Czy to strach?

- Przestańcie do cholery! – usłyszałam męski głos, a raczej krzyk.

- Nie wiem czy zdajecie sobie sprawę, ale nie pomagacie. – odezwał się inny.

- Ktoś specjalnie napuściła na nas psy piekieł...

- Naprawdę? Co ty nie powiesz...

- Zamknij się kretynie!

- Zamknijcie się wszyscy. Zakłócacie cisze.

- A ty w kółko o jednym. Zastanawiam się czasem czy jesteś idiotą czy idiotą...

- Zamknij ryj ważniaku, bo ci przyłożę!

- To nie do ciebie mówiłem, więc się nie udzielaj.

- To was wszystkich się tyczy!

Leżałam na czymś miękkim. Wokół mnie panował zgiełk. W końcu zebrałam siłę na otwarcie oczu. Musiałam się postarać, bo ciało odmawiało mi posłuszeństwa. Krzyki nie sprzyjały mojej pękającej od bólu głowie.

Na dzień dobry oślepił mnie blask lampy. Gdy moje oczy przyzwyczaiły się do ostrego światła, ujrzałam przed sobą sześć męskich sylwetek. Należały do kłócących się braci. Gdyby mogli skoczyliby sobie do gardeł. Z ich ust leciało tyle wyzwisk i przekleństw, że wolałam ich nie słuchać.

Zamrugałam parokrotnie i ponownie popatrzyłam po wszystkich braciach. Każdy z nich był ubrudzony szkarłatną cieczą, a ich ubrania były niekompletne lub porozdzierane.

Zdziwiło mnie, że są tu wszyscy. Pewnie by zauważyli że żyję, gdyby się nie kłócili. Ostrożnie i powoli podniosłam prawą rękę. Zaczynając na dłoni a kończąc na łokciu moją rękę otulał bandaż. Podniosłam drugą, która była również tak samo odziana w materiał. Dotknęłam swojego policzka koniuszkami palców. Miałam przyklejony plaster. Następnie zjechałam palcami trochę niżej. Na szyi również miałam bandaż.

Co mi się stało?

Po dłuższej chwili żałowałam, że nie założyli mi bandażu na uszy.

- Możecie przestać? Uszy więdną jak się was słucha... - powiedziałam cicho, ale na tyle głośno żeby zwrócić uwagę jednego wampira, Reji'ego.

- Możecie się łaskawie uspokoić? – zwrócił się do kłócących wampirów z ognikami rozdrażnienia w oczach, Reji.

- Witamy w żywych Laleczko! – przywitał mnie przyjacielskim uśmiechem i okrzykiem Laito. – Jeśli w ogóle wampiry idzie nazwać żywymi...

- Skończ już kretynie... - warknął cicho Kanato.

- Znowu się zaczyna... - westchnął Laito, przybierając przy tym teatralną pozę.

- Wszystko odwracasz w spaczony żart! – krzyknął do niego Subaru.

- Odwołuje to. Nie jesteś kretynem. – powiedział lekko podirytowany Ayato. Czy on właśnie próbuje być dla niego miły... - JESTEŚ IDIOTĄ! – nie jednak nie.

- Ona ma racje, uszy więdną jak się was słucha... - westchnął Shu.

- Nareszcie raczył się udzielić Pan Wielki Władca! – warknął Subaru.

- Przymknij się... - odpowiedział mu oschle Shu.

W końcu nie wytrzymałam. Mimo, że nie mogłam się ruszyć, bo sprawiało mi to ból, zebrałam w sobie wszystkie siły i usiadłam, po czym wydarłam się na tyle głośno żeby wszyscy mnie usłyszeli.

- ZAMKNĄĆ SIĘ!!! – wszyscy umilkli i stanęli w miejscu. Ayato legł na wolne miejsce koło mnie. Naprzeciw usiadł Kanato i Laito. Subaru stanął obok a Shu siedział już na krześle przy biurku.

Czując że mięśnie odmawiają mi posłuszeństwa, ponownie padłam na kopiec z poduszek i jęknęłam z bólu. Zamknęłam oczy i modliłam się o to żeby ustał, ale na próżno. Nie umiałam określić jego źródła. Bolało mnie dosłownie wszystko i wszędzie. W końcu odważyłam się otworzyć oczy. Bracia przyglądali mi się z... zaciekawieniem? Tak jakby fascynowało ich moje cierpienie. Trudno było określić co ich wzrok mógł mówić w tej chwili. Ale coś mi w nim nie pasowało... wyglądali na zaniepokojonych a jednocześnie na lekko przejętych.

Korzystając z okazji że są tu wszyscy, postanowiłam dowiedzieć się, co takiego się wydarzyło.

- Co się stało? – spytałam cicho.

- Myślałem, że ty nam odpowiesz na to pytanie. – stwierdził Reji. Otwarłam szeroko oczy ze zdziwienia. Jak ja miałam im niby odpowiedzieć na rzecz której nie pamiętam?

