Rozdział 3 - Przydział
Brama otworzyła się i moim oczom ukazał się gigantyczny korytarz, który oświetlony był pochodniami, które moim zdaniem były strasznie niepraktyczne. Według mojej opinii lepiej by było je zastąpić latarniami, bo pochodnie by jeszcze zamek spaliłyby, gdy ktoś nieuważny potrąci jedną, co spowoduje reakcję łańcuchową w postaci pożaru. Zauważywszy profesor McGonagall ze swoim ciasnym kokiem i wąskimi ustami, stojącą na szczycie schodów, najwyraźniej na nas czekając, podążyłem za resztą pierwszorocznych schodami w górę. Ostatnim razem, gdy ją widziałem, miała na sobie zwykły strój urzędniczki, teraz miała na sobie szmaragdową szatę i tego samego koloru kapelusz. Emanowała ona autorytetem, który ciężko było podważyć.
- Dziękuję ci, Hagridzie. Sama ich stąd zabiorę – Sala wejściowa była tak wielka, jak cztery sierocińce średniej wielkości. Gdy szedłem z pozostałymi po bardzo wysokich i szerokich schodach, odczuwało się historię tego zamku. Byłem ciekaw czy kiedykolwiek wcześniej w historii tej szkoły magii zdarzył się przypadek powtarzania klasy. Moje rozmyślenia przerwał głos profesor McGonagall: – Ustawcie się w rzędzie – poprosiła – Witajcie w zamku Hogwart. Po przekroczeniu progu Sali Wejściowej zostaniecie przydzieleni do jego z czterech Domów. Zwą się Gryffindor, Hufflepuff, Ravenclaw i Slytherin. Podczas pobytu tutaj każdy z tych domów zastępuje rodzinę, będzie spać z pozostałymi w dormitorium i odrabiać lekcje w pokoju wspólnym. W Hogwarcie wasze osiągnięcia będą chlubą waszego domu, zyskując punkty, a za wasze przewinienia odejmujemy je. Dom, który zdobędzie najwyższą liczbę punktów zdobywa na koniec roku Puchar Domów, który daje dyrektor szkoły, co jest wielkim zaszczytem. Oby każde z was było wierne swojemu domowi, bez względu na to, gdzie się znajdzie. Ceremonia Przydziału odbędzie się za kilka minut na oczach całej szkoły. Zalecam wykorzystanie tego czasu o zadbanie o swój wygląd – tu jej spojrzenie przez chwilę przeszywało pelerynę Neville'a – Wrócę za kilka minut – Po jej słowach wyjąłem z kieszeni czarną gumkę do włosów, by związać moje długie włosy w kucyk i na szybko ogarnąłem włosy z twarzy, bo utrudniało mi widzenie.
- Co robisz? – spytała się jedna z dziewczyn obok mnie.
- Włosy ogarniam, bo prawie nic nie widzę – odpowiedziałem krótko.
- Daj, pomogę ci – zaproponowała, a ja się zgodziłem, odwracając się. Po chwili dziewczyna dość sprawnie ogarnęła mi włosy.
- Dzięki. Jak się nazywasz?
- Susan Bones. A ty?
- Marcus Blake – Kątem oka zauważyłem, jak Malfoy znowu próbuje zwrócić na siebie uwagę, co mnie strasznie irytowało. Przyczepił się Harry'ego i Rona.
- Więc to prawda? – zapytał Draco – W pociągu mówili, że Wielki Harry Potter zaszczyca Hogwart. Więc to ty, tak?
- Tak, to ja – odpowiedział Harry. Ja i Harry przyjrzeliśmy się dwóm, na pierwszy rzut oka, mało inteligentnym osiłkom.
- To jest Crabbe, to Goyle – przedstawił swoich osiłków Draco – A ja Malfoy. Draco Malfoy – Jednocześnie z Ronem się zaśmialiśmy, gdyż w tłumaczeniu z łaciny "Dracon" oznacza "smoka", a skoro jego rodzice nazwali go "Draco", oznaczało po prostu "smoczka". Jednak nasze śmiechy zwróciły jego uwagę, więc skomentował: - Śmieszy was moje imię, tak? Ty nie musisz się przedstawiać. Rudzielec. Szata po starszym bracie. To na pewno Weasley. Ty za to, Blake śmierdzisz szlamem na kilometr. Wracając do ciebie, Potter, niektóre rodziny czarodziejów są o niebo od innych lepsze, nie warto zadawać się z tymi gorszymi. Ja cię wprowadzę – i wyciągnął do Harry'ego rękę. Harry spojrzał na nią, a potem na Dracona, następnie powiedział:
- Dzięki, ale sam zdecyduję, kto jest gorszy – tuż za nim pojawiła się profesor McGonagall dając mu jasno do zrozumienia spojrzeniem, by wracał do szeregu. Ten tak zrobił.
