🌲🎁 TO WYDARZENIE🎁🌲

Coś z okazji jubileuszowego 50 rozdziału

(specjalnie miesiąc nie pisałam żeby wypadł ten specjalny 50 )

Rodzina jest tym, czym może być... nie tym, czym być powinna

Fawcett City, 3 dni przed tym wydarzeniem 

-Nie jesteście moją rodziną! Nigdy nią nie byliście!- krzyczał Billy na swoich rodziców zastępczych.

-Ale Billy...- mała Darla chwyciła go za rękaw czerwonej bluzy i delikatnie pociągnęła.

-Zamknij się gówniaro! Też nią nie jesteś!- Billy wyrwał rękę z jej uścisku, dziewczynce napłynęły łzy do oczu.

-Hej, nie mów tak do niej- Freddy chwycił go delikatnie za ramię, był najbardziej opanowaną osobą w tym towarzystwie. Nawet nie krzyknął, jego ton głosu był jak zwykle cichy i spokojny.

Czego nie można było powiedzieć o Billym. Popchnął chłopaka tak mocno, że przewrócił się na kanapę. Kule o których poruszał się Freddy upadły z głuchym dźwiękiem na podłogę.

-W tej chwili przeproś brata i  siostrę Billy!-krzyknął tata.

-Nie! Ona nie jest moją siostrą! A ty nie jesteś moim ojcem! Ani nawet moją rodziną!

-Dość tego! Nie będziemy tolerować takiego zachowania! Do pokoju!-mężczyzna wskazał palcem na drzwi.

Chłopak tylko tupnął nogą i wyszedł. Ale nie skierował się do swojego pokoju, chwycił kurtkę i piorunem był przy drzwiach wejściowych. Przejście zagrodził mu Pedro.

-Odsuń się...

Nagle zza swoich pleców usłyszał głos Mary.

-Chamsko potraktowałeś Darlę i Freddiego, oni jako jedyni mają ochotę jeszcze z tobą gadać... Kto by się spodziewał że z wielkiego Shazama, Kapitana Marvela taki debil, nie mówiąc już o rodzicach-skrzyżowała ręce pod piersiami.

-Ja się nigdzie nie wpraszałem-powiedział podnosząc palec po czym się odwrócił- a teraz mnie przepuść Pedro.

Billy przepchnął się obok chłopaka i wyszedł na zaśnieżoną ulicę. Zakrył się szczelniej kurtką i ruszył przed siebie. Czasami się zastanawiał czy nie lepiej mu by było wrócić do sierocińca.

Bat-jaskinia, 4 dni przed tym wydarzeniem

Kilkucentymetrowa warstwa miękkiego śniegu leżała przed Rezydencją należącą do miliardera, Bruca Wayna. Był wieczór, światła świeciły się jeszcze w kilku oknach domu. Syn właściciela i dwójka adopcyjnych dzieci prowadziła właśnie dość burzliwą rozmowę.

-Zjebałeś, Damian zjebałeś! To wszystko twoja wina!-krzyczał Dick.

-Nie drzyj się na mnie Greyson! Trzeba było samemu to załatwić!- Damian był gotowy wydłubać swojemu bratu oczy.

-Tim maiłeś tego dopilnować! Alfred nas zabije!

Czternastolatek podniósł ręce w obronnym geście.

-To nie ja wszystko potłukłem! Zobacz wszędzie leży szkło! Co my teraz zrobimy-spytał załamany.

-Sami coś wymyślcie! Nigdy więcej wam nie zaufam-powiedział Dick z wyrzutem, wyszedł trzaskając drzwiami.

-Nie liczcie na moją pomoc -wydarł się Damian, siadając na kanapę tak aby Dick który był już za drzwiami go usłyszał.



Gotham City, 2 dni przed tym wydarzeniem

Wally i Artemis szli ciemnymi ulicami Gotham trzymając się za ręce. Byli trochę nie wyspani ponieważ ich misja skończyła się z samego rana a mieli jeszcze dużo do zrobienia. 

Niestety nie byli przygotowani na jakikolwiek atak...

Najpierw usłyszeli z sobą cichy śmiech a potem coraz to głośniejsze kroki. Mimo swoich cywilnych ubrań odwrócili się napięcie i przybrali pozycję obronną, Wally odruchowo zasłonił Artemis własnym ciałem. Na szczęście dziewczyna jak zawsze miała przy sobie łuk. Napięła go mocno i wycelowała w stronę gdzie słyszeli głosu.

