Rozdział Czwarty

- Kurwa mać, Alison.

Louis wpadł do mieszkania przyjaciółki po południu tego samego dnia, dziękując niebiosom (lub Mary), że nie potrzebowali go dzisiaj na jego zmianie. Jego włosy były zmierzwione, jakby biegł tutaj przynajmniej od kilkunastu minut, a oddech płytki. Zanim miała szansę odpowiedzieć, bez pozwolenia wszedł do kuchni i zaczął grzebać w lodówce.

- Czy możesz mi wyjaśnić? - spytała z małym humorem w głosie, opierając się biodrem o futrynę.

- Za moment - obiecał, wyciągając opakowanie lodów Ben&Jerry's o smaku miętowym, zanim usiadł przy stole. Siłował się chwilę z otwarciem opakowania, a przyjaciółka obserwowała go wciąż rozbawiona.

- Powiedz mi, jak będziesz gotowy i zjesz moje lody.

Louis w odpowiedzi pokiwał swoją głową, a jego włosy podskoczyły jak małe sprężynki, odstając w każdym, możliwym kierunku. Po porannym prysznicu nie myślał nawet o grzebieniu, a o zwierzeniu się Alison. Był zdesperowany, aby opowiedzieć jej o swoim śnie i odkryciu, jakiego dokonał. Nie był jednak pewien, czy było to odpowiednim posunięciem.

Gdy tak jadł głośno mlaszcząc, w połowie opakowania łyżeczka wymsknęła mu się z dloni. Podskoczył wystraszony na głośny huk, łapiąc się za serce.

- Louis, masz jakieś lęki? - Alison zaśmiała się, zabierając mu sprzed nosa opakowanie lodów, aby je zakryć i schować to, co zostało do zamrażalnika. - Kup sobie własną lodówkę.

- Mógłbym to samo powiedzieć o tobie - gdy nie widziała, wytarł usta w rękaw swojej koszulki. - Musimy porozmawiać. Ta rozmowa z wczoraj.

- Facet z dachu?

- Tak - skinął głową i za chwilę zmarszczył nos. - Nie nazywajmy go tak, głupio się czuję. Wymyślmy mu jakąś ksywkę...

- Ksywkę? - uniosła brwi zaskoczona. Usiadła obok, wcześniej wrzucając brudną łyżeczkę po lodach do zlewu.

- Stal - rzucił bez namysłu, myśląc o jego stalowych oczach. Przeszedł go nagły dreszcz na samo wspomnienie.

- Stal, jasne. Więc, co ze Stalem? - wypowiadając ostatnie słowo z trudem powstrzymywała się od śmiechu, opierając brodę na dłoni. - Wpadł na herbatę?

- Nie - odpowiedział bardzo powoli, mrużąc swoje oczy. - To nie jest śmieszne. Byłem przerażony.

Bardzo niepewnie wstał, rozejrzał się, czy aby na pewno nikt ich nie obserwuje i zaczął podwijać swoją koszulkę do góry.

- Uch, ble, Louis! - natychmiast zacisnęła swoje powieki. - Jeśli chcesz mi pokazać, co masz pod ubraniami to...

Otworzyła jedno oko, spoglądając z niechęcią na jego nagi tors, ale zamarła, gdy zobaczyła sine plamy. Były wklęsłe i wyglądały bardzo nienaturalne, a ich stan od wczoraj się pogorszył, jak zaobserwował Louis.

- Kto Ci to zrobił? - spytała cicho, kiedy z powrotem usiadł obok niej. - Ktoś Cię pobił? Jason, prawda?

- Nie, Alison, słuchaj. To nie jest najważniejsze, to... strasznie dziwne. Boli jak cholera. - skrzywił się, dotykając tych miejsc przez koszulkę. - Gdy wyszłaś, wczoraj, poczułem... coś. Nie mam pojęcia, co to było. Bałem się.

- To niemożliwe, gdy byłam u Ciebie, nikogo nie było, a zamykałeś drzwi. To niemożliwe, Louis.

- Po prysznicu wróciłem do sypialni i wtedy... światło było zgaszone. A później poczułem, jakby coś przygniotło mnie swoim ciężarem, musiało ważyć chyba tonę.

- Powinieneś udać się z tym do lekarza - zasugerowała. Teraz wyglądała na całkowicie poważną. - Kurwa, Louis.

