Rozdział 6 - Draco wynalazca eliksiru

Po tym incydencie pozostali Ślizgoni zaakceptowali mnie w swoim domu, a Draco wraz ze swoimi ochroniarzami zaczęli mnie unikać, jak diabeł święconej wody. Bo kto by chciał się zadawać z osobą, która sparaliżowała trzy osoby naraz? Ale zyskałem przyjaciół w postaci Daphne Greengrass i Teodora Notta.

Daphne i Teodor, którzy byli wychowywani w czarodziejskim świecie, tak zwanej czystej krwi powoli tłumaczyli mi te całe terminy i zasady związane z czarodziejskim światem. Ja w zamian uczyłem ich, jak posługiwać się normalnymi dla ludzi, którzy nie posiadają magii "narzędziami". Daphne ode mnie nabrała nawyku posługiwania się wiecznym piórem. Całe szczęście, że miałem mały zapas, więc podarowałem jej jedno. To małe zdarzenie spowodowało tak zwany efekt motyla, że prawie każda osoba w moim domu chciała mieć wieczne pióro, więc z konieczności musiałem nauczyć się zaklęcia mnożącego Gemino, żeby mieć więcej piór na sprzedaż w moim Domu. Ustaliłem więc cenę: pięć sykli za jedno. W końcu trzeba jakoś zarobić. Ten mój mały proceder handlowy trwałby dalej, gdyby nie opiekun mojego Domu, który wezwał mnie do swojego gabinetu. 

Usiadłem na krześle naprzeciw biurka, patrząc na swojego opiekuna z małą dozą lęku.

- Panie Blake, co ma pan mi do powiedzenia na temat handlu wiecznymi piórami? - zapytał.

- Panie profesorze, nikomu nie robię krzywdy, tylko sprzedaję mugolskie wieczne pióra. Pięć sykli za jedno. Chce pan? - zapytałem, wyciągając jedno z nich. Widziałem w jego oczach zainteresowanie przedmiotem i jego elegancją, lecz po dwóch chwilach powiedział nieco groźnym tonem:

- Panie Blake, handel nie jest wskazany w Hogwarcie, nawet przedmiotami do pisania. - oświadczył. - Jeśli chce pan dalej prowadzić ten proceder, który jak pan mówi, jest nieszkodliwy, to proszę porozmawiać z dyrektorem Dumbledorem. - powiedział, po czym zakończył: - Nie odejmę panu punktów za to, ani też nie dam szlabanu, lecz tylko ostrzegam, że jeśli zobaczę jeszcze raz, że daje pan nielegalnie mugolskie wieczne pióro bez zgody dyrektora, to nie będę mieć wyboru i ukarzę pana utratą punktów i szlabanem. – zakończył. - Po tym małym ostrzeżeniu ze strony profesora Snape'a poszedłem do pokoju wspólnego, gdzie od razu Daphne zaczęła mnie wypytywać co opiekun Domu mi powiedział.

- Cóż następnym razem będę musiał być bardziej uważny, bo się Snape trochę czepia o ten nieszkodliwy proceder o handel wiecznymi piórami. - wyjaśniłem jak to mając w zwyczaju krótko.

Time skip...

