Rozdział Dwunasty
Gdyby Louis miał wyrazić w słowach to, jak się czuł, chyba nie umiałby dobrać ich odpowiednio. Uczuć bowiem nie da się opisać, zwłaszcza tych skrajnych, które potrafią doprowadzić człowieka do szaleństwa, na skraj rozpaczy lub wszechogarniającego szczęścia. W tym przypadku jednak nie chodziło o rozpacz czy szczęście, było to coś, czego nie czuł nigdy dotąd. Czuł się tak, jakby był w obcym ciele, ale gdy spoglądał w lustro, widział te same brązowe, opadające na twarz przydługie kosmyki włosów, błękitne oczy i swój mały, guzikowaty nos. Mimo to wszystko to wydawało się być jakby inne - oczy były jakby wystraszone, skóra bledsza, jakby chorował na przeziębienie, które nie dawało mu spać przez ostatnie kilka nocy. Mógł więc przypuszczać, że była to zwykła grypa i minie, gdy tylko uda się do lekarza, który przepisze mu receptę, a kiedy zażyje leki wszystko wróci do porządku dziennego. Ale rzeczywistość była inna, i dobrze zdawał sobie z niej sprawę.
Louis był jak cień przed ostatnie kilka dni. Snuł się z kąta w kąt, rzadziej się odzywał, myślami będąc gdzieś w swoim świecie, ledwo co jadł i pił, a resztę dnia po pracy leżał pod kołdrą w swoim mieszkaniu. Zbliżały się święta, ale był zbyt oszołomiony, aby o tym myśleć. Myślał za to sporo o innych rzeczach, o rzeczach, o których wolałby nie myśleć, i o których chciałby jak najszybciej zapomnieć. Nie potrafił wyrzucić ze swojej głowy wspomnienia, które było jak koszmar i nawiedzało go każdego, samotnego wieczoru. Mimo tego, że w dłoni zaciskał kryształ i wypatrywał z szeroko otwartymi oczami w ciemnościach wysokiej sylwetki, jego nadzieje okazały się być złudne. Został sam.
Nie mógł zrobić sobie wolnego od życia, a tym bardziej od pracy, więc kiedy kilka dni po tym pamiętnym zdarzeniu po raz pierwszy musiał zmierzyć się z Mary, która zaczynała z nim swoją zmianę dopiero wtorkowego popołudnia, nie był pewien, czy da radę znieść jej obecność. Już samo przywitanie było wypełnione napięciem, a ich policzki piekły od wypieków. Louis starał się jej unikać tak często, jak tylko mógł, ale nie mogło to trwać wiecznie. Gdy tylko nadeszła pora lunchu, zaraz po przekręceniu tabliczki przy drzwiach, a on podążył na zaplecze, aby skonsumować swoją kanapkę, niemal zderzył się z dziewczyną w progu drzwi.
- Wybacz - wydukał, automatycznie chwytając ją za ramię. - Wszystko okej?
- Tak, przepraszam, to ja cię nie zauważyłam - odparła nieco speszona i uśmiechnęła się lekko. - Szłam cię zawołać.
- Właśnie przekręciłem tabliczkę, że na chwilę zamykamy.
W odpowiedzi skinęła swoją głową i oboje już udali się na zaplecze w celu zjedzenia drugiego śniadania. Louis zajął miejsce na ławce i wyjął swoją kanapkę. Starał się skupić na odwijaniu jej z folii, a potem na przeżywaniu jej, ale czuł na sobie uważne spojrzenie Mary, które mu to utrudniało.
- Zapytam wprost. Jesteś gejem?
Przerwał wykonywaną czynność, a intensywna czerwień zalała jego policzki. Niesamowitym trudem było udanie, że wcale nie wiedział, o czym mówi, chociaż był o krok od zakrztuszenia się. Przełknął ciężko wszystko, co miał w buzi i dopiero wtedy spojrzał na dziewczynę, która równie skrępowana się w niego wpatrywała.