- Zadzwoniłem wczoraj na policję, ale w ostatniej chwili zrezygnowałem. Co miałem im powiedzieć? Że nawiedza mnie niewidzialny gwałciciel? - westchnął cicho, zdenerwowany bawiąc się swoimi dłońmi. - Okno było uchylone, choć go nie dotykam. Myślę, że ktoś mógł tam być, może... może złodziej.

- Ukradł coś?

- Co prawda nie, ale... - urwał, nagle przypominając sobie o swoim śnie. Był o wiele bardziej istotny w jego mniemaniu. - A później miałem sen, ten sam, co zawsze. Ale tym razem ja wiem, jak on wygląda. Pamiętam go.

Do jego głowy powrócił jego obraz, wyraźny, nieskazitelny. Tak wyraźny, jak nigdy dotąd. Pamiętał każdy szczegół jego twarzy - a raczej czegoś, co ją przypominało.

- Wyglądał ludzko. Ale jego wzrok nie był ludzki.

- Co masz na myśli?

- Nie mam pojęcia. Ale wiem, że to był on. Pamiętam dosłownie każdy szczegół. Miał... Miał brązowe włosy. Nie za długie, ale przydługie i ciemne, naprawdę ciemne. Ostre rysy twarzy i takie... brwi, ściągnięte dość nisko... - dotknął swoich brwi, próbując pokazać, o co mu chodziło. - Ciemne usta, um... I miał szare oczy.

- Nie znam nikogo takiego. Jestem pewna, że ty również. - powiedziała zaniepokojona. - Jestem pewna, że to tylko sen, Louis.

- A co, jeśli to był właśnie on? Wtedy, na dachu?

- I co zamierzasz z tym zrobić? - pokręciła zrezygnowana głową Alison. - To nie tak, że Ci nie wierzę, Louis. Ale wiele rzeczy jest tylko przypadkiem, można to na pewno jakoś racjonalnie wytłumaczyć.

- Racjonalnie? - Louis wykrztusił, zaskoczony tym, że mu nie uwierzyła, choć starała się na taką wyglądać. - Alison, wczoraj o mało nie umarłem, bo coś przygwoździło mnie do ściany, a kilka, pieprzonych dni temu wisiałem nad przepaścią! Myślisz, że byłbym w stanie to wszystko sobie wymyślić?!

- Nie, ale...

- Daj spokój - rzekł urażony i szybko wstał.

Przyjaciółka pobiegła za nim, próbując go zatrzymać.

- Louis, poczekaj. Ja Ci wierzę, naprawdę, tylko...

- Tylko co? - odwrócił się do niej przy drzwiach. - Nieważne. To wszystko już nieważne, nie będę zawracał Ci głowy swoimi problemami. W szczególności tymi, które sam sobie wymyśliłem.

Wyszedł, a ona posłała mu smutne spojrzenie. Louis poczuł się nagle bardzo samotny, że nie miał kogoś, z kim mógłby porozmawiać. Chłopcy nie wchodzili w grę, a Alison, jego najlepsza przyjaciółka, próbowała mu wmówić, że to mu się tylko wydawało. Jego rodzice kazaliby mu zapewne dorosnąć, jeśli zechciałby się im zwierzyć, jego siostry dorastały i były zajęte własnymi problemami, a Mary... Mary była jego byłą dziewczyną, z której wciąż próbował się wyleczyć.

Gdy zalewał kubek wrzącą wodą, poczuł nagłe poczucie winy wobec Alison. Złość powoli z niego uleciała i pozwoliła mu podejść do tego zupełnie inaczej. Jej punkt widzenia był inny, bo nie widziała i nie przeżyła na własnej skórze tego, co Louis. Starał się zatem ją zrozumieć i postawić się na jej miejscu, tym bardziej, że miała ciężką sytuację z Chrisem.

Resztę dnia przeznaczył na czytanie książki z okularami na nosie, zamówienie chińszczyzny i oglądanie teleturnieju w telewizji, relaksując się w swój wolny od pracy dzień. Ale kiedy na zewnątrz się ściemniło i nastał wieczór, przerażenie zaczęło budzić się w nim na nowo. Nieprzyjemne wizje tworzyły się w jego głowie za każdym razem, gdy zmierzał do łazienki bądź odwracał się tyłem do drzwi.

