Warto mieć przyjaciół...

Ameryka Północna. Dakota. Dzisiejsza lekcja dłużyła się pewnemu chłopcu niemiłosiernie. Cóż jego nauczycieli to wali że za dwa dni jest zakończenie roku... nie. Oni do końca będą prowadzić lekcje i zadawać prace domowe. Jakby to robiło jakąkolwiek różnice, i tak nikt tych starych zgredów nie słuchał. 

Mimo to Virgil i tak nie mógł doczekać się wakacji. Nienawidził chodzić do szkoły, jego życie było szare i nudne (pomijając porwanie przez kosmitów, którego był uczestnikiem jeszcze w tym tygodniu). I tak musiał utrzymywać swoją tożsamość w sekrecie, Batman powiedział że tylko tak uchroni swoją rodzinę. Szkoła miała jeszcze kilka minusów, mianowicie- Virgil ze względu na swój odmienny kolor skóry był często wyśmiewany i poniżany przez rówieśników. Mógł zapomnieć o stypendium do szkoły w Gotham City im. Bruca Wayna. Musiał użerać się codziennie z ludźmi których tak szczerze nienawidził. A w społeczności szklono-gimnazjalnej na ogół jest tak że jeżeli z tobą coś jest nie tak, nikt nie będzie się z tobą zadawać... przecież kto by się chciał narażać?

Nareszcie dzwonek... Skończył lekcje.

Ale to dopiero czubek góry lodowej... Zrezygnował ze zmiany butów, zostawienia jego kurtki w żółte paski czy ukochanej niebieskiej czapki w szatni. Nie chciał kusić losu i bardziej narażać się na pobicie przez starszych kolegów, a w tak głębokich czeluściach szkoły jak ciemna szatnia nauczyciele raczej nie zaglądają. 

Pewnie że najlepiej jest dobić uczniów karząc im przy dwudziestu siedmiu stopniach przyjść rano na w-f a potem znęcać się nad nimi jeszcze do ósmej godziny lekcyjnej, ucząc tego co nie przyda się w życiu ani do rozliczenia PIT-ów, ani do zrobienia zakupów, czy odebrania dziecka z przedszkola. Przynajmniej jego klasa tak miała. Starsi uczniowie, zostają jeszcze jedną godzinę lekcyjną na przygotowani do egzaminu.

Klasa Virgila Hawkinsa miała lekcje na samej górze co znacznie utrudniało chłopakowi jak najszybsze opuszczenie szkoły.

-Teraz tylko w dół, szybko przez szatnie... jeszcze tylko jutro, potem koniec roku i wreszcie!-myślał, był czujniejszy niż na niejednej misji.

Był już tak blisko, tak blisko...

-E HAWKINS!!!- i wszystko na nic.

Odwrócił się powoli, chociaż i tak wiedział kogo zobaczy. Kilku wyrostków z ostatniej klasy, nie przechodzą dalej więc wszystko im już jedno co się stanie w tym semestrze. Virgil czasem się zastanawiał czy w więzieniu nie miał by lepszych warunków... papier toaletowy, nikt by go tak wcześnie nie budził... zawsze może rozwalić im czaszkę gaśnicą, mógł by zrobić to nawet teraz. Na ostatnim treningu udało mu się powalić Lagaana który jest od niego o głowę wyższy. Jednak to wiązało by się ze zdradzeniem tożsamości... może uda mu się ich jakoś spławić.

-Dawaj hajs, gnoju!-cała czwórka wyglądała jak po wojskowym poprawczaku, wielcy i wyrośnięci, niektórzy musieli się już golić. Virgil nie widział jakim cudem szkoła chce ich tu jeszcze trzymać.

-Nie mam-odpowiedział prostując się i zaciskając pieści, trening z Black Canary uczył walki wręcz z jednym przeciwnikiem a nie z czterema, do tego i tak w pojedynkę Virgil radził sobie bardzo słabo.

Jeden z nich złapał chłopaka za głowę, tak że jego czapka spadła na ziemię, następnie szarpną jego głową trzymając za włosy tak mocno że Virgil z impetem uderzył w szafki stojące z boku aż wydały z siebie głuchy dźwięk metalu. Napastnik powtórzył czynność jeszcze kilka razy, gdy już skończył przytrzymał Virgil za ramiona i przygwoździł plecami do szafek tak aby nie mógł uciec, zanim powiedział jeszcze cokolwiek uderzył go w szczękę tak że z wargi zaczęła mu lecieć mała stróżka krwi.

-Pieprzony czarnuch, wracaj lepiej do Afryki, wszystkich imigrantów trzeba odesłać!- chłopak był tak wielkim idiotą że nie miał pojęcia o tym że on sam może zaliczać się to imigrantów, a rdzenni mieszkańcy Ameryki to Indianie. Virgil pewnie i by mu o tym  powiedział ale nie maił zamiaru bardziej się narażać-Jakiś małomówny jesteś? Masz dziś coś do powiedzenia?