- Pora już zaczynać. Za mną – i zaprowadziła nas do Wielkiej Sali – A teraz proszę stanąć rzędem - poleciła profesor McGonagall – i iść za mną – Czułem się dość dziwnie, bo nogi miałem jakby z ołowiu, ale stanąłem za Susan. Przed sobą miałem czarnowłosą dziewczynę, a obok szła najwyraźniej jej bliźniaczka. Wyszliśmy gęsiego z sali wejściowej, po czym przez podwójne drzwi wkroczyliśmy do Wielkiej Sali. Nigdy nawet sobie nie wyobrażałem tak dziwnego i wspaniałego miejsca. Oświetlały je tysiące świec unoszących się w powietrzu ponad czterema długimi stołami, za którymi siedziała reszta uczniów. Stoły zastawione były lśniącymi złotymi talerzami i pucharami. U szczytu stał jeszcze jeden długi stół, przy którym zasiadali nauczyciele, pielęgniarka i woźny. Tam nas właśnie zaprowadziła profesor McGonagall i kazała nam się zatrzymać w szeregu, twarzami do reszty uczniów. W migotliwym blasku świec wpatrzone w nas twarze wyglądały jak blade lampiony. Tu i tam między uczniami połyskiwały srebrną poświatą duchy. Czując się trochę nieswojo pod tymi wszystkimi spojrzeniami zwróciliśmy uwagę w górę, na sufit. Zobaczyliśmy aksamitnoczarne sklepienie upstrzone gwiazdami. Kawałek dalej usłyszeliśmy szept Hermiony:
- Jest zaczarowane... żeby wyglądało jak prawdziwe niebo w nocy... Czytałam o tym w książce o Historii Hogwartu – Trudno było uwierzyć, że jest tam w ogóle sklepienie i że Wielka Sala nie jest po prostu otwarta na niebo. Zwórciliśmy ponownie na salę, bo profesor McGonagall ustawiła przed nami stołek o czterech nogach. Na stołku spoczywała spiczasta i stara tiara czarodzieja, wystrzępiona, połatana i okropnie brudna. Pani Parker nie pozwoliłaby trzymać czegoś takiego w sierocińcu. Marcus zauważył, że wszyscy wpatrują się w tiarę, więc i on utkwił w niej wzrok. Przez kilka sekund panowała głucha cisza. A potem tiara drgnęła. Szew w pobliżu krawędzi rozpruł się szeroko jak otwarte usta i tiara zaczęła śpiewać:
Może nie jestem śliczna,
Może i łach ze mnie stary,
Lecz choćbyś świat przeszukał,
Tak mądrej nie znajdziesz tiary.
Możecie mieć meloniki,
Możecie nosić panamy,
Lecz jam jest Tiara Losu,
Co jeszcze nie jest zbadany.
Choćbyś swą głowę schował
Pod pachę albo w piasek,
I tak poznam kim jesteś,
Bo dla mnie nie ma masek.
Śmiało, dzielna młodzieży,
Na głowy mnie wkładajcie,
A ja wam zaraz powiem,
Gdzie odtąd zamieszkacie.
Może w Gryffindorze,
Gdzie kwitnie męstwa cnota,
Gdzie króluje odwaga
I do wyczynów ochota.
A może w Hufflepuffie,
Gdzie sami prawi mieszkają,
Gdzie wierni i sprawiedliwi
Hogwartu szkoły są chwałą.
A może w Ravenclawie
Zamieszkać wam wypadnie
Tam płonie lampa wiedzy,
Tam mędrcem będziesz snadnie.
A jeśli chcecie zdobyć
Druhów gotowych na wiele,
To czeka was Slytherin,
Gdzie cenią sobie fortele.
Więc bez lęku, do dzieła!
Na głowy mnie wkładajcie,
Jam jest Myśląca Tiara,
Los wam wyznaczę na starcie!
Cała sala rozbrzmiała oklaskami i okrzykami, kiedy tiara zakończyła swój śpiew. Potem skłoniła się przed każdym z czterech stołów i ponownie znieruchomiała. Teraz wystąpiła profesor McGonagall, trzymając w ręku długi zwój pergaminu.