-Proszę, proszę, znowu się spotykamy...-dało się słyszeć cichy, szyderczy kobiecy głos dochodzący z oddali...



Fawcett City, 3 dni przed tym wydarzeniem 

Freddy z trudem wstał i sięgną po kulę którą podawała mu Darla.

-Dzięki mała-powiedział.

Czarnoskóra dziewczynka spuściła wzrok i przetarła jedno oko.

-Nie becz, idę po niego. Musi się uspokoić, po jego ostatniej walce z Czarnym Adamem jeszcze trochę mu odbija-powiedział przytulając ją, sprawiło mu to dużą trudność ze względu na jego chore nogi- a jak go spotkam to porządnie kopnę w tyłek!

Darla się zaśmiała.

Freddy dokuśtykał do przedpokoju i powoli zaczął zakładać kurtkę, po chwili podeszła do niego Mary i powiedziała sceptycznie opierając się o ścianę.

-Nawet nie wiesz gdzie poszedł-pomogła mu wyciągnąć rękaw z kurtki.

-Wiem.

-Pójdziemy z tobą-zaproponował Eugene którego od pracy domowej odciągnęła salwa krzyków.

-Nie... Billy musi dojść do siebie po tym co się ostatnio stało, wiem co robię-powiedział odwracając się od swojej przybranej rodziny. Nie chciał by zobaczyli na jego twarzy niepewność. Zależało mu na Billym, nie chciał aby od nich odszedł.

Chciał szybko opuścić mieszkanie, ale Mery złapała chłopaka za ramię przytrzymując skutecznie.

-Ej Freddy-nastolatek tylko ścianą mocniej kule przygotowując się na wykład o tym jak bardzo nieodpowiedzialnie właśnie postępuje wychodząc z domu, w nocy, sam, w zimę będą niepełnosprawnym. Jednak ku jego zaskoczeniu dziewczyna dodała cicho puszczając jego ramię-dobry z ciebie brat... i serio przykop mu ode mnie- dodała cicho ze śmiechem.

Chłopak powoli wyszedł z domu. Po kilkunastu minutach zaczął żałować że nie zabrał ze sobą rękawiczek, ręce trzymające kule dzięki którym mógł się w ogóle poruszać były czerwone i zbielałe na kłykciach. Na szczęście śnieg nie zasypał śladów jakie zostawił Billy, co tylko utwierdziło Freddiego w przekonaniu że idzie dobrą drogą.

Po pół godzinie dotarł do zoo. Jakimś cudem udało mu się przecisnąć pod dziurą w murze którą pokazał mu kiedyś Billy. Otrzepał się ze śniegu i skierował w stronę klatki z tygrysem.

Zobaczył Bill'ego siedzącego na ławce, chłopak odwrócił się gdy usłyszał ciężkie kroki chłopaka.

-Co tam?-zapytał zdyszany kiedy usiadł obok przyjaciela. Billy tylko posłał mu mordercze spojrzenie- o co poszło tym razem?-ponowił próbę nawiązania kontaktu, jednocześnie chciał oprzeć kulę o bok ławki jednak te upadły z głuchym dźwiękiem na ziemię. Nie zwrócił na to uwagi- jeżeli znowu Darla zwaliła na ciebie te że potłukła wazon potwierdzę twoje alibi.

Billy siedział cicho wpatrzony w śpiącego tygrysa.

-To może rodzice karzą ci jechać z nami na święta do babci Haliny?-starał się rozweselić kolegę- zawsze gdy widzi nowego dzieciaka atakuje twoje policzki. Mówię ci! Sam to przeżyłem!

Żadnej reakcji ze strony Billego, Freddy zaczynał się już po woli denerwować.

-O co ci chodzi?-chłopak tylko westchnął-mam sobie iść?

Uznał że dalsza "rozmowa" nie ma sensu. Ławka była zimna a on cały czas żałował że nie ma rękawiczek, zaczął się zbierać w drogę powrotną.

-Nie...-usłyszał cichą prośbę Billego.

