Rozdział 4 - Mistrz eliksirów

Gdy następnego dnia się obudziłem w swoim łóżku nadal nie mogłem uwierzyć w to, że ja, Marcus Richard Blake zostałem przydzielony do Slytherinu, który z tego co słyszałem na uczcie powitalnej, słynie z dość niepochlebnej opinii o mugolakach, czyli według Dracona (Smoczka) szlamach. Zacząłem szykować się na śniadanie, a potem na pierwsze zajęcia. Szczególnie nie mogłem doczekać się lekcji eliksirów, które były odpowiednikiem chemii, biologii i innych przedmiotów mugolskich. Dobrze, że po zakupach szkolnych na ulicy Pokątnej cudem zdołałem namówić profesor McGonagall na kupienie mi książki z zaklęciami ofensywnymi i defensywnymi na poziomie podstawowym tak na wszelki wypadek, bo nigdy nic nie wiadomo, na jakie towarzystwo się trafi. A mając towarzystwo Draco, czułem w kościach, że z nim będzie najwięcej kłopotów. Bo czarodziejski rasista wywarł na mnie bardzo złe wrażenie.

Gdy dotarłem do Wielkiej Sali, usiadłem przy moim stole i zacząłem z apetytem jeść płatki na mleku. Po kilku minutach spostrzegłem, że nasz opiekun rozdaje nam plany zajęć. Gdy zobaczyłem mój, zapytałem się pierwszego lepszego starszego Ślizgona obok mnie, gdzie jest dana sala lekcyjna. Ten odpowiedział, żebym sam trafił, bo Ślizgoni sami sobie muszą poradzić z daną sytuacją. No i byłem w kropce. Pamiętałem jednak, kto był przydzielany z imienia i nazwiska do danego domu, więc postanowiłem pójść za nim i to było znakomitym posunięciem, bo szedłem za Hermioną Granger. I w ten sposób dotarłem do sali transmutacji.

Usiadłem przy wolnym miejscu w oczekiwaniu na nauczyciela, gdyż zamiast profesor McGonagall na biurku przechadzał się dostojnie bury kot. Chwilę później zjawili się Harry wraz z towarzyszącym mu Ronem. Kot zeskoczył z biurka ku mojemu (i nie tylko mnie) bardzo dużemu zaskoczeniu. Przemienił się w locie w profesor McGonagall. Widząc to, pomyślałem, wtedy: 'Wow chciałbym tak umieć. Ciekawe czy każdy czarodziej to potrafi?'. Było to naprawdę imponujące, żeby czarownica tak umiała zmieniać się w zwierzę w dowolnej chwili.

- Wow, ale fajna sztuczka! - wykrzyknął podekscytowany Ron.

- Dziękuję, panie Weasley. Może następnym razem zmieniłabym pana lub pana Pottera w zegarek kieszonkowy, żeby przynajmniej jeden był na czas? - zapytała. Ja na to pytanie cicho parsknąłem śmiechem.

- Zgubiliśmy się - odpowiedział Harry.

- Nie mogliśmy znaleźć klasy - dodał Ron.

- To może dać panom mapę? Traficie bez niej do ławki?

Po serii zapisywania skomplikowanych reguł transmutacyjnych profesorka zwróciła na mnie uwagę.

- Czym pan pisze, panie Blake?

- Wiecznym piórem, bo jest bardziej praktyczne. Nie mam czasu na maczanie pióra w atramencie co pięć minut - powiedziałem, jak gdyby nigdy nic.

- Plus dwa punkty za kreatywność dla Slytherinu w rozwiązaniu problemu - oświadczyła z uśmiechem. Po chwili każdy z nas otrzymał zapałkę i mieliśmy za zadanie zmienić ją w igłę. Mnie udało się za którymś razem zaostrzyć zapałkę. Poza mną tylko Hermionie udało się to zadanie zrobić dobrze, czym zaskrobała uśmiech nauczycielki i dała jej jeden punkt.

Gdy zadzwonił dzwonek kończący zajęcia, mieliśmy pół godziny wolnego. Hermiona zapytała się mnie:

- Marcus, dlaczego profesor McGonagall dała ci dwa punkty za kreatywność?

- Nie lubię tracić czasu na mało istotne rzeczy takie jak maczania pióra, które i tak wyschnie, więc spakowałem normalne wieczne pióra. W liście przyborów potrzebnych do Hogwartu nie było wspomniane jaki rodzaj przyborów do pisania mamy mieć. Hermiona odpowiedziała po chwili zastanowienia.

