Rozdział 5 - Naczelny klaun Slytherinu
Dwa tygodnie później...
Powoli przyzwyczajałem się do całej otoczki magii otaczającej cały zamek. W ciągu tego krótkiego czasu w moim Domu wyrobiłem sobie reputację osoby, która na ogół jest bardzo spokojna, ale nie daje się zastraszyć, co bardzo ułatwiało mi życie... Dopóki nie przyszły lekcje latania na miotle, co szczerze mówiąc, mnie przerażały. Jak mam latać na sprzęcie sprzątającym liście ze szkolnego placu? Na samą myśl o tym robiłem się blady, co było powodem uciechy Draco, który opowiadał o sobie niestworzone historie, że za każdym razem udawało mu się uciec przed helikopterami służb specjalnych na miotle. Aż w końcu nie wytrzymałem i powiedziałem do Malfoy'a:
- A wiesz przynajmniej, co to jest helikopter?
- Helioporter? - Pozostali Ślizgoni byli nieco zdziwieni tym, że ich tak zwany "książę" nie wie, co to jest helikopter. Ja, wzdychając, wyjaśniłem najprościej, jak umiałem.
- To mugolski środek transportu, taki sam, jak autobus, tyle że unosi się w powietrzu za pomocą silników.
- Co to jest silnik? - zapytali się mnie niektórzy z mojego Domu. Mentalnie walnąłem się w czoło. Jak można czegoś takiego nie wiedzieć? Czystokrywiści czarodzieje naprawdę mentalnie są moim zdaniem w dziewiętnastym wieku. Zero dostosowania elektroniki i tej całej magii. Piszą orlimi piórami zamiast jednym wiecznym piórem. To absurd. I używają grubego pergaminu zamiast najnormalniejszych w świecie zeszytów w linie czy w kratkę.
- To serce maszyny. Bez tego i benzyny się nie wzniesie nawet o cal. - wyjaśniłem. Gdy już wyjaśniłem te terminy: helikopter, silnik czy paliwo, zacząłem przysłuchiwać się rozmowom innych rówieśników z różnych domów na temat mioteł.
Na przykład Ron Weasley twierdził, że raz udało mu się prawie wpaść na szybowiec, gdy latał na miotle swojego starszego brata, chyba Charliego. Natomiast Neville'owi, z tego co słyszałem, babcia nigdy nie dopuściła go miotły. I miała ku temu powody, bo Longbottomowi przydarzało się mnóstwo wypadków, mimo że na eliksirach subtelnie dawałem mu wskazówki, jak dobrze wykonać dany eliksir. Przynajmniej dzięki mojej pomocy nie ma Trolli, ale też jego eliksiry nie są dobrze zrobione, żeby były na Wybitny. Najlepszy eliksir, jaki Neville bez jakiejkolwiek pomocy zrobił to na Nędzny.
Tego dnia, gdy jak zwykle jadłem swoje śniadanie przyleciała poranna poczta roznoszona przez sowy. Draco, jak zawsze otrzymał paczkę ze słodyczami z domu. Do Longbottoma przyszła mała paczka, z której wyjął przezroczystą kulkę wypełnioną białym dymem.
- To przypominajka! - wykrzyknął podekscytowany Neville. - Jeśli się czegoś zapomni, to dym zmieni na czerwony. - I wtedy, jak to powiedział, jego przypominajka zmieniła kolor. Neville
zaczął się zastanawiać, o czym zapominał. Malfoy jak zawsze musiał zacząć kłótnię. Podszedł do stołu Gryfonów i wyrwał mu z ręki jego własność.
- Serio, Malfoy, tak się chwalisz swoim bogactwem, a bawisz się w pospolitego złodzieja? Myślałem, że to poniżej twojej godności. Najwyraźniej się pomyliłem. - powiedziałem z kpiną, podchodząc do stołu, gdzie siedzieli Potter i Weasley.