- To zawiły temat - wyznał niechętnie, niezbyt chętny do rozmowy.
To zdecydowanie nie był najlepszy czas, aby zacząć jej teraz wszystko tłumaczyć. Gdyby zechciał, nie starczyłoby mu czasu oraz cierpliwości. Wiedział również, że im więcej z nią rozmawiał, tym bardziej narażał się Harry'emu, który już wystarczająco miał powody ku temu, aby być zły na Louisa, więc właśnie w ten sposób mógł usprawiedliwić jego ostatni wybuch złości, gdy dowiedział się, że Alison o wszystkim wiedziała. Ufał jej czy nie, nie powinien mówić nikomu o tym, co między nimi było, o tym, kim Harry był i że w ogóle był - ich relacja pozostawała tylko między nimi dwoma, a powoli rodzące się uczucie niezrozumiale nawet dla nich samych.
Mary w odpowiedzi spuściła głowę i nieco zakłopotana wbiła swój wzrok z swoje dłonie, marszcząc lekko swoje brwi. Prawdopodobnie próbowała sobie to wszystko poukładać, a Louis miał ochotę zaśmiać się ironicznie i powiedzieć, że nawet on sam nie rozumiał tego, co działo się ostatnio w jego życiu. Poukładanie tego było znacznie trudniejsze, niż się wydawało.
Napięcie wisiało w powietrzu przez cały czas trwania ich wspólnej zmiany w sklepie. Louis niezbyt sobie radził z papierkami, rozkojarzony i zdenerwowany, ponieważ ta pamiętna nic przewijała się w jego głowie niczym film. Drżał na samą myśl i natychmiast bladł, mając wrażenie, że za moment wydarzy się coś złego, jednak nic takiego nie nastąpiło.
Harry nie pojawił się tego wieczoru pod sklepem muzycznym, nie skrywał się też w zaułku ani nie pojawiał się nagle znikąd, aby złapać go za dłoń tylko po to, żeby razem z nim udać się do jego mieszkania. Nie upewniał się, że Louis był bezpieczny, nie denerwował się, że rozmawiał z Mary. Nie pojawił się nawet w mieszkaniu Louisa, mimo że ten myślał o nim przez niemalże cały ten czas i ściskał naszyjnik w dłoni. Harry jakby rozpłynął się w powietrzu i nie dawał znaku o swojej obecności, ignorował każdy, możliwie zaistniały znak od Louisa, który potrzebował go jak nikogo innego, chociaż sam nie wiedział dlaczego. Był przecież przekonany, że po tym całym zajściu już nigdy nie zechce ujrzeć go na oczy, zbyt przerażony.
Tak minęły trzy dni i dwie noce, spędzone samotnie i bezsennie. W końcu jak miał nie zamartwiać się, skoro w jego życiu tak wiele się działo? W ciągu ostatnich kilku tygodni pojawił się w nim ktoś, kto wywrócił jego świat o sto osiemdziesiąt stopni, uświadamiając mu, że życie jego oraz jego bliskich stało pod znakiem zapytania, a później nagle zniknął bez śladu, pozostawiając jedynie po sobie wątpliwości i wiele niewypowiedzianych pytań, które prawdopodobnie nigdy nie uzyskają odpowiedzi.
Tego trzeciego wieczora, Louis miał dość. Stwierdził zatem, że nie będzie kolejnej nocy spędzał pośród własnych czterech ścian. Wręcz zdesperowany umówił się razem z Alison, że spotkają się cała trójką w ich stale odwiedzanym lokalu. I nawet widok Chrisa, z którym będzie musiał się zmierzyć, nie odwodził go od jego planów, które choć dzisiaj pozwolą mu się odstresować i na moment zapomnieć o wszystkim, co go dręczyło. Przynajmniej taką miał nadzieję.
