Rozdział Drugi

Dopiął ostatni guzik firmowej koszuli i poprawił swoje włosy, zanim opuścił mieszkanie. Dotarcie na miejsce sprawiło mu niemały kłopot przez deszczową pogodę, jaka zaszczyciła tego poranka Londyn. Gdy w końcu znalazł się na miejscu, jego policzki pokryte były czerwienią, a z włosów kapały kropelki wody, mocząc jego koszulkę zaraz po zdjęciu kurtki.

- Przepraszam za spóźnienie, okropne korki, jechałem taksówką - wytłumaczył się, biegnąc za ladę. Stojąca za nią wcześniej tyłem dziewczyna, odwróciła się i posłała mu szeroki uśmiech, który oślepił go i sprawił, że prawie uderzył w ścianę.

- W porządku, przecież nic się nie stało. Ale zostałam tutaj sama, Nick wyszedł pół godziny temu.

- Już nie jesteś sama - dołączył do niej zaledwie minutę później, dłonią prostując wgniecenia na koszulce. - Nie ma klientów. To dobrze.

- Niezbyt. Bardzo się nudzę.

Sam trzepot jej długich rzęs hipnotyzował Louisa. Jej kasztanowe włosy upięte były w wysoki kok, a usta błyszczały od nadmiaru błyszczyku, ale nie przeszkadzało mu to.

- Ze mną nie będziesz.

- Lou... chcę, abyśmy uzgodnili jedną rzecz.

Louis miał słabość, gdy ktoś zwracał się do niego pieszczotliwymi skrótami, a szczególnie Mary, ale nie mógł oprzeć się świadomości, że nie należała już do niego, a on nie należał do niej. Czy powinien pozwalać jej wciąż tak do siebie mówić?

- Mam faceta.

- Och - to jedyne, co dało mu się wykrztusić. Zamrugał szybko zaskoczony, nie spodziewając się tego wyznania. - To... um... świetnie...

- Nie chcę tylko robić Ci nadziei. Nie miej mi tego za złe, bardzo Cię lubię, ale... z mojej strony możesz liczyć tylko na przyjaźń, nic więcej. - spojrzała na niego przepraszająco. Jej oczy były ciepłe, a uśmiech miękki i roztapiający jego serce. Jednocześnie sprawiał, że miał ochotę zapaść się pod ziemię.

- Jasne. Ja nawet o tym nie myślałem. - odpowiedział jej sztucznych uśmiechem. - Jest coś do zrobienia na zapleczu?

- Właściwie jest kilka wyższych półek na dziale z książkami i pomyślałam, że mógłbyś się tym zająć. Pudła są na zapleczu.

- Jasne, dzięki.

Uśmiechał się, dopóki nie znalazł się na zapleczu. Tam wypuścił drżący oddech i przetarł twarz dłonią. To oczywiste, że Mary miała faceta. Była piękna i mądra, mogłaby mieć każdego. To również oczywiste, że nie marnowałaby się z kimś takim, jak Louis. Z tą burzliwą myślą w swojej głowie zabrał drabinę i pudło z książkami, aby wypełnić swoje obowiązki. Pragnął, aby praca pochłonęła go dzisiaj całego i nie pozwoliła na podjęcie kolejnej rozmowy z Mary, ponieważ lepiej było dla niego, aby działo się to bardzo rzadko.

Musiał się w końcu z tego wyleczyć.

***


Wieczorem, gdy Louis skończył pracę, Alison czekała pod sklepem, aby razem z nim, Chrisem i Ianem udać się do pobliskiej knapjki, w której zwykli spędzać czas.

- Myślałem, że nigdy stąd nie wyjdę - powiedział zaraz po opuszczeniu budynku.

- Aż tak źle? - dziewczyna wcisnęła dłonie w kieszenie kurtki, uśmiechając się lekko.

- Gorzej - prychnął, naciągając czapkę na uszy. Ruszyli wzdłuż ulicy, aby dołączyć do reszty przyjaciół. - Już na samym początku powiedziała mi, że ma faceta. Dodała później, że nie mogę liczyć na nic więcej niż przyjaźń, i że nie chce robić mi nadziei.