- Właśnie tak się chwalisz swoim bogactwem, a bawisz się w zwykłego kieszonkowca. - zadrwił Ron. Na jego komentarz Smoczek poróżowiał na twarzy. Na jego stwierdzenie któryś z Gryfonów powiedział:
- Ha, ha, ha! Po raz pierwszy słyszę, żeby Gryfon zgadzał się ze Ślizgonem. - powiedział Sir Nicholas, wyłaniając się spod stołu, strasząc przy tym kilku pierwszorocznych, którzy nie byli przyzwyczajeni do zjaw i zjawisk paranormalnych. Mnie samego też trochę przerażał Sir Nicholas. Bo kogo by nie przestraszył duch z prawie odciętą głową?
Gdy pierwszy raz ujrzałem ducha wierzy Gryffindoru, byłem niemalże jego widokiem przerażony. W końcu pierwszy raz widzi się ducha na żywo, a nie w tym programie telewizyjnym co pokazywali zjawiska niewyjaśnione. Ja, co prawda widziałem tylko jego urywek w sierocińcu, bo zaraz starsi współlokatorzy przełączali na mecz piłki nożnej. Granger była tak samo zdenerwowana tymi cholernymi lekcjami latania, bo przecież z tego co słyszałem od "księcia Slytherinu" miotłami szkolnymi można zamiatać podłogę. Co faktycznie było prawdą, bo zakradłem się do schowka na miotły, by osobiście się o tym przekonać. Ponieważ będąc w jego towarzystwie nauczyłem się jednego: Nie można zawsze wierzyć Draconowi Malfoy'owi. On ma w zwyczaju nabijać w butelkę innych ludzi. Nie wiadomo skąd pojawiła się profesor McGonagall. Wyczuwała kłopoty szybciej niż jakikolwiek inny nauczyciel.
- Co tu się dzieje? - spytała ostrym tonem.
- Malfoy zabrał mi przypominajkę, pani profesor. - powiedział Neville. Blond włosy Ślizgon skrzywił się, ale upuścił kulkę na stół. Bezradnie wymamrotał coś w rodzaju "żartowania" i wyszedł, a Crabbe i Goyle podążali za nim.
Po podwójnym zielarstwie, ja, Daphne i pozostali pierwszoroczni Ślizgoni udaliśmy się na boisko do gry o bardzo dziwnej dla mnie nazwie quidditch. Co to w ogóle za sport?
Widziałem w telewizji jeździectwo, woltyżerkę, szermierkę, boks i inne zawody sportowe, ale o quidditchu w życiu nie słyszałem. Nawet oglądałem na żywo dwa razy czy trzy razy pokazy akrobatów w cyrku, co mi się spodobało. Gdy czekaliśmy na nauczycielkę latania, przybyli Gryfoni na czele z Potterem. Nie było czasu na wymianę uprzejmości w szczególności ze strony Draco, gdyż przybyła nauczycielka latania, pani Hooch. Madame Hooch miała krótkie, siwe włosy i przenikliwe żółte oczy, jak u sokoła, które przyglądały się nam wszystkim uważnie.
- No dobrze, jak długo mam czekać? - zapytała. - No dalej, stańcie po lewej stronie miotły. Pospieszcie się. - Spojrzałem na swoją miotłę przy moich nogach. Jej stan techniczny można opisać jednym słowem. Makabra. Praktycznie nie miała witek, była tylko ilość co kot napłakał. Na kiju było bardzo widać ząb czasu, że cudem się nie rozleciała miotła w drobny pył. Innymi słowy, mówiąc było to próchno. - Wyciągnąć prawą rękę nad miotłą. - zawołała pani Hooch. - i powiedzieć "Do mnie!"
