#1 Rozdział 1

Szkoła. Zaspany zwlokłem się z łóżka. Leniwie przetarłem oczy patrząc na zegarek. Za 15 minut zaczynam lekcje. Powoli zszedłem po schodach do jadalni. Miałem jeszcze sporo czasu. Mama zaparzyła mi herbatę, po której jak zawsze się ożywiłem. Pobiegłem na górę, umyłem twarz, zęby, spakowałem się, uczesałem włosy, przebrałem ciuchy i ruszyłem ponownie na dół. Usiadłem do stołu, gdzie pojawiały się to coraz nowsze przysmaki. Dwa talerze kanapek, kilka litrów herbaty, ciasteczka, płatki i batony do szkoły. Dużo jem? To tylko śniadanie! Nie śpiesząc się, zacząłem pochłaniać kanapki. Co jak co, ale przy jedzeniu nie należy się spieszyć.

-Wally, spóźnisz się do szkoły- powiedziała łagodnie mama

-Ne spóznje seee- odpowiedziałem z wypchaną jedzeniem buzią. Codziennie tak wstawałem i jakoś byłem punktualnie . Może akurat na dzwonek, ale punktualnie. Przełknąłem ostatni gryz i porwałem ze stołu batoniki, które całą chmarą wylądowały w plecaku. No co? Szybki metabolizm!

-Pa mamo!-krzyknąłem do powietrza za plecami. Nie czekałem na żadne czułości tylko wybiegłem z domu. A właściwie z drzwi, bo już po chwili przypomniałem sobie że teraz jestem Wolly'm nie Małym Flashem. Wbiegłem na jakąś opuszczoną uliczkę i zwolniłem, wychodząc z niej jako zwykły nastolatek idący do szkoły. No może nie zwykły, tylko ostro zmulony.

Trzecia lekcja to chemia. Nienawidzę jej. Nie nie chemi, którą bardzo lubie i znam doskonale. Nienawidzę lekcji! Traktują nas jak jakiś przygłupów, a do tego muszę udawać niedorajdę! Pomysł Batmana- jeśli będę miał 2 z chemii, nikt nie pomyśli że mogę być Kid Flashem. Super plan, co nie? A niby komu to wszystko potrzebne? jakbyśmy nie mogli się ujawnić..

-Panie West? Doczekam się odpowiedzi?- nasza nauczycielka znowu się na mnie uwzięła

-Oczywiście pani Scot- burknąłem. Rozejrzałem się po klasie. Na tablicy narysowany był wzór z kwasu siarkowego i cytozolu. Tylko jakie było pytanie? Nazwa, skład? Musiałem zaryzykować

-Wzór złożony jest z mieszanki kwasu siarkowego i cytozolu, którą uzyskuje się przy gorących temperaturach

Scot wytrzeszczyła na mnie oczy. Miałem nie zgrywać kujona, idioto!- zganiłem sam siebie

-Było w jednym filmie- dodałem znudzony

To jakby uspokoiło nauczycielkę, która przeszła do następnego tematu. Odwróciłem głowę do szyby i wpatrywałem się w zachmurzone niebo. Padał obfity deszcz, który wiatr rozwiewał na wszystkie strony. Fajnie byłoby się z nim pościgać..

Lekcje skończyłem o godzinie 15. 00. To znaczy miałem skończyć, ale pan Werned od historii, zacytował jego ulubione zdanie "Przerwa jest dla nauczyciela, nie dla uczniów! Piszcie; zadanie domowe..." Szczerze mu współczułem. Mieć naszą klasę to już dramat, a mieć naszą klasę na ostatniej lekcji to istny koszmar. Dziwiło mnie jak on z nami wytrzymywał. I jeszcze udawało mu się wbić coś do naszych głów- woow. Tak więc z lekkim opóźnieniem wyszedłem rozpromieniony z gmachu. No niby odremontowali, ale świeccy nauczyciele i tak zostali na swoich miejscach. Dramat, nie szkoła. Pośpiesznie skręciłem w ciemną uliczkę, żebym mógł się spokojnie przebrać i w końcu- pobiegać. Zrzuciłem plecak i wyjąłem z ukrytego dna mój żółty strój. Jeden szybki ruch i byłem już przebrany. Otworzyłem schowek na przekąski i włożyłem tam kilka batoników. Z bocznej kieszeni plecaka wyjąłem moje czerwone okulary, które przypominały te pływaków. Włączyłem nadajnik w uchu i upewniając się że nic się nie dzieje, ruszyłem biegiem. Plecak podskakiwał mi lekko na ramionach, a ja pędziłem ile sił w nogach. Chciałem jak najszybciej uciec od mojej szkoły. W pewnej chwili zobaczyłem jak policja odsuwa samochody, robiąc przejście na drodze. Poczułem się jak tego dnia, kiedy miałem dostarczyć serce małej Królowej. Odgoniłem od siebie tą myśl. Dzisiaj trwał bieg z okazji Rocznicy Powstania Central City. Flash został oczywiście zaproszony na otwarcie, a ja? Cóż dzień jak co dzień. Tylko trochę weselej ludzie mnie witali. Jakiś chłopiec pomachał mi swoją malutką rączką. Stało się to w jednej sekundzie, ale to wystarczyło żebym poczuł się lepiej. Skacząc na samochód i omijając tym sposobem korek, szybko dotarłem do "Miejsca Ligi Sprawiedliwych- dla turystów" To była zwykła przykrywka. W środku znajdował się portal, który przenosił nas do Góry Sprawiedliwych, gdzie mieliśmy swoją bazę. A tak naprawdę starą bazę Ligi, bo nowa dryfowała gdzieś w kosmosie. Oczywiście nie mieliśmy do niej dostępu. Mieliśmy własną ligę, ale dalej traktowali nas trochę jak..pomagierowie. Wbiegłem do środka budynku. Za dużą szybą stała kupka ludzi wpatrujących się w pokój. Kiedy mnie zobaczyli, natychmiast oślepłem blaskiem fleszy. Wiem oczekiwali samego Flasha, ale głupcy nie wiedzą że go tutaj nie znajdą. Ulotniłem się z pokoju, tak szybko jak się dało i stanąłem przed portalem.

