Robal #2
Siedzieliśmy właśnie w szatni po skończonym treningu. Black Canary chyba czerpie przyjemność ze znęcania się nad nami. Tim właśnie wyszedł spod prysznica, tym razem jednak dopilnował by jego ubrania znów nie trafiły w ręce Barta.
-Idziemy coś zjeść?-spytał otwierając swoją szafkę i wyjmując ciuchy.
-Pewnie- Garfield grzebał w telefonie, który rąbną Virgilowi jeszcze przed zajęciami, jako jedyny uznał ze nie weźmie prysznica po treningu... zresztą jak zawsze- chyba jest jeszcze spaghetti, Megan ostatnio gotowała.
-Świetnie, marzenia się jednak spełniają. Nie dość że żarełko za darmo, to jeszcze upichcone przez jedyną osobę która w tej Lidze umie gotować-Bart był w niebo wzięty.
Spożywanie posiłku razem z mięsem mnie nie satysfakcjonuje
Skarab jak zwykle narzekał.
-Z mięsem? -spytałem go na głos.
-Chyba tak, a z czym ty chcesz jeść spaghetti?-zdziwił się Virgil który jeszcze nie przyzwyczaił się do mojego dziwne... innego zachowania.
Z niższymi formami życia, głupszymi istotami. Jeszcze mało wiesz Jaime Reyes, oddaj mi kontrolę nad swoim ciałem....
-W życiu!-odpowiedziałem mu.
Kiedyś i tak ją przejmę, a w tedy nie licz na to że oszczędzę tych ziemian. Najpierw zabiorę się za Impulsa, denerwuje mnie od samego początku. Jego destrukcja będzie przebiegała w śmiertelnych katuszach i torturach...
-Spróbuj tylko-zagroziłem.
-Czy on w ten sposób informuje nas że jednak z nami nie zje?- Virgil wskazał na mnie palcem i trochę się odsuną.
-W jego języku to znaczy bardziej ,,znów słyszę głosy w głowie''- Garfield oddał telefon właścicielowi- przyzwyczaisz się.
-Nadal tu stoję-zaśmiałem się z miny Virgila który nawet nie zauważył kradzieży- spotykamy się w kuchni za dziesięć minut.
***
Kiedy razem z Virgilem przyszliśmy na miejsce Bestia odgrzewał naprawdę dużą porcję klusek.
-Ej, Jaime coś ci się przykleiło do buta... a nie to tylko Hawkins- Tim jak zwykle musiał zażartować z nowego. Miał na sobie zwyczajne cywilne ubranie i ciemne okulary.
Usiadłem razem z przyjaciółmi przy stole i zacząłem jeść, było całkiem spokojnie i normalnie, w tym miejscu to rzadkość. Było to oczywiste że zaraz się coś wydarzy.
Nagle zza ściany wyskoczył Wally, był ubrany w luźną żółtą bluzkę, krótkie spodnie i.... różowe skrzydełka wróżki.
-Łiiii!!!-zrobił kilka susów przez kuchnię i zaraz znalazł się przy nas- Twoje życie będzie słodsze-zarecytował piskliwym głosem- JEŚLI JE POSŁODZISZ! BIBIDI BABIDI BUU!
Krzykną i wsypał do miski Barta całą garść cukru. Rudy chłopak spojrzał kuzynowi prosto w oczy.
-I tak to zjem-powiedział z zacięciem na twarzy wpychając sobie do ust pełen widelec makaronu.
Do stołu doszli Conner i Dick śmiejąc się do rozpuku. Ten pierwszy trzymał w rękach komórę.
-Dick-Tim spojrzał na brata-jaki tym razem zakład przegrał?
Nightwing przez chwilę nie mógł wykrztusić ani słowa.
-Dobra wystarczy- Wally zdjął z siebie skrzydełka.
-Interesy z panem to czysta przyjemność- Conner dalej się śmiał.
Tim wyglądał na zniesmaczonego.
-Chłopaki, jesteście już dorośli... Dick przecież dowódcą...
-Luzik młody, macie misję- rzucił oglądając nagarnie.
-Czy wy jesteście zawsze informowanie w ten sposób o misji?-zaśmiał się Virgil.
-Tylko w nieparzyste dni tygodnia z literą ,,a'' w nazwie-odpowiedział mu Dick- mniejsza... Jedzcie do Smallville, mamy doniesienia o niedobitkach Siengańskiej rasy. Podobno wznawiają produkcję tego świństwa.
-No już, ruszać się-pogonił nas Conner- wskakiwać w swoje obcisłe rajtuzy i za dwie minuty już was tu nie widzę!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top