- DO MNIE! - wrzasnęli wszyscy włącznie ze mną. Miotła Pottera natychmiast podskoczyła do jego ręki, ale był jednym z niewielu, którym to się udało. Miotła Hermiony Granger potoczyła się po trawie, a miotła Neville'a ani drgnęła, a moja się rozleciała w pył, więc zostałem wykluczony z zajęć. W głosie Neville'a wyczuwało się lekkie drżenie, po którym można było wyraźnie poznać, że wolałby nie odrywać stóp od ziemi nawet jeśli by mu zapłacono milion galeonów. Pani Hooch pokazała klasie, jak dosiąść miotły, żeby się z niej nie ześliznąć, a następnie przeszła wzdłuż szeregów, poprawiając pozycje i chwyty. Harry i Ron ucieszyli się, kiedy powiedziała Malfoy'owi, że źle to robi. - Uwaga! Kiedy usłyszycie gwizdek, odepchniecie się mocno nogami od ziemi! Utrzymujcie miotły w równowadze, wznieście się na kilka stóp i lądujcie, wychylając się lekko do przodu. Na mój gwizdek... trzy... dwa... - Neville, wciąż niespokojny, spocony i niezwykle przerażony w obliczu perspektywy zawieszenia w powietrzu, musiał stracić nerwy, odbijając się z całych sił od ziemi, zanim gwizdek pani Hooch w ogóle dotknął jej ust. - Panie Longbottom, wróć na dół, teraz! - krzyknęła, ale Neville wznosił się coraz wyżej i wyżej. Łup. Paskudny trzask rozległ się echem, gdy uderzył mocno o ziemię, zanim Hooch zdążyła w ogóle wyciągnąć różdżkę. Pani Hooch pochyliła się, żeby mu się przyjrzeć. - Złamana kostka. - wymamrotała z białą twarzą. No dalej, chłopcze, wszystko będzie dobrze, nie ruszaj się. - Pochyliłem się nad Nevillem i rzuciłem zaklęcie leczące, które przeczytałem w bibliotece w książce o zaklęciach leczniczych.
- Może zaboleć. - uprzedziłem, wyciągając różdżkę. - Episkey. - powiedziałem, rzucając zaklęcie leczące. - Spróbuj poruszyć tą ręką teraz. - Neville spróbował poruszyć palcami i ku zdziwieniu pani Hooch nie odczuwał przy tym bólu, gdy poruszał całą ręką.
- Dwadzieścia punktów dla Slytherinu. Zabieram pana Longbottoma do skrzydła szpitalnego na kontrolę, czy pan Blake rzucił całkowicie poprawnie zaklęcie. Niech nikt nie waży się ruszyć z miejsca, zanim nie wrócę! Wystarczy, że któreś z was dotknie miotły, a wyleci z Hogwartu, zanim zdąży wypowiedzieć "quidditch". No, chodź, kochaneczku. - Longbottom posłusznie poszedł za nauczycielką, mimo że nie miał już złamanego nadgarstka. Gdy już nauczycielka wraz z Nevillem poszli do szkolnego szpitala, Malfoy zaczął się śmiać z poprzedniego stanu zdrowia pechowego Gryfona.
- Widzieliście jego twarz? Jak kawał białej plasteliny! - Niektórzy Ślizgoni nie wahali się przyłączyć do zabawy, czyli nabijanie się z pechowego Gryfona.
- Zamknij się, Malfoy! - warknęła Parvati Patil, gryfońska dziewczyna indyjskiego pochodzenia. Miała siostrę bliźniaczkę Padmę, przydzieloną do Ravenclawu. Inna Ślizgonka Pansy Parkinson, uśmiechnęła się paskudnie.
- Nigdy bym nie pomyślała, Parvati, że lubisz takie małe, tłuste, rozmazane maluchy.
- Zobaczcie! - krzyknął Malfoy, podbiegając i podnosząc coś z trawy. - To ta głupia zabawka, którą mu przysłała babcia. - W jego ręku błysnęła przypominajka.
- Żałosne. - mruknąłem pod nosem, a Daphne skinęła mi głową, domyślając się, że chodzi mi o zachowanie Draco. Potterowi włączył się, że tak powiem "tryb awanturnika".
- Oddaj to, Malfoy. - powiedział cicho Harry. Malfoy uśmiechnął się drwiąco.
- Chyba ją tutaj gdzieś zostawię, żeby Longbottom mógł ją znaleźć... Na przykład... na drzewie. - Zanim zdążyłem zareagować, Malfoy z Potterem znaleźli się w powietrzu, ignorując zakaz nauczycielki, że nie wolno dotykać szkolnych mioteł. Pozostało mi tylko obserwować dalszy rozwój wydarzeń. Szkoda tylko, że nie miałem lornetki, która by mi ułatwiła obserwację tych dwóch. Z tego co zauważyłem, to najwyraźniej Potterowi udało się złapać przypominajkę i to z wysokości chyba pięćdziesięciu stóp. Swoją drogą zielonooki Gryfon mógł złamać sobie kark wraz z Draconem, który go sprowokował do złamania zakazu. Gdy ją zdobył, zleciał łagodnie na ziemię wymachując nią w powietrzu, a reszta, poza Ślizgonami pobiegła do niego, by mu pogratulować. Wtem przybyła opiekunka Gryffindoru, a zarazem nauczycielka transmutacji i opiekunka Gryfonów.
