#1 Rozdział 2
Bio rakieta zrzuciła nas w środku lasu deszczowego. Drzewa i roślinność były przesiąknięte energią słoneczną, która doprowadzała mnie do szaleństwa. Szybko napoiłem się kolejną butelką.
-Oszczędzamy wodę- powiedział Robin, którego uznaliśmy na tymczasowego przywódcę. Wodnik nie mógł przebywać w gorących miejscach, więc była możliwość że tu nie myślał by racjonalnie. A co za tym idzie- misja by się nie powiodła
-Pamiętajcie, nie marnujcie energii. Wolny chód, o biegu już nie wspominając- te wypowiedź wyraźnie skierował w moją stronę. Tylko on wiedział. Męczyłem się o wiele szybciej, niż pomyślałaby to inna osoba. Aż za szybko. Prawdopodobnie chorowałem na jakąś dolegliwość z tym związaną, ale nie mogłem zawieść drużyny. Skinąłem lekko głową, żeby nikt poza nami tego nie zauważył. -Okej zaczynamy, Marsjanka połącz nas- nakazał. Za chwilę usłyszałem w głowie Gotowe, wszyscy połączeni
Ruszyłem posłusznie za Robinem, pomagając reszcie przedrzeć się przez chaszcze. Dick wystukał na ramieniu kod, po czym pojawił się niebieski pulpit.
-A tego to już nie zauważą?- wtrąciła się Artemis
-Fale działają na innej częstotliwości i nie obijają się o te tutaj- wskazałem palcem do przodu
- Wow, od kiedy ty z nią gadasz?- odezwał się Superboy
-Spokój! Nawet w myślach musicie się kłócić?- wypalił nasz tymczasowy przywódca
Chciałem mu podziękować, tyle że inni też by to usłyszeli. Czadowo co nie? Dalej szliśmy w zupełnej ciszy. Poczułem nieprzyjemne uczucie na plecach. Pot. Było źle, ale nie myśląc spiąłem mocniej plecak, żeby nikt tego nie zauważył. Podążaliśmy, przedzierając się przez puszczę ładne parę godzin, które doszczętnie mnie wyniszczyły. Nie miałem siły już nawet ukrywać jak bardzo jestem wyczerpany. Szczęście że pierwszy zauważył to Robin
-Co wy na mały postój?
-Postój? Już?
-Skoro i tak będziemy tu nocować, to lepiej by było żebyśmy robili to jak najdalej od wroga. Urządźmy sobie mały piknik, co wy na to?
-Mi się podoba-odezwała się Marsjanka
-Okej, niech będzie- przytaknął Superboy
Wodnik potwierdził głową, a ja pokazałem uniesiony kciuk
-Serio?-tylko Artemis była temu przeciwna- No niech już będzie, ale ruszamy o świcie!
Obiecałem sobie w myślach, że po tym wszystkim wiszę Robinowi porządną przysługę.
-Superboy, ja i Marsjanka pójdziemy zebrać opał. Wodnik, Mały i Artemis szukajcie wody- mówiąc to chłopak wyjął z plecaka spory nóż. Powodzenia i gdyby coś się działo, dawajcie znać.
Rozeszliśmy się w dwie inne strony. Wodnik uważnie stąpał i przyglądał się ziemi, a łuczniczka górze. Ja łagodnie szedłem wyznaczając ścieżkę. Co chwila skręcaliśmy i podążaliśmy za Kardulem. Był zamyślony i pewnie nawet nie słyszał mojego pogwizdywania.
-Miło się idzie, dla odmiany?- zagadała mnie blondynka
-Bardzo. Miło się nie ucieka, dla odmiany?- odpowiedziałem na zaczepkę
Lekki uśmiech wszedł na jej twarz. Lubiliśmy sobie dogryzać i nie przeszkadzało nam to, że wodnik stoi koło nas. Odwzajemniłem uśmiech i zbliżyłem się do Wodnika
- Jak tam? Masz coś?
-Jesteśmy blisko
Chwilę potem doszliśmy do małego strumyka. Napełniłem obydwie butelki, a mieszkaniec atlantydy zamoczył się po czubek głowy. Przemyłem lepiącą się twarz i opuściłem strój do pasa, żeby przemyć plecy i kark. Artemis siedziała cicho na kamieniu wpatrując się w wodę. Skończyłem przmywanie i poczułem się o wiele lepiej.
-Robin znaleźliśmy czyste źródło, jednak chłopaku już je zanieczyścili- łuczniczka połączyła się z Robinem
- Okej, my też już kończymy. Spotykamy się w miejscu, z którego się rozdzieliliśmy. Przesyłam współrzędne- po chwili mieliśmy już obraz, gdzie musimy się udać. Kaldur wypłynął kilka minut później. Prowadziła zielona, co chwilę zerkając na niebieski plan spotkania. Kiedy dotarliśmy na miejsce, ognisko było już przygotowane. Obdarzyliśmy resztę ekipy wodą i rozsiedliśmy się wygodnie. Czułem się na tyle dobrze, że zanim ktokolwiek zaprotestował pobiegłem do strumienia po ryby. Doniosłem tylko trzy, ale wszyscy zjedli po kawałku. Było smaczne choć niedoprawione. Po posiłku, którym najadlem się jak nigdy w życiu, zacząłem słodko drzemać, położony jak najbliżej ognia. Nie doczekałem momentu w którym je zgasili.
