoliczności były niecodzienne, między nim a Louisem utworzyła się więź, która teraz tak po prostu nie mogła być zerwana. Obecność Harry'ego była na porządku dziennym od jakiegoś czasu i przekształciła jego życie w coś innego. Obfitego w nowe wrażenia, nieznane mu wcześniej doświadczenia.

Louis zwrócił swój wzrok na zegarek, stojący na szafce nocnej i gdy ujrzał godzinę, zalał go zimny pot. Za trzy godziny miał zadzwonić budzik, a na zewnątrz wciąż panował mrok. Godzina trzecia trzydzieści nad ranem nie była najlepszą porą na pogawędki i zwierzenia, ale teraz miał okazję, aby tak po prostu z nim porozmawiać.

- Ty powiedziałeś... powiedziałeś, że coś czeka tych, który odmawiają. Odmawiają komu? - zapytał, a następnie wziął głęboki oddech. Nie oczekiwał, że otrzyma odpowiedź, spodziewał się raczej milczącej odpowiedzi, ale wolał spróbować.

Ku jego zaskoczeniu, Harry oblizał swoje usta i poruszył palcami na jego dłoni, nie zabierając jednak ręki, a po chwili zaczął mówić bardzo wolnym i opanowanym głosem.

- Według nich jestem... niebezpieczny. Niebezpieczny dla nas wszystkich, bo gdyby tylko wszystko się wydało, każdy stanąłby przed należytym sądem Bożym. Malumus nie wierzy w te oskarżenia, ale Zack już tak. Kontroluje mnie, czy ja... na pewno jestem w stanie cię zabić.

- A jesteś?

- Nie.

Puls Louisa niekontrolowanie przyspieszył, a słowa te, prócz ulgi, wywołały dziwne uczucie poczucia bezpieczeństwa. Dokładnie tego samego poczucia, które zapewniał mu naszyjnik i obecność Harry'ego w jego pobliżu. Teraz był już pewien, że mógł czuć się przy nim bezpiecznie i nie powinien kwestionować swojego zaufania względem niego. Louis był prawdopodobnie jedynym człowiekiem, z którym Harry miał styczność.

- Są werbowani, ponieważ wszystkie te zagubione, samotne, skrzywdzone dusze postanowiły nagle zaprotestować i wciąż odbywać swój byt na ziemi. - Harry kontynuował. - Zaczęli powodować na dusze, a przewodził nimi Malumus - dusza tak zła i nieczysta, że niewątpliwie była ucieleśnieniem wszystkiego, co złe na ziemi i poza nią. On...

Nagle zawahał się. Nie wypowiedział dalszej części zdania, urywając je już na samym początku. Inna rzecz jednak zaprzątała myśli Louisa, która nie dawała mu spokoju.

- Od czego zależy to... na kogo pada bycie ofiarą?

Mężczyzna pokręcił przecząco głową z małą zmarszczką między brwiami, wyglądając, jakby sam nie znał odpowiedzi.

- Czy moja rodzina nie ucierpi? Potrzebuję tej odpowiedzi. - powiedział cicho. - Moi przyjaciele?

- Jeśli nie wchodzą w drogę. 

Louis wchodził mu w drogę. Niewątpliwie mógł uważać siebie za jego wroga i dawać mu tym samym więcej powodów do tego, aby zechciał go zabić, ale ten jednak nie chciał. Nie robił tego, co do niego należało, wręcz przeciwnie - zbliżał się ku niemu z własnej, niewymuszonej woli, ponieważ sam musiał zdawać sobie sprawę, kim tak naprawdę był. Był tylko jedną, samotną duszą ludzką, która zagubiła się w świecie.

- Wiem, że nie powinieneś mi tego mówić. Wiem, że narażasz też siebie, dlatego... dziękuję. - wyszeptał nagle, gdy tak rozmyślał. Zdał sobie wówczas sprawę, że Harry narażał samego siebie, robiąc to, co właśnie robił i będąc tu, gdzie w tym momencie był. - Dziękuję ci, Harry.