Zaraz po wyjściu z pracy i zamknięciu budynku bardzo dokładnie, udał się do miejsca, gdzie Chris oraz Alison już na niego czekali. Podczas swojej wędrówki, odnosił wrażenie, że nie był zbyt mile widziany w gronie przyjaciół dzisiejszego wieczora, co wyczuł go dość spiętym głosie przyjaciółki, która zgodziła się prawdopodobnie tylko dlatego, że nie potrafiła mu odmówić. Zaczął się więc zastanawiać, czy powodem tego nie był jej chłopak, dlatego obiecał sobie, że przyjrzy się temu bliżej, gdy tylko znajdzie się w ich pobliżu.
Dotarłszy na miejsce wiedział już, gdzie się udać, a kiedy w końcu dotarł do celu, niemal od razu zaatakowały go natrętne pytania Chrisa.
- Nie masz nic do roboty w te piątkowe wieczory? - zapytał uszczypliwie, kołysząc w dłoni kryształową szklanką z whisky. - Czy twoje hobby to wpieprzanie się tam, gdzie nie potrzeba?
- Chris - upomniała go Alison, posyłając mu karcące spojrzenie, po czym przeniosła je na Louisa, a ono złagodniało. Z jej oczu Louis odczytał, że niemal błagała o zrozumienie i wybaczenie.
Niczym niewzruszony powiesił kurtkę na oparciu krzesła, po czym usiadł naprzeciwko pary. Nie czuł żadnych wyrzutów sumienia za to, że wprosił się na ich wspólny wieczór, a wręcz przeciwnie. Coraz mniej ufał Chrisowi, a co za tym idzie, nie chciał, aby spędzał czas z własna dziewczyną, jakkolwiek by to nie brzmiało. Czuł jednak, że nie mówiła mu ona całej prawdy.
Nawiązał kontakt wzrokowy z rozwścieczonym Chrisem, który nerwowo stukał dnem szklanki o drewniany stolik. Jego źrenice były nienaturalnie powiększone, a usta zaciśnięte w wąską linię. Ręka Alison owinięta była wokół jego ręki, jakby chciała go uspokoić, ale niewiele to dawało.
- Pomyślałem, że dawno się nie widzieliśmy - powiedział w końcu, z czystego przyzwyczajenia chwytając za naszyjnik i zaczął pocierać go między palcami. Dawało mu to niezrozumiałe dla niego ukojenie. - Nie bądź taki opryskliwy.
Następną rzeczą, którą zauważył, a która wcześniej była nieosiągalna dla jego wzroku, była ręka Alison, która, owinięta wokół ręki Chrisa, znikała pod stołem, była nienaturalnie spięta. Zupełnie tak, jakby coś nie pozwalało jej na swobodne poruszanie nią.
- Słuchajcie...
- To nie jest najlepszy moment - wtrącił Chris ochrypłym i ciężkim głosem. - Idziemy.
- Już? Dopiero przyszedłem.
Louis zmarszczył swoje brwi, ponownie spoglądając na Alison, ale ta uciekała gdzieś wzrokiem. Jej klatka piersiowa unosiła się i opadała znacznie szybciej i ciężej. Była niespokojna i zdenerwowana.
Chciał coś powiedzieć, ale nie wiedział nawet co. Był zbyt wielkim tchórzem, aby stanąć Chrisowi na drodze, ale wiedział też, że nie kogo tak tego zostawić. Obmyślił krótki i najszybciej, jak się dało w swojej głowie plan, dlatego pozostał na swoim miejscu i przybrał nieco bardziej rozluźnioną pozycję.
- Mamy coś do załatwienia, między sobą.
- Taa, no to nie przeszkadzam w takim razie. Odezwij się, Alison. - rzekł nadzwyczaj spokojnym tonem, udając zupełnie nieświadomego. - Cześć Chris.