Noc również była trudna. Był na granicy snu już kilka razy, ale w momencie przekraczania cienkiej linii między jawą a snem, otwierał niespodziewanie oczy, przypomniawszy sobie stalowe tęczówki. Co zaskakujące, tej nocy nie stało się nic nadzwyczajnego, nie tak, jak się zapowiadało. Jednak nie narzekał, bo im myślał o tym mniej, tym czuł się lepiej.

***

- To wszystko na dzisiaj, dzięki - Mary posłała mu mały uśmiech, opierając się o ladę.

Louis zapatrzył się na dłuższą chwilę, podczas składania swojej firmowej koszulki.

- Nie pomóc jeszcze przy tych pudłach? - wskazał głowę w stronę kilku, nierozpakowanych paczek, który przyszły dziś po południu. - Jakby co, będę jutro na dziewiątą, możesz poczekać na mnie z tym.

- Jasne - jej uśmiech się poszerzył.

Dopiero wtedy chłopak zrozumiał, jak naprawdę był w niej zakochany. Miała piękny, szeroki uśmiech. Jej usta były trójkątne i słodkie, ale mimo to jego uczucie już dawno osłabło. Może nie powinien czuć do niej takiej nienawiści, a ich zerwanie im obu wyjdzie jeszcze na dobre?

- Na razie - rzucił jeszcze, zanim opuścił sklep.

Zorientował się, że mały uśmiech błąkał się na jego ustach dopiero wtedy, gdy zerknął na swoje odbicie w szybie samochodu. W tym samym momencie niepokojące uczucie dało o sobie znać i nie opuszczało go przez całą drogę, podczas której odwracał się co chwilę za siebie.

Czy to naprawdę musi się znowu dziać?

Dość nerwowo przekręcił zamek w drzwiach od swojego mieszkania, ale gdy znalazł się wewnątrz, wcale nie poczuł się bezpieczniej. Wręcz przeciwnie.

- Alison, mam poważną zagwozdkę - rzekł do słuchawki godzinę później, przyciskając telefon do lewego ucha. Dłońmi wpisywał różne hasła w internetowej przeglądarce na swoim laptopie. - Pamiętasz, jak mówiłaś mi, że twoja ciotka jest wróżką?

- Tak - odpowiedziała niepewnie. - Louis co ty wyprawiasz?

- Po prostu powiedz mi, czy mówiła Ci kiedyś, eee... o jakichś sposobach na odpędzenie złego ducha.

- Złego ducha? - parsknęła śmiechem, a Louis wywrócił swoimi oczami. - Śpij z krzyżem, wodą święconą i rozsyp sól dookoła łóżka. Tak robią na filmach.

- To niedorzeczne - oburzył się, stwierdzając, że to najgłupsza rzecz, jaką w życiu usłyszał. Ale zaledwie pół godziny później, po wieczornej toalecie, Louis przyciskał do piersi krzyż, a wokół łóżka rozsypał sól spożywczą, którą znalazł w jednej z szafek w kuchni.

To naprawdę nie było konieczne. Sytuacja zmuszała go po prostu do zabezpieczenia się w najprostszy z możliwych sposobów, dzięki czemu czuł się bezpieczniej. To chyba pomogło, bo sen przyszedł niespodziewanie szybko, światło pozostawało zapalone, a krzyż, ściskany w dłoni zapewniał mu ochronę.

- Boże, miej mnie w swojej opiece - wyszeptał, zanim odpłynął.

Nie trwało to długo. Zaledwie godzinę później wyskoczył z łóżka, słysząc dobiegający gdzieś z korytarza huk. Jego serce biło bardzo szybko i boleśnie, a jego wzrok dopiero po krótkiej chwili przyzwyczaił się do ciemności.

Ciemności.

Kiedy zasypiał, światło pozostawało zapalone. Drzwi były zamknięte na dwa zamki, a okna szczelnie zasunięte. To niemożliwe.

Rzucił się w kierunku włącznika światła na granicy płaczu i tak szybko, jak lampka rozjaśniła jego sypialnię, poczuł kolejny, oszałamiający ból w klatce piersiowej. Został pchnięty na ziemię, upadając na nią plecami. Jęknął z bólu i podniósł wzrok spanikowany, a gdy zobaczył postać przed nim, był niemal pewien, że śni.