- Suka.

- Ja wiem! Resztę dnia próbowałem jej unikać, ciągle znajdując sobie zajęcie, a ona prowokowała mnie do rozmów albo się uśmiechała. - zawołał wzburzony. - Tak się nie robi.

- Cóż, może była po prostu uprzejma? - Alison wzruszyła swoimi ramionami. - Sam chciałeś, aby wyszła z tego przyjaźń.

- Przyjaźni nie będzie na pewno. Możemy być kumplami, a najgorszym przypadku dalekimi znajomymi.

Przyjaciółka w odpowiedzi pokręciła rozbawiona głową.

Gdy dotarli na miejsce, wewnątrz czekali już Chris i Ian. Louis jednym szarpnięciem ściągnął z ramion kurtkę, co nie umknęło niczyjej uwadze.

- Jak z twoją niewiastą? - zażartował Ian, w jednej dłoni trzymając puszkę z piwem. Louis wywrócił na niego oczami.

- Świetnie, cudownie wręcz - zajął miejsce z brzegu i odgarnął grzywkę z czoła. - Po dzisiejszym zwątpiłem w moje uczucia do niej. Jest zbyt bezpośrednia i trochę wredna. Jak mogłem z nią być?

- Byłeś zakochany w niej po uszy!

- I o dwoje uszu za dużo.

Alison usiadła naprzeciwko Louisa, opierając policzek na dłoni. Chris spojrzał na nią zaskoczony, a Tomlinson przeczuwał, że bliżają się kłopoty.

- Dlaczego usiadłaś tak daleko ode mnie?

- Tutaj mi wygodniej - odpowiedziała od razu, nie chcąc dać po sobie poznać, że była zdenerwowana. Louis czuł, że była. W pocieszającym geście stuknął jej kostkę swoją, aby okazać swoje wsparcie.

Chris obdarzył ją uważnym spojrzeniem, mrużąc swoje oczy, a jego szczęka uwydatniła się, gdy zacisnął zęby.

- Kupiłbyś mi piwo? - Louis zainterweniował, wyciągając swój portfel z kieszeni. Wiedział, że to było najlepsze wyjście, jeśli nie chciał dostać od Chrisa w szczękę za to, że się wtrąca. - Stawiam nam wszystkim.

Przyjaciel natychmiast przystał na jego propozycję, bez słowa wyciągając banknot z jego ręki i spuścił wzrok z Alison dopiero wtedy, gdy zniknął w kierunku baru. Louis wypuścił wcześniej wstrzymywane powietrze z ulgą.

- To nie jest dobry pomysł, aby więcej pił - Alison pokręciła swoją głową, cicho wzdychając. - Ostatnio ma jakiś zły humor.

- Zły humor nie jest powodem do wyżywania się na własnej dziewczynie - powiedział wściekły przez zaciśnięte zęby. Nieświadomie zaciskał dłonie w pięści na swoich udach. - To już przechodzi wszelkie granice.

- Dobrze wiesz, jaki on jest - wtrącił się Ian, nie udzielając się jak dotąd w rozmowie. - Przejdzie mu za jakiś czas.

- Za jakiś czas, czyli kiedy? To źle się kiedyś skończy.

W tym samym momencie z tłumu wyłoniła się sylwetka Chrisa. Był on wysokim, rosłym mężczyzną z wysoko postawionymi, blond włosami, a jego oczy nie były w żadnym wypadku ciepłe - były chłodne, tak, jak jego spojrzenie, którym darzył każdego, kto wchodził mu w drogę.

Louis cicho podziękował, starając się zgrywać pozory, jakby rozmowa sprzed chwili nigdy nie zaistniała. Zaczął w ciszy sączyć swoje piwo, unikając tematu o Mary i nieudanym dniu w pracy. Na szczęście, już po kilku piwach atmosfera znacznie się rozluźniła, a grymas zniknął z twarzy Chrisa. Z minuty na minutę siedział coraz bliżej Alison, która zdawała się tym nie przejmować - takie przynajmniej zgrywała pozory.