Zgodnie z umową ruszyliśmy o świcie. A raczej zostaliśmy wyrwani ze snu. Coś rozwaliło nasze przygaszone ognisko. Był to wrogi czołg, a raczej cała grupa wrogich czołgów. Walka byłaby złym pomysłem.
- Wiejemy już!- powiedział to gdy czołg wypalił kolejny pocisk, lecący w stronę Artemis. Zareagowałem. Złapałem ją na ręce i wygłosiłem za Robina
-Uciekajcie, rozdzielamy się! Spotkamy się później- po czym ruszyłem z całą swoją energią do przodu. Artemis zamknęła szczelnie oczy. W biegu założyłem okulary.
- Jak wam idzie ucieczka?- usłyszałem Robina
-Jestem pod wodą- odezwał się Wodnik- Artemis?
- Jestem z Małym, myślę że jesteśmy dostatecznie daleko
- Zbiegnijcie z drogi, jadą prosto na was- ostrzegł Dick
-Przyjąłem- skręciłem ostro w prawo. Biegnąc zygzakiem omijałem drzewa. Przeskoczyłem nad dużym kamieniem i wylądowałem w błocie. Ruszyłem opryskując tył błotem.
-Okej, dostatecznie daleko.
Pomogłem zejść blondynce, która natychmiast podziękowała. Szliśmy przed siebie w ciszy, która doprowadzała mnie do szaleństwa. Nie lubiłem nie rozmawiać, ale rozmawiać z Artemis nie było łatwo. Zwykle nie chciała ze mną gadać, więc czemu to ja mam zaczynać?
- Wszyscy cali?
- Tak Robin- odezwała się Marsjanka
- U mnie też wszystko gra, a Wodnik?
- Superboy, pod wodą nie ma wojska
- Cisza!- usłyszałem w myślach głos klona- Słyszę helikopter, Flash leci w waszą stronę!
Pierwszy raz nazwał mnie Flash. To było takie..dziwno-miłe.
Artemis napieła cięciwe i wycelowała w drzewo. Poruszając się takim sposobem wyglądała jak Spider man! Ruszyłem biegiem dotrzymując jej kroku. Była całkiem szybka i utrzymywała równe tempo. Za mną rozległy się pojedyńcze huki, dzięki którym adrenalina podskoczyła na mój najwyższy poziom. Biegłem nie zwarzając, że zgubiłem helikopter. Nie myślałem jaki jestem zmęczony, po prostu biegłem. Czułem że jestem mokry, ale i to mi nie przeszkadzało. Nie słyszałem nic, oprócz przyspieszonego bicia mojego serca. Posuwałem się noga za nogą, nie patrząc gdzie stawiam kroki. Z transu wyrwał mnie krzyk
-Wally!
Natychmiast przestałem biec. Zmęczenie dopadło mnie dopiero teraz i uderzyło z podwojoną siłą. Przeturlałem się po ziemi i po obijany zatrzymałem tuż przed przepaścią. Słyszałem walenie mojego serca. Ostrożnie wstałem, ale mroczki przesłoniły mi wszystko. Padłem na ziemię opierając się o drzewo. Ręce trzęsły się z braku energii, a głowa zwisała bezwładnie w dół
- Słuchajcie z Małym coś nie tak!
-Marsjanka rozłącz nas!
-Ale Robin..
-Już!
W moim umyśle zapanował spokój. Nikt nie mówił, połączenie zostało zerwane.
-Słyszysz mnie? Odezwij się!
Artemis na próżno próbowała się ze mną skontaktwać. Położyłami zimną rękę na czole, co sprawiło mi dużą przyjemność.
- Nasz wyschnietę usta
Miała plecak, udało jej sie złapać go w ostatniej chwili przed przyjazdem czołgów. Poczułem jak polewa mi twarz wodą
- To nie wystarczy- usłyszałem zdyszany głos chłopaka. Robin. Dzięki Bogu. Wyjął rurkę z igłami na obu końcach. Poczułem lekkie ukłucie w ramię.
-Co ty robisz?!
-Uspokój się! Ratuje mu życie!
Robin wbił drugą stronę rurki w swoję ramię i ustawił je tak, by jego krew mogła dopłynąć do mnie. Poczułem ulgę. Z czasem było już coraz lepiej. Otworzyłem oczy. Robin wyjął rurkę i przyłożył mi gazę do miejsca ukłucia. To samo zrobił ze sobą i już po chwili pomógł mi wstać. Opierałej się o niego bezwładnie, próbując samodzielnie chodzić. Zrobiliśmy kilka mini kółek, aż w końcu stałem samodzielnie.
-Dzięki- wydusiłem
-Proszę nikomu- zwróciłem się do łuczniczki
- Nie powiem- odpowiedziała przerywając mój monolog
Uspokojony i wyczerpany ponownie usiadłem i zapadłem w sen.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top