- W sumie to jest logiczne - Gdy tak rozmawialiśmy to Dracon i jego goryle wyminęli nas. Chcąc być uprzejmym Malfoy zwrócił się do mnie:

- Marcus, choć, idziemy na lekcję, bo się spóźnimy - A ja na to powiedziałem krótko.

- Dzięki. Zaraz przyjdę.

- Od kiedy rozmawiasz ze szlamą?

- Od teraz - Odparłem tak samo krótko, nie patrząc mu w oczy. Draco przyjął moją odpowiedź jako zniewagę i już chciał się na mnie rzucić, gdy ja ukradkowym machnięciem różdżki rozdarłem mu na przedzie spodnie razem z majtkami w smoki. Dźwięk rozdzieranego materiału było słychać na pół korytarza. Wszyscy zwrócili na nas uwagę, a konkretnie mówiąc na Draco i jego przyrodzenie. Hermiona i inne dziewczyny z różnych domów aż pisnęły z przerażenia, zakrywając wzrok przed tym widokiem, a chłopcy z wrażenia zaczęli gwizdać i nawoływać: "Ale duży!"; "Co za majtki!"; "Uuu! Malfoy, skąd je masz?". Zaczerwieniony Draco chcąc się zakryć, szybko chwycił spodnie i majtki odgrażając się, że jego ojciec się dowie. A wokół niego rozlegały się śmiechy. Odpowiedziałem ze spokojem: - A chcesz żebym dorobił ci świński ogon? - Ten pomysł wziąłem z opowieści Harry'ego, gdy opowiadał on jak Hagrid dorobił w dniu jego urodzin swojemu kuzynowi Dudley'owi świński ogon. Cały rozgardiasz przywołał nauczycieli, z McGonagall na czele. Stanęła z groźną miną mierząc wszystkich surowym wzrokiem. Wszyscy naraz przestali się śmiać. Zmrużyła oczy i zagrzmiała:

- Kto to zrobił? - spytała. Cisza - Jeśli ktoś się nie przyzna, to ukażę każdy dom pięćdziesięcioma punktami za osobę - Po chwili wyszedłem zza tłumu.

- Pani profesor, ja to zrobiłem - powiedziałem, patrząc odważnie w jej twarz.

- Pan Blake? Mogę wiedzieć, dlaczego pan to zrobił? - zapytała.

- Bo widzi pani, pani profesor, Draco Malfoy przezwał moją koleżankę szlamą - wyjaśnił. - Chciałem dać mu małą nauczkę - dodałem.

- Och... Rozumiem. Po lekcjach proszę udać się do swojego opiekuna i wyjaśnić mu tę sytuację - odparła i skierowała się na swoją pierwszą lekcję z pierwszoroczniakami.

Następną lekcję mieliśmy mieć z naszym opiekunem domu. Profesor Snape podobnie jak profesor McGonagall potrafił utrzymać ciszę bez podnoszenia głosu w klasie i poza nią.

- Ach, tak, Harry Potter. Nasza nowa... wielka... gwiazda - powiedział cicho, powodując, że Draco i jego kumple wybuchnęli słabo kontrolowanym chichotem. Profesor zakończył rozmowę i podniósł przeszywający wzrok w górę. Następnie, ku zaskoczeniu wszystkich, poza moim domem, wygłosił pełną pasji przemowę na temat piękna tworzenia eliksirów. Pomimo obraźliwych określeń i wskazówek pojawiających się w jego słowach, wielu uczniów było nimi urzeczonych. Bez wątpienia był nauczycielem, który kochał swój przedmiot, ale w przeciwieństwie do Flitwicka zdawał się gardzić koniecznością uczenia go tego, co uważał za "małe bzdury przeznaczone dla głupców". Pomimo zachowania Snape'a, opierając się na krawędzi siedzenia, poczułem, że jestem pełen entuzjazmu.

- Potter! - Snape warknął nagle, przerywając metaforyczne zaklęcie, które rzuciło się na publiczność - Co otrzymam, jeśli zmieszam asfodelus z nalewką z piołunu? - Uniosłem brwi, słysząc nieoczekiwany quiz, zdając sobie sprawę, że może powinienem był wiedzieć lepiej. Przekartkowałem tylko podręcznik "Tysiąc magicznych ziół i grzybów" i przeczytałem kilka rozdziałów, na wszelki wypadek, bo wiadomo przezorny zawsze ubezpieczony. Kątem oka dostrzegłem podniesioną rękę Hermiony Granger. Czyżby ona znała odpowiedź przede mną?