W piątkowe popołudnie mieliśmy kolejne eliksiry z profesorem Snapem. Tym razem pracowaliśmy indywidualnie. Mieliśmy przyrządzić eliksir odtruwający, który jest dość prosty do uwarzenia jeśli przestrzega się instrukcji. Mając w zwyczaju nie śpieszyć się, poszedłem do magazynu i wziąłem tylko niezbędne składniki. W pierwszej kolejności wycisnąłem sok z granatu i zalałem nim świeżo zebrany kwiat rumianku. Odstawiłem go na pół godziny. Gdy ta mieszanka zrobiła się pomarańczowa, zgniotłem bardzo dokładnie kwiat. Gdy nastawiałem kociołek na palnik, zająłem się wypełnianiem mojego kociołka alkoholem, który uzupełniłem dwiema porcjami wody. Dodałem wcześniej zrobioną mieszankę i dokładnie wymieszałem, po czym podpaliłem palnik, żeby się powoli gotowało. Gdy oczyściłem jaszczurze udko nie zauważyłem, że Draco rzucił jakiś losowy składnik do kociołka Pottera, czego skutkiem nikt by się nie spodziewał. Cały eliksir, który robił Potter opryskał go od stóp do głów. Potter upadł na podłogę, jęcząc. Jego ciało zaczęło się zmieniać. Dość niski wzrost stał się jeszcze niższy, jego włosy stały się długie, zmieniły kolor i stały się faliste, które sięgały mu teraz do ramion, za to rysy twarzy zmieniły się z chłopięcych na dziewczęce. Innymi słowy krótko mówiąc: Draco za sprawą jednego ze składników wrzuconego do kociołka Gryfona Harry Potter zmienił się w jedenastoletnią dziewczynkę o długich rudych jak u wiewiórki włosach. Przy tym, gdy się zmieniał dodatkowo dyszał ze zmęczenia od krzyków. Jedyną rzeczą po czym można było poznać, że to Harry Potter to blizna w kształcie błyskawicy i jego zielone jasne oczy.

- Weasley, zaprowadź Pottera do skrzydła szpitalnego. - powiedział profesor Snape, gdy się otrząsnął z szoku, który był widoczny na jego twarzy. Gdy Weasley wraz z dziewczęcą wersją Harry'ego opuścili salę eliksirów, Snape podszedł w stronę Dracona. Pierwszy raz widziałem naszego opiekuna, który był wściekły na swojego faworyta. - Ty niekompetentny idioto! - krzyknął do Malfoy'a, który przeraził się widokiem bardzo wściekłego Snape'a. - Nie macie nic lepszego do roboty niż robić sobie kawały, i to na lekcjach?! - warknął i usiadł przy swoim biurku.

Po tych zajęciach, które doprowadziły Dracona do załamania nerwowego nauczyciel wziął blondyna za kark i postawił przed swoim biurkiem, mówiąc.

- Siadaj. - Gdy już wszyscy, z wyjątkiem Draco i mnie opuściliśmy salę eliksirów spytałem się Teodora, stojącego w przejściu.

- Jak myślisz, co mu zrobi?

- Znając naszego opiekuna, to Malfoy straci pozycję "Księcia". - odpowiedział Nott.

- Przez tego idiotę nasz Dom stracił punkty. - dodała Daphne.

- Przynajmniej Malfoy wynalazł zmieniacz płci. - powiedziałem na rozładowanie sytuacji.

- Tylko na jak długo? - spytał się zaciekawiony Teodor.

- Cholera wie. W końcu to nowy eliksir. - powiedziałem, stwierdzając fakt.

Przez pozostałe dni Hogwart okazał się być najdziwniejszym miejscem, jakie było mi zobaczyć. Profesor McGonagall tak samo jak Ron Weasley otoczył opieką Pottera, który przybrał imię Harrieta dla niepoznaki. Ta dwójka była moim zdaniem cieniami Potter. Chociaż swoją drogą przez jedenaście lat jest się chłopcem, a tu blond włosy idiota Książę Slytherinu, dodaje do twojego eliksiru składnik, który nie należy do składu tego eliksiru i... BUM! Mamy problem w postaci ciała dziewczyny, więc trudno się dziwić, że ciężko się przyzwyczaić Potterowi do nowej sytuacji. Co dla każdego byłoby bardzo dziwne. Dowiedziałem się od Neville'a, że gdy Minerwa McGonagall zobaczyła pierwszy raz Pottera w takim stanie była bardzo blisko zawału serca. Zadawała pytanie za pytaniem: "Co to ma znaczyć?! Jak to się stało?! Kto to panu zrobił, panie Potter? O! Przepraszam! Panno Potter?!". Innymi słowy, mówiąc nauczycielce transmutacji włączył się instynkt macierzyński. Granger za to próbowała na własną rękę rozwiązać problem Pottera/Potter. Nawet ja się w to włączyłem i po moich wnikliwych obserwacjach, gdy przypomniałem sobie tę feralną lekcję eliksirów udało mi się zidentyfikować składnik, który Draco wrzucił do kociołka Pottera aka panny Potter. Był to korzeń Wenus. Podekscytowany tym odkryciem po skończonych zajęciach poszedłem do gabinetu profesora Snape'a.