Bardzo niepewnie pochylił się do niego, z wzrokiem utkwionym w jego ustach. Wręcz zapraszały go do siebie, a on nie był w stanie im się oprzeć. Louis nic nie tracił. Czerpał z tego przyjemność i był pewien, że Harry również. Nikt więcej się o tym nie dowie, miało to pozostać tylko między nimi. Właśnie ta myśl skłoniła go do tego, aby zbliżyć swoją twarz do jego na tyle blisko, aby musnąć czule jego suche wargi. Dłonią podparł się o jego kolana, palce drugiej zaciskając na jego własnych, a następnie zaczął go całować - najpierw bardzo powoli i ostrożnie, a gdy usta Harry'ego leniwie podążały za tymi, należącymi do Louisa, ten pogłębił pocałunek, przekonany, że nie było to nic złego.

Czuł, jak z czasem napięte mięśnie Harry'ego się rozluźniają i ustępują miękkim ruchom jego warg. Zupełnie tak, jakby czuł do tego nieme przyzwolenie, naparł na Louisa w taki sposób, że ten opadł gładko na poduszki. Z szybkim oddechem spojrzał na Harry'ego z dołu, a palce jego dłoni automatycznie powędrowały do jego nabrzmiałych ust. Mierzyli się spojrzeniami kilka, długich minut, gdy Louis nagle zaczął robić się bardzo senny. Ostatnim, co widział, były zielone tęczówki, a zaraz po tym nastała ciemność.

Rankiem po Harrym nie było śladu. Jedyny ślad, jaki po sobie pozostawił, były wspomnienia i smak swoich ust.

***

Nazajutrz, zaraz po wyjściu z miejsca pracy, skierował się w stronę przeciwną, niż jego miejsce zamieszkania. Gdy tylko pojawił się w pracy po południu, nie mógł wyprzeć się dziwnego uczucia, gdy tylko spoglądał na Mary, która obsługiwała klientów. Jego żołądek zaciskał się na samą myśl, że padła ofiarą jednego z służących mroku, a on nie mógł nic zrobić. Nie mógł nawet jej ostrzec, powiedzieć, co stało za urokiem jej chłopaka, Zacka, który w ich znajomości miał tylko jeden cel. Najpierw starał się zdobyć jej zaufanie, a dopiero później dopełnić swoje zadanie. W przeciwieństwie do niego Harry był zupełnie inny, przynajmniej taką Louis miał nadzieję.

O ile to nie było częścią jego planu, pomyślał gdzieś w tyle swojej głowy.

O piętnastej zadzwoniła do niego Alison z prośbą o spotkanie. Udał się więc do umówionej lokacji, będąc nieco zdziwiony wyborem przyjaciółki, jednak nie zastanawiał się nad tym długo. Szedł na spotkanie z małym uśmiechem, gryząc wnętrze policzka, aby choć trochę zmalał, ale to nie pomogło. Był zatem zmuszony, aby uśmiechać się przez cały czas z nieznanego mu powodu. Był tak naprawdę tylko po część nieznany, ponieważ ekscytacja nie pozwalała zasnąć mu w nocy zaraz po tym, gdy Harry osunął się w cień. Myślał o nim przez cały czas, nawet po przebudzeniu był jego pierwszą myślą, ale nie potrafił nad tym zapanować nad to przychodziło samo.

Dotarł na miejsce w zadziwiająco dobrym humorze i kiedy zauważył samotnie siedząca Alison przy jednym ze stolików, zdjął kurtkę i zajął miejsce naprzeciwko.

- Cześć - rzekł uśmiechnięty, pochyliwszy się, aby pocałować ją w policzek. - Jestem taki głodny. Chyba coś zjem, jadłaś już coś? Wezmę frytki. Tak, frytki i kurczak. A najlepiej frytki kurczak i...

- Louis.

Mężczyzna natychmiast zamknął swoje usta, gdy Alison przerwała jego nieskładną wypowiedź. Chciał przeprosić, ale jego uwagę przykuły posiniaczone nadgarstki dziewczyny, która dostrzegłszy jego wzrok, szybko zakryła je rękawami bluzki. Louis jednak w porę wychwycił ten gest i złapał ją za dłonie.

- Co to jest?

- To nic takiego.

Alison próbowała wyrwać swoje dłonie, jednak Louis był szybszy. Osunął rękawy w dół i przyjrzał się uważnie odciskom palców, które pozostawiły po sobie sine ślady, na których sam widok robiło mi się niedobrze. Złość wezbrała się w jego ciele w jednej chwili.

- Chris, prawda? - zapytał pozornie spokojnym głosem, chociaż wewnątrz aż wrzał. Puścił jej ręce i pokręcił swoją głową z dezaprobatą.