- Ale ja nic nie wiem... - wyszeptałam – Pamiętam tylko tyle, że byliśmy w płonącym lesie. Subaru trzymał moją głowę na kolanach, a potem pojawił się koło mnie Kanato... - wypowiedz przerwał mi ból, przez którego wydałam z siebie długie syknięcie. – P-otem pojawiło się ko-ło nas t-o coś... - przełknęłam głośno ślinę na wspomnienie o tym przerażającym stworzeniu.

Zapadła cisza.

- Jak my w ogóle znaleźliśmy się w tym lesie... ?

Popatrzyłam na Reji'ego, bo wiedziałam, że tylko on będzie mógł mi sprecyzować tą całą sytuację i będzie w stanie przedstawić ją tak, żebym zrozumiała.

- Kiedy chciałaś wyjść z salonu, przy drzwiach upadłaś. Twoje ciało zaczęło dziwnie dygotać. Gdy do ciebie podszedłem twoje oczy były zalane czernią, a kosmyki włosów zdawały się nabierać białej barwy. Kiedy napad ustał, Ayato zaniósł cię do twojego pokoju. – przerwał czarnowłosy i spojrzał na zielonookiego siedzącego obok mnie.

- Chwilę przy tobie zostałem. Myślałem, że wszystko jest w porządku, bo się ocknęłaś i chwilę ze mną rozmawiałaś.

- R-ozmawiałam?

- Tak. Co najdziwniejsze, spytałaś się jaki mamy dzień tygodnia, miesiąc i rok... - podrapał się po głowie. Czułam jak moje źrenice powoli się zmniejszają. – Odpowiedziałem ci, na co tylko kiwnęłaś głową i zasnęłaś. Siedziałem przy tobie jeszcze przez jakieś pół godziny i wyszedłem.

- To nadal nie tłumaczy tego jak znalazłam się w lesie...

- My tego też dokładnie nie wiemy... - odpowiedział mi Reji.

- Około godziny pierwszej widziałem cię w ogrodzie. – oznajmił Subaru – Przystanęłaś chwilę koło krzewu z białymi różami. Podszedłem do ciebie. Powiedziałaś że są piękne... jak ONA... Odeszłaś od krzewu śpiewając coś pod nosem. Kiedy spojrzałem ponownie na krzak, jego kwiaty były całe czarne a liście zdawały się usychać... Chciałem cię zatrzymać ale ciebie już nie było. Zniknęłaś.

Nie mogłam uwierzyć w słowa białowłosego.

- Ja cię spotkałem na cmentarzu. – odparł cicho Kanato – Byłem koło JEJ grobu. Przystanęłaś na chwileczkę i stałaś ze mną w ciszy. Zapytałaś mi się czy za nią tęsknię... A później odpowiedziałaś, że wkrótce ją zobaczę. Położyłaś na jej grobie czarną róże i odeszłaś śpiewając piosenkę. Kiedy się odwróciłem ciebie już nie było...

Co. Się. Tu. Dzieję. Do. Cholery?

- Ja zaś byłem około godziny drugiej nad jeziorem.- odezwał się Laito – Lubię tam przebywać i recytować wiersze. Kiedy deklamowałem, usłyszałem za sobą piękny śpiew. Znałem tą pieśń. Kiedy się odwróciłem zobaczyłem ciebie Laleczko. Zdawałaś się mieć świetny humor... z reszta nie tylko to... Zamieniłaś ze mną parę zdań. Zadałaś parę pytań.. ale jedno mnie zdziwiło... - zamilkł na chwilę.

- J-jakie? – nie wiem czy chciałam je poznawać.

- Czy pokochałbym demona... - zamarłam w bezruchu. Moje usta lekko się otworzyły z szoku. Nie mogłam w to uwierzyć. Nic z tego nie pamiętałam. – Dałaś mi całusa w policzek i poszłaś dalej śpiewając tą przeklętą pieśń.

Pieśń?


Mój wzrok mówił sam za siebie, bo wampir śpieszył się z wyjaśnieniami.

- Hymn Nieczystych Demonów.

Nie znałam takiej pieśni. A jej nazwa wywołała u mnie palpitację serca.

- Co dziwne... złączyłaś dwie pieśni w jedną... Niekiedy śpiewałaś fragmenty „Pieśń Upadłych Aniołów" ...

- To wszystko czy mogę już uznać się za niestabilną psychicznie? – zaśmiałam się. Ale nie był to śmiech szczęścia. Zrobiłam to aby powstrzymać się od płaczu bezsilności.

- Zniknęłaś. Usłyszałem twój śpiew jeszcze raz po jakiejś godzinie. Dochodził z głębi lasu. Postanowiłem pójść za nim. Trochę się przestraszyłem kiedy ujrzałem ciebie w towarzystwie tych stworzeń. – odezwał się Subaru. Skończył i w cisz odwrócił swój wzrok ode mnie. Patrzył przejęty w okno, jakby nie chciał wyjawiać mi dalszego ciągu historii. 