- Profesorze, odkryłem składnik, który przemienił Pottera w dziewczynę! - zawołałem od progu, nie zwracają uwagi na coś takiego, jak pukanie przed wejściem i zaczekanie, przy okazji waląc drzwiami w ścianę.

- Panie Blake do mojego gabinetu się puka...! - powiedział Snape mrocznym głosem.

- To akurat najmniej ważne, profesorze! - odparłem z podekscytowania. - Ważne są informacje, które odkryłem.

- A co pan odkrył, panie Blake?

- Pamięta pan tę feralną lekcję eliksirów, gdy Potter stał się dziewczyną?

- Tak. - odpowiedział profesor z uniesioną brwią.

- Odkryłem składnik, który zmienił skład ważonego przez niego wtedy eliksiru.

- Co to za składnik? - niecierpliwił się mężczyzna.

- Korzeń Wenus. Poczytałem trochę o tym składniku w bibliotece, bo zauważyłem na tej lekcji składnik, który Malfoy zwędził ze składziku gdy brał składniki do eliksiru, który pan kazał zrobić. I w końcu po dzisiaj udało mi się ten składnik rozpoznać. - wyjaśniłem.

- To bardzo cenne informacje. Idziemy z tym do dyrektora. - oświadczył i wyprowadził mnie z gabinetu. Zaprowadził mnie do skrzydła szpitalnego, gdzie Granger z Weasley'em uspakajali "Harrietę". Pani Pomfrey wychodząc ze swojego gabinetu zauważyła nas stojących niedaleko, chcąc zajrzeć za parawan, aby zobaczyć Pottera. Podeszła do nas z pytaniem:

- Czy coś się stało, profesorze Snape? - zapytała.

- Nie, nic się nie stało, tylko pan Blake odkrył, co zmieniło pana Pottera w dziewczynę. Sądziłem, że dyrektor też tu jest, ale... - nie skończył, bo zza parawanu wyszedł wyżej wymieniony.

- Szukałeś mnie, Severusie? - spytał.

- Tak. Pan Blake ma coś ważnego do powiedzenia. - odparł profesor. Dyrektor spojrzał na mnie z zaciekawieniem.

- Słucham, panie Blake.

- No więc, dyrektorze, chodzi o ten eliksir, który obryzgał Harry'ego Pottera pięć dni temu na lekcji eliksirów. Draco Malfoy wrzucił wtedy coś do jego kociołka, ale nie zdążyłem zobaczyć nalepki, ale zapamiętałem kolor i konsystencję tego składniku. Szukałem go przez pięć dni w bibliotece w czasie wolnym, aż w końcu odkryłem, że jest to korzeń Wenus. - objaśniłem. Dyrektor i pielęgniarka aż wstrzymali oddechy na tę wieść.

- Dziękuję, panie Blake. Jest pan bardzo wnikliwy i spostrzegawczy. Otrzyma pan w nagrodę 20 punktów dla swojego domu. Może pan już iść i zająć się swoimi sprawami. - Gdy już szedłem do swojego pokoju wspólnego z książkami o zaklęciach i o najwybitniejszych twórcach eliksirów, wpadłem na osobę, która jak zwykle szła z ochroniarzami czyli Crabbem i Goylem. Na ich przedzie szedł Malfoy parodiując Pottera w wersji żeńskiej, którą najwyraźniej zdążył zobaczyć w skrzydle szpitalnym. Prychnąłem na to i najwyraźniej mnie nie zauważył, a ja jego, czego skutkiem było zderzenie czołowe. Obaj upadliśmy na posadzkę jednocześnie klnąc pod nosem.

- Patrz jak leziesz, baranie!