- Nie - dziewczyna szybko zaprzeczyła, ale jej głos ją zdradził, niebezpiecznie drżąc. - Nie, przestań.

- Czy wczoraj, gdy przyszłaś do mnie... - wziął głęboki oddech. - To czy on...?

- Nic się nie stało, czasami tylko wyolbrzymiam.

- Przestań, Alison! Widzę, co się dzieje. To jakiś absurd. - bąknął wściekły, potrząsając swoją głową. - Gdy tylko go spotkam...

- Przestań. - przerwała mu ostro, po raz pierwszy mierząc go tak chłodnym spojrzeniem. Sprawiała wrażenie całkowicie pewnej swoich słów, czym chciała zapewnić Louisa, że się mylił. - Mówiłem ci, że to nic takiego.

- Jasne. Oczywiście, bagatelizujmy to. Nie będę się już więcej interesował, skoro tak bardzo tego chcesz.

Urażony odwrócił głowę w bok. Palcami zaczął pocierać swój naszyjnik, który znowu zaczął nosić. W najbliższym czasie nie zamierzał się z nim rozstawać, ponieważ w ten właśnie sposób czuł obecność Harry'ego blisko siebie, mimo że nie był on obecny fizycznie.

Milczeli kilka długich minut, podczas których każde z nich myślało nad swoimi słowami. Louis zdołał już ochłonąć, ale wciąż trzymał w sobie jeszcze urazę i złość. Nie potrafił podchodzić lekceważąco do cierpienia swojej najlepszej przyjaciółki, która zwykle wszystko ignorowała.

- Z resztą, byłeś wczoraj zajęty. - odezwała się ponownie Alison, spoglądając na niego zaciekawiona.

Gdy tylko wspomniała o tym, co zburzyło ich wczorajszą rozmowę, Louis oblizał swoje usta i stał się bardziej czerwony, niż był dotychczas. Milczał dłuższą chwilę, wahając się nad powiedzeniem jej prawdy. Przez te kilkanaście dni ominęło ją wiele faktów, które przed nią zatajał. Nie czuł potrzeby, aby zwiedzać się komukolwiek, od kiedy po raz pierwszy ujrzał zielone oczy Harry'ego. Wtedy był pewien, że mężczyzna go nie skrzywdzi i poczuł do niego nic zaufania.

- To był on.

Alison zmarszczyła swoją brwi zdziwiona, przyglądając się Louisowi.

- Na początku nie rozumiałem. Uratował mnie na dachu, a ja myślałem, że zwariowałem, Alison. Ale ja nie zwariowałem. Posłuchaj mnie teraz uważnie.

Doszukiwał się w niej odpowiedzi twierdzącej, bądź przeczącej. Przyjaciółka milczała, sprawiając wrażenie kompletnie zszokowanej.

- Chce ci o tym powiedzieć, ponieważ ci ufam - ściszył swój głos, przed tym rozglądając się, czy aby na pewno nikt ich nie podsłuchiwał. - On miał mnie zabić. Takie było jego zadanie, ale nie zrobił tego. Nie chcę tego zrobić, czego ja sam nie do końca jeszcze rozumiem. Ale wiem, że gdzieś tam w środku jest człowiekiem.

- Poczekaj - Alison odezwała się niemal od razu, gdy skończył, palce dłoni układając na swoich skroniach, jakby chciała przetworzyć te informacje. - Ja... Ja nie rozumiem.

- Ja też nie, ale widzę go, rozmawiam z nim. Dotykam go. Ty też go widziałaś, Alison, i już nie zaprzeczysz.

Dla potwierdzenia swoich słów, wyciągnął zza koszulki naszyjnik, pokazując jej go. Był przezroczysty i chłodny, a Louis zaczynał rozumieć dlaczego.

- Chcesz mi powiedzieć, że to wszystko, co opowiadałeś... To prawda? - wyszeptała, gdy zaczęły do niej docierać jego słowa.

- Wiesz, co to jest? To jest ochrona. Za każdym razem, gdy myślę o nim, on to czuje. Spotkałem Jasona, był z Felixem i resztą. Myślałem, że już po mnie, a on się wtedy pojawił. Ma nadludzką siłę. Pamiętasz te ślady, które ci pokazywałem? Gdy pojawił się w moim mieszkaniu, a ty mi nie uwierzyłaś.