Dla potwierdzenia swojej wiarygodności, posłał im mały uśmiech, który Chris przyjął z wielkim zdziwieniem. Patrzył na niego z pogardą i złością, ale nic więcej nie powiedział. Chwycił Alison za rękę i wyciągnął ją niemalże siłą z baru, a w jego geście było tyle brutalności, że Louisowi zaparło dech w piersi.
Gdy tylko para zniknęła z zasięgu jego wzroku, natychmiast wstał, założył z powrotem swoją kurtkę i podążył w ich ślady najszybciej, jak potrafił. Starał się być dyskretny, gdy tylko znalazł się na zewnątrz, bo odnalezienie Chrisa i Alison nie było trudne - ich głosy roznosiły się po ulicy. Louis postanowił iść za nimi, aby upewnić się, czy miał poważne powody do zmartwień. Gdyby to okazało się prawdą... Nie pozostawałoby mu nic innego. W końcu nadszedł czas, aby interweniować.
Tajemne śledzenie ich było zaskakująco łatwe - oni nie rzucali spojrzeń przez ramię i nie przysłuchiwali się krokom w oddali, a w wielu miejscach nie paliły się latarnie. Ich rozmowa nie należała do spokojnych, głos Alison był bardzo nerwowy i nienaturalnie wysoki, a Chris niemal wrzeszczał, gestykulując szaleńczo sowimi rękoma. Wymachiwał nimi niebezpiecznie blisko twarzy dziewczyny, która odsunęła się od niego lekko wystraszona.
W pewnym momencie uniósł swoją rękę i stało się coś, czego nie wyobrażam sobie w najśmielszych snach. Otwartą dłonią uderzył ją w policzek, ale zanim mogła zareagować i zacząć wołać o pomoc, odwrócić się i uciec, pchnął ją w tył dysząc ciężko, a ona potknęła się i upadła prosto na beton. Stracił swoją kontrolę i Louis był już niemal pewien, że był pod wpływem nie tylko alkoholu, ale również narkotyków.
- Ty dupku - syknął niedowierzająco, będąc świadkiem tego, jak w niewyobrażalnie brutalny sposób jego własny przyjaciel potraktował swoją ukochaną. Kipiał z wściekłości, a adrenalina w jego ciele sprawiła, że nie powstrzymał się już dłużej.
Ruszył naprzód niemal od razu i pchnął niczego niespodziewającego się Chrisa, a ten zatoczył się do tyłu. Alison leżała na ziemi i podkuliła swoje nogi w kompletnym szoku, a jej policzki błyszczały od łez.
- Zostaw ją! - wrzasnął, cały dygocząc z emocji. Oddychał szybko i zaciskał dłonie w pięści, gotów rzucić się do walki w każdej chwili, nie myśląc nawet o konsekwencjach.
Chris dopiero po chwili zorientował się, co tak naprawdę się wydarzyło, więc kiedy tak się stało, wściekłość zapłonęła czystym żarem w jego oczach. Nie zwracał już dłużej uwagi na Alison, wciąż leżącą na ziemi zaraz po tym, jak ją uderzył, podszedł do Louisa, złapał go ciasno za kołnierz jego kurtki, po czym z całej siły uderzył go pięścią w nos. Louis nie zdążył nawet zareagować, nim się obejrzał, świat przed jego oczami zaczął wirować i stał się zamglony.
- Mówiłem ci, nie wtrącaj się w nieswoje sprawy! - splunął mężczyzna niebezpiecznie niskim głosem, wciąż podtrzymując Louisa za ubranie.
Ledwo utrzymywał się na nogach, które nagle stały się miękkie. Starał się zachować przytomność, ale siła uderzenia i ból, który ono wywołało, było zbyt silne.
- Ona nie jest twoja. Jest moja. I będzie, rozumiesz? - powiedział wprost do jego ucha, szarpiąc jego wiotkim ciałem. - Rozumiesz?!