- Co na gacie Merlina!? - wydarł się Draco. Obaj spojrzeliśmy na siebie i wykrzyknęliśmy:

- To ty na mnie wpadłeś! - Wstaliśmy równocześnie na nogi. Odruchowo sprawdziłem czy mam różdżkę całą. Była jak zawsze w idealnym stanie. Nasze krzyki słychać było na całym korytarzu. Darliśmy się tak głośno, że zbiegli się wszyscy uczniowie z pozostałych Domów.

- Co to za zbiegowisko? - do zbiegowiska podszedł Percy Weasley, prefekt Gryffindoru.

- Wpadł na mnie. - powiedział Draco

- Wcale nie. To ty nie patrzyłeś gdzie idziesz. - odpowiedziałem z typowym dla mnie sarkazmem a'la profesor Snape.

- A co ja widzę? Jeszcze nie spotkałem się, by dwaj mieszkańcy tego samego Domu kłócili się na środku korytarza w biały dzień. - oświadczył Percy zauważając plakietki domu Salazara na naszych mundurkach szkolnych. - Wasz dom traci po pięć punktów. I jeśli się nie uspokójcie to dam wam szlaban. Ale jeszcze raz usłyszę, że mieszkańcy Domu Slytherina się kłócą to zaprowadzę was do waszego opiekuna. A reszta rozejść się. - Gdy już wszyscy się rozeszli nie mogąc się powstrzymać powiedziałem pod nosem.

- Prefekt nadęty, jak słowo daję. Typ będzie ministrem magii "najmądrzejszym na świecie". Ta, jasne. Myśli, że jest mądrzejszy od Merlina. Dyrektor Hogwartu od siedmiu boleści. – Uczniowie, którzy usłyszeli moje narzekanie zareagowali w różny sposób (w zależności od wieku i domu). Niektórzy gromili mnie wzrokiem (głównie Gryfoni), a niektórzy się ze mną zgadzali (głównie Ślizgoni i bracia bliźniacy Rona), a jeszcze inni parsknęli śmiechem (głównie paru Puchonów i kilku innych uczniów). Krukoni za to na mnie dziwnie spojrzeli i odeszli.

Następnego ranka po posiłku poszliśmy na zaklęcia i tego dnia schody postanowiły zmienić kierunek jakby miały własny rozum i widzi mi się. Rozejrzałem się i usłyszałem jakiś hałas w pierwszych drzwiach przy korytarzu. Postanowiłem to sprawdzić. To był mój wielki błąd, gdyż było to zakazane trzecie piętro. Otworzyłem drzwi i ujrzałem zwierzę, które istnieje tylko w mitologii greckiej. Był to ogromny pies, nazywany cerberem. Posiadał trzy głowy, trzy nosy i sześć par oczu. Ja, odruchowo widząc to zwierzę, zamarłem zdumiony. W mojej głowie zaświeciło się światełko do odwrotu więc powoli krok po kroku, starając się nie krzyczeć i nie wykonując gwałtownych ruchów, zacząłem się cofać, jednocześnie mówiąc:

- Dobry piesek, ładny piesek, grzeczny piesek, pilnuj tej klapy. – powiedziałem, dostrzegając klapę w podłodze, na której stała, jednocześnie w głowie pomyślałem "Czy założyciele tej szkoły mieli coś nie tak z głową, żeby projektować te dziwaczne schody?". Cerber czując mój strach rzucił się na mnie i prawie odgryzł mi nogę. Krzyknąłem z bólu i po omacku wybiegłem z pomieszczenia. Skierowałem się na schody i odczekałem aż się poruszą. Trwało to dwie minuty i łaskawie się w końcu poruszyły. Kulejąc, poszedłem inną trasą opierając się o ścianę, mając nadzieję, że kogoś spotkam i zaprowadzi mnie do skrzydła szpitalnego. Moje modlitwy zostały wysłuchane, chociaż nie do końca chciałem, by ta osoba przyszła, ze względu na jego odór. Był to profesor Quirell, najbardziej niekompetentny nauczyciel jakiego w życiu spotkałem i w całej historii Hogwartu. Zamiast konkretnie uczyć obrony przed czarną magią to opowiadał historie o wampirach. W dodatku bardzo cuchnął czosnkiem aż musiałem zatykać nos. Nie żebym miał coś do czosnku, ale jego nadmiar może przytłaczać. 

