Dzień Pierwszy - Impuls

Rozpoznano Impuls B23



-Jak leci?

-Już prawie skończyłem.

-Chciał bym się przyłączyć.

-Przykro mi, tylko jedno miejsce.

Wsiadłem do wehikułu czasu


Dziwnie się czułem podróżując w czasie, z jednej strony siedziałem w maszynie, ale z drugiej nie mogłem poruszyć żadną kończyną. Po chwili zmaterializowałem się w tym samym miejscu, tylko że czterdzieści lat wcześniej. Kto by pomyślał, że smrodek będzie podobny.

-TA DAAAAM!-wydarłem się prostując wszystkie kości i wyskakując z maszyny. Podróż w czasie zaliczona, teraz tylko chrupki serowe.

Uchyliłem jedno oko. Nightwing zasłaniał chłopaków własnym ciałem patrząc na mnie agresywnie. 

-Komputer, zablokuj jaskinie, wykryto intruza- nakazał Nightwing

No tak, jeszcze się nie znamy. Pora się trochę popisać

-Znaleźliśmy nasz nieznany Impuls-stwierdził Best Boy

-To takie odjazdowe, chwytliwe i dramatyczne słówko za jednym razem jak Nightwing i Robin, i Bestia!- postanowiłem się z nimi troszkę podroczyć. Zacząłem biec.

Najbliższe sześć godzin mam zaplanowanie co do minuty. Najpierw poznanie mojego dziadka, potem walka z Neutronem, oczywiście nie ma najmniejszej szansy aby najlepsi Speedsterzy tego świata przegrali. 

Jadnak nie to jest głównym powodem mojego powrotu. Muszę powstrzymać tego ciula, Niebieskiego Żuka przed zniewoleniem świata, jeśli będzie trzeba dobiję go krzesłem, albo uduszę gazetą, byle by zemścić się za to wszytko co mi zrobił... znaczy zrobi, ale do tego nie dopuszczę. 

Z rozmyśleń wyrwał mnie cios prosto w brzuch, dobra, punktujesz Dicki. Tego w podręcznikach od historii nie było, a przynajmniej w tych które wygrzebałem z resztek bibliotek.

Dalej narzuciłem trochę szybsze tempo, wybiegłem z Góry zanim któryś z ich zdążył powiedzieć Impuls. Walnąłem małego spojlera dotyczącego ciąży, ale prędzej i później i tak by się dowiedziała! Przytuliłem jeszcze kuzynka i wybiegłam za dziadkiem ratować Star City, cóż... za taką inteligencję chcę co najmniej pomnik.




Po uratowaniu miasta i pokonaniu Neutrona trafiłem do Star City pod opiekę Garrików. Jednak to jeszcze nie koniec, teraz muszę zająć się zlikwidowaniem tej szui Niebieskiego Żuka i uratowaniu świata przed zniewoleniem przez niego ludzkości. 

-Bart kolacja!- zawołała moja prababka. 

Ludzkość może poczekać, najpierw coś zjem.


Następnego dnia zjawiłem się w Górze z samego rana, znaczy jak już wstałem, zjadłem i wykonałem inne niezbędne poranne czynności, czyli koło dziesiątej.  Wszedłem zadowolony do pomieszczenia, kuchnia była pusta, nie licząc skacowanego Roya, chyba problemy małżeńskie... W salonie siedział Tim, Megan i Bestia, ten ostatni przybrał postać zielonego spanielka i leżał leniwie na kolanach dziewczyny, delikatnie machając ogonkiem i pozwalając się głaskać za uchem. 

Tim na wpół siedział, na wpół leżał oglądając Discovery, jego ręka też co jakiś czas przesuwała się po karku zielonego psa. Nagle na moje kolano wpadł wielki, biały wilk omal nie przewracając mnie na ziemię. Wskoczył na miejsce obok Tima, położył mu głowę na kolanach i zaskomlał domagając się pieszczot, chłopak uśmiechnął się i zaczął drapać zwierzaka za uchem.

Cicho usiadłem na drugiej kanapie, tak, że widziałem całą czwórkę.

