3. Koszmar

Weszłam do domu z mamą. Mama jak zwykle jak osoba wierząca we wszystkie legendy jak leci zaczęła panikować i zamykać wszystko co był otwarte. Nawet głupie słoiczki po ciastkach... Nie sądziłam ze panika aż tak mocno robi swoje z człowiekiem. Głęboko westchnęłam i poszłam w kierunku schodów. Nie miałam zamiaru ulegnąć tej "legendzie". Może to tylko zmyślony stwór by straszyć ludzi?

-Zamknij u siebie okna i drzwi na taras- powiedziała szybko mama zamykając drzwi wejściowe.

-Nie będę zamykać u siebie okna, ugotuję się. Zwłaszcza ze mam pokój od wschodu.

-Viola... Sama słyszałaś. A co jeśli on tu przyjdzie?

-Nikt nie przyjdzie. Co z tego z eto legenda? Może jest stara jak świat i dawno go nie ma! Z resztą, osobiście uważam ze to jest tylko po to by nastraszyć ludzi. -Po chwili nie dałam nic mamie powiedzieć bo ruszyłam na górę. W moim pokoju było tak gorąco, ze gdyby nie to ze było cały dzień otwarte okno to byłoby tu co najmniej sto stopni Celsjusza. Usiadłam na łóżku i oparłam się o okno. Oglądałam księżyc świecący na niebie. Wyglądał tak pięknie. Niestety długo go nie podziwiałam. Usłyszałam jak mama wchodzi po schodach i zamyka drzwi na taras. Chwilę później wparowała i do mnie.

-Zamykaj okno.

-Nie będę zamykać okna.

-Viola!

-Mam się tu udusić z gorąca?!

-Oczywiście ze nie!

-No to nie będę zamykać okna. Albo pójdę spać na tarasie.

-Nawet nie myśl że będziesz spała na tarasie. Co to to nie! -Matka nie dawała za wygraną, ale ja też nie zamierzałam ustąpić.

I tak niestety po półgodzinnej kłótni z mamą bez widocznego końca postanowiłam ustąpić. Widząc to moja matka wyszła z zadowoleniem ze dopięła swego. Wyszła z mojego pokoju i poszła do swojej sypialni. Spała sama. Ojca nie znam, a ona nie chce nawet powiedzieć kim był i jak zginął. Położyłam się na łożu i gapiłam się w ciemność mojego pokoju. Jedynie przez rolety widać było jak księżyc próbował się przedrzeć. Lecz nic z tego, były one za grube i za ciemne. Próbowałam zasnąć. Niestety, kolejna godzina poszła na marne. Przekładanie się z boka na bok nic nie dało. Tak samo dobieranie sobie pozycji do spania. No nie mogłam. Było za gorąco.

W końcu postanowiłam przejść się na taras. Niestety było to trochę ryzykowne bo podłoga przy pokoju mamy skrzypiała, a nie wiadomo też czy ona zdążyła zasnąć. Jeśli tak, to mnie nie usłyszy, jeśli nie, ryzyko jest takie że zacznie drzeć się w niebogłosy że coś tu grasuje, albo wyjdzie z patelnią i wałkiem by się rzucić na potencjalnego włamywacza. Którym byłabym ja... Koniec końców, zaryzykowałam. Przeszłam najciszej jak się dało. Podłoga skrzypnęła, ale nie wydała z siebie tak głośnego skrzypi niż zazwyczaj się wydaje. Zadowolona z siebie ruszyłam na taras. Otworzyłam drzwi i wyszłam.

Pierwsze co mnie powitało to przyjemny chłodny wiaterek który orzeźwiał te suche powietrze z lata. Usiadłam na hamaku i wpatrywałam się w oświetloną wioskę pochodniami. Piękny widok, szczególnie w lato. Gdy wszytko jest zielone i dookoła kwitną kwiaty. Zaś niebo... Niebo było tak piękne i gwieździste ze aż grzechem było na nie nie patrzeć. Położyłam się na hamaku, okryłam się w pasie cienkim kocykiem i włożyłam ręce splecione pod głowę. Uśmiech na mojej twarzy sam się malował gdy obserwowałam migoczące wysoko na sklepieniu nieba gwiazdy. Im dłużej patrzyłam na gwiazdy tym coraz bardziej oddawałam się w objęcia Morfeusza. CO było najfajniejsze, to to, ze zasnęłam w okamgnieniu. W przeciwieństwie do łóżka. Ale gdy już tak spałam, to się zaczęło.

Śnił mi się koszmar, jeśli można to tak ująć. W każdym razie, obudziłam się na samym środku.. Niczego tak w zasadzie. Wszędzie była głucha ciemność. Siebie zaś widziałam jak w biały dzień, ale nic poza mną się tu nie znajdowało. Rozglądałam się, podchodziłam, wołałam. Nic. Głucho. Zupełnie jakby ta ciemność zjadała wszystko co mnie otacza. Nawet blask pochodni zdawała się połykać. Chwila. Pochodnia? Skąd się tu wzięła pochodnia? Nie miałam jej ze sobą. Podeszłam bliżej by móc ją podnieść i przyjrzeć się bliżej temu zjawisku. Chwilę po tym gdy podniosłam pochodnię, zobaczyłam to: Białą parę oczu bez źrenic, emitujących światło i smugi światła z ich ewentualnym ruchem. Bacznie obserwowały mnie i każdy mój ruch. Wystraszyłam się. Upuściłam pochodnię i cofnęłam się kilka kroków do tyłu. Te zaś widząc moje zachowanie zniknęły.