- Zostaw go, Chris, zostaw go - do uszu Louisa jak przez mgłę dobiegło łkanie Alison. W myślach błagał, aby uciekła stąd jak najdalej i nie mówiła już nic więcej, a na pewno nie stawała w jego obronie. - On nic nie zrobił...
Całą siłą woli Louis zmusił się, aby w końcu otworzyć szeroko swoje oczy. Napotkał oczy Chrisa, a jego spojrzenie wzbudziło w nim najprawdziwszy strach po raz pierwszy w swoim życiu. Do jego nosa docierała zbyt silna woń alkoholu i papierosów. Czuł, jak gorąca i gęsta krew sączyła się z jego nosa i zaznaczała stróżkę na jego ustach i brodzie, a kiedy rozchylił swoje wargi, poczuł jej metaliczny smak. Miał nadzieję, że wykrztusi z siebie jakieś słowa, jednak głos ugrzązł mu w gardle, gdy jego spojrzenie wylądowało poza ramieniem Chrisa. Ponieważ w jednej z uliczek w ciemności, Louis dostrzegł jego.
- Co? Nic teraz nie powiesz? - zaszydził Chris, skupiając na nim całą swoją uwagę, a na jego ustach widniał rozbawiony uśmiech. Puścił w końcu kołnierz jego kurtki, ale zamiast tego zrobił coś gorszego. Złapał go za włosy, pociągnął do siebie, a następnie pchnął z taką siłą, że Louis upadł na ziemię, uderzając głową w beton.
Cały roztrzęsiony z trudem uniósł się na łokciu i dotknął dłonią boku swojej głowy. Poczuł coś wilgotnego, lepkiego między gęstymi włosami, a jego spojrzał na swoje palce... ujrzał je zbroczone brunatną krwią. Własną krwią.
Chris posłał mu ostatnie spojrzenie, zanim powrócił nim do Alison. W porównaniu do Louisa, jej stan był niemalże doskonały. Na jej policzku zaczął pojawiać się siny ślad, a jej dolna warga była rozcięta.
- Nigdy, przenigdy go nie dotykaj.
Niski, ochrypły głos, tak dobrze znajomy Louisie sprawił, że na krótki moment ból odszedł w zapomnienie. Podniósł swoją głowę i ujrzał przed sobą Harry'ego, który zbliżał się do Chrisa z kamiennym wyrazem twarzy. Jego smoliście czarne oczy budziły strach nawet w nim samym, choć zdołał już do nich przywyknąć. Poruszał się bardzo szybko i działał równie szybko - tak, jak Chris jego samego, Harry złapał go za kołnierz jego kurtki. Na jego twarzy momentalnie zagościła gorycz - usta zacisnął w bardzo cienką linię, zmarszczył gniewnie swoje brwi, nozdrza znacznie się powiększyły, gdy ciężki i niespokojny oddech wydobywał się z jego ust. Rysy jego twarzy stały się ostre i wyraziste, a jego twarz niemal posiniała.
Louis poczuł, jak kamień przy jego piersi zaczął wrzeć, więc jęknął z bólu, zaciskając palce na swojej piersi. W tym samym momencie, Harry przygwoździł Chrisa do ziemi, kucając z kolanami między jego żebrami i jednym, zwinnym ruchem uderzył go łokciem prosto w twarz. Stękania mężczyzny były słyszalne nie tylko dla Louisa, ale również dla Alison, która wpatrywała się w tę dwójkę w całkowitym szoku, już nie płakała.
- Nigdy, przenigdy go nie dotykaj. Nigdy na niego nie patrz. Nigdy. - Harry powtórzył, brzmiąc bardzo poważnie. Palce ulokował po obu stronach szczęki Chrisa, jakby przygotował się do...
- Harry nie - wychrypiał Louis, chcąc bezskutecznie przeczołgać się bliżej niego. - Błagam, nie rób tego. Nie zabijaj go...