Zaledwie kilka godzin później przechadzali się ulicami, które wypełniały głośne śmiechy, a umysły szalone plany, które mieli zrealizować. Już w liceum byli zgraną paczką, a każdego z nich łączyło coś innego - w przypadku Chrisa było to szaleństwo, Louis zawsze był głośny i zawsze wszystkich rozbawiał, Ian był tym poważnym, ale nie miał głowy do alkoholu, i gdy tylko sięgał po butelkę, był tym samym, rozrywkowym gościem co Louis i Chris. Za to Alison zawsze trzymała wszystkich w kupie. Była jednocześnie wiecznie uśmiechnięta, ale zawsze służyła też dobrą radą. Była również niesamowicie odważna.

Gdy skręcili w jedną z opustoszałych uliczek, w oddali usłyszeli głosy. Natychmiast zamilkli, aby przysłuchać się rozmowom.

- Felix - parsknął cicho Chris, wychylając głowę zza budynku.

Louis posłał mu pełne zaskoczenia spojrzenie.

- Musimy wiać.

- Daj spokój - wyciągnął z wewnętrznej kieszeni kurtki wysuwany nóż i podał go Louisowi, który tępo się w niego wpatrywał. - Do obrony.

- Trzymasz w kieszeni noże?! Ty...

- Cicho! - Chris spiorunował go spojrzeniem, a Louis natychmiast się zamknął. Wsunął narzędzie w tylną kieszeń swoich jeansów, mając jednak nadzieję, że nie będzie mu ono potrzebne. - Tylko się przywitamy. Alison, zostań tutaj.

- Dlaczego mam zostać?

- Ponieważ jesteś dziewczyną - złożył pocałunek na jej ustach.

Louis musiał odwrócić głowę, aby nie słuchać ich rozmowy i nie oglądać wymiany czułości. Skupił za to swoją uwagę na grupce ulicznych chuliganów, kroczących właśnie niedaleko. Nie miał nastroju na niezbyt przyjemną wymianę zdań, a tym bardziej na bójkę. Nigdy nie umiał się dobrze bić, bo zawsze znalazł się ktoś wyższy i silniejszy od niego.

- To nie jest najlepszy pomysł - podzielił się swoją wątpliwością. - Może byśmy tak...

- Dość gadania.

Chris wyszedł pierwszy, więc Ian i Louis byli zmuszeni iść za nim. Louis odruchowo narzucił kaptur od kurtki na głowę, gdyby Jason, jego największy wróg, omyłkowo rozpoznał go. Niestety  w najgorszym przypadku tak się właśnie miało stać.

Londyńskie ulice wieczorami mogły wydawać się naprawdę przerażające. Powodowały dreszcze u każdego, komu przyszło się po nich przechadzać, szczególnie na przedmieściach.

- Cześć, Felix - zawołał Chris, kiwając głową do grupki, która zatrzymała się na dźwięk jego głosu. - Harry, Jake, Jason.

Louis przełknął ciężko ślinę i niechętnie uniósł głowę, aby zmierzyć się z nimi wszystkimi. Każdy z nich miał na twarzy głupi uśmiech,  który wiedział, że Chris chętnie zdarłby im z twarzy.

Wzrok Jasona niemal od razu zatrzymał się na Louisie, który odruchowo sięgnął po nóż w kieszeni. Mimo tego, że ich konflikt trwał dobry czas temu, on wciąż nie mógł wybaczyć Tomlinsonowi, że zabrał mu Mary.

-  Proszę, proszę.

Felix Pettersen był wysokim, barczystym brunetem, a jego jasne oczy kontrastowały z jego śniadą cerą. Był całkiem przystojny, a jego rysy były twarzy wyraźnie zarysowane, jednak wygląd niekoniecznie współgrał z charakterem. W czasach liceum, on i Chris byli najlepszymi przyjaciółmi razem z Louisem, Ianem i Harrym. Jasona Louis poznał później, ale z całą pewnoścą była to nienawiść od pierwszego wejrzenia.

- Co tutaj robisz?

- Mógłbym spytać Cię o to samo - brunet pokręcił swoją głową. - Nie mam nastroju na  żarty, Chris. Po prostu zejdź mi z drogi.