Przyglądał się przez chwilę jej twarzy, aby odczytać wszystkie, goszczące na niej emocje. W tym wszystkim odnalazł szok i niedowierzanie, a także

- Uważam, że powinienem ci o tym mówić - dodał po chwili, już nieco spokojniejszy. - Nawet, jeśli nie powinienem, ze względu na towje bezpieczeństwo. Ale przyjaźnimy się. Obiecaj mi, Alison, obiecaj, że nikomu tego nie powiesz.

- Nie rozumiem jednego - Alison odezwała się po raz pierwszy, odkąd Louis wyznał jej nieco szokującą prawdę. - Nie rozumiem tak naprawdę niczego. Kim on tak właściwie jest?

Louis wahał się przez chwilę, nie mając pewności, czy mógł do końca wyjawiać jego tożsamość. Bał się, ponieważ Harry miewał wątpliwości co do zapewnienia mu bezpieczeństwa. Podzielił się nimi z Louisem tej nocy, co było pewnego rodzaju aktem zaufania.

- Ja nie wiem - wyznał w końcu. Skrzyżował swoje palce pod stołem, mając nadzieję, że nie prawda nigdy nie wyjdzie na jaw. - Ale wydaje mi się, że on... on nie jest zły.

- Nawet nie wiem, co mam ci odpowiedzieć. To się w głowie nie mieści. Ale obiecuję ci, że będę siedziała cicho o ile ty obiecasz mi, że nic ci się nie stanie.

- Obiecuję. Nie grozi mi nic złego.

Skłamał.

Louis w duchu przyznał jej rację, ponieważ wszystko, co wypadło z jego ust, nie miało prawa mieć swojego bytu. Było to zbyt niewyobrażalne i brzmiało jak treść książki fantasy dla młodzieży, której Louis mógłby być głównym bohaterem. Z tego względu nie zamierzał mówić jej niczego więcej ani drążyć tematu, którego poruszanie byli jego zdaniem bardzo ryzykowne. Nie zamierzał więc podejmować go ponownie, nawet jeśli wiele myśli dręczyło go i potrzebował się nimi z kimś podzielić.

Nie miał dalszych planów na ten wieczór, więc zaraz po wyjściu z knajpy, gdy pożegnał się z Alison, która twierdziła, że spędza dzisiejszą noc u Chrisa, nachmurzył się i ruszył w przeciwną stronę. Z trudem powstrzymał się od komentarza, jedynie zacisnął usta i starał się nie myśleć o swojej rosnącej niechęci do swojego przyjaciela, Chrisa, którego ostatnimi czasy przestał nazywać swoim przyjacielem. Przyjaźnili się jeszcze w szkole średniej, ale teraz między nimi było mnóstwo nieporozumień.

Wieczór jak każdy inny - zamyślony szedł w stronę swojej kamienicy, przemierzając opustoszałe ulice. Był znudzony tym, jak zaczynało wyglądać jego życie, które stawało się ciągłą rutyną. Do jego głowy powróciły słowa ojca, który przestrzegał go przed takim trybem życia, jednak myśl o wolności i samodzielności przysłaniała mu rzeczywistość. Prędzej czy później to musiało nadejść, ale na wycofanie się było już za późno.

Niespodziewanie poczuł ciepło drugiej dłoni na swojej. Zaskoczony odwrócił głowę w bok, a jego oczom ukazał się Harry, który zrównał się z nim krokiem, i w tym samym momencie zatrzymał się. Z lekko rozchylonymi ustami wpatrywał się w niego i próbował zrozumieć, co się właśnie działo.

- Co? - Harry wydawał się być lekko zmieszany. Stał naprzeciwko niego i nieporadnie trzymał jego dłoń. - To źle?

Zwrócił swój wzrok na ich złączone dłonie, a wtedy właśnie dotarło do niego, co tak naprawdę się działo. Pierwszy raz Harry nagle pojawił się i bez uprzedzenia, bez jakiegokolwiek zawahania złapał go za dłoń pośrodku miasta, a jego oczy były intensywnie zielone. Skórę wciąż miał bardzo bladą, ale jego policzki zdobiły dwa, zdrowe rumieńce. Włosy za to splątane były przez wiatr i pozostawały w nieładzie, sprawiając wrażenie, jakby biegł, ale to nie mogła być prawda. Harry poruszał się przecież zupełnie inaczej.