Cichy i słaby głos Louisa natychmiast sprawił, że Harry zaprzestał swoich ruchów, jednak nie odwrócił głowy. Wpatrywał się w Chrisa z nieukrywaną odrazą. Jednak, ku zaskoczeniu wszystkim, ten nagle uśmiechnął się z krwią na ustach.
- No dalej - zachęcił go, unosząc podbródek w górę, aby łatwiej było mu skręcić jego kark. - Zabij.
Minęło kilka sekund, dopóki wzrok Harry'ego w końcu nie przesunął się niżej, na jego szyję. Tam dostrzegł coś, przez co momentalnie zaprzestał jakichkolwiek ruchów. Puścił jego twarz i z szeroko otwartymi oczami wstał, cofając się o krok. Wyglądał, jakby dokonał jakiegoś przerażającego odkrycia, jednak nic nie powiedział.
- On prędzej czy później cię dopadnie - zaśmiał się Chris, a za chwilę zaczął kaszleć, krztusząc się własną krwią. Otarł usta dłonią i leżał tak, zdając się nie być zaskoczony niczym, co się tutaj wydarzyło.
Louis niczego nie rozumiał, ale w obecnej chwili nawet o tym nie myślał. Jego powieki były bardzo ciężkie i próbował nie pozwolić im opaść, ale gęsta i gorąca krew z jego głowy sączyła się coraz bardziej, mocząc jego szyję i ubrania.
Harry odsunął się od Chrisa i po chwili w końcu spojrzał na Louisa. Wyglądał na zagubionego. Kiedy tylko zauważył jego zakrwawioną głowę, kucnął, aby tylko złapać go za bok i podnieść w górę. Tak, jak Louis się spodziewał (czego obawiał się najbardziej), jego ręce natychmiast zaczęły syczeć pod wpływem krwi Louisa. Ale tym razem, mimo olbrzymiego grymasu na jego twarzy, dzielnie to znosił i trzymał przy sobie Louisa ciasno, a następnie wyciągnął otwartą dłoń do Alison, która chwilę się wahała, ale ostatecznie ją złapała.
Kilka sekund wystarczyło, aby znaleźć się w mieszkaniu, które należało do Louisa. Gdy tylko tak się stało, Louis upadł na swoje łóżko i złapał się za głowę. Pulsowała z bólu, a on miał wrażenie, że jego czaszka zaraz eksploduje. Nie wiedział, co się wokół niego działo, nawet o tym nie myślał, nie rozglądał się, zaciskał swoje powieki i nie patrzył. Jego dłonie zostały odciągnięte na bok przez delikatne dłonie Alison, która przemywała uważnie jego głowę z krwi, cały ten czas uspokajając go, gdy mamrotał niezrozumiałe rzeczy.
- Czy to sen? Powiedz mi, czy to sen? - zapytał cicho i nieskładnie, cały się trzęsąc. Z trudem nabierał do płuc powietrza i przez to nie mógł wyrazić, jak bardzo wdzięczny jej był.
Był pewien, że Harry'ego już tutaj nie było. Zniknął tak szybko, jak się pojawił, w końcu to wychodziło mu najlepiej - to i nieudzielanie odpowiedzi ani jakichkolwiek informacji, ponieważ prawdopodobnie twierdził, że Louisowi lepiej będzie żyć bez nich.
- Niestety nie - odparła drżącym głosem. Cały ten czas w jej oczach lśniły łzy, więc gdy skończyła, umazana krwią usiadła obok.
- Tak bardzo cię przepraszam - wyszeptał, pełen poczucia winy. - Gdyby nie ja...
- Nie mów nic.
Słów tych nie wypowiedziała Alison. Wypowiedział je męski głos tuż za jego plecami. Pomyślał jednak, że to mu się wydawało, dlatego zaniemówił, ale wtedy Harry pojawił się tuż przed nim, przypatrując się mu uważnie. Stał tutaj w obecności Alison i żadne z nich nie zdawało się siebie bać. Louis nie wiedział też ile czasu minęło, odkąd się tu znaleźli, bo stracił poczucie czasu.