- Nudzimy się - kontynuował przyjaciel, mimo modlitw Louisa, aby dał spokój. Nie chciał wyjść na mięczaka, wychodząc z inicjatywą pierwszy. - Mam ochotę obić Ci mordę.

Louis wstrzymał gwałtownie powietrze. Wszyscy dobrze wiedzieli, że to się źle skończy. Dostrzegł wychylającą się zza budynku głowę Alison, która kręciła swoją głową na znak protestu, ale wciąż na szczęście pozostawała na swoim miejscu, tak jak polecił jej Chris.

- Ach tak? - mężczyzna zacisnął swoje dłonie w pięści. Na ten widok Chris uśmiechnął się zadziornie. Ten idiota kompletnie nie wiedział, w co się pakuje.

Z twarzy Iana dało się odczytać emocje, jakie towarzyszyły nie tylko jemu, ale i Tomlinsonowi. Nie był chętny na pakowanie się w kłopoty o tak później porze, niestety to Chris był tym, który decydował za nich. Nie zdążyli nawet zastanowić się, czemu tak było, bo budujące w powietrzu napięcie z każdą chwilą rosło i powodowało ciarki w całym ciele.

- Jeszcze tego pożałujesz.

Pettersen kiwnięciem głowy przywołał swoich towarzyszy. Było ich razem czterech, z Felixem na czele. Na szczęście, przewaga liczebna nie była najbardziej przerażającą rzeczą w tej chorej sytuacji, bowiem znajdowali się w niej nieraz. Potyczki z wrogiem nie były dla Louisa nowością, ale dzisiejszego dnia to było ostatnim, o czym marzył. Dobrze wiedział, że Chris droczył się z nimi, aby ich wkurzyć, a później jak zwykle nie da się im złapać, co było dla niego największą rozrywką.

Louis cofnął się jeden krok, gotów do ucieczki. Jego instynkt podpowiadał mu, że za kilka sekund nie zostaną z niego nawet strzępy, więc ten nie zawiódł go, gdy zaledwie chwilę później cała trójka - Ian, Chris i Louis - puścili się biegiem w kompletnie różnych kierunkach. Grupka mężczyzn nie czekając długo ruszyła za nimi, czego kompletnie się nie spodziewali. Gdy Louis obejrzał się przez ramię i dostrzegł Jasona niecałe dwa metry od siebie, poczuł przechodzący przez jego ciało dreszcz. Dreszcz emocji. Uśmiechnął się pod nosem i przyspieszył, na ile pozwalały mu jego możliwości.

Drogę przed nim oświetlały mu jedynie uliczne latarnie, dzięki czemu nie potknął się o żadną z dziur i nie wpadł w mijane kałuże. Kiedy postanowił rzucić przez ramię kolejne spojrzenie Jasonowi, jego źrenice rozszerzyły się na przeraźliwy krzyk, który rozległ się zaledwie kilka ulic dalej.

- Alison?! - zawołał, nieco zwalniając. Za chwilę jednak się opamiętał i skręcił w pierwszy, lepszy zakręt, aby wrócić do miejsca, w którym ostatnio widział przyjaciółkę. Z trudem nabierał do płuc powietrza, trzymając dłoń na klatcie piersiowej. Krzyk ustał, ale Louis nie wiedział, czy brać to za dobry, czy za zły znak.

Nie wiedział nawet, kiedy znalazł się w klatce schodowej jednego z mieszkalnych budynków, którego drzwi otwarte były na oścież. Zaczął biec po schodach, z niezdarnie przytrzymując się poręczy. Dotarcie na samą górę zajęło mu zaledwie dwie minuty, a gdy znalazł się na dachu, odetchnął z ulgą. Nie wiedział, czy Jason widział, jak Louis wchodził do budynku, ale chociaż nie bał się, błagał, aby tak nie było. Był późny wieczór, a on miał dość wrażeń jak na jeden dzień.

- Tutaj jest winda.