- Co tutaj robisz? - zapytał w końcu cicho. Bardzo ostrożnie ułożył swoją dłonią w uścisku jego własnej i skrzywił się, gdy tylko poczuł uścisk. - Nie tak mocno.

Harry natychmiast rozluźnił uścisk, idąc wskazówkami Louisa.

- Ktoś mógłby cię tutaj zobaczyć, chodź uliczką...

Pociągnął go w stronę bocznej uliczki, z daleka od głównej ulicy, a mężczyzna posłusznie ruszył za nim, nawet na moment nie puszczając jego dłoni. Louis, idąc z przodu i będąc tym samym z daleka zasięgu jego wzroku, pozwolił sobie na mały uśmiech. Próbował maskować uczucie, jakie teraz wypełniało go po brzegi, ale obawiał się, że Harry prawdopodobnie czuł, jak silne uczucia teraz nim władały.

- Co teraz robiłeś?

- Byłem na spotkaniu z moją przyjaciółką. Tą, która przyszła do mnie wczoraj. - odparł, spoglądając na niego z boku.

Harry marszczył swoje brwi w niezrozumieniu, z wzrokiem wbitym przed siebie. Nie mówił za wiele, ale znacznie więcej, niż poprzednio. Zdarzało mu się również coraz częściej zadawać pytania, jakby naprawdę ciekawiło go życie Louisa. Jakby ciekawił go sam Louis.

Louis spojrzał na jego stopy odziane w czarne buty, które powoli, mechanicznymi ruchami stąpały po twardej drodze.

- Dlaczego ona cię widziała? Dlaczego cię zapamiętała?

Zbliżali się do kamienicy, którą zamieszkiwał Louis w milczeniu. Harry nie był skory do odpowiedzi, ku niezadowoleniu Louisa, który nie lubił odpuszczać, co robił bardzo często, gdy nie otrzymywał od niego odpowiedzi. Stanął tuż przed wejściem do budynku i spojrzał uważnie na jego twarz.

- Muszę iść, bo się nie wyśpię. Nie przychodź dzisiaj. - rzekł cicho, mając nadzieję, że Harry zrozumie jego prośbę i ją uszanuje. Wbrew pozorom nie kłamał i naprawdę czuł się zmęczony, czego nie zdołała przysłonić nawet obecność Harry'ego, która sprawiała, że ciepło rozlewało się po całym jego ciele.

Przygryzł wnętrze swojego policzka, gdy mierzyli się wzrokiem kilka chwil w ciszy.

- Nie zdejmę - obiecał, kładąc płasko dłoń na swojej szyi. - Po prostu chcę się wyspać.

- Jeśli jeszcze go spotkasz, wiesz, co masz robić. - Harry powiedział poważnym głosem, spoglądając na wierzch jego dłoni z lekko ściągniętymi brwiami.

- A co, jeśli zjawi się w moim mieszkaniu?

- Nie zjawi. Zadbałem o to, Louis.

Naszyjnik.

- Jeśli boisz się, że znowu Ci się przyśni, to myśl o mnie - polecił cicho Harry, intensywnie się w niego wpatrując.

Rzeczywiście, pomogło. Gdy Louis układał się do snu, będąc w sypialni sam, jego myśli zaprzątał tylko Harry. Niespecjalnie jednak musiała być to prośba - Louis myślał o nim nawet wtedy, gdy nie chciał. Myślał o nim tak intensywnie, że gdy tylko usnął, pojawił się nawet w jego snach. A tam wspomnienie pocałunku odtwarzało się w jego głowa od nowa i od nowa, a on nie chciał, aby kiedykolwiek się kończyło.



Od autora: Mam pytanie... Wolicie te tajemnicze momenty, gdy Harry jest wiecznym głazem, cała historia jest owiana tajemnicą przez dłuższy czas, czy kiedy Harry i Louis robią te powolne kroki jak pocałunek, chwytanie za ręce, dążenie do odkrycia tajemnicy i wydobycia człowieka z Harry'ego? Pytam, bo w moim odczuciu akcja rozgrywa się trochę za szybko, ale to może tylko moje wrażenie, a chce nadać jej odpowiednie tempo.

Już tysiąc gwiazdek, naprawdę bardzo dziękuję <3

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top