- HARRY POTTER! – przenikliwy głos profesor McGonagall rozległ się na polanie, sprawiając, że zapadła cisza. Harry w jednej chwili zerwał się na nogi, drżąc.
- Jeszcze nigdy... póki jestem w Hogwarcie... – Profesor McGonagall miała wyraźnie trudności z mówieniem, a jej okulary płonęły niepokojącym blaskiem – Jak śmiałeś... mogłeś sobie skręcić kark...
- To nie jego wina, pani profesor...
- Cicho bądź, Patil...
- Ale Malfoy... - zaczął Weasley, wskazując na wspomnianego Ślizgona, który ponownie chował się za swoimi ochroniarzami. Nawet nie zauważyłem, kiedy wrócił na ziemię. Prawdopodobnie zaraz po rzucie, kiedy Harry był rozproszony. Podstępny głupek.
- Dosyć, panie Weasley! Potter, za mną – Harry zdążył dostrzec triumfalne uśmiechy na twarzach Malfoy'a, Crabbe'a i Goyle'a i ruszył za profesor McGonagall, zmierzającą wielkimi krokami do zamku. W tym momencie nieoczekiwanie i jeśli miałbym wskazać moment, w którym Rona Weasley'a trafił szlag, to był właśnie ten moment. Rozzłościł się na jej lekceważącą postawę i stracił całą kontrolę nad swoimi ustami, wołając na cały głos:
- Co ma pani na myśli, mówiąc "wystarczająco"!? - warknął. – Ma pani na myśli, że nie obchodzi panią, że Malfoy bezczelnie ukradł rzeczy Neville'a i spowodował wyrzucenie Harry'ego ze szkoły?! Bo tak się stanie, prawda? Nawet nie wie pani, co się stało, dlaczego się po prostu nie zamkniesz i nie posłuchasz! I nie tylko winić Harry'ego za wszystko, bo to jest cholernie wygodne! - kobieta odwróciła się i podeszła do Weasley'a, po czym powiedziała i nachylając się nad nim. Mimo że Ron był wysoki, ale i tak czuł się mały w jej obecności.
– Skończył pan, panie Weasley? - Pokornie pokiwał głową, zaciskając usta. - Twój wybuch jest niestosowny. Rozumiem twoją frustrację, ale nie usprawiedliwia to tak rażącego braku szacunku. A przede wszystkim w Hogwarcie nie zwracamy się w ten sposób do nas, profesorów. - powiedziała krótko.
Po tym wywodzie ze strony Weasley'a zastanawiałem się, czy go za to nie wyrzucą ze szkoły. Pozostali uczestnicy tej lekcji nie licząc mojego Domu byli pod wrażeniem tego, że Ron Weasley był w stanie tak przygadać nauczycielce, że była ona cicho. Okazało się, że dzięki incydentowi z przypominajką Potter dostał się do szkolnej drużyny quidditcha na pozycji Szukającego. Dowiedziałem się tego od Flinta, który dowiedział się od Wooda i potem ta wiadomość poszła jak rzeka po całym Hogwarcie. Więc logiczne było to, że każdy Hogwarczyk się o tym dowiedział. Choć ja nie mam natury plotkarza.
- Przecież to absurd. Potterowi nie wolno było dostać się do gryfońskiej drużyny. Wyraźnie dyrektor mówił, że nam pierwszoroczniakom nie wolno było zgłaszać się na te nabory do tego całego quidditcha. - powiedziałem, siedząc na skórzanej kanapie w pokoju wspólnym.
- Najwyraźniej McGonagall udało się nagiąć regulamin i dzięki temu on jest w drużynie. A znając ją, to dla swoich lwiątek zrobi wszystko. - powiedział Flint, piątoklasista o grubych czarnych włosach i dużymi zębami, który jest kapitanem drużyny quidditcha Slytherinu.