Na sam dźwięk znienawidzonego głosu, Louis niemal podskoczył. Odwrócił się zaskoczony i ujrzał Jasona, który kręcił głową rozbawiony, będąc jednocześnie bardzo poważnym. Louis miał już zacząć się śmiać i podwinąć rękawy, aby łatwiej mu było go uderzyć, ale gdy ujrzał trzymany w jego dłoni nóż, zbladł.

- Wreszcie.

- Chyba nie zamierzasz tego użyć?

Dyskretnie sięgnął dłonią do tylnej kieszeni, aby wyciągnąć z niej nóż. W tym samym momencie Jason podszedł bliżej. Z jego twarzy zniknął szyderczy uśmiech, a w oczach płonął czysty żar i chęć zemsty. Na głowę naciągniętą miał czapkę, która chowała jego przydługie, słomiane włosy.

- Daj spokój, nie mam ochoty na bójkę. - w rzeczywistości jestem tchórzem, który woli nigdy więcej nie pakować się w kłopoty.

- Wciąż zastanawiam się, dlaczego miałem tyle okazji do załatwienia Cię, a jeszcze tego nie zrobiłem.

Z każdym wypowiedzianym słowem zbliżał się, zmniejszając przestrzeń, jaka dzieliła jego, a Louisa, który gorączkowo rozglądał się wokół w poszukiwaniu drogi ucieczki. Niewinne wygłupy przekształciły się w walkę o własne życie, z czego zdał sobie sprawę dopiero teraz. Jego przyjaciele prawdopodobnie uciekli, zostawiając go kompletnie samego. Nie chciał posuwać się jednak do wyciągnięcia do noża, chciał załagodzić konflikt jak tylko umiał.

- To tylko dziewczyna. Możesz umówić się z nią w każdej chwili, Jason.

- Tu nie chodzi o to. Jesteś pieprzoną ciotą, a taka dziewczyn jak Mary nie zasługiwała na takiego palanta. - splunął, na co Louis zacisnął swoje zęby. Zerknął do tyłu i dostrzegł, że od krawędzi budynku dzieliło go kilkanaście centymetrów. Nie mając wyboru, wdrapał się na murek, ponieważ mężczyzna był coraz bliżej.

- Czy to twój jedyny powód?

Louis jak dotąd nie bał się ani Jasona, ani nawet Felixa. Uważał ich za ulicznych chuliganów, którym nic nigdy w życiu nie wyszło i nie wyjdzie, a ponieważ tak było, woleli gnębić wszystkich wokół. Jednak teraz zdał sobie sprawę, w jak poważnej sytuacji się znajdował i gdzie był. Na dachu oprócz jego i Jasona nie było żywej duszy, a to przerażało go jeszcze bardziej.

- Nie - pokręcił głową, ściskając w dłoni rękojeść. - Nie lubię Cię.

Stał na krawędzi budynku, a porywisty wiatr z trudem utrzymywał jego wątłe ciało w pionie, jak gdyby próbując powstrzymać go od upadku. Louis nie tak wyobrażał sobie scenę swojej śmierci.

W jednej sekundzie jego stopy ześlizgnęły się z powierzchni, ale było już za późno, aby zareagować. Nim się obejrzał, jak w zwolnionym tempie ujrzał zaskoczenie na twarzy swojego wroga i zaczął sunąć w dół, jednak nim jego drobne i kruche ciało zdołało rozbić się o twardą posadzkę, nim w jego piersi zaparł ostatni dech, z nicości wyłonił się gęsty obłok, kształtem przypominający ludzką dłoń, która chwyciła tę należącą do niego. Dotyk był niespotykanie chłodny, ale Louis nie miał czasu, aby się nad tym zastanowić. Jedyne, co ujrzał po zwróceniu swojego wzroku w górę, były przerażająco czarne oczy, które był pewien, że już kiedyś widział. Jak przez mgłę do jego wspomnień powrócił senny koszmar, a jego ciało oblał zimny pot.

Louis dopiero wtedy czuł, że głęboki oddech, jakiego właśnie nabrał, miał być jego ostatnim. Stało się jednak coś, czego w ogóle się nie spodziewał - został powoli pociągnięty w górę, dopóki nie poczuł gruntu pod stopami. Wciąż nie mógł spuścić wzroku z jego twarzy - nie widział jej dokładnie, ale znacznie lepiej, niż w swoich snach.