-Rozpoznano Mały Flash B03

Stanąłem u drzwi Góry Sprawiedliwości. Byli tam już wszyscy, co jak co ale akurat ja zawsze kończę najpóźniej.

-Cześć Wodnik! Jak tam płynie?- zaczepiłem kolegę. -Ha niezły żart, co nie?

-Mały! W końcu jesteś, czekaliśmy na ciebie. Batman ma dla nas misję!

Spoważniałem. Skoro nie polecieli w piątkę, to musi być coś ważnego. Przeszłem bez słowa do sali z dużym komputerem, gdzie była pozostała część ekipy. Po chwili pojawił się Batman, stając przed nami.

-Otrzymaliśmy komunikat, że coś dziwnego dzieje się w Soczi. Ludzie dziwnie się zachowują i panikują, więc musicie to załatwić. Liga ma teraz własne zadanie, więc polecicie Bio rakietą. Tamtejsze wojska mają zaawansowaną technologię, więc musimy zrzucić was daleko od celu, w lesie deszczowym. Spiszcie raport i wracajcie. Żadnej walki, zrozumiano?

-Tak jest!- odpowiedzieliśmy chórem

-Dobrze. Powodzenia- odpowiedział sucho Batman i odszedł

Spakowani w plecaki ruszyliśmy do Bio rakiety. Megan ustawiła kurs, który miał trwać całe 3 godziny. Ponad to, punkt zrzutu był oddalony 5 godzin..moim biegiem. Wodnik ogłosił, że spędzimy tam cały dzień więc mamy wziąć najpotrzebniejsze rzeczy. Spakowałem wodę, tosty, linę i srebrną zawieszkę w kształcie błyskawicy. Na szczęście. Zarzuciłem plecak na plecy i poszedłem na miejsce spotkania. Marsjanka była już w środku, a reszta ekipy stała na zewnątrz rakiety.

-Widziałeś Artemis?

-Nie -odrzekłem sucho- I tym razem nie jestem ostatni.

Wrzuciłem swój plecak do środka. Oparłem się o czerwony statek i opuściłem głowę. Nie czułem się najlepiej, ale nie jestem mięczakiem i nie mogę dać tego o sobie poznać.

-Przepraszam- wyrwała się z biegu blondynka- musiałam naostrzyć strzały.

-Wszyscy gotowi?- Robin jakby kompletnie ją olał- Artemis ładuj się na pokład

Dziewczyna skinęła głową i zaraz po mnie weszła do Bio rakiety. Usiedliśmy na swoich miejscach, a czarny pas przebiegł przez moją klatkę piersiową. Oparłem głowę o zagłówek fotela i zamknąłem oczy. Chciałem przespać naszą trójgodzinną podróż. Reszta zespołu poszła w moje ślady. Pamiętam tylko, że starałem się nie chrapać, żeby nie obudzić koleżki z rozwiniętym słuchem..
Obudziłem się zaledwie po dwóch godzinach i poczułem że jest mi strasznie duszno. W rakiecie było chłodno, ponieważ nie nagrzewała się ona od słońca. Ostrożnie rozpiołem żywy pas i podeszłem do plecaka. Wyjąłem butelkę wody i oprurzniłem ją w ciągu kilku sekund. Sprawdziłem jeszcze raz ile do celu, po czym z powrotem usiadłem na miejscu. Nie mając co robić zacząłem wystukiwać butem jakąś melodie. Wyszła całkiem spoko, ale bolała mnie już noga. Przekręciłem kark i wpatrywałem się w krajów za oknem. Obrazy mijały tak szybko, aż myślałem że biegnę. Zostało pół godziny. Reszta nadap spała, a ją zaczynałem się mega nudzić. Obudzić ich? Robin sam powinien to zrobić..Ech ponownie wstałem i położyłem mu rękę na głowie. Nie nawidził, kiedy ktoś tak robił. Poznajcie moją technikę budzenia Robina. Tak jak przewidywałem chłopak zerwał się z miejsca
- Co jest? Czemu jesteś taki gorący?!
- Najwyraźniej klimat w rakiecie mi nie sprzyja. No wstawaj zaraz będziemy!
*Jeszcze 15 minut* rozległ się głos rakiety, który natychmiastowo wyrwał wszystkich ze snu. A ja się trudziłem...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top