Freddy wzruszył ramionami i usiadł bliżej chłopaka. Faktycznie, ostatnia bitwa z Czarnym Adamem nieźle go wykończyła, chłopak miał wory pod oczami i ostatnio coraz mniej jadł.

-O co pokłóciłeś się z rodzicami?-spytał Freddy.

O dziwo Billy się zaśmiał.

-Zaczęło się od tego że zjadłem te ciastka.

-Te ohydne podeszwy co mama piecze co roku na święta a potem nikt ich nie je? Fu, przecież one nie schodzą do Wielkanocy!-śmiał się.

-Nie są takie złe-przewrócił oczami z rozbawieniem.

-Użyłem je kiedyś jako blokadę żeby nie zamykały się drzwi!

Chłopcy się zaśmiali.

-Co chcesz dostać na święta-spytał po chwili Billy.

-Nie wiem-Freddy chuchnął sobie w ręce.

-A reszta? Darla nadal wierzy w Mikołaja?

-Tak...-westchnął Freddy-może złożymy się na zestaw Barbie z psem i samochodem?

-Skąd wiesz że chce to dostać-spytał Billy zdejmując swoje rękawiczki i dając bratu.

-Dzięki-włożył je na ręce- przeczytałem jej list do Mikołaja, to co?

-Może być-uśmiechnął się-ale ty go zapakujesz.

-Dobra, puki co ręce mam jeszcze sprawne,a teraz podaj mi kule-powiedział wskazując palcem na dwa metalowe przedmioty leżące na ziemi.

Obaj wrócili do domu w dobrych nastrojach. Kiedy zamknęli za sobą drzwi na obu chłopców rzuciła się Darla przytulając ich mocno.

-Billy wrócił!-krzyknęła- Gdzie byliście!?

-Nigdzie nie wychodziłem-rzucił Freddiemu, który po ataku Darli musiał chwycić się ściany aby nie upaść porozumiewawcze spojrzenie- gadaliśmy z Mikołajem, powiedział, że nasze prezenty są już gotowe-uśmiechnął się po czym przytulił dziewczynkę.

Darla rozpromieniła się jeszcze bardziej. Złapała Billego i Freddiego za ręce i zaczęła ciągnąc do kuchni.

-Ale super! MARY SŁYSZAŁAŚ A BILLY I FREDDY SPOTKALI MIKOŁAJA! Mówiłam ci Eugene że o istnieje!- Billy nie zdążył nawet zdjąć butów, lewą rękę szarpała krzycząca Darla prowadząc ich do kuchni a drugą trzymał Freddiego za ramię żeby chłopak nie przewrócił się przez ciągłe ataki dziewczynki.

-I zaraz będziemy oglądać film-dziewczyna zdawała solidny raport z tego co się działo przez ostatnią godzinę- i mamy kakało...

-Kakao-poprawiła ją Mary.

-Przecież mówię! Kakało!

Bat-jaskinia, 4 dni przed tym wydarzeniem

-Macie szczęście- Dick wszedł do salonu-znalazłem jeszcze kilka bombek w piwnicy. Damian pomóż je nam rozwiesić.

-Nie chce mi się, nie liczcie na moją pomoc-powiedział wkładając sobie do ust ciastko w kształcie Mikołaja

-Powinieneś dbać o linie Robinku-zażartował z niego Tim.

Damian z nienawiścią rzucił w niego resztką ciastka.

-Nie używaj do przemocy fizycznej symbolu radości i szczęścia małych dzieci!- powiedział Dick wieszając łańcuch na choince, którą na szczęście udało się Timowi postawić do pionu kiedy on wyszedł. Czternastolatek zdążył też posprzątać szkło i resztę stłuczonych bombek z podłogi.

-Jakie tam szczęście- Damian włączył telewizor zatrzymując na kanale gdzie właśnie leciała świąteczna reklama Coca-coli-Święty Mikołaj to pedofil który cały czas obserwuje małe dzieci, jest dokładnym przykładem dlaczego Gotham powinno dobudować do Arkham jeszcze parę cel.

-Na pewno nie chcesz zawiesić gwiazdeczki na choince, braciszku?-spytał przesłodzonym głosem Dick kiedy obaj skończyli dekorować świąteczne drzewko.