Wydawało się, jakby stał tuż przed nim, ale jednocześnie go tutaj nie było. Wyglądał bardzo niewyraźnie, a umysł Louisa rejestrował jedynie sylwetkę, którą spowijał mrok, nic więcej. Na dłoni nie czuł chłodnego, obcego uścisku, jednocześnie bardzo silnego, chciałoby się rzec... niezniszczalnego.

- Louis! - wołanie z daleka przebiło się przez zamroczenie, jakie go ogarnęło, zmuszając go do chwilowego odwrócenia spojrzenia. Za chwilę jednak powrócił nim do wcześniejszego miejsca, ale on... zniknął. Rozpłynął się w powietrzu. Jak gdyby nigdy go tutaj nie było.

Louis zdał sobie sprawę, że drżał dopiero wtedy, gdy zwrócił wzrok na swoje dłonie. Były przerażająco zimne, a skóra ziemista i blada. Nie mógł wydać z siebie nawet odgłosu zaskoczenia - jego gardło było zaciśnięte i sprawiało wrażenie, jakby ktoś na moment zacisnął na nim swoje szpony. Nikogo jednak w pobliżu nie było, a on zdał sobie sprawę, że to po prostu paraliżujący go strach.

Odwróciwszy wzrok od swoich dłoni, które zacisnął w pięści i schował głęboko w kieszeniach kurtki, rozejrzał się ponownie, ale nie dostrzegł nigdzie czarnego kaptura naciągniętego na ciemne, postrzępione włosy. Nie zdążył zapamiętać nawet, jak wyglądała jego twarz. Nie zdołał utrwalić sobie w głowie jego sylwetki i ubrań, jakie nosił. Zdawało się, jakby funkcje życie Louisa przestały działać na ten krótki moment, jakby ktoś chciał, aby celowo nie był zdolny do zapamiętania, jak on wyglądał. Ale dlaczego?

- Kim on był? Kim był ten mężczyzna? - spytał od razu, gdy znalazł się na dole. Cały dygotał przez zmianę powietrza.

- Kto? - zdziwiła się Alison, pocierając swoje ramiona. Była równie przerażona, co Louis, a w jej płaszczu brakowało jednego guzika. - Dobrze wiesz, kim oni byli.

-Nie, mówię o tym na dachu. O tym, który był tam i... - głos na chwilę ugrzązł w jego gardle. Musiał zrobić krótką przerwę, aby za chwilę kontynuować. - Pomógł mi. Musieliście widzieć, jak wchodzi na dach, jak...

- Nikt oprócz Ciebie i jednego z tych kretynów nie dostał się na górę, nie tędy - pokręciła głową. Jej spojrzenie mówiło, że mu nie wierzyła, ale chciała dać mu to do zrozumienia w jak najbardziej łagodny sposób.

- Był, facet w kapturze. Ja go... ja go już kiedyś widziałem, nie pamiętam gdzie, ale nie zdążyłem mu nawet podziękować - skłamał, prawie przyznając się przed przyjaciółmi do dziwnych snów, których głównym bohaterem był mężczyzna z dachu. Mogliby przecież uznać, że zwariował, o ile już tak nie było. - Złapał mnie za rękę, gdy poślizgnąłem się i prawie upadłem. A później... później Jason zniknął, ale był równie przerażony, co ja.

- Pieprzysz - splunął Chris, kręcąc swoją głową. - Mam dość tego gówna na dzisiaj. Zbieramy się do domu, póki stąd zwiali.

- Zwiali? - Louis zmarszczył swoje brwi, na krótką chwilę zapominając o nieznajomym.

- W pobliżu krążą gliny, dogadaliśmy się. Wracamy.

- To dobry pomysł - przytaknęła reszta, a wraz z nimi Louis. Nie miał innego wyboru.

