#2 Rozdział 3

*Robin*

- Nie dałeś mi się porządnie spakować - jęknąłem kiedy przyjaciel prowadził mnie do siebie.

Byliśmy ubrani jak normalne dzieciaki w tym wieku - podkoszulek, spodnie, torby na ramieniu, sportowe buty i okulary przeciwsłoneczne. To ostanie było dla mnie, by nikt nie poznał mojej tożsamości.

- Wally - poskarżyłem się jak małe dziecko, co zawsze zwracało jego uwagę. Odwrócił do mnie swoje zielone oczy i przystanął zmartwiony. - A co jeśli mnie nie polubią?

- Żartujesz sobie? - odpowiedział pytaniem na pytanie - Ciebie NIE da się nie lubić. Poza tym - podszedł do mnie i złapał lekko za nadgarstek - Co mnie obchodzi ich zdanie? Jesteś moim przyjacielem, nie?

- Przestań - wyrwałem rękę z jego uścisku, nienawidząc bliskości w towarzystwie kogokolwiek.

- No dobrze, już dobrze. Chodź, już niedaleko.

*Kid Flash*

- Hej mamo, hej tato! - krzyknąłem otwierając drzwi i wchodząc do środka. Nie martwiłem się, że rozkażą Dick'owi wracać do domu. Po prostu nie było takiej opcji.

- Wally! - mama wybiegła z kuchni i uściskała mnie porządnie, prawie łamiąc mi żebra. A no tak, przecież już je złamałem. - Co się stało? - dopiero po chwili zauważyła chłopaka wbijającego wzrok w podłogę, w poszukiwaniu ucieczki. - O, witaj.

- Mamo - uwolniłem się z jej uścisku i podszedłem do kumpla - To jest Robin.

Położyłem mu rękę na ramieniu, by się trochę odprężył. Co prawda nie lubił dotykania go, ale ja ciągle starałem się go do tych gestów przekonać.

- O, Robin. Wally nam tyle o Tobie opowiadał! Bardzo Cię lubi, wiesz?

I wtedy coś się popsuło. Rob drgnął, ja go puściłem. Powieka mi drgała, policzki zrobiły się czerwone.

Nie w takim sensie bardzo lubi - starałem się powiedzieć, ale nie mogłem wydobyć słów z gardła.

- Wiem. Przyjaźnimy się. - odpowiedział, natychmiast zachowując zimną krew i patrząc na mnie z ukosa.

- Tak. Mamo, Rob może u mnie nocować? - potrząsnąłem głową, by zszedł mi rumieniec.

Ale z nas głupki. Jedno złe zdanie ma skończyć naszą przyjaźń? Nie pozwolę na to.

- Oczywiście. Zaraz zrobię wam jakieś kanapki.

- Nie trzeba.. - zaczął wyjaśniać chłopak, ale ja tylko pchnąłem go w stronę mojego pokoju.

Godzinę później zajadaliśmy się kanapkami oglądając jakiś film dokumentalny.

Oglądałem film dokumentalny w domu.

Z przyjacielem.

Dobrowolnie.

Pozdrawiam.

- To jak tam Ci się układa z Zatanną? - spytałem, by w końcu się czegoś dowiedzieć.

- Z-z-z.. - Zająkał się, nie mogąc wydobyć z siebie słowa.

- Nie zachowuj się jak pszczoła! Odpowiadaj - rzuciłem w niego poduszką, by zakrył swoje czerwone policzki. - Byliście już na randce?

No co? Jestem ciekawski z natury.

- Nie.. - Odpowiedział naciągając sobie kołdre na oczy. Z rumieńcami wyglądał tak słoooooodko! Nie. Nie jestem bi czy homo. Po prostu musicie mnie zrozumieć; on zawsze miał maskę, a jak już ją zdejmował to miał kolejną - maskę pod którą krył swoje uczucia. Lubiłem więc kiedy zdejmował obydwie. Uznawałem to za oznakę zaufania.

- Seerio? Musisz w końcu ją gdzieś zaprosić! Muuusisz!

- Nie! - Krzyknął, chowając twarz w kołdrze. - Nie załamiesz mnie!

Zakładacie się? Nie? To lepiej dla was.

Rzuciłem się na niego, odkrywając go. Starałem się być szybki w ryzach szybkości człowieka. Ze śmiechem zacząłem go gilgotać, na co zareagował - tak jak zwykle - duszeniem ze śmiechu.

- Prze..Przest! Hahah, Wa-lly!

- Obiecaj mi że ją zaprosisz! Obiecaj

- N.. Obie.. Obiecuje!

Przestałem, kładąc się na niego ze śmiechem. Kładąc to chyba źle określenie.. Raczej pasowało by tu "zwalając się".

Jękneliśmy z bólu, co dodało scenie uroku jak z pornosa. Super.

- Ale z Ciebie kretyn. - Stwierdził, kiedy przytuliłem się mu do brzucha, próbując przekazać że jest dla mnie bardzo ważnym najlepszym przyjacielem.- Au, no! Waally..

W jego głosie wyczułem rozdrażnienie i nutkę rozbawienia. Poczułem jak ręką przejechał mi po włosach, trafiając na guza.

- Au.. - Stęknąłem, ale jego koszulka to zagłuszyła.

- Powinieneś się umyć.. Wiesz, że masz tu krew..

- Hm? - Oderwałem sie od niego i usiadłem obok. - Gdzie?

Ręką przejechałem po skórze i oderwałem ją niemal natychmiast, gdy trafiłem na otwartą ranę. Na opuszkach palców miałem krew.

- Uh.. Może lepiej ja Ci to umyje, co? - Zaproponował - A potem zszyje. Możesz zachorować. A ja nie chce się od Ciebie zarazić.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top