Wyglądało całkiem ładnie. Na szczęście Bruce miał duży dom więc choinka też była wysoka. Oczywiście chłopaki nie mieli wielkich talentów, więc przechylała się ona trochę na lewą stronę,  kilka bombek było krzywo zawieszonych a łańcuch splątały się z kolorowymi lampkami.

-Najbrzydsza świąteczna choinka jaką w życiu widziałem-stwierdził Damian po skończonej pracy. 

-Jedyna świąteczna choinka jaką w życiu widziałeś-poprawił go Tim

-Właśnie.



Gotham City, 2 dni przed tym wydarzeniem

-Proszę, proszę  znowu się spotykamy... siostrzyczko- z cienia wyszła czarnowłosa kobieta i od razu przytuliła Artemis.

-Cześć stary- do Wallego podszedł Roy i przybił z nim żółwika- co tam?

-Dobrze, a u was?-odpowiedział.

-Mamy bardzo ważne pytanie-wtrąciła Jade i wymieniła z Royem porozumiewawcze spojrzenie, następnie wyjęła ze specjalnego nosidełka bobasa- Lian potrzebuje matki chrzestnej?

Artemis bardzo rozpromieniła się na to pytanie, od razu wzięła swoją siostrzenicę na ręce i zaczęła delikatnie bujać.

-A co z ojcem?-spytała.

-Proponowaliśmy tą posadkę Arsenałowi, ale on chyba nie lubi dzieci-Roy spojrzał na Wallego.

-Skoro nie macie więcej kandydatów-wzruszył ramionami- ja się pisze!

Wszyscy się zaśmiali, a następnie skierowali w stronę domu Pauli Crock, matki obu dziewczyn.

Drzwi otworzyła im wesoła, czarnowłosa kobieta na wózku inwalidzkim. Od razu wyciągnęła ręce w stronę Artemis i  swojej nowo narodzonej wnuczki na jej rękach. Kilka razy delikatnie ją podrzuciła a potem posadziła na swoich kolanach.

-Wchodźcie, wchodźcie, kolacja gotowa.

Kiedy dziewczyny poszły nakryć do stołu Wally i Roy wykorzystali tę sytuację aby omówić poranną misję po której tak wszyscy padali z nóg. Po chwili zostali zawołani do stołu, kiedy wszyscy usiedli Jade zadała pytanie do swojej siostry.

-To jak będziecie spędzać święta- włożyła sobie do ust widelec sałatki.

-Jak co roku, w Górze...

-Może nie mów jej tak dokładnie-przerwał jej Wally.

-Spokojnie, Jade nie jest tu służbowo-zażartował Roy- po za tym ja jestem po waszej stronie.

Dziewczyna wywróciła oczami.

-Jak zawsze jestem jedyną złą w otoczeniu.

-A wiecie, chętnie opowiem wam historię jak moja Jade była jeszcze malutka i...

-Mamo!

Wszyscy się zaśmiali.

Star Labs, 2 dni przed tym wydarzeniem

Ed niespokojnie tupał nogą. Czekał na ojca przed jego gabinetem w Star Labs. Obiecał mu, że w końcu zacznie bardziej interesować się synem. Nie wychodziło mu to za dobrze. Zirytowany chłopak siedział w poczekalni już trzecią godzinę, ze względu na porę roku na zewnątrz było już bardzo ciemno i padał śnieg. 

Spuścił zrezygnowany głowę... Czego on się spodziewał? Że jego ojciec zwróci na niego uwagę dopiero w tedy kiedy porwą go kosmici? Kiedy uratuje świat? Już miał zamiar wyjść, poprawił swój czerwony szalik kiedy drzwi gabinetu otworzyły się.

-Hej tato-mruknął ponuro chowając ręce do kieszeni.

-Strasznie cię synu przepraszam, długo czekałeś?-nałożył sobie niechlujnie czapkę na głowę i skierował się w stronę wyjścia. 

Ed jakoś nie wróżył dobrze temu wyjściu. Jego obawy potwierdziły się niemal natychmiast. 

Zadzwonił telefon...

Wiedział już jak to się skończy, przechodzili przez to milion razy.

Ojciec dowie się o jakiejś kolejnej wadliwej probówce i zostawi go samego prędko wracając do pracy. 

Stał chwilę z pokerową twarzą patrząc się na ojca dość głośno rozmawiającego przez komórkę i przytakującemu rozmówcy. Po chwili jego tata spojrzał mu w oczy.