- Jakich stworzeń?

- Ty naprawdę nie pamiętasz? – spytał się Kanato. Pokręciłam przecząco głową.

- Zobaczyłem tam dziewczynę o białych włosach i czarnych oczach. Po krótkiej chwili zorientowałem się, że to byłaś ty. Rozmawiałaś z psami piekieł.

W duchu błagałam się o to aby nie zemdleć.

- Psami piekieł?

- Później ci wytłumaczę co to są "psy piekieł"... - zapewnił mnie Reji.

- Podszedłem bliżej. Nie wiem jak to wytłumaczyć ale... koło drzewa siedziałaś ty... w swojej pierwotnej formie... jeśli mogę tak to nazwać.

- Możesz powtórzyć? – chyba do mnie nie dotarło to, co do mnie przed chwila powiedział (jak większość rzeczy)

- Siedziałaś pod drzewem ubrana w ten mundurek. – wskazał na ubranie leżące na stoliku nocnym. – Przed tobą stałaś ty, w białych włosach, czarnych oczach i białej sukience. A wokół was stały te psy. – wytrzeszczyłam oczy. – Wiem jak to brzmi, ale nie miałem omamów i nie bierz mnie za idiotę. 

- Później wrócił do rezydencji. Zeszedłem do salonu jako pierwszy, powiedział mi wszytko i zwołam pozostałych. Przedstawił nam dokładniej całą sytuację i udaliśmy się do lasu. Tam zastaliśmy ciebie z podcinanymi nadgarstkami, ugryzieniami na szyi, zadrapaniami na twarzy i z dużą raną na brzuchu. Las płonął, a nas otoczyły piekielne psy. Reszty możesz się domyślić. – powiedział Reji.

Nie mogłam w to uwierzyć. To nie mogłam być ja. Nic z tych zdarzeń nie pamiętałam...Rozmów, pytań, krzewu i grobu. Pamiętam tylko jak omdlałam i jak niespodziewanie znalazłam się w lesie obok Subaru. Nie wspominając już o tej pieśni.

Nie ukrywam byłam ciekawa jej treści, ale byłam bardziej przerażona skąd ją znam.

Chyba, że to JA jej nie znałam...Tylko ta druga ja...

Nie, to nie możliwe! Jestem tylko ja jedna!

Po za tym jak Subaru mógł widzieć mnie i mojego sobowtóra?

To chore.

Teraz zaczęłam wszystko układać sobie w głowie. To odbicie w lustrze, kiedy zemdlałam. Miałam czarne oczy i białe włosy. Ale przecież to nie możliwe... nie możliwe jest to żeby odbicie z lustra mogło wyjść do świata żywych. Powiedziano mi kiedyś, że lustra nie są tylko rzeczami codziennego użytku przedstawiającymi nasze realne odbicie. Po drugiej stronie znajduje się coś znacznie więcej, coś co odzwierciedla nasze prawdziwe ja... Zdarzenie w łazience z tamtego dnia potraktowałam jak halucynację, przemęczeni... teraz wiem, że nie powinnam tego tak zlekceważyć...

- A co z moim sobowtórem? – nie chciałam się tego dowiadywać, ale innego wyjścia nie miałam.

- Tego nie wiem. – oznajmił Reji.

Boże... niech to okaże się zwykłym, złym snem...

Zamknęłam oczy. Poczułam na swoim barku czyjąś zimną dłoń. Gdy otwarłam oczy zobaczyłam zielone tęczówki wpatrujące się we mnie z troską.

- Postaraj się zasnąć... - powiedział cicho Ayato.

- Zostawimy cię samą. Tylko nie uciekaj już do lasu. – stwierdził Reji. Kącik moich ust lekko się podniósł.

Bracia zaczęli wstawać z miejsc, a po chwili zostałam sama w pokoju.

Nigdy nie bałam się samotności, ani ciemność. Były rzeczami naturalnymi tak jak życie i śmierć. Ale tym razem ogarniało mnie dziwne uczucie...Którego nie zaznałam nigdy wcześniej. Dziwne przeczucie, że stanie się coś co zaszkodzi nie tyko mnie, ale także na tych, na których mi zależy...

Czy mogłabym nazwać to uczucie strachem?

Nie sądzę...

Miałam dopiero nauczyć się co to strach.



~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Aby rozjaśnić ten ponury dzień z ponura pogodą (a przynajmniej taką pogodą w moim mieście ;-; ) wrzucam BAAAAAAARDZO spóźniony rozdział .-.

A więc no wampirki, miłego czytania i "słoneczniej" niedzieli xD

29 wyświetleń + 10 gwiazdek = kolejny rozdział (standardowo >///< ) 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top