- Nie wiem, proszę pana.

- Tut, tut sława najwyraźniej to nie wszystko. Spróbujmy jeszcze raz. Skąd można zdobyć kluczowy składnik eliksiru uzupełniającego krew? - Na to pytanie znałem bez problemu odpowiedź, więc podniosłem rękę, żeby odpowiedzieć na to pytanie, ale zostałem zignorowany.

- Nie wiem, proszę pana - powtórzył ponownie Potter.

- Czym się różni tojad żółty od mordownika?

- Też tego nie wiem, proszę pana.

- Więc dla twojej informacji Potter asfodelus i nalewka z piołunu dają napój usypiający o tak dużej mocy, że nazywany jest też Wywarem Żywej Śmierci. Jeśli chodzi o Eliksir Uzupełniający Krew, jego kluczowym składnikiem jest róg jednorożca, powszechnie znany ze swoich właściwości leczniczych i oczyszczających. Jeśli chodzi o tojad żółty i mordownik to nie ma żadnej różnicy. To ta sama roślina, nazywana jest również akonitem - chwila milczenia, podczas której rozejrzał się po klasie - Dlaczego wy tego nie zapisujecie?! - podszedł do kontuaru i wziął pióro i kawałek pergaminu - Potter przez twoją ignorancję Gryffindor traci jeden punkt.

Po kilku minutach profesor Snape kazał klasie, którą podzielił na pary, przygotować prosty napój leczący ludzi z czyraków. Poinstruował nas, że niezbędne składniki do tego eliksiru znajdują w magazynku na zapleczu klasy. Ja, tak samo jak reszta klasy poszedłem po składniki, natomiast moja partnerka naszykowała kociołek. Wziąłem tylko składniki, które są niezbędne, a nie jak Seamus Finnigan, to co mu się pod rękę nawinęło. Podszedłem do swojego stanowiska pracy i zacząłem robić zlecone tak samo, jak klasie zlecenie. W pierwszej kolejności dodałem do naczynia sześć kłów węża, które wcześniej zmiażdżyłem tłuczkiem na bardzo drobny proszek. Daphne (moja partnerka w warzeniu) posiekała drobno gryzące cebule i wrzuciła do kociołka. Ja zająłem się dodaniem proszku z suszonej pokrzywy i pilnowaniem temperatury, żeby było idealne 250 stopni Celsjusza przez dziesięć sekund. Daphne machnęła różdżką i zostawiliśmy eliksir na trzydzieści trzy minuty. Wspólnie zajęliśmy się podduszaniem rogatych ślimaków.

Profesor Snape w tym czasie krążył po klasie i krytykował Gryfonów, a Malfoy'a wyraźnie faworyzował. Właśnie opowiadał, jak Draco znakomicie uwarzył swoje ślimaki, powiedziałem szeptem do Daphne o zachowaniu nauczyciela.

- Jeszcze mu zacznie poematy wygłaszać na temat perfekcyjnie uwarzonych ślimaków - Czym zaskrobałem sobie jej chichot. Ja też to sobie wyobraziłem profesora z pergaminem w ręku i wygłaszający poematy ślimacze, stojąc na biurku. Co mnie też rozbawiło, ale szybko się razem z Daphne się opanowaliśmy, jednakże uśmiech na naszych twarzach pozostał. Spoważniałem jednak natychmiast, widząc Neville'a, który zamierzał dodać kolce jeżozwierza, zanim zdejmie kościółek z ognia - Neville, nie! - Krzyknęłam, zaskakując zdenerwowanego chłopca. Na szczęście nie spowodowało to upuszczenia kolców jeżozwierza, które trzymał, do kociołka - Nie zdjąłeś go z ognia. Nie chcesz chyba wylądować w skrzydle szpitalnym, prawda? - Zbladł i potrząsnął głową, spuszczając wzrok na otwarty podręcznik, potwierdzając, że miałem rację.

- Dzięki.