-Słuchaj, mam inną sprawę. Powiedz kanclerzowi że pogadamy po weekendzie, tak, tak, tak... Mam kogoś ważnego na drugiej linii-powiedział po czym rozłączył się i schował telefon do kieszeni- mam ochotę na pizzę, idziemy?-zwrócił się  do syna, na to pytanie uśmiech wpłynął na twarz Eda.



El Passo, 6 dni przed tym wydarzeniem

-Na pewno sobie poradzisz-spytała z zaniepokojeniem mama Tya.

-Spokojnie, nie takie rzeczy już się robiło-powiedział po czym przerzucił sobie choinkę przez ramię.

Drzewko nie było za duże, ale i tak przewyższało chłopaka o kilka certamentów. Tye ruszył trochę śliskim chodnikiem. Od kiedy jego mama znalazła sobie porządną pracę i wyrzuciła z domu tego mężczyznę wszystko zaczęło się układać.

-Mój mały bohater-mama pocałowała go w czoło i rozczochrała włosy naciągając jeszcze pomarańczową opaskę na oczy.

-Mamo!-powiedział niezadowolony nastolatek.

Szli kilka minut rozmawiając o tym co ugotować na święta, gdzie kupić ozdoby na choinkę i narzekając na tłumu w sklepach o tej godzinie.

-A zaprosimy dziadka na Wigilię?-spytał Tye.

-Pewnie-odpowiedziała mu mama.

Szli dalej w stronę domu dość wolnym krokiem uważając na oblodzony chodnik. Według Tya zapowiadają się wspaniałe święta.

Dakota Północna, 2 dni przed tym wydarzeniem

-Wergiliuszu Ovil'dzie Hawkinsie!-w pokoju Virgila dało się słyszeć krzyk jego matki, brzmiał on bardzo wyraźnie mimo tego że jego pokój znajdował się na drugim pietrze- w tej chwili proszę zejść na dół przywitać się z dziadkami!

Chłopak niechętnie odszedł od gry komputerowej i zszedł na dół. W drzwiach jego domu stali dwaj dziadkowie, rodzice jego mamy,  była ona niską i pulchną kobietą z dużymi wydatnymi ustami i biustem, a ojciec Virgila był wysoki, umięśniony i czarnoskóry. Teściowie nigdy go nie lubili, właściwie to nadal go nie akceptowali.

-Wnuczku!-babcia od razu zaatakowała jego twarz-aleś ty wyrósł!

-Widzieliśmy się w zeszłym tygodniu babciu-mruknął niezadowolony.

Chłopak bardzo kochał swoją dość szaloną rodzinę, jednak od dawna wyczekiwał Wigilii razem z Ligą.

-A gdzież to jest twoja siostra?-babcia w końcu zostawiła jego policzki w spokoju.

-Wyszła z moim mężem do sklepu-odpowiedziała mama Virgila, jednak babcia nie dała jej dokończyć.

-Ach no tak, ten twój mąż-gderała niezadowolona zdejmując palto-mówiłam ci że Johnson...

-Mamo! 

-Oj dobrze, już dobrze-babcia szybkim, jak na emeryta gestem zarzuciła torebkę na ramię i szybko skierowała się w stronę kuchni aby skrytykować wszystkie potrawy jakie przygotował jej zięć. 



Góra Sprawiedliwości, 3 dni  przed tym wydarzeniem

Garfield przemykał się ostrożnie unikając napotkania na korytarzu kogokolwiek z drużyny. Miał do wykonania ważną misje-musiał donieść kubek Connerowi. Nie był to jednak byle jaki kubek, chłopcy zamówili go specjalnie na święta dla Megan. Na pierwszy rzut oka mógł wydać się zwyczajny jednak kiedy wzięło się go w ręce na zewnętrznej stronie było nadrukowane zdjęcie Connera, Wilka i Garfielda uśmiechających się czuło do aparatu.

Nastolatek pewnym krokiem wszedł do kuchni. Omal nie spalił całej niespodzianki kiedy prawie wpadł na Megan która w kuchni instruowała właśnie Wallego i Barta gdzie i jak prawidłowo maja zrobić zakupy na święta.

-I koniecznie świeżego karpia... o cześć Garfield!- chłopak w ostatniej chwili schował prezent za plecami, w takich chwilach dziękuje się Marsjańskiej transfuzji krwi i własnemu ogonowi- co się tak szczerzysz?-spytała.