Napastnik chwycił go pod pachy i uniósł tak wysoko że jego stopy nie sięgały ziemi. Kiedy jeden go trzymał drugi wziął szybki zamach i uderzył Virgila w brzuch tak że ten z jękiem upadł na szkolną podłogę. Chłopak wykorzystał znajomość podstaw walki, szybko podniósł się z ziemi i spróbował zaatakować tego, który go uderzył. Jednak zanim doszło do jakiejkolwiek potyczki jeden z napastników złapał go od tyłu i wykręcił ręce na placach tak że każdy ruch, albo próba ucieczki sprawiała mu ból.

Niemożna było stwierdzić czy ta grupa wyrostków była amatorami, często trenowali swoje umiejętności na Virgil albo innych uczniach... jednak częściej na Virgilu. Gdy jeden z napastników go bił chłopak przez unieruchomione ręce nie mógł nawet osłonić kilku części ciała jak robił to na ogół gdy kopali go jak leżał na ziemi.  Wiedział już że krzyki nic nie dadzą bo wyrostek zakrył mu usta dłonią, mimo to nadal się wyrywał co sprawiało mu coraz większy ból.

Nagle stało się coś czego nigdy by się nie spodziewał. Kiedy napinał mięśnie przed kolejnym ciosem on... nie nastąpił. Chłopak który go trzymał na chwilę zwolnił uścisk po to aby za chwilę znowu przygwoździć go do ściany i uderzyć prosto w twarz. 

Następny cios również nie nastąpił. Obok niego znalazł się Jaime, który był już tylko parę centymetrów niższy od napastników. 

-Fajnie to tak? Czterech na jednego?-zadał pytanie retoryczne robiąc gardę, wyrostki spojrzeli po sobie z uśmiechami, byli od wszystkich wyżsi o głowę, chyba przyjęli wyzwanie- jest po równo, no, dawajcie!

-Masz, to chyba twoje-Bart podniósł czapkę kolegi z ziemi, uśmiechając się przy tym tak szczerze że i Virgil mimowolnie odwzajemnił ten gest, szybko wytarł krew z nosa i ust o rękaw kurtki.

-Chyba wam się coś kurwa gnojki pomyliło-zaśmiał się najwyższy, drogą eliminacji można było uznać ze to dowódca, mówią to pchną Jaime w tył- Co szczylu? Znudziło ci się oddychanie prostym nosem?

-Pilnuj lepiej swojego!-Tim, niższy od niego o jakieś trzydzieści centymetrów, ale na pewno wyższy o kilka punktów IQ staną pomiędzy żukiem a napastnikiem i w ciągu kilku sekund wykorzystał na nim lata treningów z Batmanem.

-Moja kolej!-Bart przygotował się do ataku na kolejnego napastnika.

Jednak ten nie dał się tak łatwo, kiedy Bart celował pięścią w jego brzuch ten szybko złapał go za włosy owiną rękę w okół szyi chłopaka. Na szczęście dla bohaterów był zbyt skupiony na szarpiącym się rudych chłopcu by zauważyć stojącego za nim Virgila z gaśnicą. Chłopak bez skrupułów wymierzył mu cios w głowę.

-Od dawna chciałem to zrobić-mrukną z satysfakcją.

Nadal było ich  jeszcze dwóch. Jednak chłopaki nie przyszli tu sami. Garfield dotąd trzymający się z dala w kapturze, aby nikt nie zobaczył jego zielonej skóry stał z boku oparty o szafki. W końcu ruszył z odsieczą.

-Chyba przydała by wam się pomoc chłopaki-podbiegł do nich.

Skoczył a w locie zamienił się w ogromną, włochatą tarantulę. Wylądował prosto na twarz jednego z delikwentów który zaniósł się takim piskiem jakiego można się było spodziewać po siedmioletniej dziewczynce. Kiedy uciekał w popłochu, ostatni wskazał na grupę palcem.

-Jesteście tymi świrami z telewizji o których mówił Gordon Godfrey!

-Uważaj bo się zjemy-Jaime wywrócił oczami

-Prędzej Bart-wtrącił się Virgil czujący się już pewnie w śród przyjaciół. 

-Ty też jesteś porypany!-wskazał na chłopaka w czapce- Przygotuj się gnoju bo następnym razem...

-Bu-Obok chłopaka z znikąd pojawił się Bestia, a widok jego zielonej skóry przyprawił wroga o jeszcze większy pisk. Uciekł w popłochu zanim Bestia zdążył się w cokolwiek zamienić.

-Chyba nie będzie następnego razu-Jaime położył dłoń na ramieniu Virgila.






Ten rozdział wręcz ocieka zajebistością. Kto następny? Raczej lepiej idą mi postacie z 2 sezonu?


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top