-Hej-mruknął Tim.

-Hej... sorry tak trochę za to wczorajsze- przeprosiłem. 

W tym momencie Garfield przybrał swoją zwyczajną postać.

-Nie szkodzi- usadowił się między Megan a Timem rozpychając trochę- przynajmniej sobie trochę pobiegałem- mrugnął do mnie porozumiewawczo.

-Gdzie są wszyscy? Wydawało mi się, że będzie tu tętnić życiem?-spytałem rozglądając się, cała ta gadka była tylko po to aby wyśledzić tego perfidnego zdrajcę.

-I zwykle tak jest- powiedziała Megan trochę odsuwając się w lewo aby zrobić miejsce bratu- ale Dick zebrał ekipę i ruszył badać te nowe Kloroteańskie dane dotyczące metagenu.

Rozłożyłem się wygodniej na kanapie, nie powiem, miła odmiana. Na szczęście udało mi się jakoś podtrzymać rozmowę, niby zadawałem głupkowate pytania, ale po kilkunastu minutach znałem już wszystkich członków drużyny.

-Aaa ten, jak mu tam... Niebieski Skarabeusz?-spytałem niby od niechcenia.

-Jaime? Na ogół wbija tu po lekcjach, powinien być za pół godziny-odpowiedział Tim marszcząc brwi.

-Jaime?-głos mi się trochę załamał- ale jak to...

Nie spodziewałem się, że ta maszyna może mieć imię, i do tego chodzić do szkoły! Spodziewałem się raczej komputera który urośnie do tych rozmiarów przez wirusa, albo jakiegoś popapranego żula, który myślał, że zje metalowego Skarabeusza

W tym momencie do pokoju wszedł wysoki nastolatek

-Co ja?-spytał- jestem wcześniej i już mnie obgadujecie?- rzucił plecak pod jeden z wolnych foteli i rozsiadł się w nim wygonie- Co tam? Gdzie Cassie?

- Nuudy- mruknął Gar- i co tak w ogóle cię ona interesuje- chłopak poruszył znacząco brwiami przekręcając się tak aby patrzeć na kolegę.

- Bardzo zabawne - wyglądało na to, że potrafi dość dobrze ukrywać emocje, siedział spokojnie grzebiąc w telefonie. Jednak wydaje mi się, że trochę się zaczerwienił - pytam się i tyle.

Tim poruszył się niespokojnie na kanapie.

-Poszła gdzieś z Baśką- odpowiedział dość oschle wpatrując się tępo w ekipę Pogromców Mitów. 

- Zaraz- Jaime jeszcze raz przeleciał po wszystkich wzrokiem - a ten to kto?- wycelował we mnie palcem.

-Bart Allen, a.ka Impuls, długa historia- odpowiedział Garfield, chwilę zajęło mu przytoczenie wydarzeń z dnia wczorajszego.

- Czyli to się dzieje jak mam sprawdzian z fizy- mruknął wracając do telefonu- ale Conner do mnie pisał, że dziś mamy misję?

- Tak, tylko, że dopiero wieczorem- odpowiedział Tim i po chwili dodał cicho- Bart też idzie.

Starszy chłopak wzruszył ramionami jakby było mu to obojętne. Właściwie świetnie się składa, wyciągnę chłopaków na jakieś żarcie i zbadam teren, Skarabeusza będzie nawet łatwiej dobić gdy nie ma na sobie pancerza... mógłbym spróbować na misji, powiem, że to był zwykły wypadek i...

-Chłopaki, głodny jestem, idziemy jeść?- uprzedził mnie Garfield, cała trójka zaczęła się zbierać do wyjścia- Hej ty, idziesz?- rzucił w moją stronę zielony.

Wskazałem na siebie palcem, aby się upewnić, po chwili zeskoczyłem z kanapy i już byłem przy chłopakach. Cały czas zerkałem na żuka, oczekując jakby zaraz miał wyjąć zza bluzy karabin i powystrzelać nas wszystkich na miejscu.

-Panowie!- krzyknęła Megan z kanapy- kupcie po drodze mąkę pszenną i olej jakiś bo się kończy!