-A nic... nie można się uśmiechnąć do własnej siostry, ale mniejsza... widziałaś Connera? Ja muszę mu ten...-powoli zaczynał się jąkać,  postanowił wykorzystać sprawdzoną taktykę ucieczki- IDE KALDUR!!!-wydarł się udając, że dowódca go woła. Zanim dziewczyna zdążyła zareagować Bestii już nie było.

Góra Sprawiedliwości 2 dni przed tym wydarzeniem

Śnieg obsypał już całą polanę przed Górą. Pomysł na jaki wpadli właśnie Dick, Conner, Roy i Wally nie mógł się skończyć dobrze. Na jednym z pchlich targów znaleźli metrowe figurki świecących reniferów, takie ozdoby do ogródka. Chłopcy postanowili ustawić je w miejscu gdzie latem mają boisko do siatkówki. 

Jednak nie byli to normalni, dorośli mężczyźni. Conner złapał za jednego z reniferów i ustawił na trawie, potem wziął od Roya drugiego zwierzaka i ustawił w pozycji kopulacyjnej. Jeden renifer opierał się przednimi nogami o drugiego rekontrując okres godowy tych zwierząt.

-Ale łosiu-śmiał się Dick- obaj to faceci! Nie mogą się ruchać!

-Jak nie-wskazał niedbale na światełka w kształcie zwierząt stojące na sobie w dwuznacznej pozycji-zmywajmy się stąd zanim dziewczyny wrócą-powiedział i cała czwórka ze śmiechem wróciła do Góry

Góra Sprawiedliwość 1 dzień przed tym wydarzeniem

-Conner zostaw!-krzyczała Megan- nie, nie i nie! Kochanie proszę, zostaw, nie sól tych ogórków!- Marsjanka podskakiwała i usilnie próbowała odzyskać słoik.

Klon, w za małym, brudnym fartuszku z napisem "kiss the cook" uznał, że właśnie teraz objawił się w nim talent kulinarny podchodzący pod Magdę Gessler i koniecznie musi ugotować coś na jutrzejszą Wigilię. Kochankowie kłócili się od rana o prawie każdą potrawę.

-Zostaw te ogórki palancie!-krzyknął tym razem Kaldur zakopany pod kocami na kanapie. Coraz niższe temperatury nie są dobre dla Atlantów, wrócił z morza tylko ze względu na jutrzejszą uroczystość.

-Chorzy jesteście! Soli się je!-krzyczał do przyjaciół nadal broniąc słoika z warzywami przed skaczącą niżej Megan.

 Nagle do pokoju wszedł Bart.

-Jezu, krążą legendy, że Conner chce ogórki posolić-powiedział rzucając kurtkę w róg blatu- to chore-po chwili jednak zorientował się, że podpadanie Superboy'owi w dniach miłosierdzia i pokoju nie było dobrym pomysłem po jego ostatnich wybrykach za które chłopak się jeszcze na nim nie zemścił.

Zanim zdążył uciec Conner złapał Barta i mimo jego błagalnych protestów jedną ręką mocno przytrzymywał chłopaka a drugą chwycił pełną garść mąki i w tarzał mu wszystko we włosy, przy okazji brudząc całą kuchnię i okoliczne jedzenie wystawione na blatach. Zaśmiał się z niego kiedy Bart próbował strzepać biały proszek z głowy.

-No co? Napierdala łupież? 

-Conner! Nie możesz się zanęcać na dziećmi-oburzyła się Megan, jednocześnie wykorzystała okazję i wyrwała mu słoik.

-Będę solił ogórki!-wrzasną wyrywając szkło z jej rąk i podnosząc słoik jeszcze wyżej przed jego dziewczyną która tym razem lewitowała w powietrzu.

-DO GĘBY SOBIE NASÓL!-odpowiedział mu wrzaskiem Kaldur z kanapy.

Bart uznał, że lepiej będzie jeśli zniknie na jakiś czas, albo najlepiej zaszyje się na jakimś pustkowiu w Australii. Kiedy ta dwójka się kłóci zaczyna obawiać się o swoje bezpieczeństwo, myślał wychodząc i usilnie układając swoje rudo-białe włosy.