- Tak, dobrze zrobiłeś, panie Blake - głos profesora po raz kolejny mnie zaskoczył, przez co podskoczyłem i gwałtownie się odwróciłem. Wbił mi wzrok w oczy, studiując mnie przez chwilę. Przełknąłem ślinę - Punkt od Slytherinu za zakłócanie zajęć - powiedział. Z tymi pożegnalnymi słowami, zamiatając podłogę swoim długim czarnym płaszczem, odszedł. Po tej dość niezręcznej chwili dokończyliśmy eliksir. Gdy tylko wykonałem kolejny okrągły ruch różdżką nad kociołkiem, uniósł się z niego różowy dym, sygnalizując zakończenie eliksiru. Skończyliśmy prawie jako ostatni z naszego domu, więc mieliśmy wystarczająco dużo czasu, aby usłyszeć, jak Snape krytykuje pracę innych, z wyjątkiem Malfoy'a, którego prawie pochwalił. Kiedy przyszła nasza kolej, zatrzymał się na sekundę i z nieczytelnym wyrazem twarzy wypowiedział: - Wybitny - Gdy podszedł do kociołka Pottera i Weasley'a powiedział: - Zadowalający - Gdy już się pakowałem, nauczyciel powiedział do mnie: - Pan zostaje.
Gdy już wszyscy opuścili klasę profesor Snape zwrócił się do mnie.

- Panie Blake dowiedziałem się od profesor McGonagall o incydencie z panem Malfoy'em. Ma pan na to jakieś usprawiedliwienie?

- Draco sam się o to prosił. Nazwał Hermionę "szlamą", zresztą nie wiem co to znaczy. Chciał się na mnie rzucić, więc musiałem się bronić. W końcu nie pozwolę, by ktoś obrażał moją koleżankę. Za kogo on się uważa za właściela tej szkoły?

- Kogo nazwał szlamą? - spytał profesor.

- Hermionę Granger - odpowiedziałem. Mężczyzna zmróżył oczy, ale nic nie powiedział. Trwało to kilka sekund. Potem oznajmił:

- Panie Blake, musi pan wiedzieć, że Malfoy'owie to wysoko postawiony ród czarodziejów. Bogatych, wpływowych i szanowanych w pewnych kręgach, więc uważałbym na pana miejscu na to, co młody Malfoy mówi.

- O jakich kręgach konkretnie pan mówi, profesorze?

- O takich, o których pan nie ma pojęcia, panie Blake - odparł wymijająco.

- Bogaci... wpływowi... szanowani... Krótko mówiąc. Kasa rządzi do takiego stopnia, że mają złote wrzody na tyłku- odparłem z ironią. Na moje nieszczęście Snape to usłyszał. Jedyną oznaką, że go to rozbawiło. było zaciśnięcie oczu, a zaraz za tym mała łza w kącikach oczu - Dobrze się pani czuje, profesorze? - Snape chwilę milczał, a potem powiedział ocierając łzę:

- Nic, ale proszę... - zauważyłem, że jego barki lekko się poruszają w górę i w dół. Moment potem usłyszałem jego chichot - zachować te... - zaśmiał się nieco głośniej - ...sarkastyczne komentarze... - tu wybuchnął śmiechem - ...dla siebie - Teraz już otwarcie się śmiał, a jego rechot potoczył się po całej komnacie. Gdy w końcu się uspokoił, a trwało to około pięćciu minut, powiedział: - I proszę nikomu tego nie mówić i tego, że się śmiałem. Nie odejmę panu domowi punktów, ale proszę tego więcej nie robić. Teraz może pan iść.

Gdy wyszedłem z klasy czekał na mnie Neville.

- Chciałbym ci podziękować jeszcze raz dzięki tobie uniknąłem pobytu w skrzydle szpitalnym.

- Cóż, nie ma sprawy. W końcu nie jestem mendą, jak Malfoy. Sam się prosi o kłopoty, i za każdym razem po naszej odpowiedzi straszy ojcem. Co on gniazdownik, żeby sam nie mógł czegoś zrobić?

- Co to gniazdownik? - zdziwił się Neville.

- Już tłumaczę. Jest to określenie gatunku zwierząt w każdym świecie, których młode po narodzinach lub wykluciu nie są zdolne do samodzielnego życia i wymagają opieki rodziców.

- Doskonały opis pasujący do Dracona Malfoy'a.

- Nie do końca skoro rodzice wysłali go do szkoły z internatem. Może, żeby się nauczył, że nie wszystko zostanie mu podane na srebrnej tacy. - Na to stwierdzenie Neville się zaśmiał. I w ten sposób zaprzyjaźniłem się z Nevillem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top