- Przepraszam - udało mi się jeszcze powiedzieć przez ściśnięte gardło.
- Wyniosę to - Alison podniosła się i uciekła do kuchni z zakrwawionymi ręcznikami, na których widok Louisowi zebrało się na mdłości.
- S-Skąd wiedziałeś, że ja... że ja tam...?
- Zawsze wiem.
Wzrok Harry'ego na kilka sekund zatrzymał się na jego oczyszczonych już dłoniach, a potem na jego głowie. Louis dopiero wtedy jej dotknął i poczuł ciasno owinięty bandaż, który tamować miał krwawienie.
- Nie miałem wyjścia, on ją uderzył. Uderzył ją. - powiedział cicho, patrząc na niego ze skruchą i nadzieją, że zrozumie. - Dziękuję, że się pojawiłeś, gdyby nie ty, ja chyba... Chyba już nie...
Urwał, nie będąc w stanie wypowiedzieć tego słowa. Harry po raz kolejny uratował mu życie, zaraz po tym, jak sam wpakował się w kłopoty. Nie wiedział, jak mógł mu dziękować i przede wszystkim jak miał go przepraszać. Żałował każdej krzywdy, jaka wyrządzał samemu sobie i osobom, które kochał. Żałował, że mógł w jakikolwiek sposób skrzywdzić Harry'ego, ponieważ było to ostatnią rzeczą, jakiej pragnął. Pierwszą, jaką pragnął, a z jakiej zdał sobie sprawę właśnie teraz, był Harry.
- Powinieneś odpocząć.
Mężczyzna z wahaniem wyciągnął swoją dłoń i dotknął nią boku twarzy Louisa, a ten niemal automatycznie wtulił w nią swój policzek, nieważne, że była chłodna jak lód. Na sam jej dotyk łzy ponownie napłynęły mu do oczu, które zamknął chwilę po tym. Jego dotyk był ukojeniem i dawał mu poczucie bezpieczeństwa.
Gdy otworzył swoje oczy ponownie, Harry kucnął przy nim, cały ten czas się na niego patrząc. Palce drugiej dłoni zacisnął na kolanie Louisa. Ich twarze dzieliła coraz mniejsza odległość - tak mała, że Louis czuł na twarzy jego zimny oddech.
- Zostań z nią. Proszę. - poprosił ledwo słyszalnie.
Zaskoczył tym Harry'ego. Między jego brwiami pojawiła się mała zmarszczka, a jego wzrok na krótki moment spoczął na jego ustach, zanim powrócił nim do błękitnych tęczówek, przesłoniętych łzami.
- Proszę, boję się, że on po nią wróci. Że zrobi jej coś poważnego, proszę, zrób to dla mnie. Błagam cię, Harry.
Pokrył dłonią te należącą do Harry'ego, która spoczywała na jego własnym kolanie. Zacisnął na niej swoje palce, kciukiem pocierając jej wierzch i desperacko się w niego wpatrywał.
- Zostań z nią tej nocy i chroń ją, dla mnie. Proszę cię. - wyszeptał jeszcze, po czym pochylił się i wycisnął delikatny pocałunek w kąciku jego ust. Jeden, mały pocałunek, który wystarczył, aby obudzić w nim ciepło. Ciepło, które rozprzestrzeniło się po nim w zaledwie kilka chwil.
Spojrzał na niego jeszcze raz, kiedy Louis odsunął głowę i spojrzał prosto w zielone oczy, a potem po prostu skinął głową. Louis, aby zapewnić go, że był bezpieczny, chwycił naszyjnik między palce i mocno zacisnął go w swojej dłoni.
- Jestem bezpieczny, dopóki sam w to wierzę.
Jestem bezpieczny, dopóki mam ciebie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top