Pierwszy raz scena nie odgrywała się pośród nicości, a w jego sypialni w jego mieszkaniu. Wszystko było na swoim miejscu i sprawiało wrażenie nietkniętego. Sprawiało również wrażenie bardzo realnego. Strach paraliżował Louisa, gdy spoglądał z dołu na postać mężczyzny. Wysokiego i prawdziwego. Jego włosy były dokładnie takie, jak je zapamiętał, a oczy prawie zmieniły go w posąg.

- Z-Zadzwonię na policję - wykrztusił, sięgając dłonią pod łóżko. Chwycił za rączkę, wyciągając średniej wielkości patelnię i, ignorując tępy ból w klatce piersiowej, podniósł się na nogi, które drżały jak galaretka. - Proszę wyjść.

Jednak on wciąż stał w miejscu i wpatrywał się w Louisa bez mrugnięcia okiem. Nikłe światło lampki rzucało cień na jego twarz, uwydatniając każdy ostry akcent, przez co wydawał się być jeszcze straszniejszy. Mimika jego twarzy pozostawała nie do odczytania, ale niezawierająca w sobie wiele. Ręce opuszczone miał po bokach swojego ciała, nie uchodząc wcale za złodzieja lub mordercę, który w każdej chwili mógłby rzucić się na Louisa. Choć chłopak wiedział, że to mogły być tylko pozory.

Louis spojrzał na swoje stopy i cofnął się krok w tył, aby nie przekroczyć linii soli, którą zaznaczył. Mężczyzna podążył za nim spojrzeniem i to był pierwszy raz, gdy Louis zobaczył go robiącego coś innego, niż gapienie się. Miał okazję, aby zaobserwować ten mały gest.

- Sól?

Słowa ugrzęzły Louisowi w gardle, gdy po raz pierwszy usłyszał jego głos. Niski i głęboki, prawie tak głęboki, jak chłód jego oczu, którymi mógłby ciąć na pół.

Był coraz bardziej pewien, że to mu się nie zdawało. Widział go i słyszał.

- Tu... Tu nie ma nic ciekawego. Nie mam soli w domu, więc jej już nie ukradniesz. - rzekł Louis trzęsącym się głosem z emocji. - Nie mam pieniędzy, jestem za biedny. Moje organy są... chyba w dobrym stanie. Ale uderzyłeś mnie, więc nie jestem pewien. Nie sprzedasz ich, potrzebują całkowicie nieuszkodzonych.

Stalowe tęczówki ponownie zatrzymały się na Louisie, ale tym razem zawierały w sobie choć cząstkę emocji. Były zdziwione.

- O nie, nie, nie, nie podchodź, bo będę musiał Cię... - Louis zaczął cofać się do tyłu z każdym, stawianym przez mężczyznę krokiem w jego stronę. Kiedy przekroczył linię soli, Louis jęknął i niewiele myśląc zamachnął się, aby uderzyć go w głowę patelnią. Nie chciał nikogo bić, a tym bardziej zabić, ale był przerażony i to był odruch.

Ku jego zaskoczeniu, ciężki przedmiot nie zderzył się z jego głową. Spoczywał w dłoni nieznajomego, który złapał go bez najmniejszego wysiłku, jakby siła uderzenia była dla niego niczym muśnięcie piórkiem.

- J-Ja... - zająknął się Louis, a jego plecy zderzyły się ze ścianą. Był gotowy na śmierć w tej chwili, byle byłaby ona bezbolesna.

- Sól - powtórzył mężczyzna, tym razem głośniej. I W tym samym momencie uśmiechnął się kpiąco, ale to wcale nie był ten rodzaj uśmiechu, który wywoływał przyjemne emocje. Wywoływał dreszcze na całym ciele i paniczne uczucie strachu.

- Słucham?

- Sól. Naprawdę myślałeś, że sól mnie zabije? - spytał rozbawiony i upuścił ciężki przedmiot na ziemię. Louis podskoczył ponownie, nie wiedząc, czego powinien się po nim spodziewać. - Zabije, powstrzyma, zrani.

- Nie mam pojęcia, kim jesteś, ale jeśli uderzysz mnie jeszcze raz, to wyląduje na OIOM-ie. To bolało, naprawdę bardzo bolało. - dotknął dłonią swojej klatki, będąc w zupełności szczerym. Dopiero teraz odczuł skutki uderzenia, a jego płuca niemiłosiernie paliły.