- Kiedy wyczytam nazwisko i imię, dana osoba nakłada tiarę i siada na stołku. Abbott, Hanna! – Z szeregu wystąpiła dziewczynka o różowej buzi i jasnych mysich ogonkach, nałożyła tiarę, która opadła jej prawie na nos, i usiadła. W chwilę później...
- HUFFLEPUFF! – krzyknęła tiara. Przy stole po prawej stronie rozległy się oklaski i okrzyki aplauzu. Hanna pobiegła do niego i usiadła przy wysokim blondynie. Profesor McGonagall wyczytała kolejną dziewczynę o rudych włosach i lekko pulchnych policzkach:
- Bones, Susan!
- HUFFLEPUFF! – wrzasnęła znowu tiara, a Susan usiadła obok Hanny. Wtem profesorka zawołała moje nazwisko:
- Blake, Marcus! – Gdy Tiara Przydziału zakryła mi głowę, usłyszałem głosik w głowie:
- Hmm... Ciekawy, bardzo ciekawy przypadek, otwarty umysł, życzliwość puchońska, odwaga Gryffindora, przebiegłość Salazara, ale charakter masz po matce i ciotce... Hmm... Gdzie by cię przydzielić? – takie i inne słowa usłyszałem w swojej głowie. W tym momencie pomyślałem:
- Tiaro, przydziel mnie tam, gdzie uważasz za stosowne. Mnie to jest obojętne. Ważne, abym spełnił swoje skryte marzenie.
- Jesteś pewny? – zapytała Tiara – W zasadzie pasujesz do każdego domu, ale twoja matka nie byłaby zadowolona z twojego charakteru i tego, gdzie zostałeś wychowany.
- Znałaś moją matkę?
- Tak.
- Czy była dobrą kobietą? Żyje?
- Niestety nie była, ale bądź spokojny nikomu nie zagraża. I tak, żyje. Twój ojciec też – dodała, gdy chciałem zapytać o ojca. Po kilku chwilach tiara zawołała: – Slytherin! – Z szokiem na twarzy usiadłem przy pierwszym lepszym wolnym miejscu przy stole Slytherinu, które znajdowało się po prawej stronie drzwi i obserwowałem z zaciekawieniem Ceremonię Przydziału. Okazało się, że Hermiona Granger została przydzielona do Gryffindoru oraz chłopiec, który zgubił ropuchę. On tak, jak ja siedział dłużej od innych. Hatstall. To słowo usłyszałem dwukrotnie dzisiejszego dnia. Gdy tylko usiadłem ktoś powiedział to słowo niedaleko mnie, a za drugim, gdy został przydzielony Neville. Po dłuższym czasie nastała kolej na Malfoy'a. Tiara ledwie musnęła jego platynowe włosy, gdy zawołała:
- Slytherin! – i z uśmiechem na twarzy usiadł obok swoich goryli. 'Świetnie, będę musiał się z nim użerać przez całe siedem lat!' Nadeszła kolej na Harry'ego. Zdawało się, że siedział dość długo, ale nie...
- Gryffindor! – tu rozległy się ogłuszające oklaski, gdyż także nauczyciele przyłączyli się do aplauzu, a dwaj bliźniacy, najwyraźniej starsi bracia Rona wołali: "Mamy Pottera, mamy Pottera!". Byłem trochę zawiedziony, że Ron został przydzielony do innego domu, bo zacząłem go lubić jak i Pottera oraz Hermionę.
Na Zabinim, który trafił do mojego domu, Ceremonia Przydziału się zakończyła. Profesor McGonagall zabrała tiarę i stołek do bocznej komnaty, gdy wróciła głos zabrał dyrektor:
- Witajcie w nowym roku szkolnym. Zanim rozpoczniemy naszą ucztę, chciałbym wam powiedzieć kilka słów. A oto one: Głupol! Mazgaj! Śmieć! Obsuw! Dziękuję wam! – Klasnął w dłonie, po czym usiadł. Na każdym stole pojawiły się najróżniejsze potrawy. Zacząłem brać sobie kawałek pieczonej polędwicy polałem to sosem i nałożyłem sobie ziemniaki, bo wolałem uniknąć mojej reakcji alergicznej, bo jestem uczulony na orzechy każdego rodzaju. Więc lepiej żebym uważał. Gdy zniknęły dania to jak za machnięciem czarodziejskiej różdżki zaczeły pojawiać się desery: bloki czekoladowe, lodowe, jabłeczniki, tarty i inne rodzaje ciast. W międzyczasie przysłuchiwałem się rozmowom które się toczyły kilka krzesł obok mnie.