Podczas drogi powrotnej, Louis był znacznie mniej rozmowny i bardziej markotny, niemrawo odpowiadając na zadane mu pytania i przytakując na wszystko, co powiedzieli jego przyjaciele. Myślami błądził daleko, nie tylko o sytuacji na dachu, ale i o czasie, gdy miewał koszmary. Dzisiejszego dnia bał się tak, jak bał się podczas swojego pierwszego koszmaru. Bał się, że naprawdę zaczął wariować, że to, co uroił sobie w głowie dawno temu, teraz miało swoje objawy, chcąc dać mu do zrozumienia, że powinien udać się do specjalisty. Jego koszmar zaczął wcielać się w życie, a on nie wiedział, co powinien z tym zrobić.

- Ludzie od tak nie znikają - podjął ponownie temat, gdy wraz z Alison stał pod budynkiem mieszkalnym, który oboje zamieszkiwali. Mieszkanie Louisa znajdowało się na trzecim piętrze, a to należące do przyjaciółki - na piątym. - Spadałem, byłem tego pewien.

- A ty znowu o tym? - westchnęła cicho. - Nikt od tak nie zjawia się, gdy upadasz, a za chwilę nie rozpływa się w powietrzu. Może chcesz mi jeszcze powiedzieć, że czekał tam, aby Cię uratować?

- Nie znam go, to mogę Ci powiedzieć. Ale co, jeśli widział naszą sprzeczkę? Co jeśli będziemy mieli przez niego kłopoty? Miałem nóż. - przyznał niechętnie, a jego ciało ponownie przeszył dreszcz. - Mógł pójść na policję.

- Daj spokój, facet najpierw Cię ratuje, a później miałby wykorzystać to przeciw tobie? No, jeśli jakiś facet był, bo dziwne, że ani ja ani chłopcy nie widzieliśmy, aby ktoś wchodził tam za wami.

Pokręcił swoją głowy, niezbyt chętny do dalszej konwersacji. Alison mogła mieć rację, a on rzeczywiście wariował. To mogło mu się wydawać. W końcu nieraz dowodził, że był inny od wszystkich, a jego wyobraźnia była tak rozległa jak stąd na księżyc. Dlaczego zatem chciał wmówić sobie, że uratował go nieznany mężczyzna, który chwilę później rozpłynął się w powietrzu, tak jak robił to w jego snach? To niedorzeczne.

- Masz rację - przyznał w końcu, siląc się na delikatny uśmiech, aby nie dać po sobie poznać, że czuł się zawiedziony. - Życie to nie jest film, ani komiksy o superbohaterach. - przytoczył jej słowa, które zwykła mówić mu, gdy odchodził od zmysłów. - A ludzie nie pojawiają się i nie rozpływają się tak po prostu w powietrzu.

- Tak jest - odwzajemniła jego uśmiech, wchodząc do klatki, a Louis ruszył za nią.

- Wszystko w porządku? - spytał dla pewności, rzucając okiem na jej zniszczony płaszcz. - Któryś z nich Ci coś zrobił?

- Nie, nie zdążyli. Chris dał im radę. - uspokoiła go, posyłając mu uśmiech. - A tobie na pewno nic nie jest? Wiedziałam, że dasz sobie radę, ale bałam się, że Jason Ci coś zrobi. Słyszałam, że jest nieprzewidywalny.

- Jest - westchnął, wyciągając klucze z tylnej kieszeni spodni. - Wydawało mi się, że nie wrócę stamtąd żywy. A jednak.

- A jednak się nie dałeś. Jestem z Ciebie dumna.

Oczywiście, że Louis się nie dał. To była tylko i wyłącznie jego zasługa, że przegonił Jasona i mógł wrócić do przyjaciół jak gdyby nigdy nic. Jak gdyby sytuacja, która wydarzyła się parę chwil wcześniej nie miała miejsca, a jemu jedynie zdawało się, że spadał.

Dręczyła go tylko jedna myśl. Skoro zdarzenie to miało miejsce tylko w jego głowie, a mężczyzny w kapturze tak naprawdę nie było, czy powinien czuć poczucie winy, że nie zdołał mu podziękować? Ponieważ tak się właśnie czuł.



Od autora: Rozdział niespecjalnie zachwyca, ale hope you like it ^^ Mam nadzieję, że póki co zbytnio nie zanudzam . #LIOMFF

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top