Nie chciał wdawać się z nim konwersacje, nie powinien. Bał się, ponieważ nie wiedział kim on był, i czy przypadkiem nie obrał sobie za cel zabicie Louisa, który był o krok od omdlenia. Miał w głowie wiele pytań, jednocześnie z lękiem wypowiadając każde, kolejne słowo, które były jego ostatnią deską ratunku.

- Nie uderzyłem Cię. Popchnąłem.

- Bolało - powtórzył Louis i wzdrygnął się, gdy mężczyzna podniósł swoją dłoń. Zamiast sprawić mu więcej bólu, zaczął zbliżać ją w kierunku twarzy Louisa powoli i ostrożnie. - C-Co robisz? Jak się tutaj dostałeś?

- Niesamowite - rzekł bardzo cicho, opuszkiem palca dotykając policzka Louisa, który ponownie się spiął. Jego dotyk pozostawiał po sobie chłód, jakiego nigdy dotąd nie czuł. Zacisnął swoje oczy i starał się nie popuścić w swoje ulubione spodnie od piżamy.

To wszystko nie było snem. Jego dotyk był najprawdziwszy z prawdziwych, bolesny, a jego oddech był niczym podmuch mroźnego powietrza.

- To byłeś Ty. Wiem, że to byłeś Ty. - wyszeptał, wciąż nie otwierając swoich oczu. Nie miał pewności, czy nie igrał ze śmiercią. - Nie wymyśliłem Cię sobie.

Z tymi słowami usłyszał oddalające się kroki, więc natychmiast uchylił powieki. Nie wiedząc czemu, to była szansa, aby cokolwiek wyjaśnić, nieważne, jak bardzo się bał. Jego życie i tak wisiało na włosku. Przez ostatnie cztery tygodnie w jego życiu zaszła spora zmiana. Wpłynęła na jego zachowanie i na jego myśli, od których nie potrafił się uwolnić. A powód tego wszystkiego stał właśnie przed nim. To była ich pierwsza konfrontacja, i chociaż on naprawdę się bał, w głębi duszy miał nadzieję, że nie ostatnia.

Louis czuł się zaintrygowany.

- To byłeś Ty - powtórzył, sprawiając, że mężczyzna odwrócił się w jego stronę. - Na dachu. Uratowałeś mnie. Śniłeś mi się.

Podszedł bliżej, wychodząc z wyznaczonego przez siebie, bezpiecznego kręgu soli, który z resztą i tak był bezużyteczny. Stawiał stopy powoli na wykładzinie, niepewny z każdym, kolejnym krokiem, jaki wykonywał.

- Kim Ty jesteś?

Po tym pytaniu, zapadła głucha cisza. Pełna napięcia, które ciążyło Louisowi na barkach. Coraz mniej przekonany był o swojej odwadze, która ulatywała z niego z każdą sekundą. Co, jeśli go tym rozwścieczył? Jeśli właśnie tym pytaniem przekroczył tę cienką granicę, jaką mężczyzna wyznaczył?

Przestało zastanawiać Louisa to, jak się tutaj dostał. Był tutaj i z całą pewnością nie był wytworem jego chorej wyobraźni. Bardziej zastanawiało go... dlaczego akurat on.

- Harry - odpowiedział mężczyzna po dłuższej chwili. Z jego twarzy znów nie dało się niczego odczytać. - I nie powinienem Ci tego mówić, ale rano i tak nie będziesz niczego pamiętał.

- N-Nie będę? - Louis rozchylił swoje usta, na które cisnęło się w tym momencie jeszcze więcej pytań.

Harry.

Jego imię brzmiało ludzko i zwyczajnie.

- M-Mam na imię Louis.

Nawet nie wiedział, dlaczego mu się przedstawił, ale spowodował tym u niego kolejny, kpiący uśmiech.

- Wiem to.

Co jeszcze o nim wiedział?

- Dlaczego ja?*

- Nie mogłem się powstrzymać. Widzę Cię z bliska po raz pierwszy, gdy nie śpisz.

Louisa przeszedł dreszcz. Nie wątpił, że był w tym momencie biały jak karta papieru. Paraliżujące uczucie strachu powróciło, a on nie był w stanie się poruszyć. Z trudem poruszył tylko palcami swoich dłoni, ale jakakolwiek próba ucieczki czy ataku skończyłaby się jego porażką, dlatego stał i wpatrywał się w niego, czekając.