***

Po "kompromisie" jaki ustaliła para uznali, że jedna miska będzie posolona a druga nie. I tym sposobem na Wigilię przygotowali łącznie trzy kilo ogórków. Atmosfera już się trochę uspokoiła, jednak Conner w tym momencie wziął do ręki listę ciast.

-No żarty sobie chyba robicie?! Nie no ludzie! Zawsze! Co roku są te same ciasta-żalił się- sernik, makowiec, pascha! Sernik, makowiec, pascha! Nic innego! 

-Są dobre!

Kaldur postanowił nie wnikać w kłótnie pary. W ogóle wolał im się nie narażać. Cicho opuścił pomieszczenie modląc się do Posejdona, aby tegoroczna Wigilia nie była totalną porażką. To nie był jednak koniec jego zmartwień... ktoś przecież musiał ubrać choinkę.

***

Cóż... ubieranie świątecznego drzewka przypadło młodszym chłopcom z grupy. Choinkę kupił Arsenał, co chyba tłumaczyło wszystko... drzewko pochylało się pod kątem trzydziestu stopi w lewo a każda gałąź była inna od reszty. Chłopak najprawdopodobniej złapał najtańszą, pierwszą lepszą z brzegu i wrócił zadowolony.

Bombek i łańcuchów było mnóstwo, szkoda tylko, że nic nie miało kompletu. Po kartonach z ozdobami walały się stare prace Dicka które robił w podstawówce, pstrokata cała w kleju na gorąco bombka Garfielda którą zrobił kilka lat temu dla Megan, łańcuchy mierzące od czterech metrów do dziesięciu centymetrów, i mnóstwo tęczowych lampek. Virgil znalazł nawet skarpetkę którą z dumą powiesił na najbardziej widocznej części drzewka.

Po pół godzinie Tim, Jaime, Garfield i Virgil skończyli swoje dzieło. Na choince w ogóle nie było widać zielonego koloru. Tona łańcuchów i bombek zasłaniała wszystko, Jaime wpadł na lepszy pomysł i skarpetkę którą znalazł jego kolega powiesił na samym czubku. Pod naporem dekoracji kąt nachylenia drzewka był coraz większy, jednak zadowoleni z pracy przyjaciele nie przejmowali się tym wcale. Jeśli się przewróci winę zwalą na Wilka, jego przynajmniej Conner nie zabije.

Nagle z korytarza usłyszeli piskliwy głos, podobny do wiewiórki albo małych przedszkolaków. Z czasem gdy zaczął się przybliżać zaczęli rozumieć słowa piosenki z popularnego w święta tak jak Kevin sam w domu filmu Alvin i Wiewiórki. Kiedy doszedł do refrenu w drzwiach ukazał się Bart wesoło skaczący w grubej zimowej kurtce, czapce z pomponem i czterema balonami w ręce napełnionymi helem.

-Marzę by raz przeżyć to! JA POPROSZĘ HULA-HOP!-wskoczył do pokoju z rozwartymi rękami kończąc refren piskiem.

Wszyscy zaczęli się śmiać.

-Siema ludzie, sorki za spóźnienie-odkaszlnął kilka razy kiedy jego głos wracał do normy- ale musiałem się pilnie stąd ewakuować bo Conner i Megan bitwę mieli- tłumaczył się od progu Bart, jednocześnie rozpoczynając monolog- Jezu! Wiecie co? Ja sobie idę i śpiewam tę piosenkę coraz głośniej bo myślałem, że na korytarzu stoją Dick i Conner! A to się okazało że to kurde Superman-zaczął się śmiać sam z siebie-oni chyba powoli żałują zatrudnienia mnie tutaj!











Góra Sprawiedliwości to wydarzenie

-Wesołych Świąt!-od całej Ligii i Avatara

Jeśli coś się u mnie nazbiera to następny rozdział będzie o samej Wigilii 

Rozdział zaczęłam pisać 18 września, udostępniłam pewnie w tedy kiedy to czytasz. Na sam pomysł wpadłam już w wakacje :) (serio). 

Życzę nam przede wszystkim 3 sezonu Ligii Młodych (chyba że w Grudniu moje marzenia się spełnią i już będzie)

lol ponad 3400 słów i kilka miesięcy pracy. No. Liczę na komentarz od ciebie :)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top