- Nie mogę uwierzyć, że pierwszy raz w historii zdarzyło się tak, że mugolak został Ślizgonem.
- Cóż ja mogę powiedzieć w tej kwestii...? To Tiara Przydziału mnie przydzieliła, a nie moje korzenie. To co o mnie sądzicie obchodzi mnie to jak zeszłoroczny śnieg – Odpowiedziałem z typowym dla siebie sarkazmem połączonym z ironią.
Gdy już uczta dobiegała końca powstał dyrektor po raz drugi.
- Gdy już się wszyscy najedli i napili odśpewamy nasz szkolny hymnn – I prawie cała szkoła zaczęła śpiewać naprawdę absurdalny według mojej opinii hymn co było katorgą dla moich uszu.
Hogwart, Hogwart, Pieprzo-Wieprzy Hogwart,
Naucz nas choć trochę czegoś!
Czy kto młody z świerzbem ostrym,
Czy kto stary z łbem łysego,
Możesz wypchać nasze głowy
Farszem czegoś ciekawego,
Bo powietrze je wypełnia,
Muchy zdechłe, kurzu wełna.
Naucz nas, co pożyteczne,
Pamięć wzrusz, co ledwie zipie,
My zaś będziemy wkuwać wiecznie,
Aż się w próchno mózg rozsypie!
Gdy wszyscy już skończyli, a ostatnimi byli biźniacy, którzy śpiewali na melodię pogrzebową odetchnąłem z ulgą, bo już myślałem, że nigdy się to nie skończy.
Po uczcie jeden z najstarszych uczniów zgromadził pierwszorocznych i poprowadził nas ku lochom. Lochy wydawały się być bardzo długie, zawiłe i podobne do siebie, gdyż przypominały labirynt. Po kilkudziesięciu metrach prfekt naczelny stanął przed jedną z gołych ścian i powiedział władczo:
- Potęga – ściana się odsunęła i weszliśmy do środka. Prefekt stanął po środku salonu i przemówił ponownie: – Zapamiętajcie to hasło i nikomu go nie powtarzajcie z poza domu, gdyż inni mogą go użyć przeciwko nam. Za kilka minut przyjdzie profesor Snape, opiekun naszego domu i powie wam więcej spraw, które są ważne – Po około tak mniej więcej 6-7 minutach wszedł do pokoju wspólnego mężczyzna o haczykowatym nosie, tłustych włosach, w długich czarnych przypominających skrzydła nietoperza szatach.
- Uspokójcie się – powiedział miękko, stojąc przed kominkiem i rzucając wszystkim szerokie spojrzenie. W chwili, gdy się odezwał, wszyscy zamilkli, poświęcając mu najwyższą uwagę. – Witajcie w Slytherinie, pierwszoroczniacy i witam z powrotem wszystkich pozostałych uczniów. Dla tych, którzy mnie nie znają, nazywam się Severus Snape i jestem opiekunem tego domu. Uczę eliksirów w tej szkole. Powinniście być dumni, że zostaliście przydzieleni do tego Domu, ponieważ Slytherin reprezentuje cechy ambicji, przebiegłości i zaradności. Te cechy pomogą wam dotrzeć tam, gdzie chcecie być w przyszłości lub we wszelkich przedsięwzięciach, których szukacie – Przerwał na chwilę, chcąc, aby jego słowa do każdego dotarły – Jako opiekun Slytherinu oczekuję od was wszystkich, a także od starszych uczniów, zachowywania się odpowiednio wobec wszystkich waszych profesorów, nie tylko mnie, i że będziecie wierni swojemu domowi cokolwiek by się nie działo. Zostaliście ostrzeżeni – zakończył, rzucając wszystkim stanowcze, ale surowe spojrzenie – Jest już późno i jestem pewien, że wszyscy chcielibyście spać w swoich łóżkach – kontynuował, zauważając, że jeden lub dwóch uczniów zaczynają ziewać – więc nie będę was dłużej opóźniał. Jutro rano prefekci domu odprowadzą pierwszoroczniaków do Wielkiej Sali na śniadanie i oczekuję, że zaprowadzicie ich do odpowiedniej klasy. Spóźnienie nie jest opcją w Slytherinie – powiedział, kierując swoje słowa do prefektów, którzy stanowczo pokiwali głowami – Dobranoc wszystkim – zakończył.
- Dobranoc, profesorze Snape – odpowiedzieli chórem wszyscy uczniowie Slytherinu, w tym ja. Kiedy Snape opuścił pokój wspólny, wszyscy pozostali rozeszli się do swoich dormitoriów.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top