Do niepokoju skłaniał go również sposób, w jaki mężczyzna mówił. Niespiesznie i głucho, jak gdyby nie zwracał się do Louisa, ale wciąż mu się przypatrywał, a w pomieszczeniu byli tylko oni.

- Nieważne, że zostawisz zapalone światło. Wiedz, że mam swoje spodoby.

- Błagam, powiedz mi, dlaczego tu jesteś. Dlaczego akurat ja? - Louis niemal zapłakał, zdesperowany, aby dociec prawdy. Nigdzie nie czuł się już bezpiecznie, we własnym mieszkaniu, w domu rodziców, w pracy. Ponieważ ciemność prędzej czy później nadchodziła, a on miał wrażenie, że z nią i Harry.

Chciał zrobić krok naprzód, co było czystym impulsem. Nie powinien był tego robić. Zdawał sobie sprawę, że było to niebezpieczne. Ale jednocześnie, było to najbardziej emocjonującym doświadczeniem, jakiego doznał, wiec ostatnim, co nim kierowało, był rozum.

W tym samym momencie zgasło światło, zanim Louis zdołał chociażby mrugnąć. Chłopak zamarł w tym samym miejscu, z ciężkim oddechem oczekując najgorszego, ale nic się nie stało. Ze łzami w oczach zapalił światło ponownie. Był w sypialni sam.

- Co do cholery? - rozejrzał się spanikowany po całym mieszkaniu, ale nie było śladu po czyjejś obecności. W rezultacie Louis usiadł na materacu swojego łóżka, będąc o krok od rozpłakania się i ukrył twarz w dłoniach. - Ja pierdolę.

Wszystko, co się właśnie wydarzyło, nie mieściło mu się nawet w głowie. Chcąc przeanalizować wszystko, nie wiedział nawet, od czego począć. Jego oddech ani na chwilę nie zwalniał, a ból w piersi mu tego nie ułatwiał. Nie potrafił racjonalnie wytłumaczyć tego, jak mężczyzna imieniem Harry dostał się do jego mieszkania i dlaczego. Dlaczego akurat tutaj, dlaczego akurat on, i dlaczego uratował go, a później boleśnie pobił?

Przede wszystkim, skąd tyle o nim wiedział? Może był znajomym któregoś z jego kolegów, i każdy z nich robił sobie po prostu żarty. Co gorsza, mógł okazać się kimś z otoczenia Jasona lub Felixa, mógł chcieć zranić Louisa na ich zlecenie, gdyby tylko tego chcieli.

Ale nie zranił. Oprócz kilku siniaków na klatce piersiowej, nie wyciągnął noża ani pistoletu, nie zrobił nic, aby dowieść, że należy mu się nauczka. Wydawał się być zaintrygowany, zaskoczony, ale pewny tego, co robi. Jak gdyby nigdy nic, pojawił się tu, nie wiadomo skąd i jak, w niewiadomym celu. A jedynym, co zrobił, był zaskakujący gest. Dłonią dotknął twarzy Louisa, nie pytając nawet o pozwolenie, ale gdy już to zrobił - Louis poczuł przeraźliwy chłód, który rozlał się po całym jego ciele.

Nie pojawił się tej nocy w jego śnie, który przyszedł dopiero w środku nocy. Nic nie wydarzyło się o brzasku, kiedy wpatrywał się tępo w sufit. Nie wiedział, czy powinien czuć się z tego powodu szczęśliwy, czy może zaniepokojony. Nic już nie wiedział. W jego pamięci zapadło jednak kilka słów, o których zaistnieniu przypomniał sobie dopiero wtedy.

Rano i tak nie będziesz niczego pamiętał.

Najgorszym było, że Louis pamiętał. Pamiętał wszystko.



* Nie, nie serial lol.

Od autora: Matko, nie spodziewałam się, że ktoś tu jeszcze będzie, że ktoś czeka i czyta, jesteście kochani:( Gdyby ktoś był zainteresowany, zapraszam również na moje opowiadanie Your Guardian Angel, które również właśnie wznowiłam, choć ma dopiero dwa rozdziały. To chyba pierwszy taki czas od dwóch lat, gdy piszę naraz aż dwa opowiadania - wow! Ale wena nie chce mnie coś ostatnio opuścić i tak wyszło.
PS To nie horror!!! Cieszę się jednak, że budzi w Was jakiś niepokój, czy to strach czy tajemniczość, ale nie ma się czego bać. Chyba.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top