- P-anie B-lake c-o p-anu się stało? 

- Jak widać pies mnie ugryzł, dokładniej cerber. Kto normalny trzyma to zwierzę w szkole, które ma trzy głowy? - powiedziałem krzywiąc się z bólu.

- Z-aprowadzę p-ana do s-krzydła sz-pitalnego. – powiedział, biorąc mnie pod ramię. Musiałem się na to zgodzić, bo miałem wrażenie, że się uduszę i zraniona noga odpadnie.

Po kilkunastu minutach dotarliśmy do skrzydła szpitalnego. Quirell zawołał

- P-ani Pomfrey p-roszę przyjść i mi pomóc!

- Już idę, tylko zajmuje się pewną pacjentką. - Profesor Quirell zaprowadził mnie do wolnego łóżka, które dziwnym zbiegiem okoliczności było tuż koło łóżka Pottera/Potter. 

- Jak się czujesz, kochanieńki?- zapytała szkolna pielęgniarka. 

- Prawie mi nogę amputowano z powodu gigantycznego psa. 

- Co się stało?

- Jak widać pies mnie ugryzł w nogę, która mnie strasznie boli.

- Jak do tego doszło? Nie mógł tego zrobić pies Hagrida, przecież on jest łagodny – spytała, oglądając moją dość poranioną nogę.

- Gdy szedłem na zaklęcia z profesorem Flitwickiem to schody zmieniły położenie i trafiłem zupełnie przypadkowo na zakazane trzecie piętro. Usłyszałem jakiś hałas, poszedłem to sprawdzić i zobaczyłem gigantycznego psa, który mnie zaatakował bez powodu. - Po moich słowach pielęgniarka odpowiedziała:

- Panie Blake, trzymaj się z daleka od zakazanych pięter. To miejsce nie jest dla uczniów - ostrzegła mnie.

- Jakby byłoby to moją winą, że schody zmieniają miejsce na co dzień. - powiedziałem pod nosem z ironią. Bo faktycznie tak było, że według mojej opinii dyrektor powinien coś z tym zrobić, gdyż zwariować można. W Hogwarcie było sto czterdzieści różnych stopni: szerokich i wygodnych takich jak w pałacu Buckingham, wąskich i rozklekotanych, gdzie zastanawiałeś się czy wywinę na nich orła; w niektóre piątki prowadziły gdzie indziej niż pozostałe dni tygodnia, inne miały gdzieś w środku znikający stopień, o którym trzeba było pamiętać. Były też drzwi, które za "Chiny ludowe" nie chciały się otworzyć, jeśli nie zaczęło się ich grzecznie nie poprosiło lub nie połaskotało w odpowiednim miejscu. Były też drzwi, które wcale nie były drzwiami tyko sprytną sztuczką, gdzie ja parę razy dałem się zrobić w balona. Sprawy z Hogwartem i gdzie co jest, a nawet przejścia na inne piętra trudno było zapamiętać nawet nauczycielom, a co dopiero pierwszorocznym, takich jak ja.

A mam dobrą pamięć więc przez pierwszy miesiąc stopniowo zapamiętywałem gdzie co jest. Najbardziej uciążliwym dla mnie miejscem były główne schody, które prowadziły na inne piętra, bo nieważne, na których stopniach stanąłem, one zawsze prowadziły mnie na zakazane trzecie piętro wbrew mojej woli. Co nie raz musiałem się tłumaczyć profesorowi Severusowi Snapowi mojemu al la matte. 

Czy te schody uwzięły się na mnie czy coś? Bo tylko i wyłącznie ja na to piętro mimowolnie trafiałem. A teraz, leżąc w łóżku szpitalnym zastanawiałem się, co skrywa trzecie piętro, że musiano cerbera wpuścić, by czegoś pilnował, bo mimowolnie zauważyłem, że stoi na klapie w podłodze.



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top