Szliśmy od kilku minut rozmawiając i żartując. Zjedliśmy frytki w barze szybkiej obsługi i siedzieliśmy teraz w środku obgadując kucharza i chichrając się z byle powodu. Gdy Garfield (ubrany w miarę swoich możliwości aby zakryć zieloną skórę) chciał dopić resztkę soku Jaime palnął tak idiotyczny komentarz dotyczący lewego łokcia kucharza, że cała nasza trójka zaczęła się nieopętanie śmiać a Bestii cały spoko poszedł nosem co rozbawiło nas jeszcze bardziej. 

-Ej, Cassie do mnie napisała, że zaraz tu wbiją razem z Barbarą- powiedział Tim- wyjdę po nie bo jeszcze te dwie ameby nie trafią.

-Dobra, ja skoczę po więcej serwetek- mruknął Garfield ścierając z siebie lepki napój.

Uznałem to za najlepszy moment aby włączyć tryb upierdliwego Barta.

- Podoba ci się Cassie?- zapytałem prosto z mostu charyzmatycznie poruszając brwiami.

-Nie - mruknął Jaime odwracając się i zanurzając usta w szklance soku.

- WIEDZIAŁEM!- wydarłem się na całą sale, że Garfield stojący przy barze podskoczył strącając pudełko z serwetkami na podłegę- od początku! Ha ha, wiem jak na nią patrzysz, zakochana para Jaime i Cassie...

-Zamkniecie się wreszcie oboje?!- spytał retorycznie popychając mnie na krześle tak, że nie mogłem dokończyć wierszyka, oburzające!-  Nawet jeśli- westchnął- nie będę się Timowi mieszać w podrywy, wolę nie mieć dziewczyny niż stracić kumpla. Nie gadajmy o tym więcej- nakazał.

Spuściłem wzrok na pusty talerz marszcząc brwi, Jaime w ogóle nie przypominał tego Niebieskiego Żuka którego znałem... Liczyłem, że gdy go zdenerwuję przejdzie jakąś niespodziewaną mutacje i będzie starał się mnie zabić, zresztą jak zwykle. Jednak tego nie uczynił, nie wiem jak on przejmie władzę nad ludzkością w przyszłości.

Po chwili przyszedł Tim razem z dziewczynami. O tej porze roku robi się ciemno dość wcześnie, więc już zbieraliśmy się do wyjścia, chłopaki zarządzili jeszcze, że pójdziemy do sklepu kupić to, o co prosiła nas Megan.



Stałem w markecie razem z Jaime przed stu metrową półką z opakowaniami mąki, żadne z nas nie miało pojęcia, że jest coś takiego jak mąka pszenną typu pięćset pięćdziesiąt, albo czterysta dwadzieścia, więc nasze zakupy zmieniły się bardziej w ciśnięcie beki z opakowań a skończył na dziurknięciu przeze mnie dwóch prezerwatyw przy kasie, mam nadzieję, że ci szczęśliwcy ucieszą się z dzieciaka, przecież pięć stówek piechotą nie chodzi. 

Wróciłem do domu Garrigów w Central City wieczorem, w pół godziny zrobiłem się nieźle głodny więc najpierw postanowiłem coś zjeść.


Po skończonym posiłku usiadłem przed biurkiem w swoim pokoju. Postawiłem talerz pełen jajecznicy na boku, po kolacji też trzeba coś jeść, zwłaszcza z taką przemianą materii jak moja. Odgarnąłem plany przedstawiające wehikuł czasu na jedną kupkę. Teraz rozłożyłem tam kartki i papiery przedstawiające najbliższe wydarzenia jakie udało mi się uchwycić w książkach historycznych... cóż, chyba moja ingerencja w te czasy nieźle namiesza, poczekam jak rozwinie się akcja, nie dopuszczę aby Skarabeusz znowu przejął władzę.

Zakręciłem się na krześle i wziąłem do ręki talerz, świat poczeka najpierw kolacja.





Następny Virgil, 1412 słów, jak się podobało??

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top