-Idealnie...

Te słowo rozeszło się echem po całej tej pustce. Głos był dziwny, niski, męski, echowy. Taki... Zmutowany jakby. Z efektem jakimś, nawet nie wiem jak to nazwać. Ze strachem rozejrzałam się dookoła mając nadzieję ze zlokalizuję tę parę ślepi. Niestety, bezskutecznie. Przepadły. Chciałam się jak najszybciej obudzić, lecz nie mogłam. Ba, nawet nie wiedziałam jak się obudzić. Szłam w tej pustce, rozglądając się. Cisza zaczynała napędzać mi moją wyobraźnię jak i atak paniki. Może jednak powinnam wtedy posłuchać matki? Ale było tak gorąco! Nikt o zdrowych zmysłach by nie wytrzymał... W końcu nie wytrzymałam. Tak się bałam ze zaczęłam zadawać pytania, z nadzieją ze albo ten ktoś, lub ktoś inny mi odpowie.

-Halo? Jest tu kto?- Cisza....- Kim jesteś?- wciąż to samo. Im dalej się zapuszczałam, tym bardziej się bałam.- Czego ode mnie chcesz?!- wykrzyknęłam w końcu ze łzami w oczach. Wtem w ciemności kilka metrów przede mną ukazały się oczy. A z oczami dziwny syk. Zupełnie taki jak opisywała Anna. Odgłos palenia się czy szybkiego machania pochodnią. Czy to był on? Postać o czarnej karnacji, niewidzianej w ciemności i białych oczach. Ta z której ulatnia sie ten cały dym i te odgłosy?

-Co ty ode mnie chcesz? Czemu tu jestem?! Wypuść mnie!- Wrzasnęłam. Bałam się ale nic mi nie odpowiedział. Znów rozpłynął się w tym mroku. Zazdroszczę mu kamuflażu. Ale teraz chcę wrócić do domu. Gdy zamknęłam oczy a potem je otworzyłam... Znajdowałam się w centrum naszej wioski. Był późny poranek. Ludzie jak to ludzie chodzili i już zajmowali się swoimi sprawami. Jak to na wsi bywa. Zbieranie plonów, sadzenie, hodowanie zwierząt, karmienie ich, oporządzanie. Cieszyłam się ze ten koszmar się skończył.

Ruszyłam w stronę domu. Byłam szczęśliwa ze znów mogę zobaczyć światło dzienne i mieszkańców wioski podczas ich codziennych zajęć. Pani Anna, ta wędrowniczka, czerpała wodę ze studni by mieć czym podlać zborze na polu pani Jadwigi. Mężczyźni zaś pracowali w kuźni wyrabiając zbroje i podkowy. Szłam tak nie wiem ile czasu, aż ujrzałam dom. Uradowana widokiem domu zaczęłam iść coraz szybciej. Ale zamiast wbiec do niego zatrzymałam się. Przed domem był sporawy tłum ludzi, wszyscy jacyś zamyśleni, smutni. W środku rozchodził się płacz mamy. Pognałam tam, ale zanim weszłam poczułam się dziwnie. Ludzie mnie nie widzieli, a ja.... Ja przez nich przenikałam. Zupełnie jak duch. Postanowiłam olać tę sprawę i pobiec na górę by zorientować się co się stało. Wtem zobaczyłam mamę płaczącą w dłonie, i jakiegoś młodego gracza, którego nigdy wcześniej nie widziałam u nas w wiosce.

-Wiem ze to dla pani ciężkie, ale widziałem go. Był tu i pochylał się nad pańską córką. Dał jej coś i zniknął.- powiedział ten chłopak. Ubrany był w niebieską bluzę, czarne spodnie. Miał brązowe ciemne włosy jak i oczy. Wyglądał na jakiegoś ważniaka... Miał na szyi dziwną plakietkę.

-Co z nią teraz będzie?! -Krzyknęła z zrozpaczona matka.

Bez wahania pobiegłam na taras. Mówił coś o mnie. Gdy wybiegłam zobaczyłam Hamak, a na nim ktoś leżał. Miałam dziwne przeczucie że to nie będzie przyjemny widok. I tak w rzeczywistości było. Podeszłam bliżej i zobaczyłam.... Siebie... Martwą. Pociemniało mi w oczach, a nogi same osuwały mi się na ziemię. Straciłam przytomność. Znów pojawiłam się w tej dziwnej czarnej pustce. Zanim "zniknęłam" z tamtego świata zauważyłam na swoim martwym ciele, dziwne białe przebarwienia na skórze i włosach.

Co to było? Co ze mną teraz będzie? Gdzie ja jestem i co będzie celem? Przede wszystkim.. Czym jestem celem?... Po chwili znów pokazały się pzrede mną te białe oczy.

-Będziesz nazywać się Veii...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top