- Mógłbyś mi dokładniej wyjaśnić, co to jest quidditch, bo go w ogóle nie rozumiem? - Na ten temat Marcus Flint natychmiast się ożywił i wcielił się w rolę profesora nadzwyczajnego quidditcha.
- Więc quidditch jest to gra najpopularniejsza w świecie czarodziejów. Jest w niej siedmiu graczy, trzech ścigających, dwóch pałkarzy, jeden obrońca i szukający. Główną piłką jest kafel, to duża czerwona piłka z uchwytami... - Zaczął on swój wykład na temat tego sportu z pasją, że po około godzinie już w miarę dobrze rozumiałem ten quidditch. Choć kusiło mnie, żeby skomentować, iż można grać kaflem, jak w koszykówkę, lecz wolałem siedzieć cicho.
Gdy Flint nadal tłumaczył zasady gry, to oczywiście musiał wpaść, jak burza ewidentnie wściekły Malfoy.
- Piękne! Cudownie! Wspaniale! Dlaczego McGonagall mu na to pozwoliła!? Przecież on ma dopiero jedenaście lat, a pierwszorocznym nie wolno być w drużynie, a c dopiero posiadać mioteł! Tak było zawsze!
- Draconie, co się stało, że się tak wściekasz? - spytała go Pansy.
- Otóż, pani profesor McSztywność poszła do klasy zaklęć i poprosiła kapitana drużyny Gryfonów na chwilę. Wzięła ich na stronę i ona powiedziała mu, że Potter to urodzony szukający.
- A skąd ty to wiesz? - zapytał Flint.
- Bo na lekcji latania Malfoy sam sprowokował Pottera, żeby wszedł na miotłę i poleciał za lecącą przypominajką Neville'a Longbottoma, którą sam rzucił w powietrze.
- Poważnie? - padło pytanie z ust kilu Ślizgonów.
- Tak. Kulka poleciała w kierunku okna gabinetu McGonagall, a Potter chwycił ją w locie przed jej oknem. I w efekcie doprowadził do tego, że dostał się do drużyny lwów. - wyjaśniłem ze szczegółami. - A tak przy okazji, Malfoy, na jakiej pozycji będzie grał Potter? - spytałem na koniec. Malfoy ze złością i frustracją opadł na fotel przy kominku i ze wzburzoną miną powiedział pogardliwie:
- Szukający. - odparł, krzyżując ręce na piersi.
- No to nieźle. Pierwszy raz w historii Hogwartu jedenastolatek dostał się do drużyny quidditcha. To naprawdę absurdalne i niezwykłe.
- Coś ty powiedział? Popierasz Pottera? - zapytał Malfoy, obracając się ku niemu.
- Nie, tylko stwierdzam suchy fakt. Z tego, co słyszałem na temat quidditcha, to nie wolno pierwszorocznym posiadać mioteł, bo muszą najpierw nauczyć się dobrze latać, a z opowieści Flinta dowiedziałem się, że najmłodszym graczem to drugoroczny, więc nie wiem, jakim cudem Potter mógłby dostać się do drużyny. - oświadczyłem.
- Opowiem o wszystkim ojcu!
- I co mu powiesz? - spytałem z lekką drwiną. - Że dzięki twojej głupocie Potter jest w szkolnej drużynie quidditcha? - Na te słowa Malfoy podszedł do mnie z wyciągniętą różdżką. I już miał wypowiedzieć pierwsze słowa zaklęcia, gdy ja byłem szybszy i błyskawicznie rzuciłem zaklęcie. - Petrificus Totalus Tria, bo zauważyłem dwóch jego ochroniarzy. Wszyscy trzej, jak długi padli na podłogę. Porównałbym to do gry w kręgle i rzucaniem kulą o nie. Tyle że ja byłem rzucającym tę kulę. - Następnym razem nawet nie myśl, by mnie zaatakować, bo skończy się to dla ciebie bardzo przykrym upokorzeniem. Uczyni to z ciebie Naczelnym klaunem Slytherinu, więc uważaj, co mówisz i robisz.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top